Darmowe ebooki » Praca naukowa » O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Darwin



1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 86
Idź do strony:
twierdził, że wszystkie wyspy Oceanu Atlantyckiego jeszcze niedawno łączyły się zapewne z Afryką lub Europą, podobnie jak Europa z Ameryką. Inni autorzy zakładali podobne hipotetyczne mosty na każdym oceanie i łączyli niemal każdą wyspę z jakimś lądem stałym. Rzeczywiście, gdyby argumenty Forbesa okazały się słuszne, to należałoby przyznać, że nie ma może ani jednej wyspy, która niedawno temu nie byłaby złączona z jakimś kontynentem. Pogląd ten przecina węzeł gordyjski rozprzestrzenienia gatunku w najbardziej odległych punktach i usuwa liczne trudności. Ale według mego najlepszego osądu, nie możemy przyjąć, aby tak ogromne zmiany geograficzne miały zachodzić podczas okresu istnienia obecnie żyjących gatunków. Zdaje mi się, że posiadamy bardzo liczne dowody znacznych wahań poziomu lądu lub morza, nie mamy jednak prawa przypuszczać, aby zaszły tak olbrzymie przemiany w układzie i rozległości naszych lądów stałych, aby wynikało stąd ich połączenie i połączenie ich z wyspami oceanicznymi we współczesnym okresie ziemi. Przyjmuję jednak chętnie, iż niegdyś istniały liczne wyspy, pogrążone obecnie w morzu, które mogły zapewne służyć wielu gatunkom roślin i zwierząt jako miejsca odpoczynku podczas wędrówek. W morzach koralowych dziś jeszcze, jak sądzę, poznać można takie wyspy pogrążone po wznoszących się na nich pierścieniach koralowych, czyli atolach. Jeśli z czasem zostanie w pełni przyjęte, co niewątpliwie kiedyś nastąpi, że każdy gatunek miał jedno miejsce urodzenia i jeśli z biegiem czasu dowiemy się coś bardziej stanowczego o sposobach rozprzestrzenienia, będziemy mogli z większą pewnością rozprawiać o dawnej rozległości lądu. Jednak nie przypuszczam, aby kiedyś zostało dowiedzione, że większość naszych obecnie oddzielonych od siebie lądów stałych nieprzerwanie lub niemal nieprzerwanie łączyła się w nowszych czasach wzajemnie oraz z wieloma istniejącymi jeszcze wyspami oceanicznymi. Liczne fakty dotyczące kwestii rozsiedlenia, takie jak znaczna różnica faun morskich po przeciwległych stronach prawie każdego kontynentu, bliskie pokrewieństwo pomiędzy mieszkańcami trzeciorzędowymi niektórych lądów i mórz a ich mieszkańcami teraźniejszymi, stopień pokrewieństwa pomiędzy ssakami zamieszkującymi wyspy i najbliższe im kontynenty, zależny częściowo (jak to zobaczymy później) od głębokości dzielącego je oceanu — wszystkie te i inne podobne fakty przeczą, zdaje mi się, istnieniu tak olbrzymich przewrotów geograficznych w najnowszym okresie, jakich wymagają poglądy Forbesa i wielu jego zwolenników. Charakter mieszkańców wysp oceanicznych i stosunki ilościowe między nimi także przeczą, zdaje mi się, przypuszczeniu, że wyspy te niegdyś były połączone z lądami stałymi. Podobnie też, tak powszechna budowa wulkaniczna tych wysp nie przemawia za poglądem, że stanowią one tylko szczątki pogrążonych w morzu lądów, gdyby bowiem były one pierwotnie wierzchołkami lądowych łańcuchów gór, to wówczas przynajmniej niektóre z nich składałyby się, podobnie jak inne wyniosłości górskie, z granitów, łupków metamorficznych, z dawnych pokładów zawierających szczątki organiczne itp., a nie tylko z nagromadzonych mas wulkanicznych.

Mam jeszcze powiedzieć kilka słów o tak zwanych „przypadkowych” sposobach rozprzestrzenienia, które lepiej byłoby nazywać „okolicznościowymi”. Chcę się tu jednak ograniczyć tylko do roślin. W dziełach botanicznych znajdujemy często uwagi, że ta lub owa roślina nie jest przystosowana do szerokiego rozsiewania się. Jeśli jednak chodzi o przenoszenie roślin przez morze, można twierdzić, że większa lub mniejsza sprawność pod tym względem jest nam prawie zupełnie nieznana. Do czasu, kiedy przy pomocy Berkeleya wykonałem kilka odpowiednich doświadczeń, nie wiadomo było, w jakim stopniu nasiona mogą się oprzeć szkodliwemu wpływowi wody morskiej. Ku memu zdziwieniu stwierdziłem, że z 87 gatunków 64 kiełkowało, spędziwszy 28 dni w wodzie morskiej, a pewna niewielka ilość nasion kiełkowała nawet po 137 dniach. Rzecz szczególna, że niektóre rzędy ucierpiały przy tym daleko bardziej niż inne. Na przykład próbowałem dziewięć gatunków z Leguminosae, z których oprócz jednego gatunku wszystkie źle zniosły działanie wody słonej, siedem zaś gatunków z pokrewnych rzędów Hydrophyllaceae i Polemoniaceae zginęło po zanurzeniu na jeden miesiąc. Dla wygody wybierałem głównie tylko małe nasiona bez okryw czy owoców, a że wszystkie po już kilku dniach tonęły, nie mogłyby przeto naturalnie odbywać dalekiej wędrówki po morzu, bez względu na to, czy w słonej wodzie zachowałyby zdolność do kiełkowania. Następnie wybrałem większe owoce, torebki nasienne itp., a z tych niektóre pływały przez dosyć długi czas.

Wiadomo, jak różna bywa zdolność pływania drzewa w stanie świeżym i suchym. Przyszło mi na myśl, że wezbrane wody mogą często znosić do morza wysuszone rośliny lub ich gałęzie wraz z wiszącymi na nich torebkami lub owocami. Wysuszyłem więc łodygi i gałęzie 94 gatunków roślin wraz z owocami i położyłem je na wodzie morskiej. Większość opadła szybko na dno, niektóre jednak, gdy były jeszcze zielone, przez krótki czas utrzymywały się na powierzchni, a po wysuszeniu pływały o wiele dłużej. Na przykład dojrzałe orzechy laskowe tonęły natychmiast, jednak wysuszone pływały przez 90 dni, a następnie zasadzone, kiełkowały. Szparag z dojrzałymi jagodami pływał 23 dni, po uprzednim zaś wysuszeniu 85 dni, po czym nasiona kiełkowały. Dojrzałe owoce Helosciadium223 utonęły po dwóch dniach, wysuszone jednak pływały 90 dni i następnie kiełkowały. Ogółem z 94 suszonych roślin 18 gatunków pływało dłużej niż 28 dni, niektóre jednak z tych 18 pływało znacznie dłużej. Zatem 64 na 87 gatunków roślin kiełkowało po 28-dniowym zanurzeniu, a 18 na 94 wysuszonych gatunków roślin z dojrzałymi nasionami (częściowo jednak inne gatunki niż poprzednie) pływało przeszło 28 dni; o ile zatem z tych skąpych faktów można wnosić, nasiona z 14 na 100 gatunków roślin danej okolicy mogłyby być unoszone przez prądy morskie przez 28 dni bez uszczerbku dla siły kiełkowania. W Atlasie fizycznym Johnstona podano, że przeciętna szybkość różnych prądów atlantyckich wynosi 33 mile morskie dziennie (niektórych zaś 60 mil), tak więc przeciętnie nasiona 14 na 100 roślin danej okolicy mogłyby zostać przeniesione do innego miejsca na odległość 924 mil morskich, a gdyby po wyrzuceniu na brzeg zostały rozniesione przez wiatr do odpowiednich miejsc wewnątrz kraju, mogłyby kiełkować.

Po mnie przeprowadzał podobne doświadczenia Martens, lecz w o wiele lepszy sposób, gdyż pogrążał w prawdziwym morzu skrzynki z nasionami tak, że na przemian znajdowały się one to w wodzie, to w powietrzu, podobnie jak rośliny rzeczywiście pływające w morzu. Do doświadczeń tych użył 98 nasion, w większości różnych od moich, ale wybrał wiele wielkich owoców oraz nasion roślin rosnących w pobliżu morza; wszystko to powinno było powiększyć nieco przeciętną długość czasu, przez jaki mogłyby one pływać i opierać się szkodliwemu wpływowi słonej wody. Ale z drugiej strony, nie wysuszał on uprzednio roślin lub gałęzi z owocami, co jak widzieliśmy, sprzyjałoby w niektórych przypadkach dłuższemu pływaniu. Rezultat był taki, że 18 na 98 nasion różnych rodzajów pływało w ciągu 42 dni, a następnie jeszcze kiełkowało. Nie wątpię jednakże, że rośliny wystawione na działanie fal pływają krócej niż te, które podczas naszych doświadczeń zabezpieczamy przed gwałtownymi ruchami. Dlatego też zapewne bezpieczniej byłoby przyjąć, że nasiona około 10 na 100 roślin pewnej flory mogłyby po wyschnięciu przepłynąć na morzu 900-milową przestrzeń, a następnie jeszcze kiełkować. Fakt, że większe owoce pływają dłużej niż małe, jest ciekawy z tego względu, iż rośliny z wielkimi nasionami lub owocami, mające na ogół, jak to wykazał Alphons De Candelle, ograniczony zasięg, chyba w żaden inny sposób nie mogłyby być przenoszone w inne miejsca.

Jednakże nasiona mogą być okazjonalnie przenoszone także w inny sposób. Na przykład unoszone prądem drzewo bywa wyrzucane na brzegi większości wysp, położonych nawet pośrodku największych oceanów; tubylcy z wysp koralowych Oceanu Spokojnego wydobywają kamienie do wyrobu narzędzi wyłącznie spomiędzy korzeni drzew wyrzuconych przez morze, a kamienie te stanowią znaczne źródło dochodów dla ich królów. Kiedy zatem nieregularnie ukształtowane kamienie są mocno uwięzione pomiędzy korzeniami drzew, to w ich nierównościach i pomiędzy nimi są też bardzo często zawarte małe grudki ziemi, niekiedy tak ściśle, że ani jedna drobina nie może zostać wypłukana podczas najdłuższej drogi. A znane mi też jest spostrzeżenie, o ścisłości którego jestem przekonany, że wykiełkowały trzy nasiona roślin dwuliściennych pochodzące z takiej grudki ziemi całkowicie otoczonej korzeniami pięćdziesięcioletniego dębu. Mogę dalej wykazać, że niekiedy ciała martwych ptaków pływające po morzu nie są natychmiast pożerane i że wiele nasion zawartych w ich wolu długo zachowuje żywotność; na przykład groch i wyka, które normalnie giną po zaledwie kilkudniowym zanurzeniu w wodzie morskiej, okazały się ku wielkiemu memu zdziwieniu zdolne do kiełkowania, gdy wydobyłem je z wola gołębia, od 30 dni pływającego na sztucznie przygotowanej wodzie morskiej.

Żywe ptaki także mogą być bardzo skutecznie przyczyniać się do przenoszenia nasion. Mógłbym przytoczyć wiele wypadków dowodzących, jak często różne gatunki ptaków bywają zapędzane przez burze daleko za ocean. Możemy przyjąć jako pewnik, że w tych okolicznościach prędkość ich lotu wynosi często 35 mil angielskich na godzinę, niektórzy zaś autorzy twierdzą, iż jeszcze o wiele więcej. Nigdy nie zauważyłem, aby pożywne nasiona mogły nienaruszone przejść przez jelita ptaka, twarde jednak nasiona owoców przechodzą bez uszczerbku nawet przez kiszki indyka. W ciągu dwóch miesięcy zebrałem w swoim ogrodzie z ekskrementów małych ptaków dwanaście gatunków nasion, które wyglądały na zupełnie dobre, a niektóre z nich po zasadzeniu rzeczywiście wykiełkowały. Ważniejszy jest jednak następujący fakt. Wole ptaków nie wydziela żadnego soku żołądkowego i nie szkodzi bynajmniej, według moich obserwacji, sile kiełkowania nasion. Otóż powiadają, że jeśli ptak zjada wielką ilość nasion, ziarna nie dostają się do żołądka przed dwunastu lub osiemnastu godzinami. Ale w ciągu tego czasu wiatr może z łatwością przenieść ptaka na odległość 500 mil, a jeśli sokoły swoim zwyczajem napadną na zmęczonego ptaka, zawartość wola może zostać natychmiast rozrzucona. Niektóre jednak sokoły i sowy połykają swą zdobycz w całości, a po dwunastu lub dwudziestu godzinach zrzucają niestrawione części, które, jak wiem z obserwacji w ogrodach zoologicznych, zawierają nieraz zdolne do kiełkowania nasiona. Niektóre nasiona owsa, pszenicy, prosa, kanaru224, konopi, koniczyny i buraka kiełkowały, przebywszy dwanaście do dwudziestu jeden godzin w żołądku różnych ptaków drapieżnych, a dwa nasiona buraczane kiełkowały, przeleżawszy tam nawet dwa dni i czternaście godzin. Ryby słodkowodne połykają, jak mi wiadomo, nasiona różnych roślin lądowych i wodnych; ryby są często zjadane przez ptaki i w taki oto sposób nasiona mogą być przenoszone z miejsca na miejsce. Wprowadzałem liczne gatunki nasion do żołądka martwych ryb i karmiłem następnie tymi rybami pelikany, bociany i rybołowy; ptaki te albo zrzucały po kilku godzinach nasiona wraz z resztkami pokarmu, albo też nasiona wydostawały się na zewnątrz wraz z ekskrementami. Niektóre z tych nasion zachowywały zdolność do kiełkowania, pewne jednak nasiona zawsze ginęły w tym procesie.

Szarańcze bywają nieraz pędzone wiatrem na znaczną odległość od lądu; ja sam schwytałem raz szarańczę w odległości 370 mil od brzegów Afryki, a wiadomo mi, że niektóre chwytano w jeszcze większej odległości. Wielebny R. T. Lowe doniósł sir Ch. Lyellowi, że w listopadzie 1844 roku chmary szarańczy nawiedziły wyspę Maderę. Chmary te były niezliczone, gęste jak płaty śniegu podczas najgorszej zawieruchy śnieżnej, a w górę sięgały tak wysoko, jak tylko można było dostrzec za pomocą lunety. W ciągu dwóch lub trzech dni krążyły powoli wokół wyspy po ogromnej elipsie o średnicy co najmniej pięciu lub sześciu mil, a w nocy obsiadały wyższe drzewa, zupełnie je sobą pokrywając. Następnie znikły za morzem tak nagle, jak się pojawiły i odtąd nigdy już nie nawiedziły wyspy. Niektórzy farmerzy z pewnych części Natalu225 twierdzą, opierając się jednak na niedostatecznych świadectwach, że nasiona szkodliwych ziół zostały sprowadzone na ich pola wraz z ekskrementami wielkich gromad szarańczy, często nawiedzających ten kraj. Z powodu tego przypuszczenia pan Weale przysłał mi w liście pakiet z grudkami takiego wysuszonego kału, w których pod mikroskopem znalazłem pewną ilość nasion i wyhodowałem z nich siedem roślin trawiastych, należących do dwóch gatunków z dwóch rodzajów. A zatem chmara szarańczy podobna do tej, która nawiedziła Maderę, może łatwo przyczynić się do przeniesienia licznych gatunków roślin na wyspy położone daleko od lądu stałego.

Chociaż dzioby i stopy ptaków są zwykle zupełnie czyste, to jednak niekiedy przylegają do nich cząstki ziemi. Pewnego razu zdjąłem ze stopy kuropatwy 61, innym znowu razem 22 granów226 suchej ziemi gliniastej, a w ziemi tej znajdował się kamyczek wielkości nasienia wyki. Jeszcze ciekawszy jest przypadek następujący: przyjaciel przysłał mi nogę bekasa, do której przyczepiła się mała bryłka ziemi, wagi tylko 9 granów; otóż grudka ta zawierała ziarno nasienne situ (Juncus bufonius), które wykiełkowało i zakwitło. Pan Swaysland z Brighton, który w ciągu ubiegłych czterdziestu lat zwracał wielką uwagę na nasze ptaki wędrowne, donosi mi, że zabijał nieraz pliszki (Motacillae), białorzytki i pokląskwy (Saxicolae) podczas ich powrotu do brzegów angielskich i że kilka razy znajdował na ich stopach małe grudki ziemi. Można przytoczyć liczne fakty dowodzące, że gleba jest wszędzie przepełniona nasionami. Na przykład prof. Newton przysłał mi nogę kuropatwy gatunku Caccabis rufa, która została rana i nie mogła fruwać; do nogi przylegała grudka twardej ziemi, ważąca sześć i pół uncji227. Ziemię tę przechowywano przez trzy lata; następnie zaś kiedy ją zmielono, zwilżono i umieszczono pod szklanym kloszem, wyrosło z niej nie mniej jak 82 rośliny. Pomiędzy nimi było 12 jednoliściennych, w tym pospolity owies i co najmniej jeden rodzaj trawy, oraz 70 dwuliściennych, należących do co najmniej trzech różnych gatunków, o ile można było sądzić z młodych listków. Czy wobec takich faktów możemy wątpić, że liczne ptaki pędzone corocznie przez burze na dalekie przestrzenie za ocean lub też corocznie wędrujące, jak np. miliony przepiórek przelatujących przez Morze Śródziemne, przenoszą przypadkowo po kilka nasion, ukrytych w błocie przylegającym do ich na stóp i dziobów? Do kwestii tej raz jeszcze powrócę.

Wiadomo, iż góry lodowe niosą ze sobą często kamienie i ziemię, a nawet znajdowano

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 86
Idź do strony:

Darmowe książki «O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego - Karol Darwin (książki do czytania .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz