O duchu praw - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (nowoczesna biblioteka szkolna .TXT) 📖
O duchu praw to jedno z najważniejszych dzieł francuskiego oświecenia autorstwa Charles'a de Montesquieu.
Traktat filozoficzny francuskiego myśliciela dotyczy praw związanych z ustrojem państwowym, wyróżnił arystokrację, monarchię i demokrację, omawia je w kontekście historycznym, a także przedstawia różne zagrożenia, „skażenia” ustrojów. Monteskiusz postuluje w tej rozprawie zasadę trójpodziału władzy, będącą fundamentem porządku w znacznej części współczesnych demokracji.
Charles de Montesquieu, znany bardziej jako Monteskiusz, był jednym z najsłynniejszych autorów francuskiego oświecenia. Był również prawnikiem, filozofem i wolnomularzem. Zasłynął przede wszystkim z popularyzacji koncepcji trójpodziału władzy. Dzieło O duchu praw zostało po raz pierwszy wydane w Genewie w 1748 roku.
- Autor: Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O duchu praw - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (nowoczesna biblioteka szkolna .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
Ta jest różnica między ludami dzikimi a barbarzyńskimi, że pierwsze tworzą małe rozproszone narodki, które, dla szczególnych przyczyn, nie mogą się połączyć; barbarzyńcy natomiast są to zwyczajnie małe narodki, które mogą się złączyć. Pierwsi tworzą zazwyczaj ludy myśliwskie; drudzy pasterskie. Widzimy to dobrze w północnej części Azji. Ludy syberyjskie nie mogą żyć w gromadzie, bo nie mogłyby się wyżywić; Tatarzy mogą żyć w masie jakiś czas, ponieważ ich stada dadzą się zjednoczyć na jakiś czas. Wszystkie hordy mogą się tedy zebrać; i to się dzieje, kiedy jeden wódz ujarzmił wielu innych; po czym trzeba im uczynić jedno z dwojga: albo się rozdzielić, albo ruszyć wspólnie na jakiś wielki podbój kędyś w południowych cesarstwach.
Ludy te, nie żyjąc na rozgraniczonej i określonej przestrzeni, znajdą między sobą wiele powodów do zwady; będą się spierać o nieuprawną ziemię, jak u nas obywatele spierają się o dziedzictwa. Tak więc znajdą częste sposobności do wojny o polowanie, o rybołówstwo, o paszę dla bydła, o uprowadzenie niewolników; i nie mając siedziby, będą mieli tyleż rzeczy do rozstrzygania prawem narodów, jak mało ich będą mieli do rozstrzygania prawem cywilnym.
Podział ziem stanowi główną część kodeksu cywilnego. U narodów, u których nie dokonano tego podziału, istnieje bardzo mało praw cywilnych.
Urządzenia tych ludów można nazwać raczej obyczajami niż prawami.
U podobnych narodów starcy, którzy pamiętają rzeczy ubiegłe, zażywają wielkiej powagi; nie można się tam wyróżnić majątkiem, ale dłonią i radą.
Te ludy błądzą rozproszone po pastwiskach lub lasach. Małżeństwo nie może tam być tak stałe jak u nas, gdzie ustalone jest mieszkaniem i gdzie żona prowadzi dom; mogą tedy łatwiej zmieniać żony, mieć ich więcej, niekiedy zgoła parzyć się jak bydlęta.
Ludy pasterskie nie mogą się odłączać od stad, które są ich sposobem wyżywienia; nie mogą się również rozłączać z żonami, które mają o nie staranie. Wszystko to musi tedy wędrować razem; tym bardziej, iż żyją zazwyczaj na wielkich równinach, gdzie mało jest miejsc warownych z natury, zatem żony ich, dzieci i stada stałyby się łupem nieprzyjaciół.
Prawa ich będą tedy miarkować podział łupu i baczyć, jak nasze prawa salickie, szczególnie na kradzież.
Ludy te cieszą się wielką swobodą: ponieważ bowiem nie uprawiają ziemi, nie są do niej przywiązane; błądzą, wędrują; i gdyby jakiś wódz chciał im odjąć wolność, poszliby jej wnet szukać u innego, lub też schroniliby się w lasy, aby tam żyć wraz z rodziną. U tych ludów wolność człowieka jest tak wielka, iż pociąga nieodzownie za sobą wolność obywatela.
Arystyp, uległszy rozbiciu, puścił się wpław i dopłynął do najbliższego brzegu; ujrzał wykreślone na piasku geometryczne figury: uczuł tedy wielką radość, rozpoznając, iż dostał się do ludu greckiego, a nie do barbarzyńców.
Znajdź się sam i dostań się, jakimś przypadkiem, między nieznajomy lud; jeżeli ujrzysz sztukę monety, możesz być pewien, że przybyłeś do cywilizowanego narodu.
Uprawa ziemi wymaga użytku monety. Uprawa ta przypuszcza wiele sztuki i wiadomości; widzi się zaś zawsze, iż sztuki, wiadomości i potrzeby idą równym krokiem. Wszystko to prowadzi do ustanowienia znaku wartości.
Strumienie i pożary doprowadziły nas do odkrycia, iż ziemia zawiera metale.207 Skoro je raz wydzielono, łatwo było ich użyć.
Kiedy naród jakiś nie posiada użytku monety, istnieją wśród niego prawie tylko te niesprawiedliwości, które pochodzą z gwałtu; za czym ludzie słabi, jednocząc się, bronią się przeciw gwałtowi. Istnieją tam jedynie zarządzenia polityczne. Natomiast u ludu, gdzie istnieje pieniądz, grożą niesprawiedliwości wynikające z podstępu; a te niesprawiedliwości mogą się dziać w tysiączny sposób. Nastręcza się tedy konieczność stworzenia dobrych praw cywilnych; rodzą się one z nowymi środkami i rozmaitymi odmianami niegodziwości.
W krajach, gdzie nie ma monety, rabuś porywa tylko rzeczy, rzeczy zaś nie są nigdy zupełnie podobne między sobą. W krajach, gdzie istnieje moneta, rabuś porywa znaki; znaki zaś podobne są zawsze. W pierwszych krajach, nic nic da się ukryć, ponieważ łupieżca nosi zawsze z sobą dowody przeciw sobie; inaczej w drugim wypadku.
Co najbardziej ubezpiecza wolność ludów, które nie uprawiają ziemi, to to, że pieniądz jest u nich nieznany. Owoców polowania, rybołówstwa, lub też stad nie da się gromadzić w tak wielkiej ilości, ani też tak długo przechowywać, aby jeden człowiek był w stanie przekupić wszystkich innych; kiedy zaś ma się znaki bogactw, można nagromadzić zapas tych znaków i rozdać je, komu się zechce.
U ludów, które nie znają pieniędzy, każdy ma niewiele potrzeb, i zadowala je łatwo i równo. Równość jest tedy konieczna; dlatego wodzowie ich nie są despotami.
Jeżeli opisy podróżników mówią nam prawdę, ustrój pewnego narodu w Luizjanie, nazwiskiem Naczezi, stanowi tu wyjątek. Wódz ich rozrządza mieniem wszystkich poddanych i każe im pracować wedle swego zachcenia; nie mogą mu odmówić swojej głowy: jest niby ich sułtan. Skoro urodzi się dziedzic tronu, darowuje mu się wszystkie dzieci przy piersi iżby mu służyły całe życie. Rzeklibyście, że to wielki Sezostrys. Wodzowi temu oddaje się cześć w jego chacie, z obrzędami godnymi cesarza Chin lub Japonii.
Przesądy zabobonu są wyższe nad wszystkie inne przesądy, a jego racje nad wszystkie inne racje. Toteż, mimo że dzikie ludy z natury nie znają despotyzmu, ten lud go zna. Ubóstwiają słońce; i gdyby ich wódz nie wymyślił tego, że jest bratem słońca, widzieliby w nim jedynie nędznego mizeraka jak oni sami.
Arabowie i Tatarzy są to ludy pasterskie. Arabowie wchodzą w ogólne prawidła, o których mówiliimy, i są wolni; gdy Tatarzy (lud najosobliwszy na ziemi) znajdują się w niewoli politycznej208. Dałem już kilka racji tego ostatniego faktu: oto nowe.
Nie mają miast, nie mają lasów, mają mało moczarów; rzeki ich są prawie zawsze zamarzłe; zamieszkują olbrzymią równinę; mają pastwiska i stada, i tym samym mienie: ale nie mają żadnego schronienia ani obrony. Skoro tylko Chan zostanie zwyciężony, ucina się mu głowę; tak samo czyni się z jego dziećmi; wszyscy zaś jego poddani należą do zwycięzcy. Nie skazuje się ich na niewolę cywilną; byliby ciężarem dla ludu prostego, który nie ma ziemi do uprawy i nie potrzebuje żadnych usług. Pomnażają tedy naród. Ale, w miejsce niewoli cywilnej, zrozumiałem jest, iż musiała się utrwalić niewola polityczna.
W istocie, w kraju, w którym rozmaite hordy toczą bez ustanku wojnę, i podbijają się raz po raz wzajem; w kraju, gdzie przez śmierć naczelnika ustrój polityczny każdej zwyciężonej hordy jest nieodmiennie zniweczony, naród w ogóle nie może być wolny; nie ma w nim bowiem ani jednej części, która by nie musiała być po wielekroć pod jarzmem.
Narody zwyciężone mogą zachować niejaką wolność, kiedy mocą swego położenia zdolne są po klęsce zawierać traktaty. Ale Tatarzy, zawsze bez obrony, raz zwyciężeni, nie są zdolni stawiać warunków.
Powiedziałem, w rozdziale II, że mieszkańcy uprawnych równi rzadko bywają wolni: okoliczności sprawiają, iż Tatarzy, zamieszkując nieuprawne ziemie, znajdują się w tym samym położeniu.
Tatarzy zdają się między sobą łagodni i ludzcy, są zaś bardzo okrutni jako zdobywcy: w pień wycinają mieszkańców zdobytych miast; uważają za dowód łaski, skoro ich sprzedadzą lub rozdadzą między żołnierzy. Spustoszyli Azję od Indii do Morza Śródziemnego; cała wschodnia część Persji zmieniła się w pustynię.
Oto, moim zdaniem, przyczyna takiego prawa narodów. Te ludy nie miały miast; wojnę toczyły zawsze gwałtownie i szybko. Kiedy spodziewali się zwyciężyć, walczyli; kiedy nie mieli tej nadziei, pomnażali armię silniejszych. Przy podobnych zwyczajach, uważali, iż jest to przeciw ich prawu narodów, aby miasto, które nie mogło się im oprzeć, zatrzymywało ich. Uważali miasta nie jako gromadę mieszkańców, ale jako miejsce sposobne do obrony przed ich przemocą. Nie posiadali zgoła sztuki oblegania i narażali się mocno przy obleganiu; mścili krwią wszystką krew, jaką sami wylali.
Ojciec du Halde powiada, iż u Tatarów zawsze najmłodszy potomek jest dziedzicem; z tej racji, iż w miarę jak starsi zdolni są pędzić życie pasterskie, opuszczają dom z pewną ilością bydła, jakie ojciec im daje, i tworzą nową siedzibę. Ostatni męski potomek, który zostaje w domu z ojcem, jest tedy jego naturalnym spadkobiercą.
Słyszałem, iż podobny zwyczaj utrwalił się w niektórych małych okręgach Anglii, takoż spotyka się go w Bretanii, w księstwie Rohan, gdzie istnieje u chłopów. Jest to, bez wątpienia, prawo pasterskie pochodzące od jakiegoś małego ludku bretońskiego lub też przyniesione przez jakiś lud germański. Wiadomo z Cezara i z Tacyta, iż ten ostatni naród mało uprawiał rolę.
Wytłumaczę tutaj, jak ten poszczególny tekst prawa salickiego, który nazywa się zazwyczaj prawem salickim, jest w związku z urządzeniami ludu, który nie uprawiał ziemi lub ją uprawiał mało.
Prawo salickie żąda, skoro ktoś zostawi dzieci, aby dziedzictwo ziemi salickiej przechodziło na synów, z uszczerbkiem córek.
Aby wiedzieć, co to są ziemie salickie, trzeba zważyć, czym była własność lub używalność ziemi u Franków, nim opuścili Germanię.
P. Echard dowiódł bardzo bystro, że słowo salicki pochodzi od słowa sala, co oznacza dom; ziemia salicka była to więc ziemia domowa. Pójdę dalej. I rozpatrzę, co to był dom i ziemia domowa u Germanów.
„Nie mieszkają w miastach, powiada Tacyt, i nie mogą cierpieć, aby ich domy stykały się między sobą; każdy zostawia dokoła domu kawałek gruntu, zamknięty i ogrodzony”. Tacyt mówi ścisłą prawdę. Liczne bowiem prawa kodeksu barbarzyńców zawierają różne zarządzenia przeciw tym, którzy obalą to ogrodzenie, oraz przeciw tym, którzy wtargną do samego domu.
Wiemy z Tacyta i Cezara, że ziemie, które uprawiali Germanie, oddawano im jedynie na rok; po czym znów stawały się publiczne. Ojcowiznę ich stanowił tylko dom oraz ogrodzony kawałek ziemi przy domu209. Ta właśnie osobista dziedzina szła na synów. W istocie po cóż miałaby przypaść córkom? Toć przechodziły do innego domu.
Ziemia salicka był to tedy ten okrąg, który przynależał do domu Germanina; była to jedyna własność, jaką posiadał. Frankowie po podboju zyskali nowe własności i te nazywano nadal ziemiami salickimi.
Kiedy Frankowie żyli w Germanii, mieniem ich byli niewolnicy, stada, konie, broń, etc. Dom, wraz z przynależnym doń kawałkiem ziemi, przypadał z natury rzeczy męskim potomkom, którzy mieli w nim mieszkać. Ale kiedy po podboju Frankowie posiedli wielkie przestrzenie ziemi, wydało się zbyt surowe, aby córki i ich dzieci nie mogły w nich mieć udziału. Ustalił się zwyczaj, który pozwalał ojcu powołać do dziedzictwa córkę i dzieci córki. Kazano zmilczeć prawu; i tego rodzaju powołania musiały być pospolite, skoro poczyniono na nie formuły.
Między tymi wszystkimi formułami jedna zdaje mi się osobliwa. Dziadek powołuje wnuki, iżby współdziedziczyły wraz z jego synami i córkami. Cóż się dzieje tedy z prawem salickim? Musiało widocznie tych czasach już nie być przestrzegane; lub też ustawiczny zwyczaj powoływania córek kazał uważać ich zdolność dziedziczenia za rzecz nader zwykłą.
Celem prawa salickiego nie było jakoweś uprzywilejowanie jednej płci przed drugą; jeszcze mniej trwałość rodziny, nazwiska lub też przekazanie ziemi: wszystko to nie było w głowie Germanom. Było to prawo czysto gospodarcze, które oddawało dom, z ziemią przynależną do domu, męskim potomkom, którzy mieli w nim mieszkać, i którym, tym samym, najbardziej się nadawał.
Wystarczy przepisać tutaj ustawę o Właściznach w prawie salickim; ów tekst tak głośny, o którym tylu ludzi mówiło, a który tak niewielu czytało:
„1-o. Jeżeli człowiek jakiś umiera bezdzietnie, ojciec lub matka mają po nim dziedziczyć. 2-o. Jeżeli nie ojca ani matki, brat lub siostra mają po nim dziedziczyć. 3-o. Jeżeli nie ma brata ani siostry, siostra matki po nim dziedziczyć. 4-o. Jeżeli matka jego nie ma siostry, siostra ojca będzie po nim dziedziczyć. Jeżeli ojciec jego nie ma siostry, najbliższy krewny po mieczu będzie po nim dziedziczyć. 6-o. Żadna część ziemi salickiej nie przejdzie na niewiasty, ale będzie należała do potomków męskich, to znaczy, iż dzieci płci męskiej będą dziedziczyć po ojcu”.
Jasne jest, iż pięć pierwszych punktów dotyczy spadku po tym, który umiera bezdzietnie; szósty zaś spadku po tym, który ma dzieci.
Kiedy człowiek jakiś umierał bezdzietnie, prawo chciało, by jedna z dwu płci miała pierwszeństwo jedynie w pewnych wypadkach. W dwóch pierwszych stopniach dziedziczenia prawa dziedziców męskich i żeńskich były równe; w trzecim i czwartym płeć żeńska mała przewagę; męska natomiast w piątym.
Zarodki tych dziwactw znajduję w Tacycie. „Dzieci sióstr, powiada, ukochane są wujowi jak własnemu ojcu. Są ludzie, którzy uważają ten węzeł za bliższy i nawet
Uwagi (0)