Próby negocjacji - Marta Podgórnik (biblioteka online darmowa .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Próby negocjacji (zdaniem Adama Wiedemanna „strasznie posępna i przygnębiająca książka”) to debiutancki arkusz poetycki Marty Podgórnik z 1996 roku, wznowiony następnie — wraz z tomem Paradiso — jako Opium i lament (2000).
W porównaniu z późniejszymi książkami autorki cechuje się na pewno większą gwałtownością („przy wejściu sprawdzali nadgarstki, więc / rany pochowały się cieknąc do wewnątrz”). Fraza „wyratuj mnie z powodzi tandetnych poruszeń” zarezerwowana została dla zbioru Paradiso — i dla dalszej twórczości poetki.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Marta Podgórnik
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Próby negocjacji - Marta Podgórnik (biblioteka online darmowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Marta Podgórnik
class="verse">że jeszcze nie pora, choć czuję się znacznie lepiej.
wracam. a powrót zajmuje coraz więcej czasu.
pisałam jakieś ważne listy, ale nie było komu ich
przeczytać, jakieś wiersze. w sumie godzono się na
nie jako część terapii, tak to teraz odbieram.
wychodzę po mleko, wracam z nim. nie mam pokus, nie
jestem zmuszona niczego tłumić, niczego mówić. dziś
po raz pierwszy nie wzięłam tabletek i nic, nic.
zasypiam tylko na wznak, ale częściej przebywam w
łazience. nie palę światła i nie odkręcam kranu, wiję
sobie pajęczynę w rogu umywalki.
pomyślałam o tym właśnie wczoraj. była leniwa sobota,
niesmaczny obiad, nudny odcinek. nie poszłam oglądać
parady, odbytej mimo złej aury.
myślałam, żeby złapać sobie jakieś muchy, ale to kłóci się
z przejętą religią. pozostawiam sprawy w cudzych rękach.
zobaczymy jak się tam ułożą.
wkłułam pod szarą skórę drobinki powietrza. moja krew
teraz też ma czym oddychać. kaszel nie powraca, ból serca
ustaje. rozkołysana, o tak — czekam na wiadomość.
literacki
to jest poezja seryjna. a to obosieczna. zżółkły wrzód
rozkrawam tym nożem trzymając za ostrze. w obie
strony bryzga, jak z chuja?
tym tam to nie przeszkadza. oni już tylko sobie
sami. w tym rzecz, nie popuszczać.
nieczęsto aż tak to widać,
zwykle zmilczane przysycha jak strupek na
łokciu. gesty robią swoje. cudze
drażnią jak gdyby brak tolerancji nie
był do opanowania. gąbka rozpręża spęczniałe ciało,
z wierzchu zostaje osad mydlin, zapach wody.
tę wodę trzeba teraz lać.
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
graffiti
mógłby to być kolejny taki wiersz: idziesz gdzieś,
zostawiając za sobą to spalone miasto, chociaż tak
naprawdę tylko ty jesteś w nim spalony. linie wysokiego
napięcia między nami nie przerwane. pii piii telegrafu.
„kto nie czyta poezji ma wjebane”. graffiti na murze
operetki wywołuje w ciemniach twarzy uśmiechy jak
zdjęcia. (nikt się nie podpisał, ze wszystkich znaczeń
pozostaje więc tylko to najmniej dosłowne). kiedy po
ośmiu kolejne piwa przestają się liczyć, idea powraca
czkawką pijackiej deklaracji: kto nie czyta poezji itd.
(tylko że rano nikt już nie będzie pamiętał). kolejna
knajpa w której jesteś jak list — bezpowrotnie spalony.
wiersz dla maćka meleckiego
pięść w kamień. ptaki fruną szybko jak z klatek
filmu grozy. park jest już zielony, włosy białe,
krew jak zwykle. natrętna myśl o tym zabija każdą
inną, która pewnie dałaby czemuś początek.
nagle konieczność wzięcia zakrętu stawia w martwym
punkcie. zatrzęsienie równorzędnych alternatyw
wobec którego można jedynie spasować. wybieranie
nie jest niczyją mocną stroną, przeciwnie.
światło w tunelu okazuje się ogniskiem stworzonym
na bazie porzuconej butelki, z której mógłby
wyleźć dżin, ale nie wyłazi. za to cień kładzie się
pod nogami coraz dłuższy i węższy jak margines.
instynktownie wyczuwana bliskość celu spowalnia
krok, opóźniając na siłę dotarcie, przestające się
nagle liczyć. nikt już nie próbuje wymierzyć proporcji
pomiędzy przebytym a tym, co pozostaje do przejścia.
