Darmowe ebooki » Wiersz » Próby negocjacji - Marta Podgórnik (biblioteka online darmowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Próby negocjacji - Marta Podgórnik (biblioteka online darmowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Marta Podgórnik



1 2 3 4
Idź do strony:
class="verse">że jeszcze nie pora, choć czuję się znacznie lepiej. 
wracam. a powrót zajmuje coraz więcej czasu.  
 
pisałam jakieś ważne listy, ale nie było komu ich 
przeczytać, jakieś wiersze. w sumie godzono się na 
nie jako część terapii, tak to teraz odbieram.  
 
wychodzę po mleko, wracam z nim. nie mam pokus, nie 
jestem zmuszona niczego tłumić, niczego mówić. dziś 
po raz pierwszy nie wzięłam tabletek i nic, nic.  
 
zasypiam tylko na wznak, ale częściej przebywam w 
łazience. nie palę światła i nie odkręcam kranu, wiję 
sobie pajęczynę w rogu umywalki.  
 
pomyślałam o tym właśnie wczoraj. była leniwa sobota, 
niesmaczny obiad, nudny odcinek. nie poszłam oglądać 
parady, odbytej mimo złej aury.  
 
myślałam, żeby złapać sobie jakieś muchy, ale to kłóci się 
z przejętą religią. pozostawiam sprawy w cudzych rękach. 
zobaczymy jak się tam ułożą.  
 
wkłułam pod szarą skórę drobinki powietrza. moja krew 
teraz też ma czym oddychać. kaszel nie powraca, ból serca 
ustaje. rozkołysana, o tak — czekam na wiadomość.  
 
literacki
to jest poezja seryjna. a to obosieczna. zżółkły wrzód 
rozkrawam tym nożem trzymając za ostrze. w obie 
strony bryzga, jak z chuja? 
tym tam to nie przeszkadza. oni już tylko sobie 
sami. w tym rzecz, nie popuszczać. 
nieczęsto aż tak to widać, 
zwykle zmilczane przysycha jak strupek na 
łokciu. gesty robią swoje. cudze 
drażnią jak gdyby brak tolerancji nie 
był do opanowania. gąbka rozpręża spęczniałe ciało, 
z wierzchu zostaje osad mydlin, zapach wody. 
tę wodę trzeba teraz lać.  
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
graffiti
mógłby to być kolejny taki wiersz: idziesz gdzieś, 
zostawiając za sobą to spalone miasto, chociaż tak 
naprawdę tylko ty jesteś w nim spalony. linie wysokiego 
napięcia między nami nie przerwane. pii piii telegrafu. 
 
„kto nie czyta poezji ma wjebane”. graffiti na murze 
operetki wywołuje w ciemniach twarzy uśmiechy jak 
zdjęcia. (nikt się nie podpisał, ze wszystkich znaczeń 
pozostaje więc tylko to najmniej dosłowne). kiedy po 
 
ośmiu kolejne piwa przestają się liczyć, idea powraca 
czkawką pijackiej deklaracji: kto nie czyta poezji itd. 
(tylko że rano nikt już nie będzie pamiętał). kolejna 
knajpa w której jesteś jak list — bezpowrotnie spalony. 
 
wiersz dla maćka meleckiego
pięść w kamień. ptaki fruną szybko jak z klatek 
filmu grozy. park jest już zielony, włosy białe, 
krew jak zwykle. natrętna myśl o tym zabija każdą 
inną, która pewnie dałaby czemuś początek.  
 
nagle konieczność wzięcia zakrętu stawia w martwym 
punkcie. zatrzęsienie równorzędnych alternatyw 
wobec którego można jedynie spasować. wybieranie 
nie jest niczyją mocną stroną, przeciwnie.  
 
światło w tunelu okazuje się ogniskiem stworzonym 
na bazie porzuconej butelki, z której mógłby 
wyleźć dżin, ale nie wyłazi. za to cień kładzie się 
pod nogami coraz dłuższy i węższy jak margines.  
 
instynktownie wyczuwana bliskość celu spowalnia 
krok, opóźniając na siłę dotarcie, przestające się 
nagle liczyć. nikt już nie próbuje wymierzyć proporcji 
pomiędzy przebytym a tym, co pozostaje do przejścia.  
 
