Dolna Wilda - Edward Pasewicz (biblioteka w internecie .TXT) 📖
Krótki opis książki:
W kolekcji znajdzie się debiutancki tom wierszy Edwarda Pasewicza z 2001 roku, zatytułowany Dolna Wilda.
Jest to jedna z niewielu w polskiej poezji pozycji otwarcie mówiących o homoseksualnej miłości i pożądaniu. Koncentracja na szczególe (po przedstawieniu którego można podsumować, że np. „Remont osiągnął / etap, w którym przemienia się w teatr”), echa buddyjskiej duchowości i aura melancholii dopełniają obrazu tej intrygującej książki.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Edward Pasewicz
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Dolna Wilda - Edward Pasewicz (biblioteka w internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edward Pasewicz
Strona redakcyjna
Dolna Wilda
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
[Dedykacja]
dla Marka
Egzotycznej rybie z akwarium w Café 2000
Gdybym mógł, przełożyłbym cię z obcego
albo napisał od początku we własnym języku.
Za grubą szybą ty i ja mamy przyciężkawe sylwetki
wyciętych z kartonu kukiełek.
Ja pracuję bardzo nad sposobem widzenia,
podglądam świat przy sąsiednich stolikach —
przystojnego Studenta, Wojaka-brzuchacza
i dwie lesbijki, z których jedną znam
od dziecka — ty podglądasz nas.
Jesteś grubą szarą kiełbaską z wyłupiastymi oczami,
co chwila przylepiasz się do szyby
otworem gębowym i zsuwasz się w dół.
Właściwie nic ważniejszego ponad to.
Chociaż to obce, obce, obce.
Nijak się tego nie da oddać tutaj.
Wojak-brzuchacz już za chwilę zaśnie
i będzie ginął pod Sarajewem, rażony
sztucznym choinkowym ogniem,
Student wymieni spojrzenia z Barmanem
i dwie lesbijki, z których jedną znam,
zasną wtulone w siebie na kanapie.
Rondo
Zapisuję zdarzenia
zimy są rodzajem wodospadu
i nie brzmi to absurdalnie.
Złodzieje wydają się
nieruchomym stawem, w którym
znikają przedmioty. Ale słowa
dzieją się tak źle jak oni,
zgarniają nas i na pętli
muszę ci odpowiedzieć:
nic nie mam, zniknęło.
Idziemy do domu, który zbudowano
na miejscu ogrodu.
Pamiętam wiatr,
co wyginał gałęzie, gdzieś zapisałem
ten wiatr i teraz plącze się w umyśle
drgająca witka leszczyny,
ruchliwa jak oszołomiony węgorz.
Zamiast podłogi gałęzie,
konar zamiast sufitu, sypialnia
pełna zimnych i wilgotnych liści.
Teraz jest tu pusto, dom stracił zęby
dziąsła rozmiękły i mięśnie drżą,
rosa osadza się na niezdrowej skórze.
Linoleum traci połysk za dnia,
budzi się nocą, kurcząc i pękając.
Dzielnica jest zła i złe są urzędy,
zła pogoda i źle dobrane słowa, by
opisać ten stan — krzyk orlika
nagrany przez ornitologa, jego
głos jak szron.
Mam suchy język i nie chcę
klepać modlitw. Nawet nie
dochodzimy do furtki, kiedy
zmieniam plan. Lepiej zostać
tutaj. Patrzeć jak na sąsiedniej
parceli kopią fundamenty.
Czarna owca — lotki
W jej dłoni to nie żadna broń,
a jednak zręcznie ciśnięta, dałaby nam
zagadkową śmierć i parę nagłówków w gazetach.
Zresztą nie jest sama.
W tej części sali oddzielonej nami jak murem
one dominują. W głosach rozpoznaję
psie warczenie i werble, niejasno przypominam
sobie mit o rozszarpaniu, to dobrze
być tak rozszarpanym?
Pomiędzy nimi eteryczne porozumienie,
ruchy ciał zsynchronizowane ze sobą
i na myśl przychodzi studzienka
z zapałek, a właściwie ostatnia
faza budowy, gdy wstrzymuje się oddech,
by wszystko nie runęło i właśnie
w takiej chwili pojawia się gość-idiota,
niepewny ruch niweczy wszystko.
Niwecz — to właśnie słowo tak nęci,
gdy patrzę jak odchylają ramiona
i rzucają w tarczę.
Nie kojarzę tych cieni z niczym,
są własne.
Małe liturgie
Teraz, kiedy palimy ubrania i papiery
i jest minus dziesięć stopni — wciskamy się
w tę biel, jakby była ogromną poduszką.
Dla patrzących z góry (jeśli są tacy),
musimy być wrednymi stworkami, które
tworzą czarną plamę, płaczą nad nią —
i dokładają do ognia, żeby czerń była
jeszcze czarniejsza.
Trochę to nielogiczne dla nich,
woleliby pewnie wszystkie te ptasie
ruchy na drążku, przewracanie oczami,
wypieki na policzkach, stroszenie piór
i wieczorny lament; a tu nic z tego,
przedstawienie jest ascetyczne jak
liturgia zen. Czerń, biel, dłoń i szmaty.
Gdzieś na zachodzie wielki czerwony
Budda Amithaba uśmiecha się i szepcze,
że wszystko jest kwestią umysłu.
Pozbywamy się zbędnych przedmiotów,
po prostu. Po prostu, ale przedmioty,
uczucia, całe to życie to jeszcze nie to.
Jest jeszcze pamięć
i „całe to bagno z pieniędzmi”.
Piszemy operę
Zima i wszystkie z nią związane kurwy
zbliżają się do nas z tamtej strony nieba.
Chodzi być może o rachunki za prąd,
grube ubranie i możliwość grypy.
A z tamtej strony nieba jest ciepło,
są dalekie kontynenty i nowe wrażenia.
Mieliśmy pisać z Prochaską operę,
lecz na razie brzmi tylko uwertura.
Nie do uniknięcia jest zły człowiek
na scenie i jego śmierć w ostatnim akcie.
Materiał jest na razie jak piasek,
a potrzebne są tajne obrzędy.
Będziemy udawać śpiewaków, którzy
udają, że nie są prawdziwi.
To właśnie dziwi: prosty zbiór dźwięków
powtarzanych bez końca, tak pięknie.
Pokoiki do wygaśnięcia
„Odczuwamy bezkształtny strumień powietrza”
i sen jest formą echa. Wewnętrzny głos
a w jego nurcie inny jeszcze, jakby rdzeń?
A z czego się składa ta piosenka,
to akwarium tonów, ten sklepik cichy
po szesnastej w niedzielę na Podolanach?
Rozluźniam mięśnie grzbietu i słucham,
z którymś oddechem przyjdzie zrozumienie,
wtedy jeśli powiem jasno, to będzie to
powiedziane.
Rozprasza mnie myśl, że poza słowami
istnieje jeszcze tyle „tonów składowych”,
w ciele budzi się ochota, by się zachłysnąć,
zapowietrzyć i błysnąć jak magnezja,
ale to niemożliwe.
Upchnąć się całkiem
w słowach i wysłać, to jest marzenie,
aż pod powiekami przemyka cień i żyłka
drga w oku jakby chciała pęknąć,
lecz nic się nie dzieje:
„Mały jadowity ludek
pracuje spokojnie i drąży głębokie tunele,
rzeka podnosi się i zalewa wszystko,
tylko w świecie widać jej piękno”.
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Dzień dobry dźwięku
Walickiej piwnica zawaliła się latem.
Podmyło dom bezustanne gadanie.
Sam brałem w tym udział, siedziałem na schodach
i opowiadałem sny erotyczne
z tobą na scenie.
To znak?
Czy już trzeba by przemilczać niektóre
frazy?
W kolejce do ucieczki pierwszy
czuje się trochę głupio, tyle tu cząstek i drobinek,
ceremoniałów i obrządków, które żal opuścić —
wszystkie te rybie fantazmaty, pokrętne
i powymyślane historyjki,
czysta źródlana fikcja —
czy będą trwały bez treści puste foremki?
Czy dotknie czule ktoś, kto miejsce przejmie
i rolę?
Wszyscy chcą się bawić w październik
i wygnanie z raju.