Darmowe ebooki » Reportaż podróżniczy » Dolinami rzek - Zygmunt Gloger (biblioteka komiksowo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Dolinami rzek - Zygmunt Gloger (biblioteka komiksowo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Gloger



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 36
Idź do strony:
się do Zakroczymia i znalazłszy w jakimś zajeździe izdebkę do przenocowania, której czystość i atmosfera nie były wcale problematyczne, rzuciliśmy się na twarde łoże, aby wyprostować strudzone kości. Ja nie odczuwałem tak znużenia, bo przez ojca mego jako dawnego żołnierza, byłem do wszelkich niewygód wcześnie przyzwyczajony, co w moich wycieczkach po kraju, stało się prawdziwym dla mnie dobrodziejstwem. Ale towarzysz mój, artysta-malarz w innej już szkole wyrosły, czuł się zupełnie do niczego i zapowiedział, że na taką dalszą podróż, w której musiał by dopomagać wiosłem ołówkowi, wcale się nie pisze od jutra. Był on przy tym przeciwnościami naszej podróży mocno znerwowany50, co nawet wywołało pomiędzy nami polemikę:

Ja twierdziłem, że irytacja i złorzeczenia siłom żywiołowym natury nic nie pomogą, że do wytrwałego pokonywania przeciwności potrzebna jest zawsze człowiekowi krew zimna i myśl jasna. On zaś dowodził, że opanowanie nerwów jest rzeczą niemożliwą i wyczerpuje siły człowieka, któremu przynosi to ulgę, gdy obsypie wiatr i niepogodę furgonami diabłów naładowanych w beczki.

Wyczekując z niecierpliwością jutra, wstałem o pierwszym dnia brzasku i wyjrzawszy skwapliwie, przez okno na Świat Boży, przekonałem się ze smutkiem, że dzień ten nie tylko był równie jak wczorajszy wietrzny, ale i po uszy zapłakany.

Jesień w całej pełni zawisła dzisiaj nad równinami Mazowsza. Nie było więc mowy w podobnych warunkach o dalszej podróży wodą, i rad nierad musiałem przystać na projekt mego towarzysza, aby nająć wózek u jakiegoś mieszczanina w Zakroczymiu i powrócić końmi do Warszawy.

Flisacy nasi korzystając z „pomorszczyzny”, która dla podążających w górę Wisły była bardzo pożądaną, rozwinąwszy żagielek z przemokłą na nim Halką, przeżegnawszy się na drogę i plunąwszy w dłonie biorąc wiosła, pożeglowali z wolna ku Warszawie.

Przeprawa przez Wisłę promem pod Utratą, była jak zwykle w czasie silnego wiatru długa i trudna. Za to od przewozu, mając wiatr w plecy i dobrą drogę szosową wzdłuż Wisły, jechaliśmy szybko parokonnym wózkiem. Deszcz padał drobny, więc mogłem badać różne miejscowości, w których spodziewałem się znaleźć ślady pobytu przedhistorycznego człowieka, który gdzie tylko przybył i osiadł, tam wszędzie obrabiał sobie narzędzia krzemienne i znaczył swój pobyt mnóstwem okrzosków krzemiennych, w warstwach lotnego piasku pozostałych, gdzie zwykle obierano sobie sadyby. W częstych wycieczkach moich po kraju, mających na celu badanie jego odległej przeszłości, przyszedłem do pewnej wprawy w odszukiwaniu podobnych miejscowości, polegającej po prostu na poznaniu warunków, jakie były potrzebne do życia i osiedlenia się pierwotnemu człowiekowi. Jakoż i teraz kierując się tymi samymi wskazówkami, znalazłem pod Cząstkowem stację krzemienną, kilkaset starożytnych okrzosków i kilka misternych bełtów czyli strzałek. Druga znaleziona dzisiaj z tychże zamierzchłych czasów stacja krzemienna na gruntach wsi Dziekanowo, była ostatnią zdobyczą i pamiątką tej nieudanej wycieczki.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
W ćwierć wieku

Było to znowu o świcie, tylko nie w jesieni lecz na wiosnę i także na brzegu Wiślanym, tylko nie pod Solcem, ale w pobliżu Nowego Zjazdu. Na wybrzeże przyjechało z miasta dwie dorożki, snuło się kilku ludzi i do długiej, wąskiej, bez żagla łódki, uczepionej przy łazience Traczyńskiego, wnoszono walizki i skrzynki. Tamta wycieczka moja po Wiśle nie powiodła się, ale że nie zwykłem w niepowodzeniu wykreślać zamiar z programu rzeczy raz rozpoczętych, więc choć prawie w ćwierć wieku (bo w r. 1899), postanowiłem dawny ten zamysł uskutecznić.

Tym razem miejsce artysty-malarza zajął już artysta-fotograf p. Leon W. z wielkim aparatem fotograficznym i p. Zdzisław Ar..., turysta, zamiłowany zbieracz zabytków przeszłości, także ze swoim mniejszym aparatem. Miejsce zaś dwóch Balińskich wioślarzy, zajął jeden Przerwankowski, stary flis, rodem spod Bydgoszczy.

Po latach 34 widoczne były pewne zmiany i na powiślu Warszawy. Park praski, który wówczas zakładano, urósł potężnie, — Wilcza Wyspa pod Saską Kępą porosła gajem. — Wysepka na Wiśle pokryta wikliną, powyżej mostu żelaznego, znikła bez śladu. — Pomiędzy Nowym Zjazdem i ulicą Bednarską nabudowano mnóstwo wysokich kamienic. A i miejsce Klonowicza w mojej kieszeni zajął Andrzej Zbylitowski, opisujący podróż Zygmunta III z Warszawy do Szwecji w roku 1594. Powyższą podróż wodną król rozpoczynał od podnóża zamku, więc gdy łódka nasza wypłynęła na Wisłę, otworzyłem książkę i czytałem moim towarzyszom:

«Niech Bóg, który na niebie, widzi ludzkie sprawy, 
Będzie z wami i niech się wam stawi łaskawy». 
To mówił król, a żaden nie był między nami, 
Co by smutnych nie zalał oczu swoich łzami. 
A Zamojski jak drugi Nestor, poważnemi 
Pożegnał go od wszystkich z płaczem słowy swemi. 
Zostawił wszystkich potem i ciotkę troskliwą51. 
A od płaczu wielkiego prawie ledwie żywą. 
Wstąpił w ciosaną szkutę, którą z wysokiego 
Dębu cieśla misternie uczynił twardego: 
Wstąpiła i królowa i siostra rodzona, 
Cnotami i dzielnością od Boga uczczona. 
Piękna pogoda była, cicho Febus swoje 
Konie pędził w podziemne zachodnie pokoje. 
Ledwie trochę od brzegu sternik wykierował, 
Ledwie most minął, który swym kosztem zbudował 
Zacny król August, alić wnetże popędliwy 
Wiatr wstał wielki, a sternik począł frasobliwy 
Trwożyć sobą, bo nie mógł dobrze szkutą władać, 
I sterem tam, kędy chciał przez wiatr wielki składać. 
Trzykroć szkutę do brzegu wały przybijały, 
Trzykroć ją ku Warszawie znowu obracały. 
Mało wiosła pomogły, któremi robili 
Ustawicznie, co na to naznaczeni byli. 
Dziwna rzecz, że i Wisła jakiś żałośliwy 
Szum dawała i lament czyniła płaczliwy, 
Żałując wielce pana swego odjechania. 
I chociaż na czas krótki, takiego rozstania. 
Co król widząc, był z tego wielce frasobliwy... 
I nad zwyczaj, że nie mógł pospieszyć tęskliwy. 
............................................. 
Królowa też z pannami swe prośby czyniła 
Do Boga, a do Wandy te słowa mówiła: 
Wando śliczna bogini wiślnej bystrej wody, 
Coś swój wiek wiecznym bogom poświęciła młody, 
Któraś niegdy rządziła toż królestwo dawne, 
W którym cnoty twe i dziś wspominają sławne, 
Jakoś nieprzyjaciela mężnie poraziła, 
I wolności dzielnością swoją obroniła, 
Za co dziś siedzisz między boginiami w niebie, 
Śliczna nimfo słowieńska, pilno proszę ciebie: 
Ucisz Wisłę, ucisz wiatr, daj szczęśliwą drogę, 
Ty sprawuj nasze łodzie, a odpędź tę trwogę: 
A ja, gdy da Bóg, stanę u twojej mogiły, 
(Gdzie lechijskie Dryjady twe ciało włożyły), 
Pachnące tobie każę zapalić ofiary 
I położę na ołtarz twój przystojne dary. 
Śliczna Wisło Sarmacka, która swe potoki 
I źródła bystre lejesz w ocean głęboki, 
Nie bądź nam przeciwną, staw się nam życzliwą, 
Twój to król, twój pan jedzie, daj drogę szczęśliwą. 
Ledwie tego królowa domawia, gdy w swoje 
Wiatr począł ustępować podziemne pokoje, 
A szkuty swym porządkiem zaraz popłynęły, 
I leniwe komiegi postępować jęły: 
Naprzód rotmani, potem szły łodzie dworzańskie, 
Więc piechota węgierska, potem szkuty pańskie: 
A król za niemi płynął w pięknej łodzi swojej. 
Spiesznie w drogę spokojna Wisło z łaski twojej. 
 

Wyprawa nasza w tym chyba tylko była podobna do podróży Zygmunta III, że gdy minęliśmy wylot ulicy Mostowej (gdzie około r. 1560 most był przez Zygmunta Augusta zbudowany), tak samo zaczął nas prześladować silny wiatr w oczy. Czy królowa modliła się do Wandy, „ślicznej bogini wiślnej”, to już sprawa poety, a nie moja, ale za to mogę ręczyć, że gdy patetycznie przeczytałem prośbę do Wandy, aby uciszyła Wisłę, i ślub królowej złożenia ofiary na mogile pod Krakowem, wiatr jakby na cudowne zaklęcie ducha uroczej Wandy, nagle złagodniał i już tylko począł cichutko muskać drobne fale królowej rzek lechickich.

Przed Bielanami miałem sposobność przyjrzenia się z bliska, jak się poławia żwir w głębinie Wisły. Kilkanaście długich łodzi, na przestrzeni może tysiąca kroków, stało sznurem na kotwicach w kierunku głębi wiślanej. W każdej łodzi skierowanej wzdłuż nurtu rzeki znajdowało się pracujących trzech lub czterech silnych ludzi uzbrojonych w długie i grube drągi. Na końcu każdego ich drąga przykuty był silny żelazny czerpak w rodzaju koszyka. Pracownicy zanurzali drągi pionowo, czerpakiem do dna, i dosięgnąwszy na dnie warstwy żwiru na głębokości paru sążni pod wodą, oparłszy drąg o burtę łodzi, naginając silnie jego wierzchołek ku sobie, nagarniali tym sposobem pewną ilość żwiru w czerpak, po czym drąg wyciągnąwszy, żwir wysypywali do łodzi.

Była to robota ciężka, bo bez bardzo silnego naciskania na koszyk, żwir nie czerpał się do takowego. Jak bogate pokłady żwiru znajdują się w wielu miejscowościach na dnie Wisły, i jak wiele mozolnej pracy użyto przy wydobywaniu tego materiału. Świadczyły o tym ogromne jego zapasy, które znaleźliśmy na wybrzeżu pod Bielanami. Mogłem się najdokładniej na tym zbiorowisku przypatrzeć gatunkowi kamyków, które nie pochodziły z formacji wapiennych i dna mórz, jak żwiry naszych pagórków, ale przywędrowały tu, parte biegiem wody, z łożysk strumieni karpackich.

Z czasów moich szkolnych w Warszawie pamiętałem całą drogę z Marymontu do Bielan, ocienioną olbrzymimi topolami. Dziś z tych topól pozostało już tylko kilka okazów, a nad brzegiem Wisły znalazłem jeszcze kilka powalonych pni potężnych. Pamiętałem i dęby w lasku bielańskim, równające się grubością tym topolom, więc dziś poszedłem na odszukanie starych znajomych. Jakoż napotkałem w pobliżu drogi pierwszego z nich i może najpoważniejszego ze wszystkich. Dziećmi chodząc na majówki szkolne do Bielan, oplataliśmy go wieńcem naszych rąk i ramion, aby przekonać się, ilu malców było potrzeba do opasania kilkuwiekowego sędziwca. Dziś miałem ochotę przywitać pocałunkiem starego przyjaciela, ale żeby nie stracić powagi u moich towarzyszów podróży, poprzestałem tylko na wydobyciu z kieszeni miary i zmierzeniu jego obwodu, który wynosił sześć metrów.

Ile wody za żywota tego dębu u stóp jego w Wiśle przepłynęło, trudno orzec, ale pewnie wypełniłaby ona Bałtyk po brzegi. Musi też wielu królów pamiętać, a jeszcze taki czerstwy i szumi zielonym czubem swej czupryny, więc odfotografowaliśmy go.

Bielany są miejscem wspomnień historycznych. Znajdowała się tu niegdyś wieś królewska Polkowo z lasem na wyżynie lewego brzegu Wisły, zwanym Polkową górą. Król Władysław IV w czasie wojny 1634 r. ślubował, że jeżeli pomyślny skutek uwieńczy jego usiłowania, to wystawi tu klasztor braci św. Romualda (kamedułów), podobny do tego, jaki istniał już pod Krakowem od lat trzydziestu. Jakoż w kilka lat później sprowadziwszy zakonników, (zwanych przez lud od białego ich ubioru „bielanami”), darował im Polkową górę przywilejem z dnia 5 listopada 1639 r. i wybudował pierwszy kościół z klasztorem drewnianym, który wsią Polkowem i młynem zwanym Ruda uposażył. Podobnie jak pod Krakowem, tak i pod Warszawą siedlisko białych zakonników lud nazwał od nich Bielanami, Jan Kazimierz rozpoczął budowę kościoła murowanego, darował temuż obraz św. Bonifacego, sprowadzony z Warszawy z wielką uroczystością i przy udziale licznego tłumu pobożnych w drugi dzień Zielonych Świątek i wyjednał bullę papieską na odpust doroczny w tymże dniu. Odtąd też datują się tradycyjne pielgrzymki Warszawian w Zielone Świątki na Bielany. Rozpoczętą przez Jana Kazimierza budowę podjął Michał Korybut, założywszy na nowo fundamenta w 1669 r, lecz dopiero Jan Brzeziński, podkomorzy nurski, dokończył jej na początku XVIII wieku. Z powodu też powyższej fundacji króla Michała złożono w kościele tutejszym jego serce, jako też matki jego księżny Jeremiaszowej Wiśniowieckiej. Domków pustelniczych dla zakonników wzniesiono tu 11. Jak wiadomo bowiem, surowa reguła zakonu wymagała, aby każdy kameduła mieszkał jak pustelnik w oddzielnym domku i miał przy nim otoczony murem swój ogródek, który uprawiał tylko własną ręką. Fundatorem pierwszego domku był Władysław IV, drugiego Jan Kazimierz. Inne powznosili rozmaici panowie, ponieważ zwykle każdy fundator umieszczał na takim domku swój herb, np. przy pustelni przeora wspaniale wyrzeźbiony herb Korwin, więc później powstało błędne mniemanie, że tę pustelnię stawiali królowie i panowie dla samych siebie.

Na cmentarzu przy murze kościelnym kazał tu pochować swoje śmiertelne szczątki wiekopomny ksiądz Staszic. Odfotografowaliśmy jego grobowiec, ocieniony dziś pięknymi drzewami, na którym skromny czytamy napis:

„Stanisław Staszic, urodzony 1755 r. dnia 20 stycznia 1826 r. umarł”.

Zadzwoniliśmy do furty eremu z pewnym wrażeniem poszanowania tej tradycyjnej poważnej ciszy, która dawniej zalegała każdy pustelniczy klasztor kamedułów. Słudze kościelnemu, który przyszedł z kluczem otworzyć furtę, oznajmiliśmy chęć widzenia się z przeorem. Jakoż po chwili ukazał się w furcie wysoki, poważny, z sympatycznym wyrazem twarzy i białą jak mleko brodą, ale czerstwy jeszcze w białym habicie dzisiejszy przeor kamedułów, ojciec Marczewski i uprzejmie zaprosił nas do swojej pustelni.

Weszliśmy więc do ogrodu klasztornego, zasadzonego orzechami włoskimi, z których jedno drzewo uderzało olbrzymią swoją grubością. Ogród ten czy dziedziniec, przytykający do tylnej części kościoła, otoczony był domkami i małymi przy nich ogródkami, obwiedzionymi murem.

Do mieszkania przeora szło się przez ogródek kwadratowy, mniej więcej takiej samej przestrzeni jak i domek. W ogródku były grządki z ziołami, kwiatami i ścieżki osadzone bukszpanom, przypominającym staropolskie ogrody, w których kwatery osadzano przy ulicach, jeżeli nie agrestem, to na pewno przystrzyżonym równo bukszpanem.

W domku przeora z małej sionki wchodzi się na lewo do mniejszej jeszcze kapliczki, każdy bowiem kameduła musi mieć ołtarz i możność odprawiania Mszy w swojej pustelni. Na prawo weszliśmy do celki zalecającej się przy ubóstwie idealną czystością. Prosta sosnowa podłoga, ale biała, jakby przed chwilą wymyta, ściany biało wybielone, drzwi i okna biało pomalowane, twarde łoże przykryte białą jak śnieg bielizną i białą, flanelową kołdrą, wszystko stanowiło dziwną harmonię z gospodarzem o białej brodzie i w białym habicie. Za celką przeora znajdowała się w drugiej

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Dolinami rzek - Zygmunt Gloger (biblioteka komiksowo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz