Wszystkie prawa zastrzeżone - Konrad Gliściński (gdzie czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖
Ta obszerna publikacja ukazuje, jak na przestrzeni wieków zmieniała się granica między tym, co nielegalne a legalne, jak prawo autorskie rozprzestrzeniało się na nowe dziedziny twórczości, jak retoryczne uzasadnienia miały się do stanu faktycznego.
Książka stawia tezę, że prawa autorskie są w istocie prawami wydawców, jako że pojawiły się pod wpływem ich lobbingu w czasach, gdy stopniowo wygasał dawniejszy system przywilejów królewskich. Opisuje także rozwój anglosaskiego systemu copyright, francuskiego droit d'auteur oraz kształtowanie się polskiego ustawodawstwa prawnoautorskiego w II Rzeczypospolitej. Dalsze rozdziały poświęcone są pojawianiu się coraz to nowych pól eksploatacji (płyty, radio, retransmisje utworów itd.) oraz różnym tymczasowym rozwiązaniom, takim jak amerykański jukebox exception. Przez cały czas autor spogląda na to wszystko z perspektywy filozofii prawa, rozważając, na ile sensowne jest modelowanie prawa autorskiego na wzór prawa własności materialnej. W rozważaniach pojawiają się nazwiska Locke'a, Diderota, Kanta czy Fichtego. Jednym słowem książka daje solidną podbudowę do zastanowienia się nad współczesnym kształtem prawa autorskiego.
- Autor: Konrad Gliściński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wszystkie prawa zastrzeżone - Konrad Gliściński (gdzie czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Konrad Gliściński
Od czasu do czasu dochodziło do tzw. autoryzowanego piractwa. Były to sytuacje, w których amerykańscy wydawcy — próbując prześcignąć swoich konkurentów — płacili brytyjskim wydawcom lub autorom za szybki dostęp do tekstu. Dzięki agentom, uprawnionym do negocjowania warunków pozyskiwania arkuszy, autorzy tacy jak Walter Scott czy Karol Dickens mogli oczekiwać kwot rzędu 100 funtów łaskawej (łac. ex gratia) zapłaty. W porównaniu do kwot płaconych amerykańskim pisarzom, zapłaty te nie były szczególnie wygórowane. Wydawcy często tłumaczyli, że popularność brytyjskich autorów za oceanem wypływała nie tylko z faktu publikowania ich książek, ale również z aranżowanych przez wydawców akcji reklamowych i pisanych (odpowiednich) recenzji. Czasami ze względu na chęć jak najszybszego wydania tekstu wysokość zapłaty za wydruki próbne była na tyle wysoka, że przewyższała wynagrodzenia płacone brytyjskim pisarzom z tytułu praw autorskich. Dla jasności przypomnijmy, że „łaskawe opłaty” nie miały charakteru zapłaty za prawa autorskie, bowiem w Ameryce prawa te nie przysługiwały brytyjskim autorom ani ich wydawcom. Niejednokrotnie wypłata takiego wynagrodzenia opatrzona była klauzulą mówiącą o tym, iż wynagrodzenie nie zostanie zapłacone, jeżeli na rynku amerykańskim pojawi się inne nieautoryzowane wydanie tej samej książki1001.
Jak wszystkie zasady uczciwego handlu, również reguła kto pierwszy, ten lepszy nie zawsze działała w praktyce. Wydawcom, którzy pierwsi opublikowali tekst w Ameryce, pozostawały dwie możliwości. Albo wprowadzali do książek zmiany, a następnie próbowali je rejestrować w Urzędzie Prawa Autorskiego w celu uzyskania ochrony, albo godzili się z istniejącą konkurencją, licząc na uzyskanie jak największych zysków w jak najkrótszym czasie. Właśnie ten krótki okres faktycznego monopolu był niejednokrotnie stawką, o jaką toczyła się gra1002. Gra, której reguły dyktował masowy rynek tanich książek.
Każda historia musi mieć swojego bohatera. Tym razem był nim Karol Dickens, pisarz, najwybitniejszy przedstawiciel powieści społeczno-obyczajowej, zagorzały zwolennik prawa autorskiego, a w dodatku obywatel Imperium Brytyjskiego. W 1842 roku Dickens postanowił wraz z rodziną wybrać się do USA. Była to jego pierwsza wizyta w Ameryce, która przyniosła pierwsze spotkania z amerykańskimi czytelnikami. Oprócz wieczorków autorskich i zbierania materiału do kolejnej książki, pisarz poświęcał swój czas na lobbowanie na rzecz umiędzynarodowienia prawa autorskiego. W szczególności chodziło mu o zawarcie stosownego traktatu pomiędzy Ameryką a Wielką Brytanią, który rozciągałby prawa autorskie przysługujące obywatelom amerykańskim na Brytyjczyków. Nic w tym dziwnego, bowiem sam Dickens, będąc poczytnym autorem, mógł liczyć na duży amerykański nakład swoich powieści. Z uwagi jednak na fakt, że ówczesne prawo USA nie chroniło cudzoziemców, musiał obejść się smakiem i oglądać, jak jego Opowieść wigilijna, która w Anglii sprzedawana była za odpowiednik 2 dolarów i 15 centów, rozchodziła się w Ameryce w cenie 6 centów. Podczas swojego pobytu w Nowym Jorku Dickens wygłaszał liczne wykłady i odczyty poświęcone tej tematyce oraz nieustannie piętnował amerykańskie piractwo. Pomimo zmysłu pisarskiego, wystartował ze swoją kampanią w najbardziej nieodpowiednim momencie. W tym czasie bowiem, poza tradycyjnym napięciem pomiędzy USA a Wielką Brytanią, doszły jeszcze kwestie ataku Wyspiarzy na amerykańską praktykę niewolnictwa, spory o granicę oraz recesja, jaka ówcześnie panowała za oceanem1004. Ostatecznie prywatna kampania nie przyniosła zamierzonych skutków. Dickens przedstawił swoje poglądy na ówczesną Amerykę i Amerykanów w powieści łotrzykowskiej pt. Marcin Chuzzlewit. „Powieść zawiera satyryczny i ironiczny obraz Stanów Zjednoczonych. Amerykanie w powieści posługują się zniekształconym językiem angielskim, są wyrachowani, bezwzględni, pozbawieni dobrego wychowania i obycia, bez skrupułów okradają emigrantów, nieustannie podkreślają rzekomą wyższość cywilizacyjną Stanów Zjednoczonych. Również wszelkie instytucje państwowe i prasa tego kraju miały być według Dickensa skorumpowane i nieuczciwe. Zawarty w powieści obraz kraju spowodował wrogość amerykańskiej prasy wobec Dickensa”1005. Kolejny raz z wizytą za ocean pisarz wybrał się na przełomie 1867 i 1868 roku. I co ciekawe, już w roku 1868 opublikował postscriptum do Marcina Chuzzlewita, w którym zdecydowanie łagodził ton wcześniejszych wypowiedzi na temat Ameryki. Przede wszystkim dostrzegał moralne zmiany, do jakich miało dojść od czasów jego poprzedniej wizyty. Niewątpliwie rewizja jego nastawienia była związana z entuzjastycznym przyjęciem pisarza przez swoich czytelników. Jak przypomina Ronan Deazley, tym razem Dickens był bardzo ostrożny i unikał jakichkolwiek publicznych dyskusji na temat prawa autorskiego. Dlaczego? „Mówiąc brutalnie: Dickens zarobił olbrzymią ilość pieniędzy”1006. Od 1858 roku pisarz poświęcał się wykonywaniu profesjonalnych odczytów swoich książek, które to odczyty nie dość, że poszerzały odbiór jego twórczości1007, to przede wszystkim okazały się niezwykle dochodowym przedsięwzięciem. W jednym z listów do znajomego pisał: „powinienem zarobić w ciągu dwóch lat na odczytach 33 tysiące funtów, powiedzmy 13 tysięcy funtów z Chapples i 20 tysięcy z Ameryki... Te liczby niech pozostaną pomiędzy nami; ale czy nie sądzisz, są raczej nadzwyczajne”1008. Jego przewidywania okazały się słuszne. W ciągu czterech i pół miesiąca i po odbyciu siedemdziesięciu sześciu spotkań z czytelnikami osiągnął wymarzoną sumę. Według obliczeń Deazley’a stanowiła ona prawie połowę jego przychodów, jakie z tytułu trzystu siedemdziesięciu publicznych odczytów uzyskał przez dwanaście lat w Wielkiej Brytanii, i jakie zarobił przez siedem lat z tytułu praw autorskich do opublikowanych książek1009. Można powiedzieć, że wizyta w Ameryce należała do najbardziej lukratywnych a zarazem przyjemnych okresów w życiu pisarza, pomimo szalejącego w tym kraju piractwa.
Niedługo przed pierwszą wizytą Dickensa, senator Henry Clay przedstawił petycję pięćdziesięciu sześciu brytyjskich autorów, w której domagali się oni uznania swych praw na terenie Stanów Zjednoczonych. Mieli dość długotrwałego ich łamania oraz naruszania własnej reputacji. Zdaniem autorów fakt, że język angielski jest wspólny dla obu narodów, powoduje, że dzieła autorów brytyjskich są powszechnie czytane w całych Stanach Zjednoczonych Ameryki, podczas gdy zyski z tytułu ich sprzedaży są całkowicie zawłaszczane przez amerykańskich księgarzy, nie tylko bez zgody autorów, ale nawet wbrew ich wyraźnej woli1011. Z czasem amerykańscy autorzy również zaczęli optować za rozciągnięciem prawa autorskiego na swoich zagranicznych kolegów. Trudno było bowiem rodzimym autorom konkurować z zagranicznymi pisarzami, których przedrukowywanie nie wymagało uzyskania niczyjej zgody i których wynagrodzenie, o ile w ogóle wypłacane, było mniejsze niż żądania amerykańskich autorów1012. Z takim podejściem nie zgadzali się amerykańscy wydawcy, przyjmujący retorykę interesu publicznego. Jedno z czołowych wydawnictw w roku 1842 wystosowało do Kongresu odezwę, w której stwierdziło, że:
Całość bogactwa literatury angielskiej jest nasza. Angielska twórczość przybywa do nas wolna jak niezbędne do życia powietrze, nieopodatkowana, nieograniczona nawet przez koniecznością tłumaczenia; i pytanie brzmi, czy powinniśmy ją opodatkować, a przez to nałożyć ograniczenia na rozprzestrzenianie się intelektualnego i moralnego światła? Czy powinniśmy zbudować tamę, która zatrzyma przepływ rzeki wiedzy?1013.
Stanowisko autorów kwestionował również senator Philip H. Nicklin. Był on zdziwiony narzekaniami autorów na naruszanie w Stanach Zjednoczonych ich reputacji. Wszak sami pisarze podkreślali, jak chętnie są w USA czytani, a ich tutejsza sława odbija się echem, wraca do Wielkiej Brytanii i tam powoduje wzrost przychodów z tytułu rodzimego prawa autorskiego. Ówcześnie prawo autorskie określane było wprost podatkiem nakładanym na obywateli. Zdaniem senatora objęcie książek brytyjskich autorów takim podatkiem musiałoby spowodować wzrost ich cen, a w konsekwencji spadek sprzedaży. Senator Nicklin był przeciwnikiem umiędzynarodowienia prawa autorskiego. Amerykańsko-brytyjski traktat o prawie autorskim uważał za oparty na nierównowadze kulturowej stron. Amerykański odbiór brytyjskich twórców nie był odwzajemniany przez Brytyjczyków1014. „Prace naszych autorów muszą zyskać akceptację ich krytyków, zanim autorzy będą mogli znaleźć się na brytyjskim rynku”1015. Większą wagę Senator Nicklin przywiązywał jednak do czegoś innego. Po pierwsze, amerykański przemysł wydawniczy był w jego ocenie przykładem dobrze funkcjonującej konkurencji pomiędzy przedsiębiorcami, przynoszącej konkretne korzyści społeczeństwu amerykańskiemu. Dzięki niej czytelnicy otrzymywali w krótkim czasie dużą podaż książek po przystępnych cenach. Reguły przemysłu wydawniczego były jasne. Nowa książka musiała być upowszechniona w ciągu czterdziestu ośmiu godzin od uzyskania dostępu do angielskiego pierwodruku. Każdy przedsiębiorca zainteresowany wydaniem nowej książki wiedział, że ze względu na konkurencję nie może sobie pozwolić na opóźnienia. Po drugie, przemysł wydawniczy zatrudniał około dwustu tysięcy robotników, zaś nałożenie prawa autorskiego na książki zagranicznych twórców mogłoby zredukować ten sektor gospodarki nawet o trzy czwarte1016.
Po przeszło stu latach rozwoju amerykańskiego rynku wydawniczego, opartego w przeważającej mierze na przedrukach brytyjskiej literatury, przyszedł czas na zmiany. Po licznych próbach w 1891 roku doszło do podpisania amerykańsko-brytyjskiego traktatu o prawie autorskim. I tym razem zmiana polityki amerykańskiej i objęcie prawem autorskim brytyjskich pisarzy nie były podyktowane nagłym uznaniem zasady świętego prawa autora do swojego tekstu, a tym bardziej wyrazem żalu z powodu niesprawiedliwości, jakich doznawali brytyjscy pisarze i wydawcy. Zwyciężyła reguła interesu krajowego. Do głosu doszły argumenty na rzecz wzmocnienia literatury amerykańskiej i potrzeba większej niezależności od kultury brytyjskiej. Amerykańscy wydawcy przez długi czas nie byli zainteresowani wydawaniem rodzimych pisarzy. Mogąc uzyskać wysokie zwroty z inwestycji w teksty nieobjętych prawem autorskim pisarzy brytyjskich, to im właśnie poświęcali najwięcej uwagi. Taki stan rzeczy „przedłużył amerykańską zależność od brytyjskiej kultury”1017. Ponadto na amerykańskim rynku wydawniczym pojawiły się scribbling women — pisarki, które potrafiły podbić serca masowego odbiorcy, stając się realną konkurencją dla męskich pisarzy tamtych czasów1018. Ich książki, które sprzedawały się w milionowych nakładach, stanowiły dla amerykańskich wydawców żyłę złota. Przesądzające jednak było zdanie elity starych wydawców. Amerykańska Liga Prawa Autorskiego (ang. American Copyright League) została utworzona w 1884 roku. Miała ona za zadanie reprezentować interesy wydawnictw ze wschodniego wybrzeża, takich jak Putnam, Harper, Houghton czy Scribner. Powodem zwierania szeregów nie byli oczywiście biedni autorzy. Przede wszystkim chodziło o zabezpieczenie się przed rodzącą się konkurencją z zachodniego wybrzeża. Tą, która nie chciała dostosować się do ustalonych przez starych wydawców reguł gry. Po tym, jak wydawcom ze wschodniego wybrzeża nie udało się zabezpieczyć swoich interesów na drodze sądowej, szansę ujrzeli w umiędzynarodowieniu prawa autorskiego. Zmiana nastawienia do idei amerykańsko-brytyjskiego traktatu o prawie autorskim była więc szybka i zdecydowana. Nie ukrywajmy też, że bez poparcia wydawców o żadnym traktacie nie było wtedy mowy1019.
W 1891 roku weszła w życie amerykańska ustawa o międzynarodowym prawie autorskim, zwana od nazwiska jednego z senatorów Chace Act. Na mocy tej ustawy obywatele państw, z którymi Ameryka zawarła odrębne traktaty, uzyskiwali takie same prawa autorskie, jakie do tej pory przysługiwały wyłącznie obywatelom amerykańskim. Zmiana regulacyjna była podyktowana w głównej mierze kalkulacjami ekonomicznymi głównych graczy na amerykańskim rynku wydawniczym, nie dziwi więc, że to właśnie ich interesy ustawa starała się zabezpieczyć. Ochrona objęła nie tylko samych wydawców. W wyniku działalności syndykatu drukarzy1020 przeforsowano klauzulę wytwarzania (ang. manufacturing clause). Zgodnie z nią książki zagranicznych autorów mogły być objęte prawem autorskim pod warunkiem, że zostały wydane na terenie USA1021. Klauzula ta i zabezpieczane przez nią interesy wewnętrzne Stanów Zjednoczonych były jednym z prawdziwych1022 powodów, dla których USA tak długo pozostawało poza konwencją berneńską. Uzależnienie uzyskania ochrony praw autorskich od wytwarzania książek na terytorium swojego kraju pozostawało w oczywistej sprzeczności z zasadami, na jakich oparta była konwencja. Dopiero ostateczne wygaśnięcie tej klauzuli w roku 1986 otworzyło Stanom Zjednoczonym drogę do przystąpienia do konwencji berneńskiej. Jednocześnie ustawa z 1891 roku była tak napisana, że „rozszerzenie prawa autorskiego na cudzoziemców było nieomal iluzoryczne”1023. Jeszcze w 1928 roku Stanisław Czosnowski pisał:
Stany Zjednoczone są państwem potężnym i bogatym, ale żadna potęga, a tem samem bogactwo nie zwalnia państwa od obowiązku tworzenia praw sprawiedliwych1024.
Zdaniem Czosnowskiego przystąpienie USA do konwencji berneńskiej i wprowadzenie stosownych zmian w prawie autorskim było tylko kwestią czasu. Zanim jednak mogło do niego dojść, musiała nastąpić zmiana w sytuacji ekonomicznej Stanów Zjednoczonych — zakończyć musiał się okres przechodzenia z fazy państwa rozwijającego się do państwa w pełni uprzemysłowionego. Dopiero kiedy USA stało się eksporterem netto literatury, na dobre rozpoczął się zwrot w amerykańskiej nauce i polityce związanej z prawami autorskimi. „Amerykańska doktryna prawnicza zaczęła podążać w kierunku rozpoznawania wyjątkowych praw autorów, zakorzenionych w świętości osobowości twórcy, odchodząc od rozumienia ich jako prostych przywilejów komercyjnych przyznawanych w celach utylitarnych”1025. Jednak z politycznego punktu widzenia zmiana ułatwiała zabezpieczanie interesów eksporterów netto dóbr chronionych prawami autorskimi. Podobnie do tej kwestii podchodziła Francja w okresie prac nad konwencją berneńską. Czosnowski miał rację — ostatecznie USA przystąpiły do konwencji, lecz z uwagi na własny interes wzbraniały się przed tym aż do 1989 roku1026. Do tego czasu w USA dominowało przekonanie, że łatwiej będzie negocjować międzynarodowe aspekty praw autorskich i narzucać własne rozwiązania poprzez zawieranie odrębnych umów z poszczególnymi krajami. W latach 80. XX wieku, wraz ze zmianą polityki amerykańskiej, doszło również do zmian w takich umowach. Dotąd część krajów rozwijających się pozostawała poza systemem praw własności intelektualnej. Albo utrzymywała się poza konwencjami międzynarodowymi, albo przystępowała do nich, ale nie realizowała w pełni wynikających z nich zobowiązań. Biorąc przykład z wcześniejszego zachowania Stanów Zjednoczonych, państwa
Uwagi (0)