Darmowe ebooki » Reportaż » Polski strajk - Halina Krahelska (jak polubić czytanie książek .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Polski strajk - Halina Krahelska (jak polubić czytanie książek .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Halina Krahelska



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 18
Idź do strony:
tej chwili sprawa ruszyła piorunem. Wprawdzie Gałkowski oświadczył, że Malczyka nikt nie tknie, bo jako mały jeszcze chłopiec był w Orlętach Lwowa, z Orlętami w Powstaniu Śląskim i teraz jest dobrym strzelcem. „Nie można więc obliczać — mówił przezornie — żebyś Genkę mógł mieć przez jakieś coś z Malczykiem, Malczyk mocny jest i nikt mu tu nic nie zrobi”.

Majster tłumaczył, że przecież nic takiego nie myślał, żeby szkodzić Malczykowi, a już zwłaszcza z tym, by nie poszedł do delegata!! Tylko chciałby Genkę na ten temat postraszyć. Liczy tak na babskie kochanie i przy tym kochaniu na babską, choć u najmocniejszej dziewczyny, strachliwość.

Prosi też tylko, niech Gałkowski z Genką o Malczyku pomówi, żeby męża strzegła i tylko niech zwiąże ją słowem, żeby się przed Malczykiem nie zdradziła. Przecie wiedziała, że Gałkowski i Malczyk między sobą byli jakoś niewyraźnie. Gdy zaś już Gałkowski rozmówi się z nią i da mu o tym znać, to już on sobie dalej poradzi, bo już w takiej życiowej potrzebie bywał, żeby strachem o kochanka babę dostawać.

Gałkowski nie bardzo wierzył w powodzenie tego projektu, ale Malczyka nie lubił i chętnie by mu rogi przykleił; z Zielnikiem zaś trzymał sztamę i czasem nawet po forsę do niego chodził, jak miał potrzeby.

Zawinęli się obaj po prostu błyskawicznie, Majster zresztą prosił przyjaciela, że już naprawdę dłużej nie może wytrzymać mitręgi z tą dziewczyną: nie jada i nie sypia, a nawet gorzej, bo sypia z nią, ale tylko w wyobraźni. Raz nawet zaczął gadać do niej we śnie, przekonywać, aż mu żona, ta wredna czarownica, awantury robić poczęła. Gałkowski zapytał rzeczowo, jak daleko majster jest z Genką: czy wprost mówił już jej, czego chce, czy próbował? Zielnik z wielkim wstydem musiał przyznać, że nigdzie jeszcze z nią nie doszedł, że nawet żadnego wyraźnego słowa jej nie powiedział, tylko tak koło niej chodził, jak koło jakiej damy: we wszystkim jej dogadzał.

Gałkowski poszedł wywołać do siebie Genkę (miał w fabryce taką małą komórkę delegacką), a majster przykucnął u siebie w kantorku, pełen oczekiwania. Zwymyślał też od ostatnich starszego robotnika z oddziału, który zapukał i prosił go na salę, bo coś w świetle przy jednej maszynie się zepsuło. Zerwał się jak tur od stołu, rycząc: „Nie pójdę, żebyś wiedział, psia twoja mać! Zęby mnie drą jak cholera, a te ścierwa mi tu z lampami!” Robotnik uciekł jak zmyty.

Tymczasem Gałkowski odbył krótką, lecz jakże płodną w skutkach rozmowę. Gdy Genka usiadła przy biurku, dostrzegła na jego tłustej, żółtawej twarzy mieszany wyraz smutku i współczucia.

— O co idzie wam? — zapytała.

— O waszą prywatną rzecz — odparł z wielką serdecznością.

Doznała ukłucia w sercu.

— Redukcja?!!!

Zrobił pauzę, wygrywając jej przerażenie. Ta mocna, dumna dziewczyna dziś była w złej nerwowej formie.

— Nie — powiedział łagodnie. — Nie to i wam nic nie grozi, to jest wam osobiście, Geniu, ale, o ile was rozumiem... — tu zajrzał jej w oczy skromnie i z szacunkiem — więcej was obchodzą niż osobiste, Malczyka sprawy...

Genka milczała, uczuła nagłą słabość, a pot kroplami zbierał się jej przy brwiach, koło nozdrzy, w skroniach pulsowało. Oj, jakże to wszystko inaczej jest teraz, kiedy już zaszła!...

Czuła, że nie ma dziś nawet połowy własnej, normalnej woli, energii i odwagi.

— Więc to Malczyk ma być do redukcji? — szepnęła, przecierając ręką twarz. Gałkowski widział bladość, i słabość, i poty.

— Ależ nie to: tylko gorzej... Wiecie, dał się zamieszać do, no wiecie, do wywrotowej roboty!... Tak wypadkiem słyszałem rozmowę w kantorze: wnioskuję, że już go śledzą...

Genka, z pochyloną głową, usiłowała zebrać całą przytomność umysłu. Tak. Teraz, kiedy już zaszła, kiedy chcieli niedługo się pobrać, teraz właśnie mogą jej go wziąć. Wstała.

— To wam dziękuję za ostrzeżenie. Zaraz powiem o tym Malczykowi.

Gałkowski chwycił ją za rękę.

— Nie! — zawołał z pośpiechem. — Tego mi zrobić nie możecie! Tylko ja sam byłem wypadkiem przy tej rozmowie dyrektora przez telefon! Tego nie można zdradzić, bo przecież tak wysypać nietrudno delegata i wszystkie nasze sprawy ogółu!... Tego mi za moje współczucie i zaufanie zrobić nie możecie! Nie powinniście! — dodał rzewnie. Genka stała.

— Więc jakże? Na co nam tedy to wasze ostrzeżenie?

Wytłumaczył jej, że ona może dużo zrobić, gdy się zaopiekuje teraz już naprawdę Malczykiem, nie odstąpi go wcale w wolnych godzinach, no i prędzej już zawinie się z tym weselem i do wspólnej chałupy. Tam już go sobie upilnuje...

Zaznaczył przy tym, że z rozmowy wnioskuje, jakby to był tylko taki wywiad, pierwszy sygnał: trzeba się mu przyczaić... Westchnął przy tym i dodał:

— Zresztą wiecie, Malczyk mnie nie lubi! Nie wprowadzajcie mojej osoby w tę rozgrywkę. Ja dla was to zrobiłem... A jak tam u was z tym weselem? Jeżeli brak wam jeszcze pieniędzy, to zawsze mogę pomóc, jestem wam życzliwy...

Serdecznie, gorąco dziękowała mu Genka. Poszła do warsztatu, pełna troski i najgorszych przeczuć.

Gałkowski natychmiast powtórzył Zielnikowi całą rozmowę w szczegółach. Radził mu teraz kuć żelazo póki gorące: dziewczyna wyraźnie wystraszyła się o swego chłopa. Ale żądał od majstra, żeby nie próbował z nią gadać ani dziś, ani jutro, bo się połapie, że są w zmowie i jeszcze im obydwu ten Malczyk mordy rozkwasi.

Zielnik kręcił się jak w ukropie.

— To jeszcze mam czekać! I na co?! A jak oni zabiorą się i wcale z miasta wyjadą?

Gałkowski był nieugięty.

— Poczekaj. Ja myślę, że będzie sama szukała pomocy: przyjdzie tu do mnie o pożyczkę, a ja ją do ciebie odeślę... Musisz czekać! Tymczasem sobie weź inną. Mało to masz na oddziale?

Zielnik siedział ponury.

— Takiej nie ma — odparł tylko. — Nie to, żeby była znów taka już piękna, tylko tak mnie rozochociła tym oporem, tym koło niej uwijaniem!

Tymczasem zdobył ją już następnego dnia. Wiele okoliczności na to się złożyło.

Genka zagabnęła wieczorem swego chłopca, co sądzi o Gałkowskim i za co naprawdę tak się na niego boczy. Gałkowski jest dla niej życzliwy, nawet kiedyś proponował jej pomoc, pożyczkę.

Malczyk przestraszył się i musiała go długo uspokajać, że między nią a Gałkowskim nigdy nic takiego nie było: po prostu dobry człowiek, no i przecież delegat. Malczyk długo, długo milczał, a potem powiedział jakby z wielkim trudem:

— Genka, wielkie to są wszystko bolączki i nie mogę dziś jeszcze nic mówić. Ale to ci powiem, że w swoim sercu, to już go mam za psa, za ostatnią kanalię i...

Aż zachłysnął się, tak mu ciężko szły te słowa.

— I to ci powiem, że jeśli mnie kochasz, a wiem, że kochasz, miła, złotko — pogłaskał ją szorstką ręką po jasnych włosach — to nigdy i nic, żadnej pomocy od tego drania, ścierwa nie przyjmiesz!... Bo wiedz, że ja, jak tylko będzie można, sam sznurek mu na szyi sobaczej zacisnę: ot masz!...

