Miasto - Stanisław Przybyszewski (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖
Być władcą to móc wszystko. Być władcą to musieć wszystko poświęcić.
Potężny uzurpator, Mścisław, sprowadza na swój dwór młodszego brata, Leszka, prawowitego władcę Miasta. Piękna Kinga pogardza Mścisławem i tęskni za Leszkiem, ten jednak musi wybierać: ręka ukochanej czy starania o koronę.
Kingę kochają wszyscy: rywalizujący ze sobą bracia, młody Damian, ofiarny syn wojewody, a także jej zaufana powiernica Wita, obiecująca własnym życiem ryzykować dla przyjaciółki. Za oknami zamku rozpościera się jednak Miasto o czterech bramach, którym rządzić może tylko ten, kto gotów jest na każde bohaterstwo i na każdą podłość. Miasto kusi i pociąga, Miasto stanowi przedmiot pożądania braci, Miasto pragnie zwycięzcy, zdecydowanego na wszystko.
Stanisław Przybyszewski buduje tragiczny konflikt na wzór antycznych dramatów. Ukazuje ciasny splot wysokich ideałów i najniższych dążeń, który musi prowadzić do katastrofy.
- Autor: Stanisław Przybyszewski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Miasto - Stanisław Przybyszewski (jagoda cieszynska ksiazki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Przybyszewski
Co więcej?
RENATAPozostaniesz tam, aż do tej wielkiej chwili...
KINGAI cóż dalej?
RENATATu czujesz się upokorzoną zalotami Leszka do Halszki, kłamliwemi wprawdzie — przysięgam ci — bo tylko tą drogą dojdzie do świętego celu — ale to cię rani, a tam będziesz miała spokój i wolność i błogie wyczekiwanie tej wielkiej chwili, w której na tronie twoich też praojców zasiądziesz wraz z Leszkiem —
Miłą i gładką, chociaż zawiłą jest wasza mowa.
RENATASzydzisz?
KINGANie! nie szydzę, gdzieżbym się ważyła — ale ja tu jednak pozostanę!
RENATATu pozostaniesz? Czyż nie ranią cię zaloty Leszka, którego kochasz, do innej? Czyż nie obrzydł ci widok tego obmierzłego bękarta?
KINGASkąd wiecie, księżno, czy Leszka jeszcze kocham? Skąd możecie wiedzieć, że widok Mścisława jest mi obmierzły?
RENATATyś, to powiedziała? Ty?
KINGAJa!
RENATATy z naszego rodu, chowana na dworze starego władyki, ojca Leszka, tyś to powiedziała?
KINGAJa!
RENATAWięc milsze ci panowanie obmierzłego bękarta, aniżeli Leszka?
KINGAMilsze mi moje panowanie przy boku Mścisława, aniżeli Halszki przy boku Leszka — szydząc Nie zmylą mnie wasze gładkie słowa, księżno, ja tu pozostanę!
RENATAPrzekleństwo na ciebie, kochanko bękarta!
KINGAO miasto! przeklęte miasto! zażarty, mściwy, nieubłagany Molochu, który mnie za życia chcesz pochłonąć! z dziką rozpaczliwą energią Nie! nie! nie!
SCENA XVA! a! książę Leszek... spojrzała na Halszkę tak, że ta mimowoli się cofa. Co za niespodziane spotkanie... I w samą porę — chciałam się właśnie z tobą pożegnać...
HALSZKATo księżniczka opuszcza nas? wyjeżdża?
KINGAŻegnanie cię, najpiękniejsza z dziewic, nie koniecznie musi mieć coś wspólnego z wyjazdem — ale raczcie mnie pozostawić chwilę z księciem Leszkiem, sam na sam.
HALSZKAJeżeli taką jest wola księcia... nie miłoć to wprawdzie rozłączać się z tym, który niedługo według swej woli ma zostać mi miłościwym mężem i panem...
KINGAPrawdać to?
LESZEKPrawda!
KINGAAle szanuję życzenie księżniczki, jego siostry i pozostawiam ją z nim samą...
Cóż mi macie do powiedzenia, księżniczko?
KINGAZ kim mówię?
LESZEKZ tym, za którego władzą i panowaniem to święte miasto woła i krzyczy, z tym, od którego żąda ono, by się nie nachylił przed najcięższą ofiarą, by tylko miasto dla rodu naszego z powrotem zdobyć... a wola duszy tego miasta jest tysiąckrotnie silniejsza od naszych pragnień... losy zapadły — żegnam was.
KINGACzekajcie! groźnie — świszczącym szeptem. Tyś mi mówił, że mnie miłujesz?!
LESZEKJa!
KINGATyś mi mówił, że to miasto wskrzesisz do naszej potęgi, a na tronie jego zasiądziesz wraz ze mną?
LESZEKJa!
KINGAI co? — co? co?
LESZEKJeżeli nie jesteś w stanie pojąć tej ofiary, którą, z mego serca czynię, by według mego przeznaczenia to miasto odzyskać, nie jesteś godną naszego rodu.
KINGACzego chce miasto odemnie?
LESZEKByś je opuściła!
KINGAHa, ha, ha! Byś mógł na tronie obok siebie posadzić Halszkę? Nigdy! wtrąćcie mnie do najgłębszego lochu o chlebie i wodzie — ale ja tu pozostanę!
LESZEKTo wasze ostatnie słowo, księżniczko?
KINGAOstatnie!
LESZEKWięc żegnam was!
Kto to był? Czyżby Leszek? Ten Leszek, za którym tak tęskniłam, do którego tak rwało się moje serce, gdy tu przybył i miłość mi kłamał?
Księżniczko Kingo, wyście tutaj?
KINGANa co ten dworski ceremonjał? Po to może, by mi głębszą jeszcze odrazę okazać? Przywykłem do niej — nie potrzebujecie się na nią tak wysilać, księżniczko...
Pragnąłem uświetnić ucztę na cześć Leszka waszą obecnością, ale wyście zechcieli zniknąć — od starej księżnej dowiedziałem się dopiero, gdzieście się skryli — nie ważyłem się po was posłać moich giermków — sam przychodzę — sam wolałem stanąć przed wami, jako brat starszy Leszka, pierworodny syn waszego stryja...
Jakto? Co za cud? nie oburzacie się, żem się nazwał synem waszego stryja? Oczy wasze nie ciskają już na mnie błyskawic, że ważyłem się nazwać bratem Leszka?
KINGACzyżby zelżała wyniosła pogarda, którąście mnie zawsze darzyć raczyli? czeka z wzrastającą goryczą. A może wasze milczenie i obojętność cięższą jeszcze pogardę ma dla mnie wyrażać, aniżeli wasze harde i wyniosłe słowa? Może chcecie mi okazać waszem milczeniem, że mówię do zastygłego w marmury posągu, o który słowa moje obślizgują się, gdyby siekanina gradem nawałnicy o granitową skałę? Cóż tak na mnie patrzycie, jakbyście mnie po raz pierwszy widzieli?
KINGANieraz byłeś przy mnie, ale poraz pierwszy cię widzę.
MŚCISŁAWCo — co powiedziałaś?
KINGAPo raz pierwszy cię widzę i pierwszy raz słyszę twoje słowa.
MŚCISŁAWO, jak ci wdzięczny jestem, Kingo, że wreszcie otworzyłaś uszy na moje słowa, że pozwoliłaś oczom swoim widzieć mnie. Słowa moje, których wysłuchać raczysz będą proste, jak prosta i pewna jest droga mej woli z trudem walczy z wzruszeniem. Jestem tu panem i pozostanę nim, mimo, że czuję, iż ciężkie chmury nademną się gromadzą, ale władztwa mego ni bogu ni djabłu wydrzeć sobie nie pozwolę; jestem panem i nie mam potrzeby taić się z tem, co mój mózg i serce porusza, zbyt możny jestem, bym musiał krętemi ścieżkami chodzić — szybciej i namiętnie a więc wam powiem, że jedno wasze dobre słowo, aż nadto by mi starczyło za pokłony i hołdy wszystkich ziem, nad którymi panuję i — hardo póki życia panować będę — najbogatszy haracz oddałbym za jeden promyk waszego przyjaznego uśmiechu.
KINGA przerywa nawpół chciwie, nawpół szyderstwem.A miasto? Oddałbyś to miasto?
MŚCISŁAWA wiedząc, że Leszka kochasz — tak wiem, wiem! To też, gdym widział, że lica wasze bledną i oczy wasze w tęsknicy gasną, wezwałem Leszka na mój dwór, chociaż wiem — chociaż wiedziałem... urywa i poprawia się nie! nie, nie wiem i nic nie widziałem — skłamałem, księżniczko — wydawało mi się tylko i przeciera czoło co mi się wydawało? Aha! że radość wam sprawię, gdy go jak najgodniej podejmę — wezwałem najdostojniejszych na tę dzisiejszą ucztę — i, aby go już ponad wszelką miarę uczcić, nie odbierałem od niego przysięgi na wierność, gdym go dziś pasował na rycerza...
KINGAO jakim Leszku, mówicie?
MŚCISŁAWNie zrozumiałem cię, księżniczko?
KINGACzy o tym, którego niegdyś kochałam, czy o tym, co z siostrą Zygwarta chadza? Tamten umarł, a tego nie znam.
MŚCISŁAWNieprawdę mówicie, księżniczko — ból i zazdrość mąci czysty kryształ waszej duszy...
KINGAMylicie się, książę po chwili Mówiliście, że jeden uśmiech mój przyjazny, jedne dobre słowo starczyłoby wam za pokłony, hołdy ziem wszelakich?
MŚCISŁAWMówiłem.
KINGAA miasto? Oddałbyś miasto za mój przyjaźny uśmiech, za moje dobre słowo?
MŚCISŁAWNie! Prędzejbym serce żywcem wraz z tobą pozwolił sobie z piersi wydrzeć, zaczembym to miasto oddał.
KINGAPomimo, że, jak mówisz, kochasz mnie, miasta nie oddałbyś za mnie?
MŚCISŁAWNie!
KINGAWiedziałam o tem — wiedziałam, że kto to miasto raz posiadł — nie oderwie odeń swej duszy — ale poczekaj: Zygwart twoim najwierniejszym poddanym najsilniejszym filarem twego państwa — prawda?
MŚCISŁAWSądzę...
KINGAA gdybym zażądała, byś z swego dworu siostrę jego wypędził?
MŚCISŁAWDziś jeszcze z naciskiem zawisnąłbym na krawędzi przepaści, ale dość mej mocy, by się na to ważyć: nie zawahałbym się ani jednej chwili.
KINGAUpokorzyłabym się nad wszelką miarę, gdybym od ciebie tego żądała, ale widzę, żeś prawdziwym synem książęcym.
MŚCISŁAWStroicie ze mnie żarty, księżniczko?!
KINGAMylisz się — z nagłem postanowieniem podaje mu rękę Prowadź mnie do sali biesiadnej — siądę przy twoim boku.
Jakbym jakiś szmer słyszał? przeciera oczy, podchodzi do okna i odsłania kotary u okien, znowu zasłania kotary. Dzień się budzi — słońce krwawiej jeszcze, jak wczoraj zachodziło — dziś nad miastem wstaje... nadsłuchuje. Nic! zdawało mi się tylko... siada znowu na stołku i zapada w niespokojny sen. Mówi przez sen Kazali mi — pauza och! słodki nakaz! miłuję ją — nie — nie! nie będę zdrajcą... Co oni mi kazali? Słodko o tem zapomnąć... budzi się znowu i przeciera oczy Słyszałem, jak przez sen mówiłem — czuwaj — czuwaj! Nic tak nie zdradza duszy człeczej, jak sen — patrzy na żołnierzy śpiących Jak im zazdroszczę — gdyby mnie było wolno tak spać! znużony jestem — głowa chwieje się na tym karku — ale sen zdrajca — mnie spać nie wolno... zapada w sen — ale zrywa się Zbudź się — zapomniałeś, co ci kazano? zapomniałeś, jaką przysięgą z twoim rodzicem, z burgrafem, Zygwartem i z Szalutą się związałeś!? prostuje się w krześle, palce rąk wplótł jedne w drugie. Nie mogę — nie mogę! rozbudza się Czuwaj! Coś poprzysiągł dokonać musisz... zrywa się i niespokojnie przechadza się po komnacie Mógłbym teraz wejść do jego komnaty... chwyta bezwiednie za miecz przy swym boku Nie — nie! Toby pierwszy lepszy opryszek uczynić zdołał — najmita, knecht niemiecki, ale nie ja... siada znowu w krześle Pochwycę w pas, porwę na konia — w zamyśleniu nie zdzierżę. Będzie krzyczeć o pomoc — będę musiał jej usta zakneblować — nie zdzierżę! Będzie mnie szarpać paznogciami, gryźć mnie — o słodka męczarnio! Ale pamiętaj, coś poprzysiągł! Znowu odsłania kotary w oknie To, jakby struga krwi lała się na posadzkę! zasłania kotary zatacza się Oczy moje łuniły się o świcie, o poranku, o zmierzchu bezbrzeżnym miłowaniem wokół niej, jakżeby teraz mogły hardym nakazem w nią uderzyć?! z większą tkliwością nie wyjęłyby ramiona matki dziecka ukochanego z kolebki, jakby moje ją na me piersi podjąć chciały — i jakże tu teraz niemi przytroczyć do siodła, skrępować, by się nie wyrwała tę, och! tę słodką gołębicę?! załamuje ręce aż w stawach trzeszczą Nie zdzierżę...
Księżniczko — Kingo!
KINGAKtoś ty?!
DAMIANSyn wojewody Wyszomira...
KINGATen sam, który się
Uwagi (0)