Darmowe ebooki » Wiersz » Do potomnego - Tadeusz Gajcy (biblioteka internetowa darmowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Do potomnego - Tadeusz Gajcy (biblioteka internetowa darmowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Gajcy



1 2
Idź do strony:
Tadeusz Gajcy Do potomnego

 

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

Do potomnego Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna
Do potomnego
Jestem jak ty zapewne: nisko, 
a jeszcze niżej źdźbło i kret. 
Niebo różową idzie kreską 
i na papierze zgina brew; 
krzesło pode mną, dachu jęzor 
spływa ceglasty, dłonie czyni 
podobne nocy. Są godziny, 
że martwe palce cicho leżą 
jak gdyby śpiąc, uwierzyć trzeba, 
że obraz ten to na powietrzu 
odbicie ptaka albo drzewa 
i tylko cień spłowiały z wierzchu 
przemawia za mnie. Oto świat, 
w którym struchlałym krokiem mierzę 
ziemię kulistą ponoć. Maszt 
gwiaździsty nocą skrzypi rzewnie 
i w górze jest jak czujne zwierzę, 
co martwym okiem liczy czas. 
 
Niewiele wiem jak ty zapewne: 
rzeka przepływa miastem moim, 
a nad nią z brązu postać stoi 
i domy z prawej, domy z lewej, 
w których o twarzach nam podobnych 
w pościelach leżą, oczy mrużą 
ludzie znużeni jak obłoki 
w sen zapatrzeni niby w lustro. 
 
Lecz inny dzień: zgiełkliwą mową 
pchają lot ptaka, jeśli czasem 
odważy się i skrzydłem bosym 
dotknie tej ziemi. Wciąż miarowo 
noszą swe ręce zaciśnięte 
przy ciałach sennych i nad głową 
nie widząc planet nieforemnych 
depcą rośliny bardzo piękne, 
odmienne kształtem od fal ziemi. 
 
Niewiele rzeczy martwych znam: 
w mieście jest ogród barwnych lamp, 
świergoce trąbka, tramwaj syczy 
i w salach pełnych świateł różnych 
pieni się jadło tajemnicze 
i błyska metal głośnych muzyk. 
 
Są światy dwa i znasz je także: 
wystarczy rzęsą oczy przykryć, 
a widać tło błękitne, gwiazdę 
wysoko nad nim, ruch zieleni 
nad tajemniczym ptaków krzykiem. 
Więc ciałem rosnąc jak korzeniem 
przystajesz nad krawędzią jawy 
i ruszasz wargą jakbyś śpiewał, 
a milczysz przecież, serce ważysz 
miłości pełne i zdziwienia. 
Jak łatwo w świecie tym ogarnąć 
potrafię ciebie, słowo słyszę, 
jak słyszysz ty, gdy ciemną wargą 
spływa wysokie i ogniste. 
 
Bez nieba jest królestwo drugie, 
które wydało mnie i głos. 
Naftowe wieże srebrnym łukiem 
błyskają tutaj, fabryk łańcuch 
o wieżach sztywnych jak o palcach 
przeciera chmury. Niby kos 
na prostych torach pociąg gwiżdże 
i czesze senną, lekką grzywę 
na drutach silnych. Gdy popatrzę 
jak dym przewija się i pasma 
obłoków giną w trawach krótkich, 
to jest jak we śnie, gdy ręka ruchem 
niewiedzy pełnym obok szuka, 
kiedy za oknem jak ampułka 
świeci latarnia. Ciemne brwi 
uchodzą wtedy jak jaskółka 
i ciało ciągle nieruchome 
jest jak ciosany nocą płomień 
w złudzeniu tym. 
 
Jedna jest ziemia, która niesie 
ciebie i mnie, i jedna młodość; 
w niej nauczony lęku — pięści 
wznosiłem krnąbrne ponad głową 
i w szczęk żelaza zasłuchany 
mijałem dzień po dniu jak krzyże 
jak ty — podniesiesz na mnie kamień 
lub rzucisz z wzgardą ziemi grudę. 
 
Kochałem tak jak ty zapewne, 
ale mi serca dano skąpo 
na miłość moją niepotrzebną, 
bowiem stawały nad epoką, 
której imiona dajesz teraz 
olbrzymia śmierć i przerażenie. 
 
Nie żebym uląkł się lub płakał, 
nie żebym czekał już skazany 
na trwałość kruchą — szukam w gwiazdach 
zarysu twego. Między nami 
jak dłonie dwie złączone są 
pamięci nasze i miłości, 
a jeden tylko wspólny dom, 
który nade mną w tobie rośnie. 
Piszę — jak grabarz dół wybiera 
na ciała bezruch, dłoni rozpacz 
i słowo małe staje nieraz 
jak krzyż lub wieniec. Jeśli zostać 
dane mu będzie — ręka twoja 
otworzy je i sercem spełni, 
a czas, co młodość ku jesieni 
przechyla twardo — twarz wywoła 
kamienną już i nocną wiecznie. 
I teraz noc. Dalekie niebo 
jaskrawe krzyczy niby paw. 
Wysoka świeca jak ołówek 
na stole moim. Ojca twarz 
w żałobnej ramie... Szeptem mówię 
a wiem, że głos mój silny nazbyt 
wysoko idzie. Uśmiech gwiazdy 
miłości pełen i ironii 
niedbałym cierniem wokół skroni, 
i cisza, w której śpiących oddech 
nasila się, fujarką ciecze, 
źrenicom zwartym każe odejść 
na krawędź rzeczy nieczłowieczej. 
 
Kiedy spłowieje chmury brzeg 
zahuczą dzwonki i weselne 
młyny potoczą koła swe, 
błazen zapieje, skrzypce pełne 
melodii będą. Śpiew i gwizd 
poniesie człowiek w przestrzeń znaną 
i swej ojczyzny wierny syn 
rozkoszy sennej odda ciało. 
 
A blisko — mur omszały chroni 
spokoju tych, co dłoni wierząc 
i miłość mierząc ostrzem broni 
upadli w piasek twarzą szczerą. 
Szyderczy krzyż imiona proste 
ocienia chętnie; jeszcze słychać 
bojowy marsz i bliski pocisk, 
co grobem był im i kołyską. 
Szeroki obłok drogą sunie, 
szczękają osie, bagnet wąski 
jak obłamany cierń gałązki 
nad ramionami drży i błyska 
i pieśń radosna w gęstej łunie 
ma gniazdo trudne i nazwisko. 
 
Ten czas, ta noc, ta ziemia czarna 
potrafi zwodzić, serca grono 
zaciskać mocno jak ty wargę, 
która znów słowo da potomne. 
Jesteś jak ja zapewne: czas 
opływa lekko ciało twoje 
jak rybę szybką; oczy masz 
pojone światłem, co koronę 
wijąc nad ziemią twą przemija. 
Może jak ja w swej dłoni chwilę 
dymiącą pieścisz, w pierś kierujesz 
człowieka, który mową dziwną 
na krzyżach także imię pisze. 
 
I może ty znów nad ojczyzną 
posępny szlak pocisku widzisz 
i drzewa kształty jak szubienic 
skrzypią ci groźnie, ostro lśnią, 
a serce dzwoni jak zły pieniądz, 
gdy patrzysz chmurnie poprzez noc. 
A wtedy kochać ci wypadnie 
niewielki obszar, gdzie piramid 
malutkie grudki leżą na dnie, 
a z wierzchu zwiędły kwiat lub kamień. 
A wtedy — mierząc sercem skąpym 
swój krok i słowo już daremne 
podasz jak laur dłonie obie 
i kochać będziesz razem ze mną. 
 
Cokolwiek pieszczą dłonie nasze 
niewierne jest: czy liść czy woda 
przecieka poprzez palce; twarz się 
odsuwa bliska w cienie gęste 
i tak odsuwa się nam młodość 
i radość prosta, że jesteśmy. 
A wtedy tęsknić nam wypadnie 
i patrzeć w czas jak w księżyc wsteczny, 
gdzie płomień huczał, broni granie 
głuszyło szmer i brzóz i leszczyn, 
a wtedy chmur ponury krąg 
będzie nam dziwny, bo nieznany, 
gdy zamiast cienia lotnych maszyn 
objawi się pogodny gołąb 
i księżyc w trawach niby dłoń 
co niegdyś hełmem wieńczył czoło. 
Tak będzie tylko. Miasto, w którym 
do ciebie piszę — stoi ciemne, 
choć zwykłe słońce liże mury 
spryskane pismem krwi daremnej. 
Człowiek przechodzi tam niewielki 
i oczy zwraca żalem zbrojne, 
jak ja do ciebie poprzez wieki 
bezbronne słowo i opowieść. 
 
Oto na papier mój upada 
jak ćma lub niewiadomy komar 
brzęczenie stali. Ślepy granat 
usta położył na powietrzu 
i ten jest śpiew, co uczył wcześnie 
miłości mojej i pokory. 
I ta jest wiedza we mnie mocna 
i ten jest tylko chudy śpiew: 
fujarką był mi grom i pocisk 
i ogień barwił krzepko sen. 
 
I spełnić więcej się nie może, 
bo to już kres i płynność wieczna. 
Stalówki mojej sine ostrze 
jak serce trwanie me określa — 
i znowu noc. Powieka spada 
jak trumny wieko, pióro zaś 
wysmukłym krzyżem w palcach rośnie 
i ledwie błyska ciemna gwiazda 
jak odblask niklu albo kości. 
 
W tym kraju smutnym pełnym gwiazd 
samotne trwanie, młodość chrobra 
i sen pod pługiem, co jak orła 
złamane skrzydło idzie nisko. 
Dalekie niebo się nachyla 
i ufnie błyska lot motyla 
lecz człowiek ręce nie jak skrzydła, 
a broń śmiertelną z sobą dźwiga. 
I nigdy ust nie zmieni w skrzypce, 
a oczu w światło. Ogień czysty 
na bark męczeństwo, serca trwogę 
przyjmuje w siebie. Własny portret 
wśród chmur spalonych siarką widzi. 
 
I wtedy spada jękiem miedzi 
mozolne słowo, warga puchnie 
jak mnie, choć znowu szeptem tylko 
do ciebie mówię. 
I wiem, że chyląc głowę trudną 
nad liter bruzdą — widzisz jeszcze 
mój obraz: idę przez powietrze, 
a za mną miasto moje idzie. 
Niebiosa górą, echo trąb 
i mocny oddech tych, co śpią 
podwójnym trwaniem: pierwsze chroni 
omszały mur za stosem broni, 
a drugie — pościel biała spiętrza. 
Ten czas, ta noc i ja bez miejsca 
nad tobą ważą się i uczą: 
ostatni sen, a boleść pierwsza 
i słona miłość nad ojczyzną. 
 
I znowu noc i ziemia jedna 
powiąże nas. Na stole moim 
warkoczem jasnym cichnie świeca 
i dom nade mną cicho stoi, 
a z głębi czarnej, jakby z mieszka 
wychodzą światy. Starczy oczom 
powieki małej, aby tło 
powstało jasne, gwiazdy szpon 
i nierozumny krzyk stworzenia. 
 
Niewiele wiem jak ty zapewne: 
idziemy razem patrząc czujnie: 
ty — na gwiaździstym, prostym niebie 
szukasz płomienia i mnie w łunie, 
ja — odwrócony — serce pełne 
miłości smutnej niosę jak 
żołnierz mogiłę pod swym hełmem 
niesie przez czas. 
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wesprzyj Wolne Lektury!

Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.

Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.

Jak możesz pomóc?


Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska

1 2
Idź do strony:

Darmowe książki «Do potomnego - Tadeusz Gajcy (biblioteka internetowa darmowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz