Elegie i inne pisma literackie i społeczne - Stefan Żeromski (biblioteka hybrydowa .TXT) 📖
Mniej znane czytelnikom teksty Stefana Żeromskiego, zebrane i wydane już po śmierci autora, w roku 1928. Zbiór obejmuje opowiadania, artykuły, odezwy czy też wspomnienia o wybitnych postaciach.
Niejednorodne gatunkowo utwory pozwalają spojrzeć na pisarza między innymi jako na osobę wprost zaangażowaną we współczesne jej życie społeczne, podejmującą ważkie i aktualne ówcześnie zagadnienia, ale również ze znawstwem wypowiadającą się na temat istotnych problemów i znaczących dla Polski wydarzeń. Żeromski daje się także poznać jako błyskotliwy, życzliwy krytyk literacki dzięki zaprezentowanym w zbiorze wybranym przedmowom do wydań utworów innych autorów, np. Josepha Conrada i Marii Wielopolskiej.
- Autor: Stefan Żeromski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Elegie i inne pisma literackie i społeczne - Stefan Żeromski (biblioteka hybrydowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Żeromski
W lipcu 1855 r. wyszła za Apolla Korzeniowskiego. Z początku młodzi Korzeniowscy zamieszkali w Łuczyńcu, dokąd przeniosła się matka młodej mężatki, Teofila z Pilchowskich. W następnym roku Apollo Korzeniowski zamieszkał z żoną we wsi Derebczynka, dzierżawionej przezeń od Teodora Sobańskiego. Tutaj to przyszedł na świat Teodor Józef Konrad Korzeniowski dnia 6 grudnia 1857 r. W t. II na str. 440 Tadeusz Bobrowski opowiada dalsze losy tego stadła i małego ich synka: „Pierwszą ofiarą został mój szwagier Korzeniowski, który, zwerbowany do Warszawy przez ruchowców, udał się tam pozornie dla zajęć literackich, ogłosiwszy nawet prenumeratę na pismo miesięczne „Słowo” w rodzaju „Revue des Deux Mondes”, wybitne w ruchu warszawskim zajął stanowisko, lecz wkrótce, bo w październiku 1861 roku, aresztowany został, a trzymany w cytadeli i sądzony był przez komisyę, której prezesem był pułkownik Rożnow”... Dalej następuje szczegółowy opis podróży młodych zesłańców — Apolla Korzeniowskiego, jego żony i małego synka Konrada — najprzód do Permu, a później do Wołogdy. Na przedostatniej stacyi pod Moskwą dziecko rozchorowało się, a żandarmi odmówili możności zatrzymania „zsyłki”. W Niżnim Nowgorodzie pani Korzeniowska z sił tak opadła, iż ją z kibitki wynoszono na stacyę. „W Wołogdzie zastali 21 mężczyzn, — pisze Tadeusz Bobrowski, — przeważnie księży z Królestwa i Litwy, siostra moja była 22-ą, a ich synek 23-ą osobą, składającą ówczesną kolonię polską w Wołogdzie”. Z tego czasu pobytu w Wołogdzie przechowały się listy Apolla Korzeniowskiego, pisane do krewnych w kraju. Część ich ogłosił „Tygodnik Illustrowany”, inna część znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej. Listy te należą do cennych skarbów literatury polskiej. Przedmiotem ich jest ów mały, sześcioletni chłopczyk, Konradek, wygnaniec w krainę zimy i szkorbutu. Trwoga i troska o niego przewija się poprzez te zżółkłe, smutne karty...
W r. 1863 pozwolono Korzeniowskim przenieść się z Wołogdy do Czernihowa. „Siostrze mojej, — pisze pamiętnikarz na str. 441, — która liczyła się tylko towarzyszącą mężowi, pozwolono dla «familijnych interesów» na parę miesięcy przyjechać do mnie. Zdrowie jej było już wtedy widocznie bardzo nadwerężone i wymagało najprzód dłuższego wypoczynku, następnie troskliwej kuracyi, lecz ani jednego, ani drugiej osiągnąć nie mogliśmy, bowiem po upływie owych paru miesięcy ówczesny nasz wielkorządca, generał-gubernator Bezak, rozkazał: by jej dłużej pod żadnym pretekstem przebywać nie pozwolić, a gdyby się chorobą składała, polecił sprawnikowi skwirskiemu do lazaretu do Kijowa ją dostawić, czego unikając, sam sprawnik poufnie mnie ostrzegł, pragnąc się od owej ostateczności uwolnić. Wyjechać więc w pierwszych dniach jesieni 1863 musiała do Czernihowa, dokąd towarzyszyła jej matka.
Wuj mój Pilchowski Adolf, wysłany w jesieni 1861 roku w t. zw. «porządku administracyjnym» (t. j. bez sądu, a tej kategoryi rozkazano następnie wyprzedać majątki w ciągu lat trzech, które zostały sprzedane za bezcen), przeznaczony do Orenburga»... — ciągnie dalej spokojny narrator possessionatus. Nie możemy, niestety, za nim podążyć i, dla braku miejsca, przytoczyć wszystkiego, co pisze o najmłodszym z tej rodziny, bracie matki Josepha Conrada, — Stefanie Bobrowskim, członku Rządu Narodowego, nieustraszonym działaczu, spiskowcu i emisaryuszu, który zginął dnia 2 kwietnia 1862 r. w pojedynku z Grabowskim. Ten dwudziestodwuletni młodzieniec, jeden z geniuszów powstania, jedna z jego gwiazd przedwcześnie zagasłych, ginie w pół drogi, z ręki rodaka. „Zgon jego — pisze Bobrowski — utrzymywaliśmy w sekrecie przed matką, aż do jesieni 1863 r., która w przejeździe z Kijowa do Czernihowa zasłyszawszy na stacyi rozmowę podróżnych: czy jest matką poległego w pojedynku? dowiedziała się o katastrofie!”. Kiedyś, w jesieni 1873 r. w Krakowie, przyniesie jej osoba nieznana zbroczoną koszulę, pęk włosów i list pożegnalny...
Matka Josepha Conrada zmarła w Czernihowie, ojcu pozwolono wyjechać zagranicę. Przeniósł się do Krakowa i tu zmarł w r. 1869. Mały Konradek pozostał sam pod opieką wuja Tadeusza, dla którego żywił zawsze najżywsze uczucia i któremu dedykował pierwszą swą powieść Almayer’s Folly. Tak przynajmniej zdają się wskazywać litery dedykacyi: „T. B.”
O swym pobycie w Krakowie, pierwszej szkole na ulicy Floryańskiej, chorobie, śmierci i pogrzebie ojca opowiedział już sam Joseph Conrad w szkicu p. t. Poland Revisited, opowiedział w sposób cierpki i zimny. Przytoczyłem był w przekładzie urywki z tej opowieści w przedmowie do t. I zbiorowego wydania, pism angielskiego autora. Stanęło, widać, znowu dookoła niego to koło zaklęte rycerzy pobitych — ojciec, matka, wuj, dwaj bracia ojca i ten ostatni, junak, najmłodszy, Stefan Bobrowski. Dobrzy czy źli, cnotliwi czy ułomni, lecz aniołowie tej walki przepotężnej a przegranej, smutni, pełni boleści swych, na mieczach swych oparci. Oto to koło, ten łuk boleści, straszliwie, nad miarę strzymania, naciągnięty, wyrzucił go, zdaje się, niegdyś z ojczyzny.
W szkicu p. t. First News, pisanym w r. 1918, Joseph Conrad opowiada swym czytelnikom, iż bibliotekarz Biblioteki Jagiellońskiej (a więc znakomity nasz człowiek, jeden ze świetnych umysłów, zgasły przedwcześnie dr. Józef Korzeniowski) powiedział mu za bytności w Krakowie w r. 1914, iż Biblioteka posiada spory zwitek listów Apolla Korzeniowskiego, w których jest wciąż mowa o nim, jako o małym Konradku. Były to listy pisane między r. 1860–1863 do pewnego bliskiego przyjaciela, w którego papierach się znalazły. Joseph Conrad wybrał się do Biblioteki w towarzystwie swego starszego syna, o którym mówi: The attention of that young Englishman was mainly attracted by some relics of Copernicus in a glass case. O sobie zaś mówi: I saw the bundle of letters... Tak to, trzymając w ręku zwitek listów ojcowskich, ostatniego posłania tamtego koła, syna swojego mianował Anglikiem...
Dziś wszystko to już jest przeszłość i proch. Czcimy w Josephie Conradzie wielkiego pisarza i znakomitego człowieka. Pragniemy, by lekka mu była ziemia, którą wybrał i gdzie spoczął po długim swym trudzie. Składamy na jego mogile kwiaty z pól naszych, — już wolnych, — wyrosłe z prochu męczenników i aniołów wolności, wierząc, iż najgodniej go czcimy.
[1924]
[II]Już kilka razy pisałem o Józefie Conradzie, zawsze na skutek żądania wydawców i redaktorów. Teraz czynię to z własnej woli, pobudzony przez czasopismo, które mam przed oczyma. Redakcya miesięcznika „La Nouvelle Revue Française” z dnia 1 grudnia 1924 roku wydała numer specyalny, składający się z prac piętnastu angielskich i francuskich pisarzy, całkowicie poświęcony naszemu wielkiemu rodakowi, p. t. Hommage à Joseph Conrad. W tym hołdzie zbiorowym niema, oczywiście, głosu polskiego, aczkolwiek jeden z autorów, — J. Kessel, — zamieszcza artykuł p. t. Conrad slave, cudeńki głosząc o bliskości sztuki Conrada do sztuki pisarskiej rosyjskiej. W innych głosach, opiniach, wspomnieniach i wersyach tyle jest materyału ciekawego, nieznanego, nowego, że prawdziwie zachodzi potrzeba dorzucenia nieco wieści i z polskiej również strony. W artykuliku André Gide’a znajdujemy wzmiankę, iż pierwszym rzecznikiem uznania dla Conrada w wysokim świecie literackim Francyi był nie kto inny, tylko Paul Claudel. Wielki poeta, a sam również wędrowiec po dalekich lądach i morzach globu, pierwszy odczuł i ocenił Conrada. Wzniosły twórca, który zapomocą kształtów subtelnej Poezyi mówił o Polsce, gdy o niej nikt nie mówił, gdy była sierotą, zapomnianą przez cały świat szeroki, pierwszy zrozumiał zagmatwaną, pełną symbolów i zagadek powieść polskiego eleara o morzach i lądach odległych. Gdy Claudela w czasie pewnego literackiego obiadu pytano, co należy czytać z owego Conrada, o którym tyle mówił, — odrzekł: — Wszystko! — Lecz przedewszystkiem „La Nouvelle Revue Française” zasłużyła się, umieszczając na czele zeszytu artykuł Johna Galsworthy’ego, który w ciągu lat trzydziestu był współwędrowcem, współtowarzyszem, przyjacielem i kolegą Conrada na morzu i lądzie, — który, jak sam wyznaje, posiada z górą dwieście jego listów, zawierających szczere wyznania i zwierzenia. Lecz nie przypomnienia i szczegóły niejako zewnętrzne, charakterystyka anegdotyczna stanowi główną wagę artykułu J. Galsworthy’ego. Znakomity ten pisarz angielski określa geniusz Conrada tak doskonałemi, ścisłemi i pewnemi rysami, odsłania jego duszę z precyzyą i nieomylnością ręki iście anglosaską, iż własne nasze sądy o Conradzie ulegają odmianie. Zaczynamy wierzyć tym wyrokom, zgadzamy się na te sformułowania, gdyż przypomnienie nasuwa nam mnóstwo dowodów potwierdzających, które dotąd wymykały się naszej uwadze. Twierdzono powszechnie, iż morze było żywiołem głównym twórczości Conrada, a on sam był „romansopisarzem morza”. Możnaż było sądzić inaczej po przeczytaniu jego arcydzieła p. t. Zwierciadło morza? Galsworthy stwierdza, iż ocean nie był wcale „bohaterem” Conrada, lecz był nim zawsze człowiek, walczący z tym żywiołem zdradzieckim i okrutnym. Dość wspomnieć MacWhirra i tyle innych postaci, zmagających się z falami i wichrami. Sądziliśmy wszyscy, iż Conrad jest epikiem przygód doznanych i przeżytych, iż rzeczy widziane i wchłonięte z zewnątrz dają mu asumpt do twórczości. Galsworthy stwierdza, iż Conrad wysnuł z nicości, stworzył w Nostromo nieznany kontynent na podstawie krótkotrwałego pobytu w pewnym porcie Ameryki Środkowej. Słyszeliśmy tyle razy, a czytaliśmy w tymże zeszycie, iż Conrad ulegał wpływowi tych i owych pisarzy, a nawet, że ma jakąś duchową styczność z pisarzami rosyjskimi, zwłaszcza z Dostojewskim. Galsworthy notuje, iż nazwisko „Dostojewskij” podniecało Conrada, jak czerwona chusta, i przydaje, iż „Dostojewskij był zapewne, z istoty swej i treści wewnętrznej, zbyt rosyjskim dla smaku tego Polaka”. Tosamo zresztą notuje R. B. Cunninghame-Graham w artykule p. t. Invent portum, przytaczając szczegół, iż gdy pewnego razu zapraszał Conrada na jakieś zebranie, otrzymał odeń odpowiedź ze wściekłem zaciśnięciem zębów: „— Nie pójdę, bo tam będą Moskale”. Najciekawsze wszakże wyznanie znajdujemy na końcu artykułu Johna Galsworthy’ego. Wspomina on w tem miejscu ostatnie swoje spotkanie z Conradem, ostatnie odwiedziny i smutne przeczucie śmierci. Wreszcie pisze: — Sa femme me dit qu’une sorte de mal du pays s’était emparé de lui dans les derniers mois de sa vie, qu’il semblait parfois vouloir tout quitter pour retourner en Pologne.
Angielski pisarz zżyma się na tę wiadomość, zaczerpniętą od żony Conrada, — świadka niewątpliwego i wiernego, — więc dodaje: — L’appel de la naissance à la mort, rien d’autre, sans doute, car il aimait l’Angleterre, pays de ses courses, de son travail, de sa longue et dernière escale.
Bez wątpienia Conrad kochał Anglię i nieraz to w pismach swoich wyznawał publicznie, gdyż szlachetne miał serce, które nie zapomina dobra doznanego. Lecz sam Galsworthy stwierdza, iż był to tylko marynarz i tylko artysta. Serce marynarza niczego nie zapomniało, co zawdzięczał Anglii. Lecz serce artysty mogłoż zapomnieć o Polsce? Ze szlachetnego, z dostojnego szedł rodu. Cudna, przezacna, przeczysta istota była jego matką. Nosiło go łono pełne zawistnej miłości, niezłomnego poświęcenia i trwogi, gdy wróg pod oknami czyhał i każdy krok śledził. Ręce nieulękłe tuliły go do piersi, gdy zesłańcza kibitka niosła się poprzez rozłogi nieprzemierzone, skróś lasów i głuchych pól, przez Moskwę, Nowgorod, aż do dalekiej Wołogdy. Oczy konające spoczywały na jego głowie, gdy je śmierć na wygnańczem posłaniu zamykała. Dokoła jego kołyski biły serca wiernych rycerzy Polski, wygnańców i zesłańców, stał wieniec krewnych, ludzi poświęconych sprawie, i wpatrywały się weń oczy arcyrycerza powstania sześćdziesiątego trzeciego roku, Stefana Bobrowskiego. Dziecięce jego posłanie osnuł arcydziełami świata ojciec-poeta, tłomacząc je wytrwale, ażeby nie oszaleć w mękach wygnania, gdy w kraju wrzała walka. O tych wpływach literackich na młodą wyobraźnię późniejszego pisarza nic nie wiedzą angielscy i francuscy pisarze, a i sam Conrad we Wspomnieniach niewiele o nich powiedział.
Nie mogą też zrozumieć, czemu to taką awersyę do „Moskali” żywi ten pisarz. Coś on tam musiał zapamiętać ze swej pierwszej po kuli ziemskiej podróży. Coś musiał znienawidzieć i czegoś zapragnąć. Zapragnął nadewszystko wolności, wyrwania się z kajdan, w które jego
Uwagi (0)