Wizja Krasińskiego - Marian Zdziechowski (co daje nam czytanie książek .txt) 📖
Największą wartość tych rozważań nad historią literatury i kultury stanowi wpisanie duchowych doświadczeń polskich poetów romantycznych w dzieje myśli europejskiej: postawienie ich wobec refleksji innych filozofów (np. Słowackiego wobec Leibniza i Sołowjowa) oraz m.in. wobec tych fermentów filozoficznych, które zrodziły nurt modernizmu katolickiego.
W niniejszym zbiorze artykułów zasłużony profesor Uniwersytetu Wileńskiego zajmuje się interpretacją irracjonalnej części spuścizny romantyków polskich. Po pierwsze więc — szuka istoty „przedświtowych” wizji historiozoficznych Zygmunta Krasińskiego; po drugie — podejmuje próbę pogłębionego wytłumaczenia i umieszczenia w szerszej perspektywie europejskiej zaangażowania Mickiewicza w towianizm; po trzecie wreszcie — śledzi mistyczną „złotą nić” przeplatającą się przez całą twórczość Słowackiego i łączącą Anhellego z Królem Duchem.
Zaznacza się w tych interpretacjach istotna zmiana stanowiska wybitnego znawcy literatur słowiańskich, który stał się patronem polskiego katastrofizmu. Po dwudziestu latach od publikacji Mesjanistów i słowianofilów Zdziechowski skłonny jest porzucić dawną pozytywistyczną trzeźwość analizy, bardziej zawierzyć poetom – i bardziej ulec ich nastrojowi ducha oraz ich wizjom. Wyznaje, że śmieszą go „ubolewania moje sprzed dwudziestu lat nad tym, iż Słowacki „zagubił swój talent w mrzonkach teozoficznych”.
- Autor: Marian Zdziechowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wizja Krasińskiego - Marian Zdziechowski (co daje nam czytanie książek .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Marian Zdziechowski
Wszystko dla ducha, nic dla ciała, uduchownienie — celem świata, a ofiara — prawem postępu — w tym, w tych dobroczynnych twierdzeniach streściła się nauka Słowackiego. Ale pomimo czaru poezji w szczegółach i wysokiej wartości moralnej nie tylko w pomyśle, lecz także w wykonaniu, o ile się w nim odbiła kryształowa czystość wyanielonej, obcej nawet tchnieniu zmysłowości duszy poety, nauka ta nie jest tym, za co on ją podawał, nie jest „drogą rozwidnień i oświeceń”227 ani jest „tak wielką, że przez tysiące lat spragnione wiedzy prawdziwej narody będzie karmiła”228, nie jest nawet próbą systemu świata, a nawet zarysem do systemu takiego nazwać jej nie można — szpeci ją bowiem kalectwo tkwiące u samej jej podstawy, a pochodzi ono stąd, że Słowacki zatarł w niej fakt zasadniczy, jakim jest istnienie zła. Zachwycony harmonią lecących ku Bogu i przebóstwiających się stopniowo światów, zamknął on oczy na fakt ten, gorzej jeszcze, on go sfałszował, przedstawiając zło jako konieczność w dążeniu do urzeczywistnienia dobra, więc jako mniejsze dobro.
Wszak bohater pierwszego rapsodu Króla Ducha, ów Popiel, który postanowił zbrodniami „niebiosa zatrwożyć”, który z wieży swojej z rozkoszą, niby sęp krwiożerczy, patrzy na torturowane i palone na jego rozkaz ofiary, jak na „ruchome w ogniach mrówniki” — Popiel ów nie jest, jak Arab lub Mindowe, tylko wyrazem wybryku fantazji, ogarniętej wstrętem i nienawiścią do tłumu niezdolnego wznieść się na wysokość marzenia poety. Popiel jest zbrodniarzem w pozorach czynów swoich, ale „aniołem gorącym” w ich istocie, okrucieństwa jego bowiem hartują naród i w ten sposób przysposabiają go do wypełnienia wielkiego posłannictwa. On kupił naród krwią i „nad jej strugi podniósł ducha, który śmiercią gardzi”. Znam egzaltowanych wyznawców Słowackiego, których pogarda dla ciała, wyzierająca z pomysłu tego, przejmuje podziwem; we mnie i niezawodnie w każdym, u kogo kult myśli i osoby poety nie przeistoczył się w religię, budzi ona odrazę, czyni bowiem nieczułym na cierpienie bliźniego, niszczy litość, jest objawem tego olśnienia dalekim ideałem, w którym zanika współczucie ze światem teraźniejszym, ta pogarda dla ciała usprawiedliwia tu najobrzydliwszą ze zbrodni — okrucieństwo, o ile nim kieruje myśl o idealnej przyszłości. A nie można bronić poety tym, że wizja owej przyszłości zasłoniła przed nim rzeczywistość. Nie; on widział rzeczywistość, widział zło i widział, że zła postacią najwyraźniejszą jest walka o byt wraz z panującym w niej prawem mocniejszego. Ale — nauczał on w Genesis — porządek ten czyni tylko „niegłębokiemu wzrokowi wieczne przerażenie i utysk”. Ten zaś, kto się nad nim zastanowi, dostrzeże w nim sprawiedliwość, albowiem duch, zdobywając doskonalszy kształt, nie może nie czuć pogardy do odrzuconej formy i „najczęściej” kładzie się na niej „jak Kainita, aby gryzł mózg i ocierał usta krwawe włosami swojego młodszego brata”. I choć „kainostwo to natury” nazywamy złem, „lecz w oczach Twoich, Panie, nie czynił się przez to żaden uszczerbek w łańcuchu przyrodzenia, bo przez przyśpieszenie śmierci ciał przyśpieszał się pęd duchowy żywota”...
Ten optymizm, prawie cyniczny optymizm, jest niezawodnie w związku z zasadniczymi właściwościami osoby Słowackiego: z fantazją, którą zapalił obraz postępowej ewolucji wszechświata, a idea ewolucyjna jest optymistyczna — oraz z upojonym potęgą woli indywidualizmem, dla którego niemożliwość nie istnieje. „Wieczysty cel — wołał największy indywidualista w filozofii, Fichte229 — powinien i może być dopięty w życiu i przez życie, bo rozum rozkazuje mi żyć — dopięty będzie, bo — ja jestem”230 — a są to słowa, które byśmy mogli wziąć również za wyraz stanu duszy poety w epoce, gdy swoje pisma mistyczne kreślił.
Ale choć w związku z naturą umysłu i charakteru Słowackiego, nieuniknionym jednak tego następstwem optymizm jego nie był. Nie wiązał się też bezpośrednio z filozofią jego. To, co w niej jest najważniejsze, zasadnicze, jej metafizyczną podstawę stanowił pluralizm, afirmujący wielość duchów w osnowie bytu, a od wolnej woli ich zawisł rozwój materialnego świata. W tym Słowacki zbliżył się do Leibniza. Uznając niemożliwość wyprowadzenia wielości z pierwotnej jedności, Leibniz też na początku postawił był wielość indywidualnych bytów, czyli monad. Tych monad sumą jest świat, lecz w świecie panuje ład, czyli monady są ze sobą w harmonii przedwiecznej, jak one, a zatem musi być jakaś monada absolutna, ów ład utrzymująca — idea doskonałego ładu stanowi pryncyp jej istnienia, określa jej działanie, którego wynikiem — nasz świat, najlepszy ze wszystkich możliwych. Czyli obie pluralistyczne koncepcje: Słowackiego i Leibniza — zeszły się były ze sobą we wspólnym optymizmie. A tylko nie ma potrzeby stąd wnosić, że optymizm wypływa z pluralizmu. Przeciw „odpychającemu optymizmowi”231 Leibnitza powstał w naszych czasach potężny umysłem odnowiciel monadologii, Karol Renouvier. Ten patrzał na świat trzeźwo, tak trzeźwo, iż nawet Schopenhauerowi zarzucił, że przedstawił rzeczywistość w barwach zbyt jasnych232. „Widowisko nienawiści i okrucieństwa — rozumował — które świat w ciągu całej historii nam daje, oburza sumienie; brutalny, niepoprawny, szatańsko przewrotny stan wewnętrzny znacznej ilości ludzi we wszystkich krajach i wszystkich religiach jest rzeczą oczywistą, a za znikczemnieniem moralnym idzie zwyrodnienie fizyczne i staje się drogą, przez którą występek i zbrodnia prowadzą ku śmierci jednostki i plemiona”233. Pod wpływem takich rozważań postanowił Renouvier wyratować monadologię od optymizmu, ale będąc zarazem indywidualistą przejętym ideą wolności woli i konieczności jej afirmowania, uznał on, że nie ma i nie będzie miejsca dla wolnej woli, dopóki ideę Boga z ideą nieskończoności łączyć będziemy: nieskończoność wszechwiedzy Stwórcy nie może iść w parze z wolnością stworzeń. Infinityzmowi przeciwstawił on relatywizm; poznanie zamknął w sferze, którą rządzi prawo liczby — i choć prawo to jest wyrazem prawdy negatywnej: niemożliwości uznania za rzeczywistą liczby, która nie odpowiada warunkom liczby, więc wymyka się spod określenia (a taką „liczbą” jest nieskończoność), on to bezpłodne w pozorze prawo umiał uczynić zasadą systemu — i w tym jego oryginalność234. Prawdziwe, wynikało stąd, jest tylko to, co jest skończone, ograniczone, dające się porachować. Skończony jest przeto Bóg, jest Osobą odgraniczoną od innych osób, niby najwyższy duch w rzeczypospolitej duchów; On stworzył doskonałe dzieło, ale to dzieło zepsuły inne istoty, nastąpił upadek — i z tego zła, w którym ugrzązł, świat do woli wydobywać się musi.
Nie chodzi tu o przedstawienie, a tym mniej o krytykę filozofii Renouviera; zdaje się, że słusznie z jej powodu powiedział to Sertillanges235, iż ograniczenie Boga jest przebranym ateizmem; chciałem tylko wskazać, że spirytualistyczny pluralizm nie wyklucza wcale uznania potęgi i grozy zła w porządku świata. Na poetycznym zaś tle nauki Słowackiego optymizm w tej postaci, w jakiej się tam objawił, stanowi plamę. Słowacki gorąco wierzył, że przez słowa jego „urodzon jest świat nowy i wiara nowa”236. Wyobraźmy sobie, że to się stało, że znalazł liczne koło wyznawców i stworzył nową religię. Cóż by ci wyznawcy wyprowadzili z tego, co nauczał o pogardzie wyższych kształtów względem niższych i o tym, że niszczenie tych niższych, czyli przyspieszenie śmierci ciał przyspiesza „pęd duchowy żywota”? Wszak o wygodniejszą podstawę do hakatyzmu237, do tępienia słabszych trudno?
Ale usprawiedliwić poetę tym można, że myśli i słowa, które plamą na jego twórczości nazwałem, nie wyszły mu z duszy, lecz były tylko nieszczęśliwą i to raczej mimochodem zrobioną niż poważnie obmyśloną próbą wytłumaczenia tego w ustroju świata, co może razić moralną stronę człowieka. Natomiast z głębi jego duszy szło przeświadczenie, że wszystko przez ducha i dla ducha, „a nic dla widzialnego celu nie istnieje”. W tych słowach — twierdził ten „Książę Niezłomny duchowości” jak go nazwał Jellenta — „zwyciężon jest świat”238 i przez światło tych słów patrząc w świat, odczuwał on piękno wszechstworzenia, przeczuwał piękniejszą jeszcze Nową Jeruzalem na ziemi — a potem „niebiosa tym, którzy wytrwają”. I tą nieprzerwaną wizją, potwierdzającą jego przeczucie, były ostatnie lata jego życia. Więc cóż go z nizinami życia wiązać mogło? „Za czymże tęsknić będę, gdy wszystko jest w przyszłości. Umiłowanie świata — i przemienienie serc — i wspólnictwo radości — i zmnożenie sił — i odjęcie boleści”... Rozmiłował się przeto w śmierci, bo wiedział, że gdy serce jego zbolałe będzie i zużyte bardzo, Bóg zagasi „bladą słoneczność dni jego dogasających”, a da „jasny ranek nowego żywota”, w nim go „wyższą mocą i czynnikiem stworzycielem” uczyni239.
O znaczeniu dzieła myśli i fantazji stanowią nie tylko treść i forma, ale także dusza twórcy, światłem własnym oświetlająca swą pracę. I tej duszy jego „szukamy, często sprawy sobie z tego nie zdając, bo życie jest szukaniem dusz, które byśmy kochać i czcić mogli”240. A dusza Słowackiego, zatopiona w swej nadświatowej wizji i do niej życie swoje dostrajająca, jest jedną z najczystszych, jakie znają dzieje poezji, i bardzo godną kochania.
*
Z książką Pawlikowskiego pod ręką, niejedno z niej czerpiąc, próbowałem tu w treściwym zarysie przedstawić zasadnicze cechy mistycznej filozofii Słowackiego. Teraz, na zakończenie, słów kilka o samej książce, która mi była przewodnikiem. Słusznie w przedmowie do niej zaznaczył autor, iż praca jego „wykracza daleko poza zwyczajną granicę poszukiwania rodowodu pomysłów”. Chodziło mu bowiem „nie o rodowód mistyki Słowackiego, ale o wprowadzenie czytelnika w świat idei, do którego ona przynależy i z którego wyrosła”. Ten świat zbadawszy pracowicie i rozlegle, przyczynił się p. Pawlikowski więcej niż ktokolwiek inny — i na tym znaczenie i wartość jego dzieła polega — do rozszerzenia widnokręgu myśli silącej się objąć źródło, treść i kierunek twórczości poety.
Trafnie upatrując w mistycyzmie wyraz pierwiastka „powietrznego” w naturze człowieka w przeciwieństwie do pierwiastka ziemskiego, rozróżnił autor trzy wielkie epoki kwitnięcia mistycyzmu. Pierwszą z nich są narodziny chrześcijańskiego świata, drugą — Renesans, trzecią — koniec XVIII wraz z początkiem XIX wieku. Dzięki poszukiwaniom w zakresie wszystkich tych trzech epok czynionym, umiał autor pod niejednym względem rzucić nowe światło na twórczą pracę Słowackiego. Zwłaszcza indywidualność jego i kierunek myśli zostały ze szczególną wyrazistością uwypuklone na tle zestawień i porównań z nauką Swedenborga241. Rozdział o tym należy do najlepszych w książce. Podobnież przyczynił się p. Pawlikowski do rozjaśnienia kosmogonii242 Słowackiego, biorąc do pomocy naukę Jakuba Böhme, stanowiącą, zdaniem jego, łącznik mistycznych upodobań epoki romantycznej z całym mistycyzmem przeszłości. Wreszcie, skreślony na szerokim podkładzie przeddarwinowskiego ewolucjonizmu, ewolucjonizm, o którym nauczają Genesis z Ducha i List do Rembowskiego, wydaje się nam mniej fantastyczny niż dawniej.
Niemniej jednak trudno się zgodzić z twierdzeniem autora w zakończeniu dzieła, iż „prądy wiatrów, na których waży się” myśl Słowackiego, zostały należycie przezeń rozpoznane. Słabą stronę jego pracy stanowi to, że nie rozklasyfikował ogromu zebranego materiału. Stąd bezład nieraz, w którym niełatwo się zorientować. Należało przecie wyraźniej uwydatnić zasadnicze znamiona trzech epok mistycyzmu, o których wspomniał p. Pawlikowski na początku swej pracy, ale nie rozgraniczył ich między sobą w dalszym jej ciągu, nie dał jasnego pojęcia o ich wzajemnych stosunkach.
Dalej bardzo słabą stroną książki, poświęconej mistyce, jest obojętność jej autora na wewnętrzne życie duszy, na jej stosunek do Boga, czyli na to, co jest najistotniejsze w mistycyzmie. Wynika to z naukowo-filozoficznego stanowiska autora. Jest on pozytywistą, ale z rozległym widnokręgiem myśli; patrzy przeto na mistykę nie jako na obłęd lub głupstwo, ale jako na zjawisko godne uwagi, nawet pociągające. Przypomina tych agnostyków, co to mówią o szczęściu wiary i szczerze, jak się zdaje, zazdroszczą jej tym, którzy ją mają. „Mistyka — mówi on — jest wylewem wewnętrznej potrzeby wolnych lotów, nieskończonych horyzontów”. Te wolne loty po szerokich przestworzach były niezaprzeczenie potrzebą duszy Słowackiego — i p. Pawlikowski przypatruje się im z zajęciem, z rozkoszą. Ale potrzebę modlitwy Słowacki czuł również — modlitwą „kopał w niebiosach” i przez modlitwę wchodził on w ów świat ducha, w którym jak bańka mydlana roztapia się wszystko, co widzialne — a do owego świata wzywał on ludzi, w tym swoje posłannictwo widząc.
Pojęcia piękna, lotu i twórczości artystycznej wiążą się ze sobą ściśle, w dziejach zaś poezji, przynajmniej poezji wieku XIX, nie widzę nikogo, kto by dorównał Słowackiemu siłą, z jaką on czuł w sobie „szelest skrzydeł wewnętrznych”. A szelest ten nie kołysał go do snu marzeniem przelotnym, lecz zapalał go „gniewem ducha przeciw niedoskonałości ciał”243, czyli idealizm marzenia kojarzył się z idealizmem moralnym. Dlatego to poezja jego była „hymnem
Uwagi (0)