Makijaż - Jerzy Jarniewicz (szkolna biblioteka .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Makijaż to zbiór wierszy, łączący poezję miłosną ze swoistym rodzajem dokumentu — zapisem języka lat 90., pełnym odniesień do ówczesnej prasy, kultury i rynku. Teksty napisane z pełną świadomością, że się zestarzeją, zaopatrzone w termin przydatności do spożycia, co w przypadku poezji stanowi rzadką manifestację pokory.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Jerzy Jarniewicz
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Makijaż - Jerzy Jarniewicz (szkolna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Jarniewicz
wyprzedaży
pod osłoną nocy, gdy
z wargi na chybcika zlizywałaś śnieg,
tak bardzo w mroku lepki. Przeciw mnie
to robisz? Znam
ten podprogowy język odwróconych pleców
gotowych na ryzyko większe niż
wysłanie naszych chłopców — źle
mówię? — do Czadu. A tymczasem
przyjdzie dzień, będą notowania. Indeksy
zaczną pikować.
Koncerny już tną inwestycje.
Kończy się budżet przeszacowanych dochodów.
Słyszysz? Z sufitu kapie na parkiet,
jakby nas ostatecznie zważono i podliczono.
Katalog
Ona, słyszysz, nie słyszy. Słucha —
ma na uszach słuchawki.
Po znakach ani śladu, zostały tylko przedmioty,
nieznośnie przywiązane do niemej pojedynczości:
pendrive, komórka, suszarka z dyfuzorem.
Tuzinkowy katalog jak proteza porządku.
Ona, widzisz, nie widzi. Patrzy —
na szybki krajobraz, który się składa za oknem:
czołg poradziecki, wiadukt, skierniewicki cmentarz.
Mógłby wziąć ją za rękę, ale wzięciem
— wie, bo jakże — niczego nie załatwi. Nie
zatrzyma pociągu. Po śladach mógłby dotrzeć.
Trop zatrzeć. Zedrzeć żałobny tiszert.
Właśnie: to było u niej? W podróży?
Na cudzym prześcieradle? W rekwizytorni,
gdzie laptop, błyszczyk, obcinacz do paznokci,
i ani znaku na potem? Gubi
współrzędne. Nie składa mu się zdanie,
nie układa w języku. Nie słyszy.
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Z Ksiąg Królewskich
posłał tedy posłów i wziął ją
2 Sm 11, 4
1.
Piękna jest żona bliźniego mego,
choć nie widziałem jej nigdy na dachu,
kiedy pośród białych satelitarnych talerzy
myje w deszczówce kolana
i odsłania swój kark rozwiązłemu słońcu.
Siedzi zapewne przy kuchennym stole,
w obcojęzycznym mieście Zachodu,
i nie odmawia paciorków na skroni
mężczyźnie w oficerkach.
Wezmę go w kamasze — na front,
dam bilet do kina — na Rejs. Nie chcę dziś
ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy,
która jego jest. Tylko weźmy się wzajem.
Ciało wiersza nie grzeszy. Jesteśmy bez winy:
które z nas pierwsze rzuci kamieniem?
Potłucze tablice? Przykryje drugiego
białym, jak niewidzące oko,
prześcieradłem?
2.
Piękna jest żona bliźniego mego,
piękna ławicą ryb wokół kostek,
kiedy brodzi w strumieniach, a one
płyną rynnami do włazów
i ściekowych studzienek śródmieścia.
Na wytracenie ciało, ale nie martw się,
nie utoniemy. Przychylne nam wody
Morza Martwego podtrzymają nas bez wysiłku
na powierzchni gładkiej jak witryna
rybnego, w której skrycie zmieniamy się
miejscami i nakładamy figlarnie na siebie
w bezprawnych konfiguracjach, pośród
refleksów lamp i sygnalizatorów
o rozmytych barwach. Gwiżdżę
na deszcz, na sens tej ulewy i na mafię
pruszkowską, gdziekolwiek dziś jest. Deszcz,
jeśli mnie nozdrza nie zwodzą,
zapachniał nagle tobą, jestem tobą mokry.
Nadamy mu imię królewskie.
3.
Piękna jest żona bliźniego mego,
gdy wypatrzona przez kaprawe oko
ukrytej pod sufitem kopułkowej kamery
przegląda pismo w rozpisanym
na wieczorne głosy salonie Empiku.
Nie chcę zapisywać tej zwyczajnej chwili,
bo niezapisane pozostanie dla nas
niczym obietnica dalekiego miasta,
bez monitoringu i bez straży miejskiej,
z burmistrzem na wiecznym urlopie,
i z inną kamienną tablicą,
na którą sami naniesiemy prawa
ręcznym, rozkołysanym do woli pismem —
nie do czytania, a do złożenia jak podpis.
Dzień pracy się kończy, choć system pracuje,
zadziwia nas spóźniona hojność
obrotnego jak kamera sprzedawcy,
który dorzuca gratis do dzisiejszej gazety
tabliczkę czekolady
z kryształkami soli. Skąd wiedział?
Że słony jest pępek jej, i słony spód stopy,
i słony jak łza osad
we wgłębieniu łokcia?
Kotlisko
Jeszcze bliżej. W inną niedzielę, kiedy akurat
nie będzie wyborów, w uczynnym świetle słońca,
które rysuje profil kubka i cukierniczki na tapecie,
napatrzysz się, naoglądasz.
Przed twoimi oczyma przebiegnie gazela,
wybrzuszą się góry lamparcie, chłodnym prześcieradłem
spłyną pełne ryb potoki, a u ich brzegu
będą chłeptać spragnione daniele. I dotknij,
tylko dotknij, oblubienico moja. Pochodnio
moich lędźwi.
Bo nie zostawi po sobie nic do powiedzenia,
nawet przyklejonej do policzka rzęsy,
ziarenek z paznokcia, kropli na ostatnim włosku.
Z tego kotliska nie wyniknie słowo. Odróżniasz
gazelę od sarny? Szłaś kiedy zboczem lamparta?
(Daniela bez trudu odnajdziesz w słowniku.)
To chwila sieroca, po której przydarzy się nam
poniedziałek. Ogłoszą wybory. Wybiorą.
Dowiemy się, jak było.
A teraz sza, mała śmierci, znaczy: zmilcz nas,
blisko, jeszcze bliżej, pod ścianą.
Na wprost
Coś zgrzyta w języku miłości, pomyślał bez słów,
kiedy leżeli sobie na wprost, a jego pierwszy raz
był razem, gdy jej na świecie nie było. Kojarzysz?
Był, ale jej nie było. Nie było, a on był.
Jak pięknie tętniły tętnice. Jak dotyk się dookreślał,
a skóra uczyła się mówić otwartym jak oczy
tekstem. Niby tak samo jak dziś.
Nadrobić czas, kto wie? mógłby w tej chwili pomyśleć,
a plótł trzy po trzy palcami. Raz po raz.
I pierwszy raz. Tym razem zmieniając kierunek,
pstrągi wróciły do źródeł. Kochali się pod prąd.
Zapis
Zagraj ze mną wstępnie. Mam samowyzwalacz.
Wstąpimy do zdjęć czarnych i białych.
Zajrzymy przez dziurkę w migawce. Spiszemy
słowa, słodkie i słone, sobie nawzajem,
na stopach nieobutych i ruchliwych nadgarstkach.
Napiszemy na lędźwiach: Stawy ud twoich
są jak naszyjniki. Albo: Pępek twój
nigdy nie jest bez napoju. A może: Brzuch
jak bróg pszenicy otoczony liliami? Dosyć,
język się niecierpliwi, stuka po podniebieniu i uderza
w zęby, jakby zapomniał o miejscach, do których
wkrótce dojdziemy. Poprowadzę ci rękę,
przy fleszu. Trzask flesza. Nie czytaj już więcej.
Pisz.
Zstąpienie
W kącikach warg lśni ślina —
biały ślad po ślimaku, który
zszedł mi ze słów
i schronił się
w zielonych liściach,
w twoim zroszonym ciele.
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Jaszczurka
W każdym pokoju miasta jest piąta nad ranem.
Okna za oknem nie oddają form,
w które je oblekło czujne zza szyb spojrzenie.
Tak jak ta, którą kocha, nie zwróci mu,
powiedzmy to bez metafor: uczuć,
które od niego bezwiednie przyjmuje.
Na tym ma polegać trwałość naszych wiązań
z oknami za oknem, z szorstkim parapetem,
z jej dłońmi, w których schroniła się
mokra nocnym deszczem, płonąca jaszczurka?
Straszliwy brak symetrii! Obrazy bez osi
wytrącają ze snu, każą śnić o sztormowym brzasku,
kiedy gałęzie pokryte kryształkami soli
łamią się i spadają na dachy samochodów,
a niewidoczny palec kreśli rysę na szybie,
po której pełznie natarczywy promień.
Makijaż
Twarz kwadratowa zyska przyjemną miękkość,
jeśli róż położony zostanie na kość policzkową,
ale nieco z boku. Dobrze jest musnąć pędzelkiem
wysokie kąty czoła. A wtedy muśnięta twarz drgnie, ułoży się
do grymasu, nie kryjąc zaskoczenia, że szminki, błyszczyki,
ołówki do brwi, konturówki i pędzelki z włosia
leżą na blacie w płaskim stosie, bez racji,
zimne i obce jak nagle dostrzeżony cień, który
ściąga wzrok i bieży ściegiem przez stół,
tnąc jego pustą powierzchnię, aż do krawędzi,
gdzie pokój zapada się głuchym tąpnięciem, bez słowa, w ten dom
i w twoją miękką, muśniętą nieobecność.
Najlepsze westerny są czarno-białe
Tarta ze szpinakiem jest na marginesie.
Powiedzmy, że obok. Karczek z karty dań
z dań na zamówienie poczeka razem z nimi
na nową koniunkturę. Dziś wyjdą osobno.
Jeszcze tylko ustalą, jakie podać nazwisko,
jaki powód. Sens? O jakim sensie mówisz? O takim,
co siedzi w pustych przebiegach zdań,
kiedy na żywioł rozkręca się mowa? Albo tkwi w rysach,
szparkach i szczelinach lśniącej powierzchni
lustrzanej ściany w tamtym pamiętnym lokalu
na mieście? Miasto jest widzem niecierpliwym.
Będziemy się strzelać. Będzie film.
Scenariusz wisi w powietrzu. Tylko pamiętaj:
„nadmiernie rozbudowane dialogi
nie posuwają akcji do przodu”.
Krótka historia WKP(b)
Co powiedziałaś, kochanie, było jak szturm
na Pałac Zimowy w samym sercu lata.
Po dawnym reżimie mogły zostać najwyżej
białe pończoszki w kącie sypialni,
dwie puderniczki z Astrachania, bez których
nie przeżyłaby wojny domowej
żadna obcojęzyczna dynastia.
I oszronione łyżeczki, które smakowały crème brülée
na czerwono. A my jak dwoje bolszewików,