śnieg retrospekcja
spadł znowu śnieg i przykrył. pod drzwiami
poczty głównej naprzeciw starego kina kolejka
zmarzniętych czeka na dialog z automatem.
znowu nie przyszedł na spotkanie, chociaż
to nie on miał być kanwą wiersza, tylko ty.
przewidziałeś to już wcześniej, wychodząc ze
mnie jak zza rogu z przepraszającą miną
przypadkowego przechodnia, zakłopotanego
zaproszeniem na kawę. szybka retrospekcja —
też był śnieg, też kończyło się, już tylko
przyśpieszony jak kurs pociągu oddech zdradzał
obecność. nastały nowe pory roku i nowe
okoliczności łagodzące. tym razem jest inaczej:
żeton zamarza w fałdzie rękawiczki. nie pamiętam
numeru, pod który należy dzwonić w razie czego.
opuszczam kolejkę, ku wyraźnej radości tych za mną.
białystok 22–24 V 1996
Lampa świtu w hotelowym pokoju. Jak w
każdym takim wierszu, tu też panuje
względny spokój.
Mucha nie krąży już. Krew wolniej, szum
spłuczki jak wodospad w skroniach. Jest
ta konieczna zgoda.
Radio puste w środku. Dociera do nas tylko
godzina, po sobie samej, przed kolejną tak
samo przeżytą.
Gościem jest każdy, kto wkrótce wyjedzie.
Gdzieś i po coś, lub z kimś. Widok zza szyby
to też jest dobry powód.
Poznać, zaaprobować — to ma sens. Tego w
niektórych więcej jest, w innych mniej. Ale
poziom się wyrównuje — na wysoki.
brynów latem
wrzące tramwaje wyskakujące jak kluski z gardła
śródmieścia. jasne tunele, szerokie podmiejskie
pasaże pod światło. poprawianie włosów na przystanku.
otwarte oczy sklepów, usta kiosków wypluwające gazety
sportowe. kolejka knajp serwujących złudne pocieszenie,
siłę chwilowo uderzającą do głowy.
park kościuszki z drużyną harcerską na rolkach. schody,
motel dla niemieckich kierowców ciężarówek. wino. most,
kusząca propozycja skrótu.
zgubiony klucz dzwoni w kieszeni — dzyń, dzyń.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
*** (wsunięcie delikatnej czarodziejskiej różdżki nie...)
wsunięcie delikatnej czarodziejskiej różdżki nie
załatało powstałych uszkodzeń. łaskotanie krwi
nadbiegłej w te miejsca, tłoczącej się do wyjścia
awaryjnego, wprost na fotel, podłogę, fartuch.
zawrotna szybkość w przebiegu umożliwia koniec
z pamięcią początku. i tak było za wolno, by nie
odczuć bólu w wymiarze szarpnięcia przy zrywaniu
plastra, który nie zdążył się dobrze przykleić.
zanim przyschło już zmiana opatrunku na powietrzny,
całkiem niewidoczny pod bawełną majtek, którą
stopniowo znów będzie można zamieniać na jedwab.
myślisz, że nie zajdzie w tobie żadna zmiana, że
zbudzisz się sama, wiedząc, że nie ma już nikogo w
środku. okazuje się, że nie ma też nikogo obok i że
to nie jest chwilowa absencja, choć nikt cię na taki
obrót spraw nie przygotował. więc może to i lepiej —
samoistne poronienie. rychło w czas.
naruszenie, wiersz wtórny
gazety donoszą — bartek istnieje, sylwia
nie istnieje. myślę o obojgu bez względu
na słowa, przeglądając nekrologi na pchlim
targu w jakimś obcym mieście.
element przetargowy pozostał zawieszony
w próżni, zawieszony jak wyrok śmierci.
dziś znów brakuje odwagi, aby go wykonać.
postawić na słabszych.
raz jeszcze można zawierzyć gazetom. ich
intencje, jeśli już nie metody, są czyste,
powszechnie akceptowane. naruszenie odbywa
się gdzie indziej, chociaż coraz bliżej.
przyzwalanie, odmawianie
ten pociąg nie mógł chyba odjechać bez mojego
błogosławieństwa. ogon kurzu merda jeszcze przez
dłuższą chwilę. coś z tego wpada do oka i
przełamuje wymuszoną suchość. teraz autozabieg:
czysta chusteczka znieczula, osłania, odwraca
uwagę jak bileter. droga w tę i we w tę tak samo
zawiła, skracana przyzwyczajeniem. coś nie tak
z autobusami, czekanie rodzi zamysł reakcji,
ciągnie gdzieś w głąb, do śmierdzącego źródła.
osiedlowy zboczeniec pyta, czy chcę się dupić?
wykręcam się bokiem, tam pociąg już dojeżdża,
tu, teraz, muszę być silna, powiedzieć, że nie.
nasz ostatni raz
kiepskie przyjęcie. goście są jak duchy.
tylko w telewizorze nadzieja. błąd w poniedziałkowej
sztuce, na szczęście nie do wychwycenia dla laików,
jakimi jesteśmy.
żółta skorupka schnie na wymiętym białym prześcieradle.
wyszedłeś — nie wytrzymałeś tempa. szyba lustra
prześwietla mi piersi jak klisze, zakrzywia pustkę.
tym słowem, którego nie chciałeś wypowiedzieć
zapisałam każdy mały skrawek papieru w twoich
kieszeniach, nawet bilet. teraz złościsz się
w pociągu na wspomnienie.