Maciej Szukiewicz
Sielanka
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
Sielanka
Strona tytułowa
Spis treści
Początek utworu
Przypisy
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Sielanka
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą — —
Niepomni świata, ludzi, czasu i przestrzeni,
Nie słyszeli, co świerki nad głową ich gwarzą,
Nie widzieli, że słońce gór szczyty rumieni,
Nie czuli, że chłód bagien, snując się już w lesie,
Białą, wilgotną zmorą pada na pierś ziemi
I że to mech puszysty pod ich stopą gnie się,
Tłumiąc odgłosy kroków pieszczoty miękkiemi1,
I że oto na niebie, z wolna i nieśmiało,
Noc błysnęła skrą złotą, drobniuchną i małą,
I majestat swój mnożąc wciąż większym gwiazd rojem,
Przestwory napełniła ciszą i spokojem.
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą,
A jak ważki złociste nad wodą się ważą,
Oni, oczy swe jasne zwróciwszy do wnętrza,
Badali, która chwila dla duszy jest świętsza:
Czy gdy jeszcze pożądań roi sny najsłodsze?
Czy gdy już śnieżne pióra o krwi pożar otrze?
Czy może kiedy rozkosz dreszczem przejmie ciała,
A ona precz odchodzi, powiewna i biała?...
Nad tym oni dumali jak u bliźniąt we śnie
Każde dla siebie tylko, jednak tak współcześnie,
Że gdy szyszka z szelestem upadła na chrusty,
A oni przystanąwszy ust szukali usty,
I wzajemnie na licach opierając lico,
W sercach sobie czytali zwiększoną źrenicą —
Byli, jak przeciw sobie stawione zwierciadła,
Między które płomienna pożoga upadła
I jasno się w nich pali i po tysiąc razy
Tysięcznymi w obudwu odbita obrazy
Idzie w bezmiar, z bezmiaru niezmienna powraca
I znów mknąc tam, skąd przyszła, blasku nie zatraca,
Jeno w nieskończoności mamiącym półmroku
Coraz większą i czystszą wydaje się oku.
Mówiła, przytulając się do piersi jego:
Dziwne... lecz ja tak czuję... — Och, powiedz, dlaczego
Jak cień z światłem, łza z śmiechem pospołu się noszą
Niewysłowiony smutek z bezbrzeżną rozkoszą?
Czemu dla tych upojeń, co ciałem kołyszą
I są napiętym nerwom ochłodą i cisza,
A dla mniszych umysłów skalaniem i grzechem,
Tęskność i melancholia koniecznym są echem?
Jak to tłumaczyć, powiedz? Czy może w tym leży
Upragnienie rozkoszy nowej, innej, świeżej?
Czy może jest w tym smutek błędnego motyla,
Co płacząc startych skrzydeł, nad lilie się schyla?
Może to brzóz żal niemy, co z rozwianej wici
Sączy się niewidzialny, a kogo pochwyci,
Temu najrańszy ranek, najzłocistsze słońce
Zamienia na wieczory tęskne i płaczące? —
Czyżby mogła natura karcić twór bezmyślnie
Za to, że pierś do piersi chciwie się przyciśnie,
Do warg przytulą wargi i do duszy dusza?
I czymże jest natura? i cóż ją to wzrusza?
Snadź inna moc to sprawia... Oto, odkąd pomnę,
Ile razy patrzyłam na dzieła ogromne,
Czy była to z Apollem pędząca kwadryga2,
Czyli Komedia Danta, czy dzika pieśń Griega3,
Czy też nimfa zaklęta geniuszem Böcklina4,
Co na słońcu swe ciało różane wygina
I w paluszkach zagniata perły z fali miękkiej
I jak piasek wciąż sypie je z ręki do ręki —
Zawsze, zawsze i wszędzie marmur, ton, rym, płótno,
Zostawiały mnie z twarzą jednakowo smutną...
I nie mógł to być refleks tych drgnień i tych skurczy,
Przez które wykonawców przechodził duch twórczy,
Bo to samo przymglenie czucia, woli, myśli,
Miałam, gdyśmy na szczytach nad chmurą zawiśli,
Poglądali w dal siną, rozmiarem tak mroczną,
Że zda się oczy nigdy i nigdzie nie spoczną —
Więc w czymże tkwi ten smutek i kędy ma leże
I skąd tak niespodzianie, tak nagle się bierze,
Że w drodze do dusz naszych nic go nie oszuka,
Ni szał zmysłowych uciech, ani boska sztuka?
Gdzie szukać jego źródeł? A może... wiesz? może...
Tylko się nie śmiej ze mnie! — ja, widzisz, wciąż tworzę
Zawrotne hipotezy, dziwaczne teorie,
Na przykład: skąd błękitne, przydrożne cykorie,
Niemal całkiem bezlistne, jak często je widzę,
Mają kwiat tak ogromny na wątłej łodydze?
Albo — skoro w wszechświecie nic nie ginie marnie —
Gdzie spojrzenia, którymi ktoś mrący ogarnie
Świat cały, nim odetchnie po raz już ostatni?
Albo — czy chmurka może obawiać się matni?
Albo gdy na niebiosach księżyc się zapali
I na wody upadnie, jak dobyć go z fali?
Albo... i tak bez końca, jak w bajkach Szeheraz5.
Otóż widzisz, ja myślę, myślałam już nieraz,
Że wszystko, co za «wielkie» wieki wiekom głoszą,
Czyli6 to będzie sztuką, czy ciała rozkoszą,
Przypomina nam zawsze stan ów, który czeka
Prędzej, później, lecz pewnie każdego człowieka —
Ów stan, którego żadne słowa nie upiększą,
Ów stan, co jest rozkoszą z wszystkich snadź największą,
Ku któremu twór wszelki ciągłe, w nocy, we dnie
Dąży z woli lub z musu, z wiedzą lub bezwiednie,
Ów stan, co niepodzielnie zawładnąwszy światem,
Cel bytu kiedyś spełni i...
«Śmierć myślisz zatem?»
Cicho, cicho na Boga! — mój złoty, mój drogi,
Nie wymawiaj imienia tej Pani złowrogiej,
Nie wymawiaj go nigdy, nigdy, nigdy głośno!
Za pusto tu, za ciemno, za smutno łzą rośną
Gęstwiny płaczą wokół... A jeśli to licho
Czyha tu kędy z kosą? a jeśli? Więc cicho,
Nie igrajmy z tą mocą podstępną i wrażą.
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą,
Z oczyma w mrok wbitymi, z płonącymi czoły.
Ona cała istnością w jego istność wrosła,
On na poły jej więzień, Prometej7 na poły.
Wielkich pragnień go burza za świat zjawisk niosła,
A choć milczał, blask taki ze źrenic mu padał,
Że tym blaskiem duch jego cały się spowiadał
I mówił do jej myśli: dlaczego? dlaczego
Miłości naszej smutek i tęsknica strzegą?
Oto gdy pocałunkiem usta się nam spoją,
Oto gdy pierś mą złożę na białą pierś twoją,
Oto gdy tak bez woli, bez czucia, pamięci,
Czerpiemy z siebie słodycz uściskiem objęci,
Dusza z uwięzi zmysłów swobodnie ulata
W obcą dla nas, mistyczną krainę zaświata.
Co tam robi? czy słońca tam widzi, czy nowie?
Nie zgadnąć, tego ona nigdy nam nie powie
I tylko, gdy z wędrówki swej do nas powróci,
Niedobrze jej tu z nami i tak się wciąż smuci
Jak kędy na wygnaniu zbłąkana królewna.
Bo dla niej za powrotem jednia rzecz jest pewna:
Że nad żar ust łaknących, nad ciał lube sploty
Istnieją śluby ducha i ducha pieszczoty
Stokrotnie rozkoszniejsze i lepsze daleko —
Coś, jak kiedy się rzeka spotka z drugą rzeką,
Coś, jak gdy się dwie chmury ciągnąc nieba krajem
Zetkną i aż do drobin przenikną nawzajem,
Coś, jak kiedy dwa światła rozszczepione tęczą
Znów w jeden biały promień wspólnie się zaręczą,
Coś, co nie ma określeń w naszej mowie lichej,
Coś, co bije blaskami z cudnych liców Psychy,
Gdy szałem z nas wyparta pławi się w eterze
I dziwną kąpiel z światła, woni, dźwięków bierze
I oboje nas potem, po swoim powrocie
Rzuca na pastwę strasznej, bezbrzeżnej tęsknocie
Za tą kąpielą dziwną, za szczęsnością oną
Przeczuwaną zaledwo, a tak upragnioną...
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą
Jak anioły, gdy w niebie ziemską miłość marzą,
Szli, nie wiedząc u kogo, u dnia czy u nocy,
Na to swe utęsknienie szukać im pomocy?
Szli oparci o siebie, cisi...
A tymczasem
Jakiś zbłąkany powiew zakołysał lasem.
Za nich i za podobnych im całe miliony
Wyrwał się z mroków leśnych jakiś jęk stłumiony
Jakby całej ludzkości bolesne westchnienie
Szło rozbić bramy nieba... A tam — wciąż milczenie...
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Uwagi (0)