śnieg retrospekcja
spadł znowu śnieg i przykrył. pod drzwiami 
poczty głównej naprzeciw starego kina kolejka 
zmarzniętych czeka na dialog z automatem. 
znowu nie przyszedł na spotkanie, chociaż  
 
to nie on miał być kanwą wiersza, tylko ty. 
przewidziałeś to już wcześniej, wychodząc ze 
mnie jak zza rogu z przepraszającą miną 
przypadkowego przechodnia, zakłopotanego  
 
zaproszeniem na kawę. szybka retrospekcja — 
też był śnieg, też kończyło się, już tylko 
przyśpieszony jak kurs pociągu oddech zdradzał 
obecność. nastały nowe pory roku i nowe  
 
okoliczności łagodzące. tym razem jest inaczej: 
żeton zamarza w fałdzie rękawiczki. nie pamiętam 
numeru, pod który należy dzwonić w razie czego. 
opuszczam kolejkę, ku wyraźnej radości tych za mną.  
 
białystok 22–24 V 1996
Lampa świtu w hotelowym pokoju. Jak w 
każdym takim wierszu, tu też panuje 
względny spokój.  
 
Mucha nie krąży już. Krew wolniej, szum 
spłuczki jak wodospad w skroniach. Jest 
ta konieczna zgoda.  
 
Radio puste w środku. Dociera do nas tylko 
godzina, po sobie samej, przed kolejną tak 
samo przeżytą.  
 
Gościem jest każdy, kto wkrótce wyjedzie. 
Gdzieś i po coś, lub z kimś. Widok zza szyby 
to też jest dobry powód.  
 
Poznać, zaaprobować — to ma sens. Tego w 
niektórych więcej jest, w innych mniej. Ale 
poziom się wyrównuje — na wysoki.  
 
brynów latem
wrzące tramwaje wyskakujące jak kluski z gardła 
śródmieścia. jasne tunele, szerokie podmiejskie 
pasaże pod światło. poprawianie włosów na przystanku.  
 
otwarte oczy sklepów, usta kiosków wypluwające gazety 
sportowe. kolejka knajp serwujących złudne pocieszenie, 
siłę chwilowo uderzającą do głowy.  
 
park kościuszki z drużyną harcerską na rolkach. schody, 
motel dla niemieckich kierowców ciężarówek. wino. most, 
kusząca propozycja skrótu.  
 
zgubiony klucz dzwoni w kieszeni — dzyń, dzyń.  
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
*** (wsunięcie delikatnej czarodziejskiej różdżki nie...)
wsunięcie delikatnej czarodziejskiej różdżki nie 
załatało powstałych uszkodzeń. łaskotanie krwi 
nadbiegłej w te miejsca, tłoczącej się do wyjścia 
awaryjnego, wprost na fotel, podłogę, fartuch.  
 
zawrotna szybkość w przebiegu umożliwia koniec 
z pamięcią początku. i tak było za wolno, by nie 
odczuć bólu w wymiarze szarpnięcia przy zrywaniu 
plastra, który nie zdążył się dobrze przykleić.  
 
zanim przyschło już zmiana opatrunku na powietrzny, 
całkiem niewidoczny pod bawełną majtek, którą 
stopniowo znów będzie można zamieniać na jedwab. 
myślisz, że nie zajdzie w tobie żadna zmiana, że  
 
zbudzisz się sama, wiedząc, że nie ma już nikogo w 
środku. okazuje się, że nie ma też nikogo obok i że 
to nie jest chwilowa absencja, choć nikt cię na taki 
obrót spraw nie przygotował. więc może to i lepiej —  
 
samoistne poronienie. rychło w czas.  
 
naruszenie, wiersz wtórny
gazety donoszą — bartek istnieje, sylwia 
nie istnieje. myślę o obojgu bez względu 
na słowa, przeglądając nekrologi na pchlim 
targu w jakimś obcym mieście.  
 
