Kołysanka jodłowa (tomik) - Jerzy Liebert (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Krótki opis książki:
Kołysanka jodłowa to wydany pośmiertnie, w 1932 roku, tom poezji Jerzego Liberta. Głównym tematem tomu jest własna choroba — gruźlica mózgu i umieranie. Te trudne tematy są przedstawione przez Liberta nie tylko w sposób obiektywny, ale i ironiczny.
Początkowo publikował swoje wiersze na łamach „Wiadomości literackich”, „Pamiętnika Warszawskiego” oraz „Skamandera”. Był związany z otwartym środowiskiem katolickim w Zakładzie dla Ociemniałych w Laskach, do którego trafił dzięki przyjaciółce i niespełnionej miłości Bronisławie Wajngold. To właśnie tam Libert przeżył duchowe odrodzenie, które wpłynęło na jego życie i twórczość. W jego poezji charakterystyczny jest motyw śmierci i przemijania. Zmarł przedwcześnie w wieku zaledwie 27 lat.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Jerzy Liebert
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Kołysanka jodłowa (tomik) - Jerzy Liebert (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Liebert
wolnelektury.pl/towarzystwo/
Skazańcy
Od lat już leczą sobie płuca,
I krew im się ustami rzuca,
I gorączkują, kaszlą, plują,
Nad spluwaczkami medytują.
I schną powoli, ludzkie drzewa —
deszcze w nich szemrze, śwista, śpiewa,
Jeszcze są w stanie — o, ciekawi! —
Oglądać, jak ich kornik trawi.
Kantyczka2 moribundów3
Od czarnej rozpaczy,
Ustrzeż, wybaw nas.
Zwól4, niech przeinaczy5
Płuca nasze czas.
Od śmierci za życia
Ratuj, chroń nasz tłum.
Codziennego gnicia
Proces w płucach tłum.
Pokądże po świecie
Będziemy się tłuc —
Co wiosna, co jesień,
Ze szczątkami płuc?
Zdradnej rozkaż rtęci
Niech się nie pnie wzwyż.
Bo się nam wyświęci
Trumna, dół i krzyż.
Od bezmyślnej żądzy,
Znikczemnienia ciał —
Oby Duch twój rwący
Nas osłonić chciał.
Jadła i powietrza
Daj każdemu z nas
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rapsod żałobny
...Wyrychtujemy ci chłopaczku trumnę,
Tak jak się patrzy — niewielką a szczelną.
Przez górskie łąki i przez lasy szumne
Na barkach skrzynkę poniesiem śmiertelną.
Jakże tu ziemi oddać młodziutkiego
I bezbronnego tak, który zaufał...
Odstąpim prędzej od dołu czarnego —
Nie, nie oddamy go, niech nadal ufa.
Ścigani płaczem i wronim krakaniem,
Z truchłem, pobladli, pójdziemy przed siebie...
Ojciec zawróci i matka odstanie,
Obłędnym okiem tocząca po niebie...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Pieśń o zagładzie
Jak lekko, żwawo skacze rtęć
1 rośnie słupek w termometrze —
Trzydzieści siedem, kresek pięć!
Ach, tak niewinnie się zaczyna!
Tylko oddechy coraz prędsze,
I pod oczami sine piętna...
Jak po drabinie rtęć się wspina,
Po kreskach — srebrna, obojętna...
Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Język oblepia gęsta ślina,
I nagle zjawia się plwocina.
Słodkawo-kwaśna, zielonkawa,
Jak lekko, dobrze się odpluwa,
A słupek rośnie w termometrze,
Skacze, a potem się posuwa
Kreska po kresce, w górę wspina
W rureczce szklanej srebrna lawa...
Wiemy nadchodzi Jej godzina!
Krwią się zabarwia zwiędła cera,
W zamglonym oku światło drga,
Światełko fosforyczne płonie.
A słupek rośnie w termometrze,
Wyżej i wyżej cyfrą wzbiera —
I tylko wilgotnieją dłonie,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Tylko znużenie coraz większe,
I świat zasnuwa senna mgła...
Wpadamy w sen — w oślizgły lej
I nurkujemy, wirujemy...
A dnie się lepią coraz gęstsze,
W mięśniach znużenie, w mięśniach klej!
I łagodnieją, miękną ruchy,
Najpowolniejsze — jakże męczą!
Na schodach, młodzi, przystajemy,
I jak w syropie gęstym muchy,
W mózgu zlepione myśli brzęczą.
Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz cięższe,
I kaszel żebra nam rozsadza.
Przeciągły, głuchy, w izbie dudni,
Do gardła skacze i ujada.
Oddech chwytamy coraz trudniej,
W przekrwionych oczach fruwa sadza.
W ścianę stukają u sąsiada.
A za szybami ciągnie jesień —
Na liść ostatni dmucha mgłami.
I wyczerpanym, zakasłanym
Przygrywa miasto za szybami,
Jak dobrze nakręcony bąk.
Kołuje z gwizdem i warkoce,
Szyby przebiega melodiami,
A w takt mu wtórzy i dygoce
Spluwaczki metalowy krąg...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Gorzkie wióry
Ciosam kształty, ciosam trumny,
Wióry gorzkie — słowa lecą,
Szklane oczy rękom świecą —
Cóż za cieśla nierozumny!
Już nie jedną zdjąłem miarę,
Trumien wielem wyobracał,
Coraz żmudniej idzie praca:
Lata młode, oczy stare.
Bo to miary są człowiecze,
Od miar takich wzrok się psuje,
Ręka zdziera, serce truje —
Z tego się już nie wyleczę...
Nierozumny, strugam krzyże,
Trudne jakieś składam dzieło,
A sam nie wiem skąd się wzięło —
Chciałbym ludzi być najbliżej.
Ciosał, ciosałbym kolebkę,
Co to pieści, sama nuci,
Dziatek6 z siebie nie wyrzuci,
Wyhołubi7 ciałka krzepkie.
Cóż! — niech taką wygotuję,
Ręką dotknę, zakołyszę —
Przeraźliwą nutę słyszę,
Pod palcami trumnę czuję...
Nie wiem, możem cieśla lichy, —
Nazbyt ciosam niespokojnie,
Może to po wielkiej wojnie,
Nawyk jakiś, obłęd cichy...
Może jakaś dumna pewność,
Wiara kryje się w tym trudzie,
A nie tylko, jak chcą ludzie,
Lat naiwność, czuła rzewność8.
Nie wiem, może prościej zgoła
Ten nierozum się tłumaczy —
Może chroni od rozpaczy,
Może nie ma nic z anioła.
Nie wiem — ufam — kształty ciosam —
Wióry lecą, rosną, duszą,
Aż całego mnie przyprószą,
Aż się spiętrzą pod niebiosa.
Pod wiórami się ułożę,
Syty smutku, z jasną twarzą —
Niech mnie bronią przed potwarzą,
Wióry gorzkie, wióry boże.
Kołysanka jodłowa, II
Smutna wiosna
Powolutku piwo spijam,
Nierób tęgi — w okno zerkam:
Świerk przed oknem, więc — do świerka!
Niech ci, świerku, zdrowie sprzyja!
Deszczyk ciepły tnie ukosem,
Oko tonie w mętnym stropie...
Pomalutku w kuflu topię
Najsmutniejszą z wszystkich wiosen.