Darmowe ebooki » Aforyzm » Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 50
Idź do strony:
czasu, by wytknąć sobie jakiś kierunek, owszem, od dziecka nawykli do tego, że im wytyczano kierunek. Kiedy już stanęli na tym stopniu dojrzałości, iż należało wysłać ich na pustynię, postąpiono z nimi inaczej — wysługiwano się nimi, nie pozostawiono ich im samym, wychowywano ich do zużywania z dnia na dzień, z tego zużywania uczyniono przykazanie obowiązku — teraz już nie mogą obyć się bez niego i żadnej zmiany nie pragną. Jeno nie można tym biednym wołom roboczym odmówić „wywczasu” — jak to się nazywa, tego ideału przepracowanego stulecia: by z dziecięcą bezmyślnością mogli próżniactwem nacieszyć się do woli. 179.

Jak najmniej państwa! — Wszystkie stosunki polityczne i społeczne nie są warte, by właśnie najzdolniejsze umysły miały obowiązek i musiały zajmować się nimi: takie marnotrawstwo ducha w istocie rzeczy gorsze jest od klęski. Istnieją i istnieć będą zakresy pracy dla podrzędnych głów i nikt prócz podrzędnych głów nie powinien oddawać się na ich usługi: niech raczej machina znów rozleci się na drzazgi! Wszelako dziś, kiedy nie tylko ogół uważa za swój obowiązek obznajamiać się codziennie z tymi sprawami, lecz także jednostki pragną nieustannie w nich uczestniczyć i zaniedbują dla nich własnej swej pracy, jest to wielkim i śmiesznym obłędem. Za drogo przepłaca się „powszechne bezpieczeństwo”: i, co najcudaczniejsze, osiąga się ponadto stan wręcz niezgodny z powszechnym bezpieczeństwem: dowodzi tego tak dosadnie nasze lube stulecie, jak gdyby w przyszłości zbywało na dowodach! Ubezpieczenie społeczeństwa przed ogniem i złodziejami, nieskończone udogodnienia dla wszelkich zawodów i zajęć, państwo jako opatrzność w dobrym i złym znaczeniu tego słowa — niskie to, poziome i bynajmniej nie konieczne cele, do których nie godzi się posługiwać najwyższymi, jakie w ogóle istnieją, środkami i narzędziami — należałoby ich bowiem oszczędzać do najgórniejszych116 i najniezwyklejszych celów! Epoka nasza, acz tak wiele rozprawia o oszczędności, jest rozrzutna: marnuje rzecz najcenniejszą, ducha.

180.

Wojny. — Wielkie wojny tegoczesne są następstwem studiów historycznych.

181.

Rządy. Jedni rządzą, gdyż znajdują upodobanie w rządzeniu; inni rządzą, by rządzonymi nie być — z dwojga złego jest to dla nich jeno117 zło mniejsze.

182.

Gruba konsekwencja. — Zwykło się mówić z wielkim uznaniem: „to charakter!” — i dlaczego? Bo okazuje grubą konsekwencję, bo konsekwencja jego nawet krótkowidzom rzuca się w oczy! Gdy wszakże chodzi o subtelniejszego i głębszego ducha, co we właściwy sobie, wyższy sposób jest konsekwentny, widzowie odmawiają mu charakteru. Dlatego szczwani dyplomaci grywają zazwyczaj swą komedię pod płaszczykiem grubej konsekwencji.

183.

Starzy i młodzi — „Parlamenty są czymś niemoralnym” — tak wciąż jeszcze myśli ten i ów — „gdyż wolno tam różnić się w swych poglądach z rządem!” — „Należy mieć taki pogląd na rzeczy, na jaki miłościwie nam pozwolono” — oto jedenaste przykazanie niejednego prostodusznego starowiny, zwłaszcza w północnych Niemczech. Śmiejemy się niego niby ze staroświeckiej mody: atoli ongi było ono morałem! Być może, iż przyjdzie czas, kiedy przedmiotem pośmiewiska stanie się to, co śród młodszego, na parlamentaryzmie wychowanego pokolenia mieni się rzeczą moralną: mianowicie wywyższanie polityki partyjnej z uszczerbkiem własnego rozumu, jako też takie zapatrywanie się na wszystkie sprawy pospolitego dobra, jakiego wymagają chwilowo względy partyjne. „Poglądy nasze winny być w zgodzie ze stanowiskiem stronnictwa” — tak mniej więcej brzmi kanon. W służbie takiego morału zdarzają się obecnie wszelkiego rodzaju ofiary, zaparcia się i męczeństwa.

184.

Państwo jako wytwór anarchistów. — W krajach o ujarzmionej ludności istnieje wciąż jeszcze sporo osobników opóźnionych i nieujarzmionych: chwilowo gromadzą się oni w obozach socjalistycznych liczniej niż gdzie indziej. Gdyby im kiedykolwiek popadło w ręce prawodawstwo, to można być pewnym, iż zakuliby siebie w żelazne łańcuchy i poddaliby się nieubłaganej karności — znają oni siebie! I wytrwaliby w tych prawach, gdyż byliby przeświadczeni, że pochodzą one od nich samych — poczucie potęgi, i to takiej potęgi, miałoby dla nich tyle nowości i uroku, iż nie wahaliby się okupić go nawet własnym cierpieniem.

185.

O żebrakach. — Żebractwo należałoby całkiem znieść: przykro jest bowiem dawać jałmużnę i przykro jej nie dawać.

186.

„Ludzie interesu”. — Wasz „interes” — to wasz największy przesąd, przykuwa on was do waszego miejsca, waszego towarzystwa i skłonności waszych. W „interesie” pilni — ale w duchu leniwi, ze swej nędzoty zadowoleni i zadowolenie to płaszczykiem obowiązku pokrywający: oto, czym jest życie wasze i czego pragniecie dla swych dzieci!

187.

Z możliwej przyszłości — Czy by nie można wyobrazić sobie takiego stanu, w którym złoczyńca sam by się oskarżał i sam publicznie karę sobie wyznaczał, w dumnym przeświadczeniu, iż korzy się w ten sposób przed postanowionym przez siebie prawem, iż karząc siebie, składa dowód swej władzy, władzy prawodawcy? Zdarzyło się mu pobłądzić, ale dobrowolna kara wywyższa go ponad błąd jego, spokojem, godnością, wielkodusznością nie tylko maże on swą winę: lecz wyświadcza nadto usługę pospolitemu dobru. — Takim mógłby być złoczyńca z jakiejś możliwej przyszłości, o ile oczywiście przypuści się możliwość także prawodawstwa przyszłości, opartego na zasadzie: „korzę się jeno przed prawem, które sam postanowiłem, w szczegółach i całości”. Lecz ileż to prób jeszcze przedsięwziąć trzeba! Niejedna jeszcze przyszłość przedtem zaświtać musi!

188.

Upojenie i odżywienie. — Ludy padają dlatego ofiarą rozlicznych oszustw, gdyż wciąż szukają oszusta: mianowicie podniecającego napoju dla swych zmysłów. Byleby na nim nie zbywało, a pogodzą się chętnie z lichą strawą. Upojenie większą ma dla nich wartość niż pożywienie — jest to lep, na który zawsze wziąć je można! Czymże są dla nich mężowie spośród nich wybrani — chociażby celowali wytrawnością i doświadczeniem — w porównaniu z olśniewającymi zdobywcami lub prastarymi świetnymi rodami panującymi! Wybraniec ludu musi co najmniej nie szczędzić obietnic świetności i zdobyczy: a może zjedna sobie zaufanie. Bywają one posłuszne i nawet więcej niż posłuszne, atoli pod warunkiem, by mogły się upajać! Nie przyjmą nawet rozrywki i spokoju bez wawrzynu i jego odurzającego czaru. Ten gminny smak, dla którego upojenie większą ma wartość niż pożywienie, nie powstał jednakże w łonie gminu: przeniesiono go tam, przeszczepiono na to podłoże, najsilniej w nim jeszcze puszcza korzenie i najbujniej się pleni, ale początek swój zawdzięcza najgórniejszym inteligencjom, w których święcił swój rozkwit przez długie tysiąclecia. — Czyż więc można właśnie temu gminowi powierzać ster polityki? By stała się dlań powszednim upojeniem?

189.

O wielkiej polityce. — Acz próżność i chęć korzyści zarówno ludów, jak i jednostek biorą niewątpliwie udział we wielkiej polityce: to jednak najpotężniejszym czynnikiem, który na tok jej wpływa, jest pragnienie poczucia mocy, co nie tylko w duszach monarchów i możnowładców, lecz nie mniej śród niższych warstw ludności z niewyschniętych źródeł niekiedy wytryska. Raz wraz nastaje chwila, gdy tłumy nie wahają się rzucić na szalę swego życia, swej cnoty, swego mienia i sumienia, by upoić się najwyższą dla siebie rozkoszą i jako zwycięski, samowładny naród narzucić swą wolę innemu narodowi (lub wyobrażać sobie, że mu ją narzuciły). Nieprzebrane uczucia poświęcenia, nadziei, ufności, zapamiętałego fantastycznego zuchwalstwa wzbierają wówczas tak potężnie, iż ambitny lub przezorny władca może wszcząć wojnę i własną niegodziwość osłonić czystym sumieniem ludu. Wielcy zdobywcy przemawiali zawsze patetycznym językiem cnoty: otaczały ich zawsze rozpłomienione zapałem tłumy, dające posłuch jeno najwznioślejszemu słowu. Co za dziwaczne szaleństwo sądów moralnych! Gdy człowieka ogarnie poczucie mocy, zda się on sobie i mieni siebie dobrym: i wtedy właśnie inni, na których mocy swej upust dać musi, mienią go złym! — Hezjod w baśni o różnych okresach żywota ludzkiego przedstawił dwukrotnie tę samą epokę bohaterów homeryckich i z jednej dwie uczynił: tym, którzy doznali sami okrutnego żelaznego ucisku srogich awanturników lub zasłyszeli o nim od swych przodków, zdała się ona złą; natomiast potomkowie owych rycerskich rodów sławili ją jako dawne dobre, błogosławione czasy. Poecie nie pozostawało nic innego, jak wejść na rozbieżne drogi — toć słuchaczów z obu obozów miał dokoła siebie!

190.

O minionym niemieckim wykształceniu. — Gdy Niemcy dla innych ludów europejskich jęli się stawać zajmujący — nie tak to jeszcze dawno — było to następstwem wykształcenia, którego już nie posiadają, gdyż otrząsnęli się z niego z taką ślepą zaciekłością, jak gdyby chodziło o jakąś chorobę: nie uzyskali jednakże w zamian nic więcej krom obłędu politycznego i nacjonalistycznego. Co prawda, dzięki jemu stali się dla innych narodów jeszcze więcej zajmujący, aniżeli ongi z powodu swego wykształcenia: prawdopodobnie ku niewymownemu swemu zadowoleniu! Tymczasem nie da się zaprzeczyć, iż owo wykształcenie niemieckie omamiło Europejczyków, że nie zasługiwało na takie zajęcie, a tym mniej na takie skrzętne przyswajanie i naśladowanie. Oglądnijmyż się wreszcie na Schillera118, Wilhelma Humboldta119, Schleiermachera120, Hegla121 i Schellinga122, wczytajmy się w ich listy, rozpatrzmy się w licznym gronie ich zwolenników: co mają oni ze sobą wspólnego, skąd to pochodzi, iż dla nas, ludzi nowoczesnych, są bądź to nieznośni, bądź też wzruszający i politowania godni? Przede wszystkim z chętki, by za każdą cenę zachować pozory podniecenia moralnego; następnie z pożądania błyskotliwych a beztreściwych ogólników, jako też z umyślnego dążenia, by widzieć wszystko (charaktery, namiętności, epoki, obyczaje) piękniej — niestety, to „piękno” było dziecięciem lichego, mdłego smaku, co jednakże greckim chełpił się pochodzeniem. Jest to miękki, dobrotliwy, srebrzysty idealizm, dążący przede wszystkim do szlachetnie zmyślonych gestów i szlachetnie skłamanych tonów, coś zarówno pretensjonalnego, jak nieszkodliwego, ożywionego najserdeczniejszą odrazą do „zimnej” lub „suchej” rzeczywistości, do anatomii, do pełnych namiętności, do wszelkiej filozoficznej powściągliwości oraz sceptycyzmu, osobliwie zaś do poznawania przyrody, o ile nie dawało się ono zastosować w symbolice religijnej. Tym wybrykom wykształcenia niemieckiego przyglądał się Goethe123 na swój sposób: z ubocza, milcząco, łagodnie im się opierając i utwierdzając w przeświadczeniu, iż lepszą obrał drogę. Nieco później przyglądał się im także Schopenhauer124 — ujrzał on znów wiele rzeczywistego świata oraz diabelstwa tego świata i mówił o tym szorstko i z zapałem: gdyż to diabelstwo posiada właściwą sobie krasę! — Cóż tedy skłoniło cudzoziemców, że na wykształcenie niemieckie nie patrzyli okiem Goethego i Schopenhauera lub wprost nie przeoczyli go całkiem? Ów blady połysk, owa tajemnicza jaśń dróg mlecznych, co wokół tego wykształcenia się roztaczała: na jej widok powiadał sobie cudzoziemiec: „daleko to od nas, bardzo daleko, nie sięgniemy tam naszym wzrokiem, słuchem, rozumem, nie nam to oceniać i tym się lubować; a jednak muszą to być gwiazdy! Snadź125 Niemcom udało się w cichości odkryć jakieś ustronie niebieskie i w nim się osiedlili? Trzeba podejść do nich”. Jakoż zbliżano się do nich: aliści nieco później ciż sami Niemcy jęli zdzierać ze siebie jaśń dróg mlecznych; wiedzieli bowiem dobrze, iż nie przebywali w niebiesiech — lecz w obłoku!

191.

Lepsi ludzie! — Powiadają mi, iż sztuka nasza zwraca się do pożądliwych, nienasyconych, nieokiełznanych, zbolałych i pełnych wstrętu ludzi dzisiejszych, że obok obrazu ich rozpasania ukazuje im obraz szczęśliwości, wzniosłości i zerwania ze światem: by mogli oni czasem odetchnąć i zapomnieć, a może nawet chętkę ucieczki i nawrotu wynieść z tego zapomnienia. Biedni artyści, cóż mają począć z taką publicznością! Z taką na poły księżą, na poły psychiatryczną myślą! O ileż szczęśliwszym był Corneille126 — „nasz wielki Corneille”, jak powiada o nim pani de Sévigné, z akcentem właściwym kobiecie wobec całkowitego mężczyzny — o ileż wyżej stali jego słuchacze, których mógł zachwycać obrazami rycerskich cnót, surowych obowiązków, wielkodusznych poświęceń i bohaterskich poskromień siebie! Jakżeż odmiennie miłowali oni istnienie, nie z jakiejś ślepej, czczej „woli”, którą się przeklina, gdyż unicestwić jej nie można, lecz jako miejsce, na którym wielkość i człowieczeństwo są pospołu możliwe, gdzie nawet najsurowszy przymus form oraz uległość względem monarszej i duchownej samowoli nie mogą zgnębić ani dumy, ani rycerskości, ani wdzięku, ani ducha wszystkich jednostek, lecz owszem jako bodziec i ostroga przeciwności stanowią zachętę do wrodzonego dostojeństwa i wielmożności, do dziedzicznej mocy woli i namiętności!

192.

Godni przeciwnicy. — Niepodobna zaprzeczyć Francuzom, iż byli najbardziej chrześcijańskim ludem na ziemi: nie z tego względu, jakoby bogobojność tłumów większa była u nich aniżeli gdzie indziej, lecz dlatego, że najzawrotniejsze ideały chrześcijańskie przeistoczyły się u nich w ludzi i nie pozostały jeno wyobrażeniem, zapędem, połowicznością. Oto Pascal127, skojarzeniem rzetelności, żaru i ducha przodujący śród chrześcijan — a warto się zastanowić, co za czynniki na to skojarzenie się złożyły! Oto Fenelon128, doskonały i olśniewający wyraz kultury kościelnej w pełni jej sił: złoty środek, który dziejopisowi mógłby snadnie wydać się niemożliwością, a był jeno czymś niewymownie nieprawdopodobnym i trudnym. Oto pani de Guyon w gronie równych sobie, kwietystów francuskich: wszystko, co apostoł Paweł całą mocą swej żarliwości i wymowy przeniknąć się silił, ów stan najwznioślejszej, najmiłościwszej, najcichszej, najzachwyceńszej półboskości chrześcijanina urzeczywistnił się w niej dzięki iście niewieściej, subtelnej, dostojnej, starofrancuskiej naiwności w słowie i geście, próżen przy tym żydowskiego natręctwa, znamionującego Pawła w stosunku do Boga. Oto założyciel zakonu trapistów, co był ostatnim szczerym wyznawcą ascetycznych ideałów chrześcijańskich, nie jako wyjątek śród Francuzów, lecz właśnie jako rodowity Francuz: bowiem posępny twór jego gości i krzewi się bujnie po dziś dzień nie tylko śród Francuzów, lecz zawitał wraz z nimi także do Alzacji i Algieru. Nie zapominajmy o hugenotach

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 50
Idź do strony:

Darmowe książki «Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz