Maryla Wolska
Święto Słońca
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
Święto Słońca
Strona tytułowa
Spis treści
Początek utworu
Przypisy
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Święto Słońca
Poszli wszyscy mokrymi łąkami ku zorzy,
Poszli wszyscy w szalach odświętnych przez łan...
I ponieśli do chramu1 daleko,
Kadzielny bursztyn i miód,
Jagody kraśne2 i mleko
I w cienkie owite płótno
Chleby ofiarne, z białej, pszennej mąki...
Słyszałam skrzypienie wrót
I pieśń ich smutną
Od łąki...
Słyszałam, jak płonki3 trzęśli
Z domowych drzew,
I jęk słyszałam gęśli4
Branych ze ścian
I śpiew...
Poszli wszyscy w odświętnych szatach przez łan.
A oto ja zostałam w domu
I nie pójdę...
Nie pójdę jodłowym lasem,
Nie pójdę, słoneczny boże,
Z dziewanną i bylicą do twojego chramu,
Ani łąką zroszoną,
Ani jarem chłodnym
Nie pójdę...
Pomnę, gdy ostatni raz
Z miodną obiatą5
Szłam przed twój głaz,
Na polach złote, zbożne było lato...
Rannym, rzeźwym chłodem,
Nim błysnął wschód,
Korowodem
Szli biali włastowie ze wsi,
Za nimi lud...
Szli wszyscy, mokrymi łąkami ku zorzy,
Szli wcześnie, w szatach odświętnych, ze śpiewem.
W ręku dań kwietna woniała im zżęta
I blade piołuny chwiały się goryczne.
A oni szli prosto w słońce polami,
Wysokich zbóż miedzą, w bród,
W poranek Święta...
Wtedy ostatni raz
Z miodną obiatą szłam przed twój głaz,
Słoneczny, młody,
Złotowłosy boże!
Jak dziś — w ranne, rzeźwe chłody.
Przez zboże,
Szli biali włastowie ze wsi,
Za nimi lud
Korowodem,
Do skalnych wrót...
A podle6 chramu,
Przed rzezaną bramą świątnicy,
Nad mszystą darnią traw,
U świętych wód źródła,
Czarne dęby grały szumem liści,
A nad kędzierzą dębów,
Po czystym niebie,
Śnieżne, letnie obłoki
Szły wpław...
I rozwarła się brama
I ciżba przeszła mimo7 biała
I nie widział nikt —
I nikt nie obejrzał się wstecz
I nikt nie wie do dziś,
Żem u zdroja8 tam — została
Sama...
Dęby czarne, święte drzewa strażnicze,
Szumiały dostojnym gwarem
Nade mną,
Podczas gdy oni, w głaźnej pieczarze chramu,
Palili bursztynowe głownie
I ziarna pszenne ciskali w żar
I w ciężkich dymach
Składali ogniową obiatę...
Obłoki letnie, śnieżne obłoki pogodne,
Płynęły skrzydlatym stadem
Nade mną,
Podczas gdy oni, w dumnej czeluści gontyny9,
Przed kamiennym obliczem boga,
Na wilgotnym podłożu świątnicy,
Kładli chleby ofiarne
I w słońcu bielone płótna...
I południe paliło się nade mną
Dyszące,
Podczas gdy oni, u stóp zimnego głazu,
W śpiewie trwali i w dymie...
I nikt z kornej ciżby nie poznał
I nikt z rzeszy białej nie widział,
Że bóg słońca wyszedł do mnie,
Pod czarne szumiące dęby,
Nad czujną źrenicę zdroja10,
Że nie masz go nad ogniem obiaty,
Że go już nie masz w chramie,
W ciemnej, dymnej, wilgnej11 pieczarze świątnicy...
Że oto w skwarną, słoneczną biel,
Wieńczony w ciężkie kłosy,
Szedł ku mnie łąką jasny bóg Lel,
Bóg młody, złotowłosy...
I nikt nie widział go prócz mnie
Gdy szedł w dębowe chłody
I stało wszystko wkoło jak w śnie
U brzega świętej wody...
I oto w skwarną południa biel,
Wieńczony w ciężkie kłosy,
Mówić jął do mnie jasny bóg Lel,
Bóg młody, złotowłosy...
«Słysz!
Ja bóg pogody i bóg znojnych cisz,
W tę świętą upalną godzinę
Dziś mówię do ciebie — sam!
Ostatni raz za mną bram
Skalne się zwarły wierzeje,
Kamienny opustoszeje
Mój chram...
Przemijam —
Słysz!
Nieraz w ten próg z obiatą,
Od siół12 tu wejdzie piesza,
Z owocną danią rzesza —
Na nowe zbożne lato,
Na głazach twarzą lec!
Niejeden jeszcze raz,
Pieśną13 w piekielnym dymie,
Milczący mój głaz
Ogędzie14 —
I nieraz we łzach opłacze me imię,
Lecz mnie już nie będzie,
Wiedz!
Ja bóg pogody — i cisz,
Odchodzę —
Słysz!
W cień wsteczny idę i mrok,
Bogowie po mnie i wodze,
Witezie nowi i woje —
Przyjdą — słyszę już krok!
Zachodzą czasy moje
W mrok...
Pójdź, na odchodne,
W tę zgłuchłą żarem godzinę,
Ty ust dziś moich weź żegnanie chłodne
Nim minę!
Chodź! Niech z usty twojemi
Zewrę moje pocałunków nienawykłe usta,
Usta czyste jak żaden kwiat
Na ziemi,
W mrocznym chłodzie skalnej mojej świątnicy
Ostygłe...
Pójdź! Na odchodnym,
Pocałowaniem chłodnym
Moich ust,
W tę świętą, upalną godzinę,
Wetchnę w duszę twoją mój mierzchnący blask
I dziwy śmiertelne opowiem twemu sercu
I oczy twoje nauczę guseł
I minę...»
. . . . . . . . . . . . . .
I byłeś jak jawa i byłeś jak sen,
A usta twoje pachły15 żytnim chlebem,
A włosy twoje miały barwę miodu,
A z oczu twoich szły blaski źródlane
Krynicznych den...
I żytnim chlebem pachły twoje usta
I drzewa święte szumiały nad nami
I słońce złote stało nad dębami —
A tam — pieczara chramu była — pusta...
Słyszałam, jak płonki trzęśli
Z domowych drzew,
I jęk słyszałam gęśli
Branych ze ścian
I śpiew...
Poszli wszyscy w odświętnych szatach przez łan.
A oto ja zostałam w domu
I już nie pójdę.
Nie pójdę już, słoneczny boże,
Jodłowym lasem,
Z bylicą i dziewanną do pustego chramu,
Ani łąką zroszoną,
Ani jarem chłodnym,
Nie pójdę...
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Uwagi (0)