Darmowe ebooki » Wiersz » Nic więcej (tomik) - Józef Czechowicz (biblioteka cyfrowa za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Nic więcej (tomik) - Józef Czechowicz (biblioteka cyfrowa za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Czechowicz



1 2 3 4 5
Idź do strony:
półmroku miąższ 
dłońmi utkwione w gąszcz w niebieskich świateł gąszcz 
za śladem stąpa chłopak smukły jak kąkol37 
niczyich oczu nie wabi łąka ta boża łąka 
powieki zamknięte spokoju przydają twarzom 
wieńczony oni nie widzą nie wiedzą nie marzą 
 
a tutaj miłe dzieciątko piasek zsypuje do naczyń 
rączkami wdzięcznie przebiera i także nie wie nie patrzy 
młodzieńcy idą a śpią sandał ich rosę otrąca 
ramiona pod chmury wznoszą omdlałe pewno od bitwy 
sen je dymem zasnuwa tu nie ma nie było słońca 
skądże przylecą modlitwy 
 
pochyl się dziewczę w welonie i róż girlandzie38 białej 
bo całun to piana welonu kwiat śmierci ślubu całun 
a ci stojący obok zwróceni ku pustce nieba 
czy też naprawdę są razem na wonią duszących stepach  
 
o ludzie ludzie w trawach ludzie nad wodą czarną 
jeden was urok ogarnął jeden nas urok ogarnął 
starcy chłopięta matki ja i dzieciątko dziewice 
wieńczony 
to samo to samo to samo 
pod księżycem   
 
od dnia do dna
twarze płaszczyzny ścian słońce bredzi i brodzi 
miałkim upałem południa sypie się w świat codzienny 
twarze nie twarze złote w powietrzu gemmy39 
zarysy domów drżą gorąco myślę czas ruin 
żaluzje story40 czekają wieczornych godzin 
 
ulicą ta nachyla się jak zmęczony nieboskłon 
zstępowały młode jawory41 
stoją teraz puszyste kociątko kryje się za pnie 
zabawa doprawdy jaworowe wojsko  
 
a zabawa to tak wiatraki wód senność krzyże na runi42 
raczej trzcin kołysanka tam jawory w owsach 
tam są ogłuchłe wsie 
w pyle przydrożnych manowców 
lepi się atmosfera patoka43 słodka 
nie dzwonią żelazne koła nie było klaskania podków 
 
ulicą zjawiska prostokątne wznoszą się okna 
pomnożone przez wielość pięter 
w oknach podwodne wnętrza niebieskich świateł rakiety 
w innych szyba jest płatem ognia 
 
ogni ogni świętych 
żeby żar nagle zmiął to w garściach 
batem ceglastym goniąc kopuły chmury bzy ptaki 
potwory wodne 
w dnia nienawistnych przepaściach 
mokrymi centnarami44 po oknach zanadto spokojnych 
nawałnicami chichotu w zmyślone kołysanki 
bić bić bić wspominane wiatraki 
 
ach burzo bez pamięci błyskawic grzebienie w dół i wszerz 
burzo chwały okrzyki z chaosu który się zbudził 
daj piorun daj ciemność daj żywiołom wojnę 
 
żywiołom tyle mnie płomienny przepych 
bo kiedy kotek jawory cisza ulic i szyb 
duszą uściskiem zapachów 
lusterko rozbite z piachu 
szaleństwem słonecznym krzyczy 
po co się tak trudzisz 
a to jest mój krzyk 
za burzą 
przeciw ślepym 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
w kolorowej nocy
taanis noc była noc 
wiatr wełnił włosy traw rękoma po nich wiodąc 
za pajęczyną jeszcze księżyc w rudawej tęczy 
srebrne słupy na wodach rozstawiał 
z błyskliwego chłodu  
 
gdy nic nie nosi korony 
królem powietrza cię nazwę 
taanis tytanie młodzieńczy  
 
królu z tarczą na tarczy orły są i mirt 
gwiazdy w niebiosach siekły twą wielką twarz 
a ten księżyc to z niego się śmiałeś 
bezbożnymi ramionami trząsłeś witając jego wschód i świt  
 
taanis namioty tak trzepocą jak twój płaszcz  
 
i świecisz torsem przejrzystym oczu jeziorem 
a bursztynowymi stopami w mozaikę zenitu bijesz 
i szumisz konchami muszlami 
w zielonawym złocie konstelacji nad modrym nocą borem  
 
wywołany czy mocą czyją 
czy może myślą alegoryczną fosforyzującą 
idziesz na płomień ze srebra księżycowego 
taanis taanis taanis taanis 
który jesteś który powstajesz 
ku słońcom 
o królujące powietrze 
w srebrze modrości promieniu 
szemrzesz urokiem nie z ziemi nie sponad ziemi 
jesteś muzyki świetlistej przestrzeń 
wypełniona muszlami stopami bursztynowymi  
 
dalej tylko granica 
kotary niezapomnienia zwane pajęczyną 
podksiężycową 
u nocy ogromnego tchnienia 
migoce nicość 
a jest ona taanis taanis jakie słowa 
lazurowych piękności otchłanią  
 
liryka
ustawiono ich z młotami po jarach45 
dionizosów46 poręb47  
 
karczma w topól konarach 
okien wodą gore 
 
już płomienie tną ciemności wstęgę 
postój nocny wojska na pożaru tle 
przy doboszach szczenię biega bure maleńkie 
o mój rozmarynie rozwijaj się48 
o mój rozmarynie rozwijaj się 
pod księżycem twardym 
na tej ziemi czarnej 
źle och jak źle 
 
czy wiecie wy z jarów brązowi 
i wy w blasku pożogi wojacy 
razem chyba młot upadnie jutrzenka 
w głos cierpliwy sitowia 
 
tam utopiona panienka 
zaświadczy 
smutna to powieść  
 
dom świętego kazimierza49
spokojnie miękko świeci chwila bez godziny 
twarz opada nad książką rosa może granat 
widzę zawsze samotny łuskę wód w złocie gliny  
bór iskrzy się sosnami patrz gwiazda źródlana 
gwiazda źródlana innych 
 
o wszystkie mosty paryża serce się tłukło i tłukło 
brooklyn50 przydeptał ręce spłynęły pasma krwi 
notre dame51 we snach dygotała zbliżała twarz wypukłą 
krzyknąć polska zbudzić się powieki smutne odwinąć 
mógł sen lat wielu minąć ten także musi minąć 
zamknięte drzwi 
drzwi 
 
poranek płoty naprzeciw szyn kolejowych plątowisko 
dzwon gasnący z kościoła wśród nawałnicy drzew 
zakonnic śpiew 
płacz dzieci 
chyba już wszystko 
 
nie można chwiać się jak tamta sosna pod gwiazdą 
palce na piórze zwinięte cierpko cierpiąco 
grają niby na flecie naszą syberię nasz dom 
gonią przed oczy śniadą pól naszych gorącość  
 
kraju bliski tak bliski że całujesz 
setką ludzi ty chodzisz od skroni do skroni 
bocianich gniazd żałujesz 
i chleba kruszyny nie ronisz 
kraju  
 
fabryki ciepło ryczą do pracy łzę płoszą zaranną 
nie można chwiać się jak sosna pod gwiazdą źródlaną  
 
naród czeka i nie wie 
stoi w adama głosie 
sypia w juliusza śpiewie  
 

 

przerwa przeczuwa finał ubogim karawanem   
za miasto do montmorency 
wsuwa się trumna w ulicy cień od liści pstry 
w deskach czemu nie są z sosny 
palec srebrnym pierścionkiem chudy i żałosny 
uderza w sęki na wybojach 
jedyna zbroja   
 
a miasto jeszcze mosty tętnią 
przeczucie chłodne jak dół wskazuje dłonią tę drogę 
na wspólnej bratniej mogile wieńców nie będzie nie zwiędną 
z bogiem prochu wielkości z bogiem   
 

 

południe przechodzi tędy śpieszy się na zachód 
zapominajcie okna o kadzidlanym zapachu 
on jest wszystkim i niczym trzepocze lekki gołąb 
stąpa ciężko po ziemi przeobrażalny jak blask 
cięży progom zydlom52 stołom  
 
on gdy szyby tej celi zasłania na płask 
wielkie oblicze 
wierszom daje imiona z kształtu trudu wyliczeń 
smugami tęczowymi wiją się zwitki papieru 
z niebieska smutne łaskawe lecz gorące 
parzą i palą czoło jak bryzgi eteru  
 
wychodzą niespodziewane strofy 
wołają podnosząc dłonie 
chaosu dosyć 
linia koło koniec 
zrywają się 
pamiętasz konie 
na antycznym łuku wspinające się prychające brązem 
 
spadają 
milczy bruk 
także bez wieńców i wstąg 
leżą na kamieniach w krąg 
gruzy piorunami pobite  
 
myśli ładu i spękanych rąk 
korabiami na falach błękitnych kartek 
jakże daleko stąd 
jak daleko od lat 80-tych 
są źrenice na paryż otwarte 
 
bywa że pośród czadu czarnych lokomotyw 
gdy ludzie chcą ułożyć linię szyn bardzo prosto 
serafin schodzi z chmury z matowej pozłoty 
pomagać dłoniom pierwszym aniołowym siostrom 
pochyla się i blaknie to wola to i mus 
a gdy prostował się nad stalą 
rósł 
kolorem się zapalał  
 
pisząc na stołku w słońcu które ciosa izbę 
ustaną palce także siostry serafinów 
palce rozprute marzeniem ociekające przez liczbę 
ku dołom rozkopanym ku rudawym glinom 
linią inną  
 
ach patrz duch młot upuścił na szyny i szpały 
duch w skrzydłach jęczy z nagła taje w atmosferze 
przy dzwonie rękopisy polskę obsiewały 
kto anioła wyzwolił z obłoku sam nie żył 
 
spokojnie miękko świeci chwila bez godziny 
ostrzą się na kamieniu zórz lotki jaskółkom 
bramo przytułku okna przytułku 
tej nocy łuski sekwany zabrzękną 
norwid  
 
brzęk wszerz niemieckiej krainy 
do wisły doleci 
a tam struny w fortepianach pękną  
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
hildur53 baldur54 i czas
1. wstęp
w pomieszaniu wspomnień jedna druga twarz 
a tak równoległe jak wiosenne skiby 
jak bierwiona55 tratw  
 
spod powiek ciepłej konchy56 
wyłuskam zblakłe lata 
umiem to ja w gaśnienie uwierzyć skłonny 
kochanek triumfalnego świata  
 
2. poznanie
baldur zamykał oczy ciemne 
bolało go 
blask ulatywał całą noc z arkusza 
heksametr57 maszyn drukarskich także niemniej 
męczył ogłuszał 
 
kończy się rok śnieżycą 
srebra w zaułki nawiał 
tajemniczo 
srebro jak biały safian 58 
 
późno już hildur szedł korytarzem 
on — brzask spędzający ćmy gwiazd 
po prostu stanął z lewą nogą ugiętą 
wszyscy chłopcy tak stoją gdy nie ma powodu do marzeń 
 
popatrz baldurze 
papier jak flaga zatrzepotał w promieniu łask 
zaczynając długie święto  
 
3. rok pierwszy
pacholę jasnowłose pachnie słodyczą pasiek 
szerokie w bark wiązaniu a wiotkie bardzo w pasie 
goni od czaru do czaru zawzięcie  
 
mrok ciężkich nocy rudział 
kwiaty strzelały na cierniach 
obaj zapominając o ludziach 
widzieli cień berła 
szczęście  
 
styczeń luty miesiące mitów 
ciało poznaje dobre uściski 
na gołoledzi też ciało ikar tu spadł z zenitu59 
a choinka ciągle jeszcze śni się błyska 
szczęściem  
 
w marcu wino dni kołysało szepcząc 
hildur tańczył z cygańskim bębenkiem 
w rytmie wtórował sobie chcąc nie chcąc 
nucił piosenki 
szczęścia  
 
cała wiosna kwieciste burze 
bzy konwalie narcyzy róże 
korowodami wonnymi zbiegają ku temu 
który je urzekł 
szczęściem 
 
czerwiec lipiec i sierpień ciągną słoneczną strunę 
przed nagimi rozlewają nurt rzeki 
więc łodzie świętojańskie upalne muzyki fruną 
i wilgotny urok z łozin 
późna noc ja wiem na czarne brzegi 
szczęście zanosi  
 
wrzesień pogoda stojąca woda 
złocista woda stawu 
włosów hildura świeci hełm 
i w mieście 
po kolumnach po liniach architrawów60 
schodzi radosne spojrzenie szept 
szczęście 
 
jesień to dziwna pora bez niebios kobaltu61 
usmutnia ogrody deszczów bulgot 
są mokre a pełne pomarłych łodyg 
pierwszych cieniów pierścieniem staje się myśli kółko 
ale szybko otrząsa się baldur 
jest szczęście 
szczęście młodych  
 
znowu zima zawiesza lampy nad śmiechem 
o któż by tam patrzył na godzin połamanych stos 
hildur i baldur na wszystko odpowiadają w głos 
szczęście ono zawsze było lotne i lekkie 
jak jasny włos 
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
4. skrót innych lat
1932 
chwiały się nocne ballady zorzą nakryte modrą 
jaśniało zawsze jaśniało u łoża tkanin i kurtyn 
nawet wrogowie palili zwycięzcom ambrę62 bursztyn 
bo antyk wskrzesi pierś płaska włosy ze złota biodro 
 
1933 
już nie ma takich wydarzeń które nie kipią weselem 
od srebra rosy porannej do srebra zmierzchu jest chmielnie 
księżyce jazdy zieleń śnieżyce gwiazdy zieleń 
orszak wierszy wysławia pełnego szału pełnię 
 
1934 
hildur mężnieje tańcząc po zimie jesieni wiośnie 
niestety w ramion układach ostrzejszy rysuje się kontur 
zabrzęknął kosą starzec tak przypomina co rośnie 
nachyla usta czy liście do ciemnych wód acherontu63  
 
5. wszystko przemija
skrzydła w niebie furkoczą głucho 
ikar to ikar opuszcza dedala 
piorunów starca szkarłatna fala 
uderzy w puchar 
 
pozbawiona kulis przepychu 
ziemia stromo się piętrzy 
już wielkie schody wiodą pod chmur dno 
ptaki padają na marmur cicho 
szczęście osłabia 
ptaki mrą  
 
a starzec za tymi dwoma rok po roku zatapia 
jak sine kry 
kogut zapiał 
kosa się skrzy  
 
baldurze wyżej ty czujesz
1 2 3 4 5
Idź do strony:

Darmowe książki «Nic więcej (tomik) - Józef Czechowicz (biblioteka cyfrowa za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz