Elegie i inne pisma literackie i społeczne - Stefan Żeromski (biblioteka hybrydowa .TXT) 📖
Mniej znane czytelnikom teksty Stefana Żeromskiego, zebrane i wydane już po śmierci autora, w roku 1928. Zbiór obejmuje opowiadania, artykuły, odezwy czy też wspomnienia o wybitnych postaciach.
Niejednorodne gatunkowo utwory pozwalają spojrzeć na pisarza między innymi jako na osobę wprost zaangażowaną we współczesne jej życie społeczne, podejmującą ważkie i aktualne ówcześnie zagadnienia, ale również ze znawstwem wypowiadającą się na temat istotnych problemów i znaczących dla Polski wydarzeń. Żeromski daje się także poznać jako błyskotliwy, życzliwy krytyk literacki dzięki zaprezentowanym w zbiorze wybranym przedmowom do wydań utworów innych autorów, np. Josepha Conrada i Marii Wielopolskiej.
- Autor: Stefan Żeromski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Elegie i inne pisma literackie i społeczne - Stefan Żeromski (biblioteka hybrydowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Żeromski
Na początku zeszytu umieszczona jest nieznana fotografia Conrada z roku 1874, gdy, po ucieczce z kraju, „młody pies” otworzył na świat oczy w Marsylii. Szkoda, iż z tej odbitki nie można tutaj uprzytomnić twarzy tego konkwistadora świata, bujnowłosego awanturnika, o oczach marzyciela.
Nadzwyczajna nasza obojętność, gdy chodzi o rzeczy kultury, sprawiła, iż nie postaraliśmy się wcale o oświetlenie i uwydatnienie postaci duchowej Conrada ze strony polskości. Niema ani jego życiorysu, ani historyi gniazda, z którego na świat wyleciał, ani miarodajnego studyum o tej fenomenalnej twórczości. Tymczasem dla uwydatnienia w całej pełni tego literackiego zjawiska, tego niezwykłego fenomenu piśmiennictwa śviatowego, niezbędne jest polskie oświetlenie. Znaczna część utworów angielskich Conrada przedstawia się niezrozumiale, dziwacznie, zagadkowo. Zwracano już uwagę, iż Lord Jim jest to obraz procesu duchowego, fikcyjna historya jakowejś tajemniczej zdrady, opuszczenia obowiązku i dziejów ekspiacyi. Niedawno wydana powieść p. t. Złota strzała jest również utworem alegorycznym. Utwór Nostromo nie tylko jest poematem epicznym z dziejów jednej z republik amerykańskich, którego to świata Conrad wcale nie znał, lecz jakiemś rozważaniem, rokowaniem, zgadywaniem i intuicyjnem tworzeniem pod postacią wymyślonej historyi. Nadewszystko jednak utwór dramatyczny p. t. Jutro zawiera w sobie treść przejrzyście alegoryczną. Nikt w Polsce nie podjął dotąd pracy nad zobrazowaniem tej ciekawej literackiej sprawy. Nasz urząd propagandy przy Ministeryum Spraw Zagranicznych nosił się z myślą o wydaniu po angielsku dwu prac, pisanych przez krytyków polskich, a nawet o urządzeniu w Warszawie poważnej, jak to mówią, „Akademii” ku czci zgasłego pisarza. Byłoby rzeczą nadzwyczajnie pożądaną, ażeby takie dwie prace o Conradzie zostały napisane. Jedna, dająca jego rodowód, historyę rodziców, postać ojca, historyę młodości do czasu wyjścia z kraju. Druga badawcza, przenikająca i oświetlająca całość jego literackiego dorobku. Ponieważ się do mnie w tej sprawie zgłaszano, wskazywałem na dwu pisarzy najbardziej powołanych, na Wilama Horzycę i na Stanisława Wyrzykowskiego. Lecz w Ministeryum — jak szybko i gwałtownie powstała inicyatywa, tak też szybko wszystko zgasło. Nie jest to, coprawda, rzecz urzędników załatwiać takie „urzędowe kawałki”. To sprawa literatów. Być może, iż po założeniu i ugruntowaniu w Warszawie P. E. N. Klubu, na którego czele stoi w Anglii właśnie John Galsworthy, wielki a wierny przyjaciel Conrada, zdołamy, jako pierwszą pracę porozumiewawczą, dać Anglii nasze, polskie widzenie Conrada, sprawiedliwe, bezstronne, przenikliwe, a uwydatniające niejasne dla zachodu kryjówki jego duszy. Bo my tylko jesteśmy w stanie zrozumieć go zupełnie, odczuć, co mówi jawnie i co ukrywa, co tai i co symbolami zasłania. My jedni, bo jest on także pisarzem polskim, aczkolwiek tworzył w języku angielskim. Że tak jest, dowodzi choćby list, który odeń otrzymałem po napisaniu przedmowy do zbiorowego wydania jego pism po polsku. Dziękuje on tam, iż odczułem „rodaka w autorze”. Nie chciałem dawniej listu tego ogłaszać, gdyż zawiera krępujące komplimenty, jakich się w takich razach zażywa. Lecz dziś, gdy Jean-Aubry nosi się z myślą wydania całej korespondencyi Conrada, dziś, gdy wiemy, iż ten nasz „rodak” przy końcu swej drogi życiowej był samotny, samotny tak dalece, iż chciał wszystko porzucić i wrócić do Polski, należy przytwierdzić, iż dawniej i zawsze te same żywił dla ojczyzny uczucia.
Nie mamy, — broń Boże! — zamiaru wydzierania „autora” Anglikom i anektowania go na naszą literacką własność. Lecz jest to nasz obowiązek, ażeby przyswoić sobie jego dzieła w doskonałych przekładach, sprowadzić jego ducha do kraju, skoro ten duch do kraju zatęsknił. W równej mierze jest to pisarz angielski, jak polski. Teatry nasze, uskarżające się ciągle na brak sztuk interesujących, winnyby coprędzej wystawić utwór Jutro, ażebyśmy mogli zrozumieć jego ideę. Któż wie, może ją łatwo zrozumiemy... Wydawcy, którzy podjęli publikacyę dzieł Conrada, winni ją szybko kotynuować, gdyż nietylko się opłaca, lecz daje możność puszczania powtórnych wydań. Krytycy nasi winni zabrać się do studyów nad Conradem, duchem oryginalnym, odmiennym, nowym, zuchwałym wśród naszych wieszczów i pisarzów. Z tej twórczości, która jest tak bezmiernie bliska i tak bezmiernie daleka, w dobie odrodzenia i rozwoju państwa, w chwili zetknięcia się z falami morza, wionie na naszą literaturę ogromne powietrze, atmosfera kuli ziemskiej. Śmiały, twardy, niepodległy, indywidualny człowiek — ustał. Musiał się zwrócić w naszą stronę, bo Polska tak jest w uczucie bogata, iż się z jej objęć nikt, kto szlachetny, nie wyrwie.
[1925]
[Odpowiedź na ankietę pisma „Les Nouvelles Littéraires”]
W odpowiedzi na cztery pytania Redakcyi pisma „Les Nouvelles Littéraires”, skierowane do mnie w liście z dnia 19. XI. 1924, odpowiadam według postawionych punktów:
I) Upodobanie świata artystycznego Polski w całości i ogromie piśmiennictwa francuskiego zawsze bardzo znaczne, w niektórych momentach, jak to zobaczymy niżej, ogromne, obecnie, wskutek całego splotu okoliczności, nie tylko nie maleje, lecz wzmogło się nadzwyczajnie. Każde nowe imię literackie i każde nowe wybitne dzieło budzi wśród nas żywe zainteresowanie, przechodzące nieraz, jak wszędzie na świecie, w dziedzinę snobizmu. Mam, właśnie, pisząc te słowa, przed oczyma ostatni numer pisma artystycznego, w którem znakomitość literacka wyznaje indagującemu ją krytykowi, iż czytała wszystkie utwory Marcelego Prousta „z największym mozołem i największą przyjemnością”. Jest to już chyba maximum upodobania.
II) Na pytanie drugie niepodobna dać odpowiedzi, — gdyż ani romans polski, ani teatr, ani utwory poetyckie, ani studya estetyczne nie są naśladownictwami, czy też odbiciami analogicznych dziedzin twórczości współczesnej francuskiej. O ile niegdyś Molier był duchowym ojcem klasycznej komedyi polskiej, a poeci i dramatopisarze połowy XIX stulecia dominowali nad pewnemi talentami polskiemi, — o ile Maeterlinck był w pewnej mierze inspiratorem pierwszych utworów poety wielkiej miary, Stanisława Wyspiańskiego, — o ile możnaby mówić o pewnego rodzaju szkole maeterlinckowskiej, — to dziś wśród twórców polskich można skonstatować raczej wyzbycie się obcych wpływów. Niepodobna przytoczyć w pobieżnej notatce na stwierdzenie tego faktu dowodów z obcego i nieznanego we Francyi języka i piśmiennictwa, to też muszę poprzestać na zaznaczeniu, iż w literaturze współczesnej Francyi nie znajdujemy pewnych wysokowartościowych objawów twórczości, które ukazały się tutaj, zwłaszcza w dziedzinie poezyi.
III) Pytanie trzecie zaskoczyło mię. Duch francuski jest tak bogaty, tak głęboki i rozlewny, iż trudno dać odpowiedź na to pytanie kategoryczne nawet we własnem imieniu. Ponieważ Polska niezmiernie dużo zawdzięcza Francyi, a życiem literackiem przejmowała się i przejmuje bardziej, niż inne narody, muszę wytłomaczyć szerzej tę trudność wyboru „szkoły”, czy „maniery”, któraby według tutejszej opinii najdokładniej odzwierciedlała ducha Francyi. Muszę przytoczyć kilka przykładów. Już pierwszy kronikarz polski w zaraniu XII wieku, anonim tajemniczy, nosi zagadkowe imię „Gallus”, bowiem jest albo Francuzem z pochodzenia, który umiłował Polskę i dał jej pierwszy, bezcenny, pisany w języku łacińskim rys zarania dziejów, z wdzięczności, jak sam mówi: „ne frustra panem polonicum manducarem”, — albo jest Polakiem, który w klasztorach francuskich zdobył wiedzę i kulturę. Pierwszy pisarz narodowy w wieku XVI, świetny artysta Jan Kochanowski, bawił na studyach w Paryżu, obcował z Ronsardem i wiele ze swej sztuki mistrzowi francuskiemu zawdzięcza. Encyklopedyści wywarli bardzo znamienny nacisk na prozaików i poetów w dobie upadku państwa polskiego. Ich idee grają główną rolę w wierszach i prozie tego gorącego czasu. Nasi wielcy poeci „romantyczni”, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid, większość żywota swego strawili na emigracyi we Francyi, obcując z wielkiemi jej duchami, przenikając nawzajem do gorących jej duchów i biorąc w siebie jej życie. Paryż był swego czasu jedynem i największem miastem literackiem Polski rozgromionej. Popioły dwu najsubtelniejszych poetów, Słowackiego i Norwida, dotąd spoczywają na paryskich cmentarzach, równie jak prochy filozofów, historyków, polityków, oficerów, żołnierzy. W kraju, pozbawionym w połowie XIX stulecia wolności słowa i literatury, Balzac nadewszystko był z zachwytem czytany przez warstwy oświecone i arystokratyczne. Rozwijająca się literatura narodowa musiała zwalczać i wykorzeniać ten wpływ i czytelnictwo. W czasach nowszych wpływ Stendhala i Flauberta był bardzo wydatny na konstrukcyę i fakturę twórczości prozaików polskich. Mniej tu zaważył Zola, aczkolwiek miał zwolenników i naśladowców. Ten przydługi wywód był niezbędny dla uwydatnienia nadzwyczajnego znaczenia każdego z przytoczonych ogniw oraz całości tworzącej Francyi na duszę polską właśnie współczesną. Niezwykłe przywiązanie polskie do przeszłości utrudnia sprecyzowanie kultu dla jednej jakiejś „szkoły”. Mamy tutaj wciąż znakomitych poetów, którzy odtwarzają w doskonałych przekładach poezyę francuską „antologicznie” — od czasów najdawniejszych do najostatniejszych. Są to poeci — „Miriam” (Zenon Przesmycki), były minister kultury i sztuki, Leopold Staff, mistrz słowa polskiego, doskonała poetka Bronisława Ostrowska i inni. Mamy tutaj pracownika, który kultowi literatury francuskiej w Polsce od zarania do chwili obecnej poświęcił całe życie i ogrom pracy. Jest to doktór medycyny Tadeusz Boy-Żeleński. Przełożył on na nowo świetnym wierszem całego Moliera i około ośmdziesięciu tomów pisarzów francuskich, poczynając od Villona, poprzez Brantôme’a Montaigne’a, Laclos, aż do Baudelaire’a. W tej ogromnej i doskonale wykonanej pracy znaczące miejsce zajmuje kult Balzac’a. „Boy» ogłasza nieustannie studya o Balzac’u i zapomocą odczytów bardzo uczęszczanych szerzy balzakizm, kult twórcy Komedyi ludzkiej jako autora najświeższej mody. Możnaby tedy mówić o tym balzakizmie jako o manierze francuskiej najbardziej typowej dla oczu polskich. Lecz, jak ze wszystkiego wynika, trudno tu jest w Polsce orzec [i] zdecydować, jaka szkoła czy jaka maniera wyraża najściślej ducha francuskiego. Jeżeli wolno jednak wyrazić osobiste mniemanie, to sądzę, [że] mistrz wszech czasów w sztuce pisarskiej, Gustaw Flaubert, najdoskonalej i najpełniej [wyraził] tego ducha.
IV) Każdy utwór nowszej powieści francuskiej — Romain Rolland, Marcel Proust, Georges Duhamel, Roger Martin du Gard, Paul Morand, przedwcześnie zgasły Raymond Radiguet znajdują tłomaczów (Romain Rolland i Georges Duhamel wielokrotnie), a jeżeli, wskutek trudności wydawniczych, nie ukazują się w przekładzie polskim, to są czytani w oryginale z najżywszą żarliwością przez koła oświecone. Wśród młodych poetów daje się dostrzec w jednych grupach kult Samaina, Rimbaud, Jammes’a, Claudela, w innych Guillaume’a Apollinaire’a. Lecz zgłodniałe życie twórczości polskiej podąża nowemi, nieznanemi, niedeptanemi przez nikogo drogami.
[1924]
Niewygłoszone przemówienie na wieczorze literacko-artystycznym w dniu 22 czerwca [1924 r.].
Wieczornice takie, jak obecna, i przez taką, jak obecna, wywołane konieczność, najbardziej żywo uprzytomniają mi sprawę, której zaniedbanie mści się twardo na naszem życiu zbiorowem. Mówię o zaniedbaniu utworzenia instytutu, poświęconego uprawie w Polsce gruntu literackiego i ułatwieniu duchowego żywota pracowników na polu literackiem. Przed sześcioma laty ogłosiłem broszurę, poświęconą wykazaniu konieczności narodzin takiej instytucyi literackiej — p. t. Projekt akademii literatury polskiej. Pisałem to wówczas, gdy samej mowie naszej groził zalew i skażenie germańskie, gdy na jednym krańcu państwa powstającego, — w Zakopanem, — otrzymywało się papier urzędowy o takiem brzmieniu: „Poświadczenie zapotrzebowania do odpłatnego nabywania towarów podlegających obowiązkowi poświadczenia zapotrzebowania za wykazaniem konieczności zaopatrzenia”, — a na drugim krańcu, na ostatnim przylądku helskiego półwyspu, można było czytać na tablicy przydrożnej: „Nie wolnomikołajka rośniącego nad brzegiem Bałtyku i na wydmach wykopywać, ani wyrywać, ani też całkowicie lub częściowo ucinać, lub też zrywać. Natrafioni będą ze § 34 ustawy polnej ukarani”. Między jednem a drugiem oświadczeniem urzędowem o takiem brzmieniu można było wówczas napotkać nietylko w papierach publicznych, w gazetach, a nawet w pismach literackich takie „mikołajki”, że sama istota bytu zbiorowego wołała o instytucyę jakąś, któraby „natrafionych” pociągała do odpowiedzialności przed trybunałem nieskażonej polszczyzny. W tej sprawie nie wystarcza doraźne skarcenie przez purystę językoznawcę, lecz konieczna jest stała i pilna praca około języka narodowego w mowie, piśmie i tworzywie, przedsięwzięta przez samych ludzi pióra. Oprócz nieskazitelności języka wskazywałem w swem pisemku inne ważne zadania, nad których realizacyą owa instytucya miała pracować. Być może, iż nazwa sama — „akademia” — była nieszczęśliwie wybrana, za obszerna i drażniąca. Nie chodziło jednak ani o haftowane fraki i kapelusze z koguciemi piórami, ani o rozdawnictwo pasportów do krainy nieśmiertelności, lecz o organizacyę i zorganizowaną pracę. Pismo moje owoczesne nie wywołało echa i zostało jako głos donkiszota, wołającego sobie na puszczy, zapomniane nie tylko ze względu na warunki życia państwowego, nie sprzyjające powstaniu podobnego organu, lecz także ze względu na niechęć do pracy w tym kierunku samychże piszących, — poetów, dramaturgów, prozaików, estetów, historyków literatury i wszystkich innych pracowników, w sposób twórczy lub umiejętny orzących naszą jałową niwę.
Tymczasem między chwilą ogłoszenia broszury, o której mówię, a chwilą obecną zaszły okoliczności, które stanowią mój smutny tryumf. Nie mogę tutaj wymieniać nazwisk i nie wolno mi zająknąć się od przytoczenia nieszczęść, na które w życiu naszych braci, pisarzy polskich, przyszło nam patrzeć w tym czasie. Wolno mi tylko tyle powiedzieć, iż pisarz polski, choćby najpierwszy, choćby taki, którego nazwisko będzie na wieczne czasy zapisane w literaturze złotemi zgłoskami, skoro go dosięgnie postrzał losu, skoro mu przyjdzie wałęsać się po ulicach stolicy, albo w najcięższej chorobie zalegać łóżko szpitalne, staje się objektem litości publicznej. Ale trzeba wówczas złożyć przed bogaczami niewątpliwe dowody jego istotnego obłędu, nie jakiejś tam neurastenii, która do pisania jest potrzebna, albo obnażyć rany istotne, odrażające, ażeby uwierzono, iż taki „łgorz” nie „szkli”, — że zasługuje w chrześcijańskich sumieniach na wzgardliwą z pańskiego stołu kość jałmużny. W normalnym porządku rzeczy, czyli wówczas, gdyby instytut, którego założenie proponowałem, istniał rzeczywiście, pisarz w nieszczęściu powinien
Uwagi (0)