Co czytałem umarłym - Władysław Szlengel (wypożyczenie książki przez internet txt) 📖
W skład Co czytałem umarłym miały wejść również teksty z wcześniejszych tomików rozpowszechnianych przez Władysława Szlengla w getcie warszawskim (Wołanie w nocy, Donos poetycki, Zahlen bitte). Niektóre z tych wierszy autor uznał za słabe poetycko (jak Trzy listy o wąsach i bródce czy Pożegnanie z czapką i inne, pisane z dnia na dzień do „Żywego Dziennika”, w pośpiechu). Co do niektórych obawiał się, że mogą nie zostać przyjęte ze zrozumieniem przez polskiego czytelnika „zza murka” i uważał, że należy poczekać z ich publikacją do czasu, gdy będzie można się zdobyć na wyzbyte uprzedzeń rozrachunki sąsiedzkie (np. wiersze Rzeczy, Okno na tamtą stroną oraz Klucz u stróża). Inne znów, jak np. Legendy wigilijne, były niezrozumiałe dla wielu ze słuchaczy Szlengla w getcie warszawskim. Dziś jednak wszystkie są cenne. Te w duchu swym kabaretowe — w całej ich niedoskonałości — jako źródło, świadectwo, ślad życia; więc zamieszczamy je w Dodatku. Pozostałe — jako probierz, czy runął mur.
- Autor: Władysław Szlengel
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Co czytałem umarłym - Władysław Szlengel (wypożyczenie książki przez internet txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Szlengel
Potem godzina blokady.
Brandt ręczy słowem honoru, że zabierze tylko „dzikich24 bez numerków” (z kolei ręczy, powołując się, dyrekcja).
Warsztaty spokojnie schodzą, wszystko ustawia się na podwórku.
Dawkowane jak lekarstwo, rozdawane jak medale za waleczność, numerki w tej chwili garściami wtyka bramkarz Z. w dłonie przechodzącym, aby rozdawali, komu chcą... kto podejdzie... Byle ratować! Za późno. Niemieckie słowo honoru i tym razem nie zawodzi oczekiwań trzeźwych.
Selekcja. Bicie pejczem. WSZYSTKIE KOBIETY są zabierane przez esesmanów. Do szeregu, idącego na plac, wchodzą — wyciągnięte z naszej skrytki — matka i siostra niszczycielskiego bydlęcia (O, niesłodka i zbyt skora Nemezis25...). Idzie Asia, idzie skulona, jeszcze mniejsza niż zwykle, Fania (zimno, zimno, przeraźliwie zimno... a tam droga, plac... zimno), idzie dziewczyna od ułanów z obrazów Kossaka, Ziuta. Mąż Ziuty prosi o zwolnienie żony z tytułu swojego stanowiska w Werkschutzu. Esesman pozwala. Eli wyciąga żonę z szeregu.
W Asi budzi się bunt. Bezsensowny, dławiący ból. Nie! Dlaczego tamta? Ona ma większe prawo do życia! Ona ma dziecko!!! Licytacja życia i śmierci... Prawo, rozsądek, logika, ból, prawda, macierzyństwo — wszystko na wąskiej kładce nad przepaścią, w sekundzie, w jednym kroku między szeregiem a pejczem esesmana...
Biegnie za Ziutą... Strzał żandarma. Kula trafia ją w czoło. Pada na miejscu. Ziuta i jej mąż wchodzą do szeregu idącego na plac.
Imiona — Ziuta... Asia... Eli... Fania... Sioma... czy to wam coś mówi? Nic. Ludzie. Niepotrzebni. Było takich tysiące. Tysiącami szli na plac, tysiącami byli bici pejczami, odrywani od rodzin, ładowani do wagonów. Gazowani. Nieważni. Statystyka ich nie wymieni, żaden krzyż nie odznaczy. Imiona. Puste dźwięki. Dla mnie to ludzie żywi, bliscy, dotykalni, to życia, które znam, to szmaty zdarzeń, w których byłem. Te tragedie przerastające siłę odczuwań dla mnie ważniejsze od losów Europy.
Poszli.
Do odchodzącej grupy zwolnionych strzela z tyłu na pożegnanie esesman Orph.
Poszli.
Bilans.
Blok nabrzmiewa głuchym płaczem. Zbieranie trupów.
Oblężenie telefonów. Pomocy! Pomocy! Pomocy! Mobilizacja szyszek z Gestapo! Telefony na plac — czy są wagony? Czy jest pan Szmerling? Panie kierowniku... mój... moja... zabrani!... Panie komendancie! Panie Skosowski26! Pomocy! Każda suma! 100 000!! Ile będzie trzeba! Pół miliona daję za 20 osób! za 10 osób! za jedną osobę!
Żydzi mają pieniądze! Żydzi mają znajomości! Żydzi są bezsilni!
Kto jedzie? Kto pójdzie? Trzeba coś zrobić!
Nowe wiadomości dochodzą z placu — Hołodenko zabity przy wejściu do swego schronu, do którego nie mógł się dopukać (poprzedniego dnia sam wydał regulamin niewpuszczania po zamknięciu skrytki).
Bezładna bieganina po bloku.
Wycie. Tumult.
Trup Asi leży na wartowni.
Eli, zuchwały, pyszny chłopak (te opowieści o Belgii, Gandawie, Angielkach i oddechu Europy), poszedł...
Mój cały dom poszedł.
Idę przez pusty, długi korytarz. Syczy jakaś gotująca się woda. Jakaś porzucona teczka...
Rozrzucona pościel. Niedopita szklanka.
Nie ma. Nie ma. Nikogo nie ma...
Uciekam z mieszkania.
Już ratownicza ekipa wyjechała na plac.
Szymek Kac kładzie czapkę porządkowego. Dostaje pieniądze i daleko idące upoważnienia.
Noc szybko spada na dolinę żałoby.
Znów nerwowy, krótki sen, rano trzeba czuwać, to się może powtórzyć. Napięcie oczekiwania na wiadomości z placu, kogo zdołano wyratować. Na razie udało się [o]koło 100 osób ukryć w piwnicy. Potem 200... Ludzie kryją się w piwnicach. Wagonów nie ma. Może część się uratuje.
Pierwsze ożywiające nerwy wiadomości.
Opór! Padają strzały. Żydzi mają granaty. Żydzi mają broń. Na Niskiej podpalono dom. U Schultza rzucano granaty.
Są zabici esesmani.
Niemiecka karetka pogotowia krąży po dzielnicy.
Getto przestaje być knieją trzebionej zwierzyny.
Staje się frontem.
Legenda urasta. Mit nabrzmiewa. Opowiadają o walkach. O wycofywaniu się żandarmów.
Esesmani nie wchodzą do piwnic. Na skrzyżowaniu ulicy rozpłaszczył się trup pierwszego esesmana.
Pejcz leży w rowie.
Z getta wywieziono szpital. Wszystkich chorych i całą obsługę szpitalną. Siostry, lekarzy, wydział zdrowia.
Na sali chirurgicznej leżących w gipsie wolno (jeden po drugim) zastrzeliwano.
(Męko, czekająca swoich wielkich piór. Dziesiąty czy piętnasty leżący w gipsie, czekający na swoją kulę, z nogami czy członkami w gipsie, bez ruchu...)
Wywieziono cały areszt centralny. Z Cyganami. Cyganie nie chcieli wejść do wagonów. Zostali rozstrzelani na miejscu.
Doprowadzonych na plac ludzi od Schultza za opór dopada siny i wściekły z pasji Brandt. Rozbija kolbą rewolweru czerepy, strzela co dziesiątego, kobietom wyrywa włosy z głowy, kopie buciskami niemieckiego żołdaka.
Wchodzą do wagonów.
Nowy, amerykański w pomyśle organizacyjnym, a szatańsko i wściekle pieski niemiecki sposób udręki i oszczędności pracy.
Przyjeżdżają auta z Werterfassung29 i wchodzącym do wagonów (20° mróz) zabierają buty, palta, marynarki, swetry, żeby odebrać ostatnią nadzieję, że może gdzieś do obozu... że gdzieś na pracę...
Aby nie obdzierać trupów...
Obdarci z ubrań i obuwia wchodzą do wagonów.
(Fania... Fania... Fania... )
Po 150 osób... Potem po 200... (do wagonu normalnie wchodzi 40 osób — podczas poprzedniej akcji po 60 osób).
Jak się okazało, było to bardzo potrzebne.
Trzecia noc.
Jutro ma być koniec.
Krótkie, za krótkie noce w pokoju, w zamarłym bezruchu, w nieładzie, w grobowcu nagle zabranych istnień.
Ludzie garną się w stada w dniach paniki. W pokoju śpi 7 czy 8 osób. Nieprzerwana rozmowa o minionych godzinach.
Nieprzerwane jątrzenie rany, aby ból zaciskał pięści.
Szymek wciąż na placu.
Spędza noce na bezowocnych próbach wyciągnięcia, przekupienia, oszukania Ukraińców i żandarmów.
Wracają pierwsze jaskółki.
Nowe nowele i sensacyjne przygody z zeszytowych romansów.
Eli wrócił z placu. Pomogli mu koledzy porządkowi.
Ziuta wraca z placu w przebraniu polskiego policjanta, w kożuchu, w butach, z rewolwerem.
Szymek wyciąga parę (2 czy 3 osoby) delikwentów.
Wraca tuż przed wejściem do wagonu wyciągnięta O.
Nowa seria opowiadań. Już wiemy wszystko.
Jak się stłacza do wagonów, co się mówi i myśli w piwnicy Umschlagplatzu, jak esesmani wywabili pochowanych groźbą użycia gazów, wiemy, jak zabijano, jak zabierano obuwie i palta, jak Szmerling przyjmuje defiladę, znamy ostatnie życzenia bliskich.
Wiemy.
Wiemy, jak robi się koszmarne fortuny — jak chodzą po piętrach, szukając wody, jak proponują Ukraińcom miliony, jak oszczędzający na białym chlebie wyjeżdżali, unosząc sumy, jakimi mogli utrzymać przez miesiące te setki ludzi na placu.
Jak wyjeżdżają bez palt, z widmem uduszenia w gazie, z brylantami w obcasach, jak sucho ocierają się o ciało dolary, funty, „twarde” i „miękkie”.
Skarb Rzeszy rośnie.
Żydostwo umiera.
Wszystko umiera.
Narasta historia, mała, ciasna i nieważna historia naszych dni.
Czwarty dzień akcji.
Opór rośnie.
Kronika galopuje.
Szternfeld30, król gestapowców żydowskich, zamordowany przez Niemców.
Selekcja Służby Porządkowej.
Samobójstwo pułkownika Szeryńskiego31.
Rozwiązanie zakładów, gminy, etc.
Nowe formy, nowe oszukańcze numerki i perspektywy.
Przerwa w akcji.
Lud nazywa tę akcję „małą” akcją w odróżnieniu od „dużej”, lipcowej.
Ale akcja trwa.
Żydzi czują w powietrzu, we krwi, wyczytują między wierszami plotek wieści i nowych sugestii koleżków z Alei Szucha. Zwozi się cement, cegły, noce rozbrzmiewają stukiem młotów i oskardów. Pompuje się wodę, robi się studnie podziemne. Schrony. Mania, pęd, nerwica serca getta warszawskiego.
Światło, kable podziemne, przebijanie wylotów, znów cegły, sznury, piach... Dużo piachu... Piach...
Nary, prycze. Aprowizacja na miesiące.
Przekreśla się elektryczność, wodociągi, wszystko. Dwadzieścia wieków przekreślonych przez pejcz esesmana. Epoka jaskiniowa. Kaganki. Studnie wiejskie. Długa noc. Ludzie wracają pod ziemię.
Przed zwierzętami.
A za oknem coraz wyższe słońce.
Wyjątkowo ciepły luty.
Przeglądam i segreguję wiersze pisane dla tych, których nie ma. Te wiersze czytałem ciepłym, żywym ludziom, pełen wiary w przetrwanie, w koniec, w jutro, w ZEMSTĘ, w radość i budowanie.
Czytajcie.
To nasza historia.
To czytałem umarłym...
Dziś, jutro czy za rok — konspiracyjnie, z ręki do ręki — czy po wojnie, jako tom publicznie dostępny, zbiór wierszy Co czytałem umarłym dotrze do polskiego czytelnika. Może weźmie te karty Polak-demokrata, dla którego męka narodu, który dzielił z nim lata dobre i złe — nie będzie obojętna, może daleki od nas czytelnik polski szukający w wierszu tylko poezji, formy czy techniki i wątpliwych emocji, może nawet wróg (choć wśród ludzi cieszących się taką historią wroga mało jest czytających w ogóle, a już wierszy specjalnie) — każdemu z tych kategorii czytelnika [!] należy się komentarz.
Mimo dzielącego cienkiego murka środowisko i życie getta będzie dla niego dalekie, egzotyczne i coraz bardziej oddalone zasiekami ustaw niemieckich i propagandą hien i wilków. Wiersze moje zawarte w tym tomie pisałem w antraktach straszliwych zdarzeń, echa których doszły i do was, przyjaciele. Jak uśmiechy uspokajające umierającego między jednym drgnieniem bólu a drugim — zjawiały się smutne te rymy i rytmy.
Wiersze te w niewielkiej ilości odpisów „poszły w lud”, były przeze mnie czytane na wieczorach literackich i recytowane w warsztatach.
Wiersze, w które wejdziecie, moi drodzy, bez opasek32, to dżungla, w której niełatwo znajdziecie drogę. Tematyka i rekwizyty są dla was obce i niezrozumiałe, wymagają wielu komentarzy. Są słowa i pointy, których głębie i przeraźliwy smutek poznać można po przygotowaniu, jakie dać może tylko życie za murem i pod pejczem esesmanów.
Ale jedno jest wyraźne i dominujące we wszystkich bez wyjątku utworach moich z tego okresu. To głęboka i beznadziejna tęsknota za Warszawą, jeśli nie za stolicą z 1939 roku, to za miastem mojego pierwszego wiersza i pierwszej dojrzałej wiosny.
Trzeba siedzieć przy mnie, jeśli nie we mnie, by zrozumieć wiersz Paszporty, który właściwie powinienem umieścić na okładce jako motto całości, trzeba znać całą beznadziejność i jednostronność tej miłości, żeby mi wybaczyć niemiłe może dla polskiego czytelnika tony w wierszach Rzeczy, Okno na tamtą stronę lub oskarżenie w wierszu Klucz u stróża.
Z jednej strony są wiersze, których czytelnik polski nie „rozgryzie”, i z drugiej strony są tu wiersze tak siedzące myślami w kulturze polskiej i polskiej obyczajowości, że ich publicznie nie czytałem „u nas” (Legendy wigilijne: Jezus w zakładach Kruppa i Cud w okopach).
Dlaczego ten tom nazwałem: Co czytałem umarłym (pierwotne tytuły poszczególnych trzech tomików: Wołanie w nocy, Donos poetycki i Zahlen bitte33), podaję w komentarzu wstępnym.
Uwagi (0)