Samczyk - Adam Wiedemann (czytaj za darmo online .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Samczyk to debiutancki tomik Adama Wiedemanna, wydany w 1996 roku.
Poeta sięga w nim po wyrafinowane formy, takie jak sonet czy sestyna, a pisze np. o smażonym kurczaku („zapach / to taki kurczak, który wreszcie umie latać.”). W innych wierszach zdarza mu się naśladować prymitywne rymy poezji dawnej. Innymi słowy, tomik ten to mistrzostwo świata w ironii.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Adam Wiedemann
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Samczyk - Adam Wiedemann (czytaj za darmo online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Wiedemann
I TO MA BYĆ DESZCZ?
[Coś w zębach]
Dobre maniery
Ktoś mówi do mnie
Venus pobudzona przez Tycjana
Małż żałobny
Sonet
Sądząc z rozmiarów
Przypisy
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Samczyk
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Część I
*** [Ulica Krupnicza]
Ulica Krupnicza, moja dobra koleżanka z pierwszego roku,
już prawie przestaje wzruszać, już mnie nic nie wciąga
pod dwunastkę, chyba już nie mam ochoty popróbować,
czy drzwi się nadal tak ciężko otwierają,
może jedynie na widok skrzynki na listy
zrobiłaby się we mnie jakaś rzewność, ale nie wchodzę,
nie zaglądam tam, odarty z porządnego adresu,
ze schodów, z dzwonka do drzwi.
Aż tu dzisiaj idę, a naprzeciw mnie dziewczynka
lat może siedem, z małym koszykiem pełnym marchewek.
Mijamy się prawie przed moimi drzwiami.
I tak się rodzą te wszystkie bajki.
Kraków, luty 1989
*** (Chcąc wyjechać do Austrii)
Chcąc wyjechać do Austrii a może i nie chcąc,
wybrałem się pociągiem aż do Jarocina,
ale przespałem Jarocin, wysiadłem cokolwiek dalej,
wschodziło właśnie słońce, siąpił właśnie deszcz.
Jakaś mała miejscowość; łaziłem po pustych torach
w czarnym płaszczu, jak gdybym przynosił tu dżumę.
Lecz nikt mnie nie obserwował, odezwały się właśnie koguty,
a do mnie z Ameryki nadleciał oczywiście Waits.
Tymczasem kobieta jakaś przyszła, usiadła przed stacją,
już od pół wieku pewnie pod ciągłą Bożą obserwacją,
a dla mnie nie mająca nic oprócz tajemnic,
zamknięta z nimi całkiem bezpiecznie w płaszczyku z krempliny,
który komu innemu zapewne powiedziałby wszystko.
Po chwili nadjechał pociąg jadący w przeciwną stronę,
która w sposób oczywisty była dobra i dla mnie, i dla niej.
Za dwie godziny miały się otworzyć wszystkie banki,
lecz my jadąc, wiedliśmy o to zły milczący spór.
*** (dlaczego już czwarty raz)
dlaczego już czwarty raz
przechodzę tędy sam
i nie mam pojęcia kto
mógłby tu ze mną iść
a może tędy nikt
nie chodzi i każdy by
mnie wyśmiał gdybym mu
zaproponował tego rodzaju skrót
a dobry rozdokazywany Bóg
zawczasu odziera mnie
z towarzystwa żebym mógł
z tą decyzją sam na sam
być niezachwianie wolnym i
dla żartu powoduje że
lecą nade mną aż
cztery samoloty co
upodabniają człowieka do
chrabąszcza i przywodzą na
myśl jakąś ostateczną katastrofę
Książenice, 16 września 1989
*** (Wsiadłem)
Wsiadłem. W przedziale siedział tylko jeden facet
i spał, lecz gdy wkładałem plecak na bagażnik,
obudził się i stopy w brunatnych skarpetach
położył na siedzeniu, które ja zająłem,
żeby się na nim zaraz ułożyć i zasnąć;
teraz nieodwołalnie będzie je tam trzymał
do końca, w każdym razie nie wysiądzie w Kępnie,
zatem mnie pozostaje tylko: naśladować
jego sposób kładzenia się do snu, lub siedzieć
w butach i czuwać, czytać „Austerię”. Z przedziału
obok dobiega bełkot jakiegoś wariata.
Dręczy mnie doskonałość całkiem pustego siedzenia,
która tu była, zanim ja tu wsiadłem.
Domanin, 20 maja 1990
*** (nawet nie tyle myśli)
nawet nie tyle myśli, co wklęśnięcia (gniazda)
domy schadzek, czy raczej domy nieprzytomnych spojrzeń,
które za drugim razem są już zupełnie ślepe
Bruxelles, 2 października 1990
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
*** (Dopiero pod prysznicem)
Dopiero pod prysznicem w upiornie pustej (zalanej
światłem jarzeniówek) wspólnej łazience uzyskałem pewność,
że należało ten dzień zakończyć rozmową po francusku
z tym chłopakiem kaleką, który swoim zjawieniem się w kuchni
zakłócił nam cowieczorne liczenie pieniędzy i przeciąganą w nieskończoność herbatę.
Bo tymczasem, to zupełnie bez sensu, skonał tu na moich rękach Naruz Hosnani
(a ty, Larry, jak tam, żyjesz jeszcze? i twój jedyny sweter
zapinany na zamek błyskawiczny, czyżby leżał już tylko
w mojej szafce na stare czasopisma [a ta szafka?!]),
a, doprawdy, ta śmierć, po której poszedłem się wykąpać,
zmyć z siebie ten deszcz, jeszcze belgijski, wcale nie musiała
nastąpić właśnie tutaj, tkwi teraz we mnie zupełnie niepotrzebna:
całkiem jak ja, siedzący tutaj teraz, nie porównany z nikim
w kalectwie (mojego języka), mój pokój już cały sapie
i pojękuje przez sen, i jakie prawdziwe jest teraz właśnie to,
co mnie ominęło; gdzieś na progu widoczności ciągle jeszcze
zmieniają się światła.
Luxembourg, 3 października 1990
Świeże kwiaty
Igor Strawiński napisał już tę piosenkę
o sowie i kotku My wiemy: nic już więcej
nie napisze On jednak zamyśla kwartet i symfonię
(swoim zwyczajem nie słyszy ich
toteż nie istnieją Nawet tam) a tymczasem
jest wożony do miejsc gdzie był młody
i gdzie napisał (kiedyś to było wszystko
i teraz znowu) Jego obojętność
porusza wszystkich do łez I właśnie
tak samo jest z tymi kwiatami: kupiłem je dla ciebie
a teraz nie mam ochoty ci ich dawać Ich śmierć
została w Ogrodzie tutaj już tylko doskonałość
Więc dlaczego konają pośród ostatnich wypowiedzi
Kraków, 24 października 1989 — 27 października 1990
*** (nie nawykła mi dusza)
nie nawykła mi dusza z Szatanem wojować
nie nawykła też z Bogiem nawet i rozmawiać
cóż ja z duszą poradzę gdy mi ciało zlegnie
gdzie ona mnie za rękę ciągnąca pobiegnie
czy jej wygodne nieba rozkosze statyczne
czy też piekła wybierze bole dynamiczne
a może mnie pochłonie iżby mną się stała
a może mnie zostawi na podobieństwo ciała
i będę się unosił świat zwiedzając stary
a ona niewidzialne odwiedzi obszary
i kiedy w czas zmartwychwstania pozbierać się będzie można
ona bez mojej pomocy ciała mojego nie pozna
i kompletnie duchowa zniszczeje na podobieństwo płomyka
a ja do końca cielesny nawet nie ujrzę jak znika
— kocham cię moja duszo lecz czy ty mnie kochasz
czy czasem kiedy umrę nie powiesz wynocha
uciekaj ze mnie dziadu coś mnie w życiu drażnił
odpowiedz duszo moja bądźmy raz poważni
— ja duszą tylko jestem nie drugim człowiekiem
nie będę z tobą siedzieć jak żona wiek wiekiem
w szczęśliwości ja spocznę gdy ty spoczniesz w grobie
i całkiem nic już ze mnie nie zostanie w tobie
— a jeśli cię powalę jakim wielkim grzechem
jeśli do świństwa zmuszę swoimi myślami
odpowiedz moja duszo co się stanie z nami
jeśli na Sądzie chuchniesz nieczystym oddechem
— a dałbyś ty mi spokój cóż ja tobie złego
uczyniłam iżeś mnie sobie obrał za ofiarę
Pan Bóg mnie z tobą złączył chyba za jaką karę
a ja i tak nie ciebie kocham tylko Jego
— więc musisz być zbawiona
— w końcu jestem duszą
a ty byś z nieba nie miał żadnej przyjemności
skoro nie masz miłości dla mojej miłości
ani też mojej twoje miłości nie wzruszą
— lecz co ze mną bez ciebie czy sobą zostanę
czy z trupem swoim strasznym pojadę karawanem
czy trąba mnie ogłuszy ostatecznym rykiem
czy się stanę borsukiem czy może Chińczykiem
— wróżbitką ja nie jestem zawsze coś się zmienia
śmierć jak mówią podróżą jest albo chorobą
lecz kiedy ci już odpadnie problem mojego zbawienia
ciała też miał nie będziesz będziesz tylko sobą
Sierpień 1991
Drugi
Znowu się zaczął sierpień. W pociągach
przestali się w ogóle pokazywać konduktorzy.
Jadę w pustym wagonie. Z mapy
połączeń kolejowych ktoś wydrapał wszystkie
większe miasta. Polska bez Krakowa,
bez Warszawy, bez Śląska, ta sama co za oknem.
Jest trasa którą jadę: znikąd do Kalisza.
W kieszeni mam już cztery niesprawdzone bilety.
Taki rozmyty świat jak przed nadejściem
czegoś ogromnie, boleśnie wyraźnego.
Gdyby tak chociaż kaseta której słucham przedłużyła się
o jakieś dwie dodatkowe nieistniejące piosenki —
Ale gdzie tam, ten świat jest tak potwornie niewinny,
wszystko się dzieje przypadkiem, kiedy Nikt nie patrzy.
Czternasty
Papież Jan Paweł II dokonuje koronacji
dwóch kopii Matek Boskich na potrzeby Miejsca,
w którym się był urodził — ten to właśnie cud
obie kopie post factum celebrować będą.
Prawdziwe Matki Boskie po okolicznych wsiach
szlachetne współzawodnictwo podejmą z kopiami,
cudów wydatnie przybędzie, Papieży i koron,
zasłynie cała Polska owymi Matkami.
A Matka Boska w niebie już ledwo się trzyma na nogach
pod ciężarem tych koron i srebrnych sukienek,
a jeszcze moja mama woła za mną na schodach:
Matko Boska, tyś znowu nie ubrał skarpetek!!!
Więc choć nie wie za bardzo, na co Jej jeszcze skarpetki,
naciąga je cierpliwie na Swe święte stopy
(bo choć Królowa Polski od sześciuset lat,