element przetargowy pozostał zawieszony 
w próżni, zawieszony jak wyrok śmierci. 
dziś znów brakuje odwagi, aby go wykonać. 
postawić na słabszych.  
 
raz jeszcze można zawierzyć gazetom. ich 
intencje, jeśli już nie metody, są czyste, 
powszechnie akceptowane. naruszenie odbywa 
się gdzie indziej, chociaż coraz bliżej.  
 
przyzwalanie, odmawianie
ten pociąg nie mógł chyba odjechać bez mojego 
błogosławieństwa. ogon kurzu merda jeszcze przez 
dłuższą chwilę. coś z tego wpada do oka i 
przełamuje wymuszoną suchość. teraz autozabieg:  
 
czysta chusteczka znieczula, osłania, odwraca 
uwagę jak bileter. droga w tę i we w tę tak samo 
zawiła, skracana przyzwyczajeniem. coś nie tak 
z autobusami, czekanie rodzi zamysł reakcji,  
 
ciągnie gdzieś w głąb, do śmierdzącego źródła. 
osiedlowy zboczeniec pyta, czy chcę się dupić? 
wykręcam się bokiem, tam pociąg już dojeżdża, 
tu, teraz, muszę być silna, powiedzieć, że nie.  
 
nasz ostatni raz
kiepskie przyjęcie. goście są jak duchy. 
tylko w telewizorze nadzieja. błąd w poniedziałkowej 
sztuce, na szczęście nie do wychwycenia dla laików, 
jakimi jesteśmy.  
 
żółta skorupka schnie na wymiętym białym prześcieradle. 
wyszedłeś — nie wytrzymałeś tempa. szyba lustra 
prześwietla mi piersi jak klisze, zakrzywia pustkę.  
 
tym słowem, którego nie chciałeś wypowiedzieć 
zapisałam każdy mały skrawek papieru w twoich 
kieszeniach, nawet bilet. teraz złościsz się 
w pociągu na wspomnienie.  
 
wyrzucałeś mi, że jestem trupem i osunęłam się 
właśnie w twoje łóżko. że płaczę i rozbieram się 
zamiast wreszcie iść. wtedy nie wzięłam cię 
poważnie, tylko do ust.  
 
rozstępy
przełomy i wyłomy o kant dupy. pozostaje 
niesmak. no przecież sam mówiłeś — 
zmieni się niechybnie, zmieni się już wkrótce.  
 
tymczasem stagnacja zżera energię jak dwustuwatówka, 
bez skrupułów, bo jeśli nic już nie drgnie, nie popłynie, 
na potem będzie tylko tu i teraz — 
to co wtedy?  
 
będziemy pielęgnować stagnację, odwiedzać cmentarz, 
pielić i odchwaszczać z uporem maniaka? albo 
pozwolimy sobie pomóc chociaż nie lubimy takich pomagierów?  
 
na początek zapalmy papierosa. to światło w oddali 
nie może być daleko.  
 
coś się jeszcze wydarzy tej nocy, ścieżki poplączą się, 
buty zamokną. duszna ciemność zamieni się w 
wilgotną mgłę, łzy napłyną do oczu, wódka do szklanek.  
 
w tym stanie rzeczy zachowanie zasad będzie 
niemożliwe — z przyczyn obiektywnych. 
nazajutrz przekażemy sobie znak pokoju.  
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
te drugie
wieczorny wstrząs dla systemu, znów 
bajzel w mózgu jak po fenactilu — 
nie, on się już nie zmieni, zawsze 
już będzie używał półśrodków.  
 
będąc ludźmi czynu, kupmy kawałek 
ziemi i załóżmy farmę. tylko nie kopmy 
sobie więcej pod nogami, kalecząc ślady 
czyichś ostrożnych kroków.  
 
już nie rzucamy się sobie na szyję 
jak głodny sznur, już tylko dbamy o 
pozorny ład naszych stosunków, jak 
to brzmi, posłuchaj.  
 
a kiedy kładziemy się spać, zawsze mamy 
żal, lecz nie do kogoś, kto 
przecież nam robi to wszystko. 
 
och, ona jest nietykalna. 
bardziej niż umarli.  
 
ściółka (sylwia)
zrobiłam się tak mała, że weszłam w mech, jak 
kobieta w kobietę, dusząc się własnym zapachem. 
byłyśmy dla siebie delikatne.  
 
zastanawiałam się, jeśli to dłużej potrwa, która 
którą przeciągnie, jak sprute oczko swetra, na swoją 
stronę, im szybciej.  
 
to był tylko sen michael stipe śpiewa magnetofon 
zwalnia, widzę zielone niebo i zmarszczki kory, leżę 
w mchu i jestem mchem.  
 
mokry ślad buta na wysokości mostka.  
 
telefon milczy albo kłamie
one of these nights — mam w buzi żwir, który nie 
chce dać się przełknąć. myję zęby, ze szczoteczki 
zostaje wiór, no trudno.  
 
na pożegnanie nie powiedziano sobie nic specjalnie 
odkrywczego, to było jedno ze zwykłych pożegnań, 
z kimś, kto wróci, zanim zdążysz przytyć i wyłysieć.  
 
mimo wszystko niepokój wlókł się jak autobus i ten 
żal, że się nie posiada automatycznej sekretarki, 
a przecież nie każdy listonosz dzwoni drugi raz  
 
(znowu nie ma mnie w domu. nie mam mnie w domu 
stanowczo zbyt często i chyba przez to tracę 
coś więcej niż ciepłe posiłki). 
 
tym razem nie zostawiono żadnych wiadomości, mimo 
że obiecywano zawsze dawać cynk. jasne, że nic 
i tak by z tego nie wyszło, więc pewnie lepiej, że 
posiada się przynajmniej kolorowy telewizor  
 
(mężczyzna, którego kroki zrównały się z moimi przy 
jakiejś ciemnej bramie nawet na mnie nie spojrzał, 
ja też starałam się nie patrzeć). 
 
odjeżdżającym przydałoby się parę ciepłych jak 
posiłki słów, kilka machnięć, dziecięce „pa, pa” 
i cmoknięcie w czoło. pozostającym nie pozostaje 
nic innego, jak tylko zadowolić się szybko, 
byle czym. 
 
unplugged
tej nocy wszyscy jesteśmy jak wrzucane do 
ogniska niedopałki. próbujemy znaleźć miarę 
naszej pojedynczości w melanżu twarzy 
i sylwetek, nie odnajdując nawet śladu 
potwierdzającego czyjąkolwiek tożsamość.  
 
skomle we mnie suka oddana w dobre ręce, 
błądzące właśnie pomiędzy udami. kochałam 
poprzedniego pana zbyt mocno, by jego 
nagła zmiana mogła mną nie wstrząsnąć. 
ale to normalka.  
 
jutro uśmiechnięte kurwy w słonecznych 
okularach wypną tyłki tarasując pobocze, 
kiedy pomkniemy zalaną słońcem autostradą 
szybkiego ruchu. ruchu, który nie zostanie 
wykonany przez najbliższe dni. 
 
wiersz z kluczem
maleńki zator jak na autostradzie 
odcina dopływ tlenu i jak pechowy płetwonurek 
ma się z głowy. 
cucenie śmierdzącą watką przytkniętą do nozdrzy 
daje ten efekt, który jeszcze długo 
pozostanie synonimem wynurzania się. 
piętnaście minut dwadzieścia pięć sekund 
— dokładnie tyle z życia leżąc na kozetce 
i nie dając znaków, tak że musiano się 
w końcu i mną zająć w tłumie pokrzywdzonych 
(najwięcej dzieci, złamań i oparzeń). 
gdzie byłam? czy odpowiadałam na jakieś pytania? 
czy przeprowadzono
1 2 3 4
Idź do strony:

Darmowe książki «Próby negocjacji - Marta Podgórnik (biblioteka online darmowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz