Płeć i charakter - Otto Weininger (biblioteczny txt) 📖
Główne dzieło młodego wiedeńskiego filozofa, które zyskało dużą popularność, kiedy jego autor kilka miesięcy po publikacji popełnił samobójstwo. Jako jedna z klasycznych pozycji wiedeńskiego modernizmu miało wielki wpływ na niemieckojęzyczne życie kulturalne w pierwszej połowie XX wieku, między innymi na poglądy Wittgensteina, Strindberga i Spenglera. Autor skupia się na kwestii płci, w której kobiety i mężczyźni są postrzegani jako dwa przeciwne bieguny, stwierdzając przy tym, że faktycznie w każdym człowieku tkwi zarówno pierwiastek męski, jak i żeński, choć w różnych proporcjach. To nowatorskie podejście staje się jednak dla niego punktem wyjścia do rozważań głęboko antykobiecych: pierwiastek męski ma cechować świadomy siebie indywidualizm, logika, moralność i dążenie do wyższych celów, podczas gdy kobiecy charakteryzuje brak indywidualizmu (duszy), alogiczność, amoralność, bierność, skoncentrowanie na seksualności i rozrodczości. Osobny rozdział Weininger, choć sam był Żydem, który rok wcześniej przeszedł na chrześcijaństwo, poświęca archetypowym Żydom, przypisując im kobiecość, brak wiary i poczucia dobra i zła.
- Autor: Otto Weininger
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Płeć i charakter - Otto Weininger (biblioteczny txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Otto Weininger
Fryderyk Nietzsche w jednym miejscu pism swoich powiada: „Potknąć się w zasadniczym zagadnieniu mężczyzny i kobiety, przeoczyć tu najbezdenniejszy antagonizm i nieuchronność wieczyście wrogiego napięcia i śnić tu o równych prawach, jednakim wychowaniu, równych uroszczeniach i powinnościach, jest typową oznaką płycizny umysłowej i myśliciel, który w tym najniebezpieczniejszym miejscu okazał swą płytkość — płytkość w instynkcie! — powinien uchodzić w ogóle za podejrzanego, więcej jeszcze, za zdemaskowanego i ujawnionego: prawdopodobnie będzie on dla wszystkich zasadniczych zagadnień życia, także życia przyszłego, mieć za „krótki oddech” i w żadną głąb nie potrafi się zapuścić. Mężczyzna natomiast, który ma głębię, tak w duchu swym, jak i w swych żądzach, a także ową głębię przychylności, zdolną do twardej surowości i tak łatwo z nią utożsamianą, może o kobiecie myśleć zawsze tylko orientalnie: musi on kobietę pojmować jako własność, jako dające się zamknąć na klucz mienie, jako coś przeznaczonego do poddaństwa i w nim osiągającego swą pełnię, musi on się tu oprzeć na olbrzymim rozumie Azji, na wyższości jej pod względem instynktów, jak to ongiś Grecy robili, ci najlepsi spadkobiercy i uczniowie Azji, którzy, jak wiadomo, od Homera aż do czasów Peryklesa754, w miarę wzrostu kultury i rozprzestrzeniania się siły, stawali się krok za krokiem surowsi także względem kobiety, słowem bardziej orientalni. Jak koniecznym, jak logicznym, jak nawet ze stanowiska człowieczeństwa pożądanym to było, należy się nad tym zastanowić!”755
Indywidualista myśli tu całkiem w duchu etyki społecznej: jego teoria kast, grup i odgraniczeń rozsadza nieraz autonomię jego etyki. Chce on bowiem w interesie społeczeństwa i niezakłóconego spokoju mężczyzn poddać kobietę pod taką ich władzę, iżby się już w samej rzeczy odezwać nie mogła z żądaniami emancypacji ani nawet z owym obłudnym i nieszczerym żądaniem wolności, podnoszonym przez dzisiejsze feministki, które zgoła nie przeczuwają, na czym właściwie niewola kobiety polega i jakie są jej przyczyny. Ale Nietzschego nie przytoczyłem po to, aby mu dowieść niekonsekwencji, lecz by w przeciwstawieniu do jego słów pokazać, że zagadnienie człowieczeństwa nie da się rozwiązać bez rozwiązania zagadnienia kobiety. Komu się bowiem wydaje przesadnie wygórowanym zapatrywanie, że mężczyzna powinien kobietę ze względu na ideę, na noumenon czcić, a nie posługiwać się nią jako środkiem do celu poza nią leżącego, że powinien jej dlatego przyznać równe prawa, zarazem jednak i równe obowiązki (moralnego i duchowego samokształcenia) jak sobie samemu, niechaj zważy, że mężczyzna nie może rozwiązać problemu etycznego co do swojej osoby, jeśli w kobiecie zaprzecza wciąż na nowo idei człowieczeństwa, posługując się nią, jako środkiem rozkoszy. Coitus jest w każdym azjatyzmie zapłatą, jaką mężczyzna musi kobiecie uiścić za jej uciemiężenie. I wprawdzie może to być dla kobiety charakterystyczne, że za tę cenę z pewnością zawsze chętnie się zgodzi i na najgorsze jarzmo niewoli, ale mężczyzna nie powinien na ten handel przystawać, gdyż przy tym i sam szkodę moralną ponosi.
Nawet pod względem technicznym zatem problem ludzkości nie jest możliwy do rozwiązania dla mężczyzny samego; musi on kobietę brać ze sobą, nawet jeśliby tylko siebie chciał wyzwolić, musi starać się ją nakłonić do zaniechania swych niemoralnych o niego zabiegów. Kobieta musi się wyrzec spółkowania dobrowolnie, wewnętrznie i szczerze. To zaś w samej rzeczy znaczy: kobieta musi jako taka zniknąć, a zanim to nie nastąpi, nie ma możności ustanowienia Królestwa Bożego na ziemi. Dlatego to Pitagoras756, Platon, chrześcijaństwo (w przeciwieństwie do żydowstwa), Tertulian, Swift, Wagner, Ibsen przemawiali za wyzwoleniem, za odkupieniem kobiety, nie za emancypowaniem kobiety od mężczyzny, lecz za emancypowaniem kobiety od kobiety. A w takim towarzystwie dźwigać anatemę757 Nietzschego nie jest ciężko.
Z własnej siły zaś trudno, aby kobieta cel ten osiągnąć mogła. Iskra, która tak słabo się w niej żarzy, musi mieć możność wciąż się na nowo zapalać u ognia mężczyzny, przykład musi być dany. Chrystus dał ten przykład: zbawił Magdalenę, cofnął w pewne miejsce swej przeszłości i ją także odkupił. Wagner, największy człowiek od czasów Chrystusa, pojął i to najbardziej wewnętrznie: póki kobieta nie przestanie istnieć dla mężczyzny jako kobieta, nie może i sama przestać być kobietą; Kundry może rzeczywiście zostać wyzwolona z klątwy Klingsora758 tylko przez Parsifala, bezgrzesznego, nieskalanego mężczyznę. Tak więc ta psychologiczna dedukcja pokrywa się z filozoficzną i godzi się też ona w zupełności z Wagnera Parsifalem, najgłębszym poematem w literaturze świata. Dopiero płciowość mężczyzny daje kobiecie egzystencję kobiety. Wszelka materia tyle tylko ma egzystencji, ile wynosi suma winy we wszechświecie: kobieta żyć będzie tylko tak długo, aż mężczyzna całkowicie zmaże swą winę, aż własną swą płciowość rzeczywiście pokona.
Zarzut, jaki się wiecznie wytacza przeciwko wielkim tendencjom antyfeministycznym, stara się je obalić za pomocą następującej argumentacji: kobieta taka, jaka jest, nie da się zmienić i dlatego trzeba się jakoś starać przyjść z nią do ładu. Walka nie zda się na nic, ponieważ nie może niczego usunąć. Wykazaliśmy atoli, że kobieta nie jest i że umiera z chwilą, kiedy mężczyzna zechce wyłącznie być. To, przeciwko czemu toczy się walka, nie jest rzeczą o wieczyście niezmiennym istnieniu i esencjonalności: jest to coś, co może być zniesione i zniesione być powinno.
Stara panna jest właśnie kobietą, która nie natrafiała na mężczyznę, który by ją stworzył, toteż ginie; w starej kobiecie tym więcej jest zła, im bardziej jest starą panną. Jeśli mężczyzna z kobietą przez siebie stworzoną w złym się spotykają, muszą oboje umrzeć; jeśli zaś spotykają się w dobrym, staje się cud.
Tak tylko, a nie inaczej, da się kwestia kobieca rozwiązać przez kogoś, kto ją zrozumiał. Rozwiązanie to poczytywane będzie za niemożliwe, duch w nim tkwiący za egzaltację, jego uroszczenia za przesadne, jego postulaty za nietolerancyjne. I w rzeczy samej: dawno już tu przestaliśmy mówić o kwestii kobiecej, o której kobiety mówią, chodzi zaś o tę kwestię, o której kobiety milczą, wiecznie milczeć muszą: o niewolę, która tkwi w płciowości. Ta kwestia kobieca jest tak stara jak płeć i niemłodsza od ludzkości. A rozwiązaniem jej jest: mężczyzna musi siebie wyzwolić z płciowości, i tak, tylko tak wyzwoli kobietę. Tylko jego czystość, a nie, jak ona sądzi, jego nieczystość, jest jej ratunkiem. Wprawdzie w ten sposób ginie jako kobieta, ale po to tylko, aby się odrodzić z popiołów jako czysty człowiek.
Dlatego kwestia kobieca trwać będzie, dopóki istnieć będą dwie płcie, i zniknie nie prędzej niż problem ludzkości. W tym duchu Chrystus przemawiał do Salome759, wedle świadectwa Klemensa760, ojca Kościoła — bez owego optymistycznego upiększenia, które potem Paweł, czy Luter dla płci wynaleźli: poty śmierć trwać będzie, póki kobiety rodzić będą, i nie prędzej prawda oglądana będzie, aż z dwojga stanie się jedno, z mężczyzny i kobiety ktoś trzeci, co ani mężczyzną, ani kobietą nie będzie.
*
Tym sposobem dopiero, z najwyższego stanowiska zagadnienia kobiety i ludzkości, postulat wstrzemięźliwości dla obu płci staje się całkowicie uzasadniony. Wywodzić ją ze szkodliwych dla zdrowia następstw obcowania płciowego jest płytkością, którą wiecznie zbijać będą obrońcy ciała; opierać ją na niemoralności rozkoszy jest błędem, gdyż wprowadza się przez to motyw heteronomiczny do etyki. Już św. Augustyn, żądając czystości od wszystkich ludzi, musiał spotkać się z zarzutem, że w takim razie ludzkość wkrótce znikłaby z powierzchni ziemi. W tej osobliwej obawie, dla której najstraszniejszą rzeczą zdaje się myśl, że gatunek może wymrzeć, tkwi nie tylko skrajna niewiara w nieśmiertelność indywidualną i wieczyste życie indywidualności moralnej, jest ona nie tylko rozpaczliwie niereligijna, dowodzi się nią zarazem swego tchórzostwa, swej niezdolności do życia poza stadem. Kto tak myśli, nie może sobie ziemi wyobrazić bez rojącego się na niej mrowiska ludzkiego, lęk i strach go ogarnia nie tyle przed śmiercią, ile przed samotnością. Gdyby sama przez się nieśmiertelna osobowość moralna miała w nim dość mocy, miałby on odwagę konsekwencji tej zajrzeć w oczy, nie lękałby się śmierci cielesnej i nie szukałby, zamiast wiary w życie wieczyste, której mu brakuje, marnego surogatu w postaci dalszego istnienia gatunku. Zaprzeczenie płciowości zabija jedynie człowieka cielesnego, i to tylko po to, aby człowiekowi duchowemu dać pełnię bytu.
Dlatego też dbałość o ciągłość istnienia gatunku nie może być obowiązkiem moralnym, jak to się często utrzymuje. Jest to wykręt niezmiernie bezczelnej obłudy, tak oczywistej i przejrzystej, że lękam się ośmieszyć się pytaniem, czy ktoś już kiedyś spełniał akt spółkowania z tą myślą, że musi zapobiec wielkiemu niebezpieczeństwu wyginięcia ludzkości, lub czy ktoś kiedyś wierzył szczerze, że jest uprawniony człowiekowi żyjącemu w czystości wyrzucać, że postępuje niemoralnie. Wszelka fécondité761 jest tylko obrzydliwością i nikt z ludzi, jeśli się szczerze nad tym zastanawia, nie poczuwa się do obowiązku starania się o ciągłość i trwałość istnienia gatunku ludzkiego. Czego się zaś nie czuje jako swego obowiązku, nie jest obowiązkiem.
Przeciwnie, jest rzeczą niemoralną czynić istotę ludzką skutkiem pewnej przyczyny, rodzić ją jako uwarunkowaną, jak to ze stanu rodzicielskiego wynika; w rzeczy samej człowiek jest dlatego tylko niewolny i zdeterminowany (obok swej wolności i samorzutności), że powstał w ten niemoralny sposób. Rozum wcale nie wymaga, aby ludzkość wiecznie istniała. Kto chce ludzkość uwiecznić, uwiecznić chce problem i winę, jedyny problem, jedyną winę, jakie istnieją. Celem jest wszak właśnie bóstwo i zaginięcie ludzkości w bóstwie, celem jest ścisły rozdział między dobrem i złem, między tym, co jest czymś, a niczym. Moralna sankcja zatem, którą aktowi spółkowania (co prawda gwałtownie on jej potrzebuje) niektórzy dać usiłują, wymyślając coitus idealny, w którym chodzi jedynie o rozmnożenie rodu ludzkiego — to jego miłosne upiększenie — okazuje się niewystarczającym zabezpieczeniem, gdyż ów rzekomo nań przyzwalający i uświęcający go motyw nie tylko nie jest nakazem tkwiącym w człowieku jako imperatyw, lecz sam jest raczej pobudką moralnie niezasługującą na przyjęcie. Człowieka bowiem, którego jest się ojcem i matką, nigdy się o zezwolenie nie pyta. Co zaś do aktu spółkowania, przy którym sztucznie zapobiega się możliwości zapłodnienia, to nawet na tak słabych podstawach oparte usprawiedliwienie w rachubę wchodzić nie może.
Coitus zatem sprzeciwia się idei człowieczeństwa nie dlatego, ponieważ asceza jest obowiązkiem, lecz przede wszystkim dlatego, że kobieta chce stać się w nim przedmiotem, rzeczą, a mężczyzna robi jej tę przysługę, traktując ją jako rzecz, a nie jako żyjącego człowieka o własnych wewnętrznych przeżyciach duchowych. Stąd też mężczyzna pogardza kobietą, skoro ją tylko posiadł, kobieta zaś czuje, że jest wtedy pogardzana, choć jeszcze przed dwiema minutami była ubóstwiana.
Człowiek poważać może w człowieku tylko ideę, ideę człowieczeństwa; w pogardzie dla kobiety (i samego siebie), która następuje po akcie spółkowania, tkwi najniezawodniejsza wskazówka, że wykroczono tu przeciwko idei. A kto nie może zrozumieć, co znaczyć ma owa idea kantowska człowieczeństw, niechaj sobie przynajmniej uświadomi, że chodzi tu o jego siostry, jego matkę, jego kobiecych krewnych: ze względu na nas samych powinniśmy traktować kobietę jak człowieka i szanować ją, a nie poniżać, jak to się dzieje przy wszelkiej seksualności.
Mężczyzna mógłby atoli wtedy dopiero zacząć kobietę słusznie szanować, gdyby ona sama przestała pragnąć być dla mężczyzny przedmiotem i materią, gdyby jej rzeczywiście zależało na emancypacji, która by była czymś więcej niż emancypacją nierządnicy. Nigdy jeszcze nie zostało otwarcie powiedziane, gdzie naprawdę szukać należy poddaństwa kobiety — wyłącznie w uwielbianej, zwierzchniczej władzy, jaką ma nad nią fallus mężczyzny. Dlatego emancypacji kobiet szczerze pragnęli tylko mężczyźni niezbyt seksualni, niezbyt żądni miłości, niezbyt głęboko patrzący, ale szlachetni i dla sprawiedliwości entuzjazmujący się mężczyźni — nie ulega to żadnej wątpliwości. Nie chcę upiększać erotycznych pobudek mężczyzny ani umniejszać jego antypatii do „kobiety emancypowanej”: łatwiej jest dawać się podciągać niż samotnie piąć się w górę, jak Kant. Ale wiele objawów, które się uważa za wypływające z usposobienia wrogiego dla emancypacji, w rzeczywistości polega tylko na niedowierzaniu i powątpiewaniu o jej możliwości. Mężczyzna nie chce mieć z kobiety niewolnicy, nader często szuka on przede wszystkim towarzyszki, która by go zrozumiała.
Nie takie wychowanie, jakie kobieta dziś odbiera, jest odpowiednim przygotowaniem do uprzystępnienia i ułatwienia kobiecie decyzji pokonania tej prawdziwej jej niewoli. Ostatniorzędnym środkiem pedagogiki macierzyńskiej jest córce, która na to lub tamto nie przystaje, grozić, że za karę męża nie dostanie. Wychowanie, jakie jest udziałem kobiet, nic innego nie ma na celu, jak ich wyrajfurzenie, w którego pomyślnym załatwieniu znajduje ono swoje ostateczne uwieńczenie. Na mężczyźnie wpływy takie nie wiele zaważą i niewiele w nim zmienią; kobieta atoli tylko się jeszcze przez nie w kobiecości swej, niesamodzielności i niewolniczości utwierdza.
Wychowywanie kobiety musi być kobiecie odebrane, wychowywanie całej ludzkości musi być odebrane matce.
Byłby to pierwszy warunek, który musiałby się spełnić, aby kobiety można było zaprząc w służbę idei człowieczeństwa, warunek, przeciwko któremu nikt w tym stopniu co ona od prapoczątków nie przeciwdziała.
*
Kobieta, która by rzeczywiście zrezygnowała, która by w sobie samej szukała ostoi, kobieta taka nie byłaby już kobietą. Przestałaby być kobietą, przyjęłaby wreszcie obok chrztu zewnętrznego chrzest wewnętrzny.
Czy może to nastąpić?
Nie ma
Uwagi (0)