Nie pytała go więcej, tylko utuliła w ramionach i długo jeszcze siedzieli na schodach, mówiąc o swoich sprawach.

Malczyk chciał też się śpieszyć ze ślubem: wiedział już o niej, cieszył się, choć z czego? Życie takie ciężkie! Ale zawsze to ich, to wspólne ich będzie dziecko, będą je hodować...

Genka przytulona twarzą do jego ramienia, napłakała mu po cichu dużą, ciemną plamę łez na kurtce. I z przerażeniem myślała wciąż o tym, jak przez tę ciążę diabli biorą jej twardość, jej tężyznę, jej wytrzymałość!...

A następnego dnia, po namyśle, sama zgłosiła się do kantorku majstra Zielnika. Zielnik osłupiał, speszył się, prosił ją żeby siadła: ręce mu drżały.

— Czym mogę służyć?

Genka, której Malczyk zabronił wdawać się z Gałkowskim, przyszła prosić majstra o pożyczkę.

Zielnik aż zaniósł się wewnętrznie od serdecznego, bezgłośnego śmiechu: przecie Gałkowski dopiero chciał to organizować!! Sprytny mózg jego podpowiadał mu już sposoby najskuteczniejszego dobrnięcia teraz do pożądanego celu. Dał jej mówić.

— Panie majstrze — powiedziała, jąkając się — to taka prośba, do której pan wcale nieprzygotowany... Ale pan był zawsze ze mną taki... — zawahała się i dodała kompromisowo — uprzejmy... to panu powiem: chcemy się z Malczykiem pobrać, nawet już jego jestem; brakuje nam trochę, niedużo pieniędzy... Czy pan majster zaufałby mnie pięćdziesiąt złotych? Odrobię akuratnie, a jak pójdę już do niego, to mi już mój zarobek nie będzie taki do życia konieczny... Każdego pierwszego przyniosę panu tu dziesięć złotych do kantorku...

Wiedziała przecie o nim wszystko, o tym Zielniku i bardzo się dotąd pilnowała, żeby go jakoś do siebie nie ośmielić. Ale teraz, w ciężkiej trosce i potrzebie, skoro odpadła pomoc Gałkowskiego, upatrzyła sobie właśnie w nim jedyne źródło pomocy, sposób dobrnięcia do kochanego na stałe — sposób obrony i upilnowania Malczyka.

Zielnik tkliwie i ojcowsko położył (gorącą) rękę na jej ręce, opartej na stole. Tymczasem miał już cały plan i wewnętrznie zupełnie się uspokoił. Nie mignęło mu nawet w myśli, żeby tak, w pośpiechu lub przemocą — gdzieżby tam! Będzie to miał lepiej!

— Panienko — powiedział czule — wszystko wiem. Chętnie z pomocą przyjdę. Ale się boję, że naprzód to całkiem inna pomoc będzie panience potrzebna!... Bo są złe rzeczy...

Zakręciło się jej w głowie — znów ta słabość! O czym on myśli? Że zaszła? Skądby wiedział? Nic nie widać jeszcze! Czy też to, co mówił Gałkowski?

— A więc i pan... — zaczęła, ale przerwał jej:

— Nic tu nie można teraz mówić; bo wie pani, tu ściany mają uszy! Poproszę tu panią, jak ludzie się rozejdą. To tylko mogę powiedzieć, że jest poważna rzecz.

Genka półprzytomnie dopracowała do końca dnia. Majster podsycał umiejętnie jej zdenerwowanie i niepokój. Podszedł raz, rozplątał zasupłane nici i szepnął: „Rozumiem wszystko, rozumiem. Proszę się trzymać!”...

Nie śpieszył się też, gdy weszła do kantorku po skończonym dniu pracy i odczekaniu, aż wszyscy wyszli. Malczyk wprawdzie czekał na nią, jak zawsze, ale powiedziała mu, że musi trochę zostać, by przygotować sobie na jutro robotę: trudno jej teraz wstawać wcześniej. Kiedy tak kłamała mu i wyprowadzała go skinieniem reki, czuła wewnątrz jakby grozę, coś tak ścinało ją we środku jakby mroźnym dreszczem. Nie podejrzewała jednak o nic Zielnika: wszystkie jego zaloty, pamięć o tych wszystkich uprzykrzeniach ustąpiła przed nawałem gryzącego niepokoju i troski o Malczyka.

Usiadła, skubiąc nerwowo chustkę.

— Słucham, panie majstrze. To o Malczyku...

Majster, spocony i czerwony z podniecenia (od godzin obmyśliwał sobie cały plan tej strategii), opowiedział jej, jak zdobył wiadomość, że Malczyk będzie tej nocy zamknięty („wdał się poza panią z wywrotowcami”), że zdradził mu to taki jego kolega, dawniej z wojska, co teraz pracuje na policji: on zaś, Zielnik, przez wielką życzliwość dla Genki, uprosił tego kolegę, by się wstrzymał do samej nocy: zobaczy się z nim późnym wieczorem, no i... chciałby dla niej tego Malczyka wykupić... Więc tedy widzi ona, że większej niż pożyczka potrzebuje od niego usługi!...

Genka dyszała ciężko. To była prawda! Na pewno tak! Nie mogła wątpić. Gałkowski przecież — przypadkiem — tak samo słyszał. Mignęła jej w mózgu ostra jak igła, bolesna, niejasna myśl: spółka?! Odrzuciła ją jako dziecinną, głupią. Majster i delegat, też coś!! Malczyk ma do Gałkowskiego uprzedzenie... Nie wolno zaniedbać żadnej deski ratunku...

Majster czekał parę sekund: odczekiwał całe to jej myślenie, bębniąc dyskretnie palcami po stole... Przecie ważyło się właśnie, czy mu uwierzy. Czy nie odkryje tu zmowy, pułapki? Musiał być cierpliwy, żeby się nie zdradzić żadnym ruchem.

Nagle Genka wyciągnęła dłoń i powiedziała cicho, załamującym się głosem:

— Niech pan pomoże, poratuje, panie Zielnik.

Wtedy majster wyprężył się, odął wargi i powiedział wymijająco:

— To przecie tylko od pani zależy...

Wstała.

— Jak to?

— No, przecie pani musi wiedzieć, że ja się w pani kocham i tam dalej. Chodzę przecie koło pani miesiąc z okładem jak koło jakiej hrabiny!

Stała nieruchomo: malutkie czarne plamki, jak śrucinki, latały jej, wirowały w oczach. W śmieszny sposób przypomniała sobie: „nie miałam dziś nic w ustach”... A powiedziała tylko:

— Więc, proszę pana. Taka pułapka... Albo tak, albo tak...

Patrzyła spokojnie, jak majster przekręcił klucz w drzwiach. Nie bała się go. Ale nie miała przecie też wyjścia. Powiedziała gorzko:

— Tylko niech już pan da pokój o miłości! Przecie wiem, jak pan to sobie urządza z każdą...

Wtedy Zielnik, który za długo napracował się na to, żeby ją potem mieć taką przybitą, zgaszoną, spłowiałą, bez resztki życia — użył zręcznego fortelu, by ją wyprowadzić z równowagi, podniecić.

— Ja nie używam przemocy — powiedział drwiąco i odkręcił klucz — to tylko z pani najdobrowolniejszej zgody i miłej chęci! Jak pani nie chce, nie nalegam: proszę!... — wskazał ręką na drzwi. — Ale też proszę nie mieć pretensji, bym się dziś dla gagatka trudził, od żandarmów go wypraszać!

Nasrożył się przy tym marsowo, a widząc płomienie gniewu na twarzy Genki, ruch jej piersi od wzmożonego oddechu, zamknął znów drzwi ze słowami:

— Widzę, że decyduje się pani... Niewielka to rzecz!

Wziął ją, pełną najistotniejszego męczeństwa: drżącą z wściekłości, z paznokciami wbitymi we własne dłonie: wargami, przyciętymi przez zęby... I kiedy brał ją, uczuła nagle w sobie dawno spodziewany, wyczekiwany, wyglądany, nowy tajemny ruch: ruch dziecka... Wtedy tylko, na krótką chwilę, po twarzy jej spłynęły, jak falą, gorące łzy...

Zielnik bardzo zadowolony, pomógł jej troskliwie wstać i ogarnąć się. Nie pomylił się: opłaciło się koło niej chodzić. Odczuwał nawet do niej jakby coś w rodzaju wdzięczności, ale

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 18
Idź do strony:

Darmowe książki «Polski strajk - Halina Krahelska (jak polubić czytanie książek .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz