Darmowe ebooki » Dramat romantyczny » Dziady - Adam Mickiewicz (biblioteczny txt) 📖

Czytasz książkę online - «Dziady - Adam Mickiewicz (biblioteczny txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 30
Idź do strony:
class="stanza">
Dobrze, że nie chce czytać, boby nas zanudził. 
  MŁODA DAMA
oddzielając się od grupy młodszej, ode drzwi, do stolika
A to jest rzecz okropna — słuchajcie, Panowie! 
 
do Adolfa
Niechaj Pan tym Ichmościom o Cichowskim powie. 
  OFICER WYŻSZY
Cichowski wypuszczony? 
  HRABIA
Przesiedział lat tyle 
W więzieniu — 
  SZAMBELAN
Ja myśliłem, że leżał w mogile. 
 
do siebie
O takich rzeczach słuchać nie bardzo bezpiecznie, 
A wyjść w środku powieści byłoby niegrzecznie. 
 
wychodzi HRABIA
Wypuszczony? — to dziwna. 
  ADOLF
Nie znaleźli winy. 
  MISTRZ CEREMONII
Któż tu mówi o winach; — są inne przyczyny — 
Kto długo był w więzieniu, widział, słyszał wiele — 
A rząd ma swe widoki, ma głębokie cele, 
Które musi ukrywać. — To jest rzecz rządowa — 
Tajniki polityczne — myśl gabinetowa. 
To się tak wszędzie dzieje — są tajniki stanu — 
Ale Pan z Litwy, — a! a! — to jest dziwno Panu. 
Panowie na wsi, to tak chcecie o cesarstwie 
Wiedzieć wszystko, jak gdyby o swym gospodarstwie. 
 
uśmiecha się KAMERJUNKIER
Pan z Litwy, i po polsku? nie pojmuję wcale — 
Ja myśliłem, że w Litwie to wszystko Moskale. 
O Litwie, dalibógże! mniej wiem niż o Chinach — 
Constitutionnel coś raz pisał o Litwinach, 
Ale w innych gazetach francuskich ni słowa. 
  PANNA
do Adolfa
Niech Pan opowie, — to rzecz ważna, narodowa. 
  STARY POLAK
Znałem starych Cichowskich, uczciwa rodzina; 
Oni są z Galicyi. Słyszałem, że syna 
Wzięli i zamorzyli: — mój krewny daleki! 
Nie widziałem go dawno, — o ludzie! o wieki! 
Trzy pokolenia przeszły, jak nas przemoc dręczy; 
Męczyła ojców naszych, — dzieci, wnuków męczy! 
  ADOLF
Wszyscy zbliżają się i słuchają
Znałem go będąc dzieckiem; — był on wtenczas młody, 
Żywy, dowcipny, wesół i sławny z urody; 
Był duszą towarzystwa; gdzie się tylko zjawił. 
Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił; 
Lubił dzieci, i często brał mię na kolana, 
U dzieci miał on tytuł «wesołego pana». 
Pamiętam włosy jego, — nieraz ręce moje 
Plątałem w jasnych włosów kędzierzawe zwoje. 
Wzrok pamiętam, — musiał być wesoły, niewinny, 
Bo kiedy patrzył na nas, zdawał się dziecinny; 
I patrząc na nas, wabił nas do swej źrenicy, 
Patrząc nań, myśleliśmy, żeśmy rówiennicy. 
On wtenczas miał się żenić; — pomnę, że przynosił 
Dzieciom dary swej przyszłej i na ślub nas prosił. 
Potem długo nie przyszedł, i mówiono w domu, 
Że nie wiedzieć gdzie zniknął, umknął po kryjomu, 
Szuka rząd, ale śladu dotąd nie wytropił, — 
Na koniec powiedziano: zabił się, utopił. 
Policyja dowodem stwierdziła domysły, 
Znaleziono płaszcz jego nad brzegami Wisły; 
Przyniesiono płaszcz żonie — poznała — on zginął; 
Trupa nie znaleziono — i tak rok przeminął. 
Dlaczegóż on się zabił? — pytano, badano, 
Żałowano, płakano; wreszcie — zapomniano. 
 
I minęło dwa lata. Jednego wieczora 
Więźniów do Belwederu wiedziono z klasztora. 
Wieczór ciemny i dżdżysty; — nie wiem, czy przypadkiem, 
Czy umyślnie ktoś był tej procesyi świadkiem; 
Może jeden z odważnych warszawskich młodzieńców, 
Którzy śledzą pobytu i nazwiska jeńców: 
Warty stały w ulicach, głucho było w mieście — 
Wtem ktoś zza muru krzyknął: «Więźnie, kto jesteście?» 
Sto ozwało się imion; — śród nich dosłyszano 
Jego imię, i żonie nazajutrz znać dano. 
Pisała i latała, prosiła, błagała, 
Lecz prócz tego imienia — nic nie posłyszała. 
I znowu lat trzy przeszło bez śladu, bez wieści. 
Lecz nie wiedzieć kto szerzył w Warszawie powieści, 
Że on żyje, że męczą, że przyznać się wzbrania 
I że dotąd nie złożył żadnego wyznania; 
Że mu przez wiele nocy spać nie dozwolano, 
Że karmiono śledziami i pić nie dawano; 
Że pojono opijum, nasyłano strachy, 
Larwy; że łaskotano w podeszwy, pod pachy — 
Lecz wkrótce innych wzięto, o innych zaczęli 
Mówić; żona płakała, wszyscy zapomnieli. 
 
Aż niedawno przed domem żony w nocy dzwonią — 
Otworzono: Oficer i żandarm pod bronią, 
I więzień. — On — każą dać pióra i papieru; 
Podpisać, że wrócony żywy z Belwederu. 
Wzięli podpis, i palcem pogroziwszy: «Jeśli 
Wydasz...» — i nie skończyli; jak weszli, odeszli. 
To on był. — Biegę widzieć, przyjaciel ostrzega: 
«Nie idź dzisiaj, bo spotkasz pod wrotami szpiega». 
Idę nazajutrz, w progu policejskie draby; 
Idę w tydzień, on sam mię nie przyjmuje, słaby. 
Aż niedawno za miastem w pojeździe spotkałem — 
Powiedziano, że to on, bo go nie poznałem. 
Utył, ale to była okropna otyłość: 
Wydęła go zła strawa i powietrza zgniłość; 
Policzki mu nabrzmiały, pożółkły i zbladły, 
W czole zmarszczki pół wieku, włosy wszystkie spadły. 
Witam, on mię nie poznał, nie chciał mówić do mnie, 
Mówię, kto jestem, patrzy na mnie bezprzytomnie. 
Gdym dawnej znajomości szczegóły powiadał, 
Wtenczas on oczy we mnie utopił i badał. 
Ach! wszystko, co przecierpiał w swych męczarniach dziennych, 
I wszystko, co przemyślił w swych nocach bezsennych, 
Wszystko poznałem w jednej chwili z jego oka; 
Bo na tym oku była straszliwa powłoka. 
Źrenice miał podobne do kawałków szklanych, 
Które zostają w oknach więzień kratowanych, 
Których barwa jest szara jak tkanka pajęcza, 
A które, patrząc z boku, świecą się jak tęcza: 
I widać w nich rdzę krwawą, iskry, ciemne plamy, 
Ale ich okiem na wskroś przebić nie zdołamy: 
Straciły przezroczystość, lecz widać po wierzchu, 
Że leżały w wilgoci, w pustkach, w ziemi, w zmierzchu. 
W miesiąc poszedłem znowu, myśliłem, że zdoła 
Rozpatrzyć się na świecie i pamięć przywoła. 
Lecz tyle tysięcy dni był pod śledztwa próbą, 
Tyle tysięcy nocy rozmawiał sam z sobą, 
Tyle lat go badały mękami tyrany, 
Tyle lat otaczały słuch mające ściany; 
A całą jego było obroną — milczenie, 
A całym jego były towarzystwem — cienie; 
Że już się nie udało wesołemu miastu 
Zgładzić w miesiąc naukę tych lat kilkunastu. 
Słońce zda mu się szpiegiem, dzień donosicielem, 
Domowi160 jego strażą, gość nieprzyjacielem. 
Jeśli do jego domu przyjdzie kto nawiedzić, 
Na klamki trzask on myśli zaraz: idą śledzić; 
Odwraca się i głowę na ręku opiera, 
Zdaje się, że przytomność, moc umysłu zbiera: 
Ścina usta, by słowa same nie wypadły, 
Oczy spuszcza, by szpiegi z oczu co nie zgadły. 
Pytany, myśląc zawsze, że jest w swym więzieniu, 
Ucieka w głąb pokoju i tam pada w cieniu, 
Krzycząc zawsze dwa słowa: «Nic nie wiem, nie powiem!» 
I te dwa słowa — jego stały się przysłowiem; 
I długo przed nim płacze na kolanach żona 
I dziecko, nim on bojaźń i wstręt swój pokona. 
 
Przeszłą niewolę lubią opiewać więźniowie; 
Myśliłem, że on ją nam najlepiej opowie, 
Wyda na jaw spod ziemi i spod straży zbirów 
Dzieje swe, dzieje wszystkich Polski bohatyrów: — 
Bo teraz Polska żyje, kwitnie w ziemi cieniach, 
Jej dzieje na Sybirze, w twierdzach i więzieniach. 
I cóż on na pytania moje odpowiedział? 
Że o swoich cierpieniach sam już nic nie wiedział, 
Nie pomniał. — Jego pamięć zapisana cała 
Jak księga herkulańska pod ziemią spróchniała: 
Sam autor zmartwychwstały nie umie w niej czytać, 
Rzekł tylko: «Będą o to Pana Boga pytać, 
On to wszystko zapisał, wszystko mnie opowie». 
 
Adolf łzy ociera
Długie milczenie DAMA MŁODA
do Literata
Czemu to o tym pisać nie chcecie, Panowie? 
  HRABIA
Niech to stary Niemcewicz w pamiętniki wsadzi: 
On tam, słyszałem, różne szpargały gromadzi. 
  LITERAT I
To historyja! 
  LITERAT II
Straszna. 
  KAMERJUNKIER
Dalbóg, wyśmienita. 
  LITERAT I
Takich dziejów słuchają, lecz kto je przeczyta? 
I proszę, jak opiewać spółczesne wypadki; 
Zamiast mitologiji są naoczne świadki. 
Potem, jest to wyraźny, święty przepis sztuki, 
Że należy poetom czekać — aż — aż — 
  JEDEN Z MŁODZIEŻY
Póki? — 
Wieleż lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży 
Jak figa ucukruje, jak tytuń uleży? 
  LITERAT I
Nie ma wyraźnych reguł. 
  LITERAT II
Ze sto lat. 
  LITERAT I
To mało! 
  LITERAT III
Tysiąc, parę tysięcy — 
  LITERAT IV
A mnie by się zdało, 
Że to wcale nie szkodzi, że przedmiot jest nowy, 
Szkoda tylko, że nie jest polski, narodowy. 
Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi, 
Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi; — 
Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki. 
Trzody, cienie — Sławianie, my lubim sielanki. 
  LITERAT I
Spodziewam się, że Panu przez myśl nie przejedzie, 
Aby napisać wierszem, że ktoś jadał śledzie. 
Ja mówię, że poezji nie ma bez poloru, 
A polor być nie może tam, gdzie nie ma dworu: 
Dwór to sądzi o smaku, piękności i sławie; 
Ach, ginie Polska! dworu nie mamy w Warszawie. 
  MISTRZ CEREMONII
Nie ma dworu! — a to mię dziwi niepomału, 
Przecież ja jestem mistrzem ceremonijału. 
  HRABIA
cicho do Mistrza
Gdybyś Namiestnikowi wyrzekł za mną słówko, 
Moja żona byłaby pierwszą pokojówką. 
 
głośno
Ale próżno, nie dla nas wysokie urzędy! 
Arystokracja tylko ma u dworu względy. 
  DRUGI HRABIA
niedawno kreowany161 z mieszczan
Arystokracja zawsze swobód jest podporą, 
Niech państwo przykład z Wielkiej Brytaniji biorą. 
 
Zaczyna się kłótnia polityczna — młodzież wychodzi PIERWSZY Z MŁODYCH
A łotry! — o, to kija! 
  A *** G ***
O, to stryczka, haku! 
Ja bym im dwór pokazał, nauczyłbym smaku. 
  N***
Patrzcie, cóż my tu poczniem, patrzcie, przyjaciele, 
Otóż to jacy stoją na narodu czele. 
  WYSOCKI
Powiedz raczej: na wierzchu. Nasz naród jak lawa, 
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, 
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; 
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. 
 
odchodzą SCENA VIII. PAN SENATOR
W Wilnie — sala przedpokojowa; na prawo drzwi do sali komisji śledczej, gdzie prowadzą więźniów i widać ogromne pliki papierów — w głębi drzwi do pokojów Senatora, gdzie słychać muzykę — czas po obiedzie — u okna siedzi Sekretarz nad papierami; dalej nieco na lewo stolik, gdzie grają w wiska — Nowosilcow pije kawę; koło niego szambelan Bajkow, Pelikan i jeden Doktor — u drzwi warta i kilku Lokajów nieruchomych SENATOR
do Szambelana
Diable! quelle corvée!162 — przecież po obiedzie. 
La princesse163 nas z[a]wiodła i dziś nie przyjedzie. 
Zresztą, en fait des dames164, stare, albo głupie: — 
Gadać, imaginez-vous165, o sprawach przy supie166! 
Je jure167, tych patryjotków nie mieć à ma table, 
Avec leur franc parler et leur ton détestable. 
Figurez-vous168 — ja gadam o strojach, kasynie, 
A moja kompanija o ojcu, o synie: — 
«On stary, on zbyt młody, Panie Senatorze, 
On kozy znieść nie może, Panie Senatorze, 
On prosi spowiednika, on chce widzieć żonę, 
On...» — Que sais-je!169 — piękny dyskurs170 w obiady proszone. 
Il y a de quoi171 oszaleć, muszę skończyć sprawę 
I uciec z tego Wilna w kochaną Warszawę172. 
Monseigneur173 mnie napisał de revenir bientôt174, 
On się beze mnie nudzi, a ja z tą hołotą — 
Je n’en puis plus175 — 
  DOKTOR
podchodząc
Mówiłem właśnie, Jaśnie Panie, 
Że ledwie rzecz zaczęta, i sprawa w tym stanie, 
W jakim jest chory, kiedy lekarz go nawiedzi 
I zrobi anagnosin176. Mnóstwo uczniów siedzi, 
Tyle było śledzenia, żadnego dowodu; 
Jeszcześmy nie trafili w samo jądro wrzodu. 
Cóż odkryto? wierszyki! ce sont de maux légers, 
Ce sont, można powiedzieć, accidents passagers177; 
Ale osnowa spisku dotąd jest tajemną, 
I... 
  SENATOR
z urazą
Tajemną? — to, widzę, Panu w oczach ciemno! 
I nie dziw, po obiedzie — więc, signor Dottore, 
Adio, bona notte178 — dzięki za perorę! 
Tajemną! sam śledziłem i ma być tajemną? 
I vous osez179, Docteur, mówić tak przede mną? 
Któż kiedy widział formalniejsze śledztwa? 
 
pokazując papiery
Wyznania dobrowolne, skargi i świadectwa, 
Wszystko jest, i tu cały spisek świętokradzki 
Stoi spisany jasno jak ukaz senacki180. — 
Tajemną! — za te nudy, owóż co mam w zysku. 
  DOKTOR
Jaśnie Panie, excusez181, któż wątpi o spisku! 
Właśnie mówią — że... 
  LOKAJ
Człowiek kupca Kanissyna 
Czeka i jakiś Panu rejestr182 przypomina. 
  SENATOR
Rejestr? jaki tam rejestr? — kto? 
  LOKAJ
Kupiec Kanissyn, 
Co mu Pan przyjść rozkazał... 
  SENATOR
Idźże
1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Dziady - Adam Mickiewicz (biblioteczny txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz