Darmowe ebooki » Reportaż » Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Antoni Sobański



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 26
Idź do strony:
służący moich znajomych. Był on ordynansem jakiegoś rosyjskiego magnata, uciekł z nim przed piętnastu laty do Niemiec, mieszka z nim w jednym pokoju i zarabia na magnata i na siebie. Cudny to typ i rara avis166 wśród na ogół nie tak znowu dodatnich typów starego reżimu. Otóż Wasilij twierdzi, że z zachowania się i tonu Hitler jest typowym Żydem, że cała robota podobna jest do tego, co się działo w 1917 roku w Rosji, tyle tylko, że tymczasem bogatych ludzi nie ruszają. Jest to wielki plus, zdaniem dienszczika167, który ma mocną wiarę w potrzebę i w pożyteczność społeczną wielkich fortun. Pytam go też, czy jego państwo, jedni z najbogatszych ludzi w Niemczech, dużo tej zimy przyjmowali. Odpowiada, że nie. Jesienią dali jeden wielki i wystawny obiad, ale kucharka opowiedziała o tym przyjęciu swemu krewnemu z SA i skutek był taki, że w kilka dni potem przyszli kwestarze z partii narodowosocjalistycznej i wypomnieli niedostateczność zaofiarowanego w swoim czasie na cele partyjne datku w porównaniu z pieniędzmi, które kosztowało przyjęcie.

Opinii naszego mużyka o wielkich fortunach nie zdaje się podzielać rząd Hitlera, a będąc w wysokim stopniu demagogiczny (i tu przyjemnie raz jeszcze zauważyć kompletny brak demagogii w poczynaniach polskich rządów pomajowych), co się zresztą niczym nie tłumaczy u rządu obdarzonego tak absolutną władzą, podsyca różne apetyty mas mglistymi obietnicami, że ewentualnie wszystko musi należeć do „narodu”. Masa ta, widząc wzmożone zatrudnienie i skrzętnie słuchając wszelkich zapewnień, że właśnie jej należy się całe bogactwo kraju, stoi, oczywiście, mocno za rządem. Jest przy tym jeszcze mniej obdarzona zmysłem humoru niż inteligencja, więc próżno na twarzach gminu (czemu nie użyć tego słowa?) szukać tego uśmiechu czy wyrazu zblazowanego znudzenia, które czasem zdołałem spostrzec na twarzach inteligentów patrzących na nieustanny korowód „szop i hec” propagandowych i patriotycznych. Rzecz prosta, i wśród tych mas daje się słyszeć pewne narzekanie, choć jest ono nadzwyczaj dyskretne. Główna bolączka zresztą nie tylko niezamożnych, ale także w ogóle zarobkujących, to zupełnie u nas nieznana wysokość świadczeń socjalnych, odciąganych od każdego wynagrodzenia. Są w tym ubezpieczenia kilku rodzajów, przymusowe składki na partię jako taką, na partyjny związek zawodowy itp. A z podatków istnieje już od jakiegoś czasu podatek od kawalerów, z którego dochody mają rzekomo służyć na stypendia dla nowych niezamożnych małżeństw. Istnieją pewne kategorie wynagrodzeń, które, zanim dojdą do rąk pracownika, maleją aż o trzydzieści procent swej nominalnej wysokości na liście płac.

Innym znów objawem braku idealnego entuzjazmu dla poczynań rządu są usiłowania wykręcania się od służby w obozach pracy. Objaw to charakterystyczny głównie dla drobnej inteligencji miejskiej. Nie potrafiłem wprawdzie zbadać dokładnie kwestii rekrutacji dla tych obozów, wiem jednak z całą pewnością, że służba ta jest jeszcze dobrowolna. O ile wiem, do obozu idą zasadniczo tylko bezrobotni, z wyjątkiem studentów wyższych uczelni, dla których służba pracy jest obowiązkowa. W tej sferze zresztą istnieje pewien ideologiczny zapał do tego obowiązku. Zasadniczo jednak zwyczajny bezrobotny mógł sobie nadal próżnować pomimo istnienia obozów. Ale któż dzisiaj nie jest „zrzeszony”, nie należy do jakiegoś Verbandu168, do jakiegoś Kampfbundu169? W stowarzyszeniach tych wiedzą, jacy członkowie nie mają stałego zajęcia i jeżeli uchylają się oni od służby pracy w swej organizacji, od której zawsze mają coś uzyskać. A zatem znajomy mój, rysownik z zawodu, ze średnio zamożnej rodziny mieszczańskiej, od dłuższego czasu bez zajęcia, należy, bo go to bawi i zajmuje, do oddziału lotniczego któregoś ze „Sturmów” berlińskich. Za nic nie chciał iść na pół roku na roboty rolne „na saksy”. Zagrożono mu jednak, że nie będzie mógł w „Sturmie” pozostać.

Kto powiedział, że bywają nudne ulice czy miasta? Nigdy nie zdołałem się o tym przekonać; przecież każda banalna twarz, każda mydlarnia, każda secesyjna kamienica posiadają życie, które chcę odgadnąć. I jak, i kiedy tu się nudzić? Idę więc spokojną mieszczańską ulicą — odpowiednik polskiej Wilczej czy Hożej, nagle w oddali kupa narodu, słyszę krzyki, gdy dochodzę do zbiegowiska, widzę, że po jednej stronie ulicy jest Braunes Haus, czyli koszary jednego ze Sturmów, a po drugiej włoska gelateria170. Staram się rozpytać, o co chodzi, ale bardzo nieśmiało, gdyż dzielnica ta nie przywykła do cudzoziemców. Dowiaduję się tylko z niechętnie, a raczej trwożliwie udzielanych mi informacji, że to bójka między esamanami z przeciwległych koszar a przedstawicielami innego Sturmu, będącymi po cywilnemu. Ale nie to jest ważne — ważny jest nastrój tłumu. Tłum ten stoi i milczy. Nie dyskutuje jak normalnie w takich wypadkach; nikt nie przechwala się, że właśnie on pierwszy usłyszał, zobaczył, czy coś podobnego. U jednych można wyczuć zgorszenie, że szturmowcy biją się pomiędzy sobą, a u większości — po prostu jakiś nieprzemyślany lęk. Z wielkim wrzaskiem syren przyjeżdżają dwa auta z uzbrojoną policją. Z czarnych czeluści bramy brunatnego domu wychodzi delegacja SA. Odbywa się jakaś rozmowa, a tymczasem dwóch policjantów z całą brutalnością przepędza nas wszystkich z chodników i bram tak, że ulica jest zupełnie opustoszała na przestrzeni czterech kamienic z każdej strony koszar. Zdumiewające jest nasze milczące odstępowanie przed tym jednym policjantem. Cofamy się z poczuciem winy, żeśmy widzieli to, co zaszło. Nikt się nie ociąga. Nikt nie protestuje. Nikt się z „panem władzą” nie przekomarza, wszyscy milczą. Znów syreny, znów dwa auta wiozą tym razem Feldpolizei, czyli żandarmerię oddziałów szturmowych, nad którymi zwykła policja nie ma władzy. Policja natychmiast odjeżdża. Feldpolizei zabiera jakiegoś nieszczęsnego cywila, którego wskazał SA, i razem udają się do wnętrza Braunes Haus. Incydent, zdawałoby się, powinien być zakończony — tymczasem tych dwóch rewirowych jeszcze energiczniej i jeszcze dalej nas odsuwa. Kiedy się pamięta to, co rok temu potrafiło dziać się w takim Braunes Haus, trudno oprzeć się myśli: a nuż nie chcą, żebyśmy słyszeli krzyki. Tłum rozchodzi się pomału. Obok mnie idzie kobieta i dwóch mężczyzn. Ona bardzo wzburzona mówi: Ich war nie Nazi, Ich war immer Deutsch-National171. Na co obaj mężczyźni z przerażeniem: Sprich doch nicht so laut — bist du verrückt?172. Konkretnego i rewelacyjnego nic właściwie tego wieczoru nie zobaczyłem, nie dowiedziałem się niczego nowego; a jednakże do głębi wstrząsnął mną nagły widok zasłoniętego na co dzień oblicza rewolucji.

„Wiadomości Literackie” 1934, nr 26 (553).

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Ikonografia i święto pracy

Współczujący przyjaciel pisał do mnie po mordach z 30 czerwca173: „Jeżeli chcesz być zawsze à la page174, musisz się postarać o posadę spikera w radiu”. Ta uwaga, właściwie bardziej filozoficzna niż przepojona współczuciem, nic a nic mnie nie pocieszyła. Tylko teraźniejszość i „fakt bieżący” są mniej więcej wolne od wilczych dołów. Przyszłość objęta prorokowaniem to niezrównana sposobność do wygłupiania się, a przeszłość choćby wczorajsza w obecnych chyżych czasach to albo nudziarstwo, albo wprost nekrofilia. Muszę wybierać. Wybieram więc ze stanowczością, ale i ze smutkiem, za temat i tło mojego reportażu zamierzchłą przeszłość w zapomnianym państwie: epoka — maj-czerwiec 1934; państwo — Rzesza Niemiecka pod rządami partii narodowosocjalistycznej, niemającej jeszcze rozłamów ani różnicy zdań, opozycji ani krytyki. (Państwo to notabene przestało istnieć już w końcu maja).

Niemcy były wówczas typowym państwem policyjnym. Cecha ta trwa nadal i została nawet brutalnie podkreślona „czerwonym” w nocy z 29 na 30 ubiegłego miesiąca.

(Chciałbym bardzo doczekać się czasu, kiedy słowa „policja” i „władze bezpieczeństwa” przestaną być lekkomyślnie używane jako synonimy. Synonimami być powinny, to inna rzecz, ale tylko w krajach naprawdę demokratycznych, czyli w starych demokracjach zachodnich, i to, niestety, z bardzo licznymi wyjątkami, policja jest naprawdę władzą bezpieczeństwa, a nie czymś w rodzaju siepaczy).

Do jakiego stopnia ustrój policyjny otoczony jest w Niemczech nimbem władzy, można przekonać się choćby z tego, że instytucja tajnej policji — w innych krajach uważana za malum necessarium — rozwija tu swoją propagandę popularyzatorską na równi z innymi ugrupowaniami funkcjonariuszy państwowych. Nawet w Polsce mówi się szeptem, że ktoś należy do wywiadu. W Berlinie zaś akt przekazania przez Goeringa bezpośredniego zwierzchnictwa nad tajną policją dowódcy SS Himmlerowi i przebieg tej ceremonii jest opisywany i fotografowany na wszystkie strony. Zdjęcie upamiętniające to zdarzenie zostało bardzo starannie upozowane, obmyślone, skomponowane. Jest tam i flaga ze swastyką, i dwaj panowie, o których chodzi, stoją dokładnie pośrodku obrazu, dokładnie profilem, i podają sobie ręce, a twarze ich wypadają akurat na tle białej części hitlerowskiej flagi.

Jest to typowe zdjęcie propagandowe, gdyż jak wszystkie mu podobne spełnia dwa zadania: jest uderzająco plastyczne i wzbudza poczucie, że władza to nie byle co.

Ale tu wkroczyliśmy na temat bezmierny, na temat ikonografii rewolucji narodowej, która to ikonografia jest w lwiej części wypełniona śmiertelnymi kształtami „Jego Przeciętności Wodza”. Temat to zresztą poza swą obszernością — bynajmniej nie błahy.

Siedzę przy stole w towarzystwie katolików, więc elementu nieco bardziej obiektywnego i odważnego, a na temat Hitlera wygłasza peany obecny wśród nas Włoch. Następuje ożywiona dyskusja. Sąsiadka moja nie zabiera w niej głosu, tylko po chwili dotyka mego łokcia i tonem konkluzji mówi: Ich halte mich an die Photographie175. Nie potrzebuję podkreślać, do jakiego stopnia uradowała mnie ta idealnie zwięzła i sceptyczna uwaga, gdyż po przestudiowaniu tysięcy istniejących zdjęć Hitlera nie czuje się już potrzeby dowiadywania się, kim on właściwie jest.

Znam jeden sklep na Kleiststrasse (podobnych jemu jest wiele, ale ten wydaje mi się specjalnie „dobry”), w którym dziewięćdziesiąt procent towaru stanowią podobizny Führera: fotografie, obrazy, sztychy, rzeźby, płaskorzeźby, medale i makiety. Pozostałe dziesięć procent towaru to fotografie o tematach narodowosocjalistycznych. Liczba przeróżnych zdjęć we wszelkich możliwych rozmiarach i wykonaniach przyprawiłaby na pewno o żółtaczkę, gdyby jeszcze żyła, świętą Teresę z Lisieux. A każda z tych podobizn jest starannie upozowana. Hitler automatycznie i (miejmy dla Niemiec nadzieję) podświadomie zachowuje się plastycznie i fotogenicznie.

Nie opuszcza żadnej okazji „zdjęcia się” z dziećmi czy z kwiatami. Karmi też czasem daniele. Pierwsze działa na rodziców w ogóle, drugie — w szczególności na kobiety, trzecie — na dzieci oraz miłośników przyrody i zwierząt. Istnieją też obrazy alegoryczne, obrazy, gdzie Führer przedstawiony jest w sympatycznej grupie z Fryderykiem Wielkim i Bismarckiem; zdjęcia w mundurze (choć w przeciwieństwie do Goeringa — zawsze w tym samym) i po cywilnemu, groźne i uśmiechnięte, w powitaniu faszystowskim czy też z klasycznym napoleońskim gestem skrzyżowanych ramion. I tu potrzebna jest wstawka. O ile całą ludność cywilną i umundurowaną obowiązuje powitanie starorzymskie, które młodzi polscy sztafetowcy mogą studiować w „Zachęcie” na rzeźbie gladiatora dłuta Welońskiego176 — o tyle wodzowie przy ukłonie odwracają dłoń ku niebu, trzymając ją przewróconą nad ramieniem. Ma to podobno symbolizować podtrzymywanie państwa, a wygląda, jakby nieśli niewidzialną tacę. I choć wiemy dobrze, że żadna praca nie hańbi, a już chyba najmniej praca naszych kochanych karmicieli kelnerów — powitanie hitlerowskie w wykonaniu samego wodza wygląda szalenie śmiesznie, zwłaszcza, że w zestawieniu z jego twarzą wypada to tak bardzo zawodowo. Ale capo d’opera177 fotografów niemieckich oraz zgrywania się Hitlera to zbiorek sześciu pocztówek pod ogólnym tytułem Adolf Hitler spricht178. Bardzo wątpię, czy to są zdjęcia kinowe. Patrząc na nie, ma się wyraźne wrażenie patrzenia niedyskretnie poprzez lustro, tak dalece każda poza wydaje się wystudiowana właśnie przed lustrem, wystudiowana w stylu prowincjonalnie aktorskim. Pocztówki te zaopatrzone są w krótkie urywki z przemówień wodza, o tonie najintensywniejszej demagogii, a zdjęcia mają ilustrować gestem myśl przytoczonego zdania. Przypuszczam, że to właśnie tego zbiorku pocztówek „trzymała się” głównie moja znajoma, której lakoniczną opinię przed chwilą cytowałem.

Dopełnieniem wrażenia, jakie sprawiają te pocztówki, było dla mnie słuchanie oraz oglądanie stosunkowo z bliska samego Führera na Tempelhofie179 1 maja bieżącego roku. Żywo wówczas stanęła mi przed oczyma świetna kreacja aktorska Fidlera180 jako Kolasińskiego w Rodzinie Słonimskiego. Można by było przysiąc, że aktor warszawski osobiście podpatrzył gesty i mimikę Hitlera. Jest w tej gestykulacji coś prymitywnego, a zarazem szablonowego, coś skróconego, przerwanego w połowie, jakby sam mówca wahał się ciągle, czy przypadkiem nie użył nieodpowiedniego ruchu lub mylnej postawy.

Cofam się tu pamięcią do już dość przebrzmiałych pomp 1 maja, ale obchód ten uważam za tak bardzo znamienny dla możliwości zbiorowego usposobienia Niemców, że podałbym jego opis nawet po upadku rządów narodowych socjalistów. Wychodzę z domu przed dziewiątą. Dzień jest wspaniały i już bardzo upalny. Przed moim domem stoi grupa ze stu pięćdziesięciu osób z transparentem głoszącym, że reprezentują pewną firmę. Czekają na środku jezdni, aż tajemniczo działająca i niesamowicie sprawna organizacja rozkaże im postępować dalej. Są to widocznie drobni urzędnicy i urzędniczki. Ubrali się nie odświętnie, ale przeciwnie, w to, co mieli najstarszego, bo wiedzą, co ich czeka. Kobiety niosą ze sobą składane krzesełka, na których chętnie siadają. Wszyscy są już spoceni i wyglądają na zmęczonych, a mają jeszcze przed sobą cztery godziny marszu i przystawania, zanim dotrą do Tempelhofu. Humory zdają się jednak być bez zarzutu. Biorę taksówkę i jadę już trochę spóźniony do Lustgartenu, gdzie ma się odbyć Kundgebung181 dla młodzieży hitlerowskiej. Dojechać tam niełatwo, gdyż każdą ulicą kroczy rozczłonkowany pochód. O dojechaniu do samego zamku nie ma mowy, a właśnie na tarasie tegoż zamku będą wypowiedziane mowy i tam też

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Cywil w Berlinie - Antoni Sobański (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz