Rainer Maria Rilke
Requiem za Wolfa hrabiego von Kalckreuth
tłum. Stefan Napierski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
Requiem za Wolfa hrabiego von Kalckreuth
Strona tytułowa
Spis treści
Początek utworu
Przypisy
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Requiem za Wolfa hrabiego von Kalckreuth1
Zaprawdę, nie widziałem ciebie nigdyż? Serce
tak mam ciężarne tobą, jak przez nadto
ciężki początek, który się odracza. Niechbym
rozpoczął ciebie, umarły, wymawiać, ty, coś
umarły jest; ty chętnie, ty namiętnie
umarły. Byłoż to ci taką ulgą,
jakeś osądził2, albo zali jednak
to już-nie-życie wciąż dalekie jeszcze
od umarłości było? Tyś przypuszczał,
że tam prawdziwiej posiądziesz, własności
gdzie nikt nie ceni. Zdało ci się: w dali
tamtej od wewnątrz wsnuty będziesz w pejzaż,
co tu przed tobą kroczył wciąż, jak obraz,
i w ukochaną przenikniesz od wnętrza,
przejdziesz przez wszystko, silny i skrzydlaty!
Och, obyś teraz twych lat pacholęcych
pomyłki nadto długo nie wetował3.
Obyś, rozpłynion4 na prądach żałości,
porwany przez nie i wpół tylko świadom,
w ruchu okrężnym wokół gwiazd dalekich
odnalazł radość, którąś stąd przełożył
w umarłość twoich snów. Jakże blisko, miły,
byłeś jej tutaj. Jak zadomowiona
była ta, którąś mniemał: twej tęsknoty srogiej
poważna radość. Gdyś zarówno szczęściem,
jak i niedolą gdy rozczarowany,
ryłeś się w siebie i kiedyś z przejrzeniem
mozolnie wracał, pod uciskiem niemal
skruszon5 ciemnego twego znaleziska:
wtedyś ty dźwigał6 ją, nierozpoznaną,
radość: drobnego twego Zbawiciela
brzemię przez krew dźwigałeś i ponad nią.
Czemuś nie czekał, aż ciężkość się stanie
nie do zniesienia: wtedy się przemienia,
i tak jest ciężka, gdyż tak jest prawdziwa.
Widzisz, to może twa najbliższa chwila
była; we włosach wieniec układała
może przed drzwiami, kiedyś ty je zawarł7.
O, huk ten, jakżeż przenika on wszechświat,
gdy kędyś ostry twardy niecierpliwy
przeciąg na rygiel zatrzaskuje zamek.
Któż zaprzysięgnie, że zdrowe nasiona
nie popękają przezeń w głębi ziemi;
któż zbadał, czy w zwierzętach oswojonych
rozkosz zabicia nie zadrga lubieżnie,
gdy to szarpniecie w mózg im padnie blaskiem
błyskawicowym? Któżże8 wpływ rozezna,
co z działań naszych przeskakuje w ostrze
bliskie, i któżże zdołałby nareszcie
wieść go do końca, kiedy wszystko wiedzie?
To, żeś ty zburzył. Że po koniec czasów
to jedno trzeba będzie rzec o tobie.
A, jeśli zrodzić się będzie bohater
miał, co znaczenie, które my przyjmujem9
za rzeczy samych oblicze, jak larwę10,
zedrze i kiedy on to, oszalały,
oblicza nam odkryje, których oczy
znieruchomiałe z dawna są wpatrzone
w nas poprzez szpary, dotąd maskowane;
to jest obliczem raz na zawsze, nigdy
się nie przemieni; żeś zburzył. Tu spoczywały
głazy, a na powietrzu wokół nich już rytm ten,
ledwo wstrzymany, drgał przyszłej budowli;
błądziłeś wokół, ale ich porządku
nie postrzegałeś, każdy ci przesłaniał
następny; każdy zdał się wkorzeniony11,
kiedyś, przechodząc, próbował nieufnie,
czy nie podejmiesz go. I wszystkieś podjął12
w twej desperacji, ale tylko po to,
by je na powrót zawalić w ziejący
ów kamieniołom, w który już nie wejdą
twym sercem rozszerzone. Gdyby jaka
kobieta lekką dłoń na twego gniewu
tak wątły jeszcze początek złożyła;
gdybyż ktoś, wielce zajęty, w najgłębszym
zajęty wnętrzu swoim, gdyby ciebie
bez słowa spotkał, gdy niemy wyszedłeś
w świat czyn ów spełnić; — gdyby choćby ścieżka
twa mimo wiodła w pobliżu warsztatu
czujnego, gdzie mężczyźni kują, gdzie z prostotą
urzeczywistnia się dzień; gdyby w twym wejrzeniu,
po brzegi wypełnionym, choćby tyle
przestrzeni pozostało, iż odbicie
żuka, co się mozoli, wejść weń13 mogło:
nagle, ujrzawszy jasno, przeczytałbyś
pismo, którego znaki od dzieciństwa
powoli rytowałeś w sobie, próbujący,
czy jakie zdanie od czasu do czasu
samo nie złoży się, ach, niedorzeczne
zdało się tobie. Wiem; o, wiem; leżałeś
przed nim i palce zdzierałeś o bruzdy,
jak po omacku wyczuwa się napis
na płycie grobu. Co ci się zdawało,
iż płonie jarko14, dzierżyłeś, jak żagiew,
przed owym wierszem; ale płomień gasł,
zanim pojąłeś, być może oddechem
stłumiony, może dygotem twej dłoni;
a może z siebie sam, jak to płomienie
niekiedy gasną. Nigdyś nie przeczytał15.
My się zaś czytać już nie ośmielamy
z oddali nadto wielkiej, przez ból wszystek16.
Tylko się wierszom tym przypatrujemy,
co słowa twe unoszą dobierane
w dół, z prądem twego czucia zawsze jeszcze.
Nie, nie wybrałeś wszystkich; często bowiem
powierzon17 ci był początek, jak gdyby
gotowa całość, której zawierzałeś,
jak powołaniu. I zdał ci się smutny.
Ach, obyś nigdy był go nie usłyszał.
Anioł twój zawsze jeszcze woła głośno
i tekst ten sam inaczej akcentuje,
a we mnie radość bezmierna wybucha,
gdy słyszę, jak on wymawia: nad tobą
zachwyt: albowiem to własnością twoją
było jedyną: iż kochania godne
wszystko od ciebie znowu odpadało,
iż wyrzeczenie pojąłeś w nauce
długiej widzenia, a w śmierci twój postęp.
To jeno twoim było, ty, artysto;
te trzy rozwarte formy. Oto odlew,
o, spójrz, tej pierwszej: obszar wokół twego
uczucia; z drugiej tej oto wykuję
patrzenie, które nic już nie pożąda,
wielkiego wzrok artysty, a zaś w trzeciej,
którą przedwcześnie sam pogruchotałeś,
gdy w nią pokarmu ledwo pierwszy drżący
z rozpalonego do białości serca
haust wniknął — śmierć starannie wykończona
była, głębokim ukształcona dłutem,
śmierć własna, której tak bardzo nas trzeba,
gdyż my ją żyjem18, a której przenigdzie19
tak blisko nie jesteśmy, jako tutaj.
To wszystko było twym dobytkiem oraz
przyjaźnią twoją; czestoś to przeczuwał20;
lecz potem próżnia form cię tych strwożyła,
sięgnąłeś w nie i zaczerpnąłeś pustkę
i wzniosłeś skargę. — O, dawne przekleństwo
poetów, co się skarżą, miast wymawiać,
co sąd sprawują nad swoim uczuciem
wtedy, gdy winni je kształtować, którzy
wciąż jeszcze myślą, iż to, co w nich smutne,
albo radosne, znają: że im wolno
żalić się nad tym w wierszu lub je sławić.
I używają mowy tak, jak chorzy,
utyskujący, aby opisywać,
gdzie też ich boli, zamiast się przemienić
twardo w wyrazy, jak się przeobraża
kamieniarz w głazu obojętność, kiedy,
zawzięty, ciosa sklepienie katedry.
To był ratunek. Gdybyś choć raz jeden
ujrzał, jak los przenika w strofy, stamtąd
już nie powraca, jak się wewnątrz staje
obrazem, tylko obrazem, podobnie,
jak przodek, który, gdy wzniesiesz niekiedy
źrenice, w ramach zda ci się ten samy21,
to znowu inny —: byłbyś wytrwał.
Jednak
jest małostkowe to, co się nie stało,
myśleć. A także jest pozór wyrzutu
w tym porównaniu, co cię nie dotyczy.
To, co się dzieje, tak bardzo wyprzedza
mniemanie o nim, że go nie dogonim22
nigdy, nie pojmiem23, jako wyglądało
w rzeczywistości przenigdy.
O, nie bądź
zawstydzon24, kiedy cię muskać umarli
będą, ci zmarli inni, którzy aż do końca
wytrwali. (Cóżże znaczy słowo koniec?).
Spokojnie wymień, jak jest we zwyczaju,
spojrzenie z nimi, wcale się nie lękaj,
iż żal za tobą nasz tak cię obarczy
dziwnie, że spojrzą zanadto uważnie.
Z tych czasów wielkie słowa, gdy zdarzenia
widzialne jeszcze były, nie są dla nas.
Któż o zwycięstwie rzekł? Przetrwać jest wszystkim.
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Uwagi (0)