Fabryka Absolutu - Karel Čapek (biblioteki w internecie txt) 📖
Jeżeli Bóg jest wszędzie, to czy można go stamtąd wyekstrahować? Inżynier Marek jest wynalazcą technologii, która ze spalanej materii wzywa Absolut w stanie czystym.
W pobliżu ludzie zaczynają prorokować i uzdrawiać, a kiedy przedsiębiorczy kapitalista, pan Bondy, rozpoczyna masową produkcję Karburatorów, sprzedawcy masowo rozdają towar za darmo, pracownicy banków przekazują potrzebującym pieniądze, i tylko chłopi pozostają odporni na epidemię altruizmu. Kościół początkowo się wzbrania, ale ostatecznie kapituluje, zawiera umowę z Absolutem i uroczyście organizuje jego deifikację. Tymczasem uwolniony Absolut szuka sobie pracy. Można by pomyśleć, że powinno to rozwiązać wszystkie problemy ludzkości…
W swojej antyutopii z 1922 r. Karel Čapek ukazuje szeroką panoramę kapitalistycznego społeczeństwa: fabrykantów, dziennikarzy, duchownych, naukowców i zwykłych robotników. Historia oddziaływania przedziwnego wynalazku stanowi kanwę, na tle której wyraziście zarysowuje się krytyka stosunków społecznych, niosąca głęboko humanistyczne przesłanie.
- Autor: Karel Čapek
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Fabryka Absolutu - Karel Čapek (biblioteki w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karel Čapek
Dr Blahouš powstał znad biurka. Właśnie dopisał był 346 ćwiartkę swego artykuliku, ale nie czuł się jeszcze zmęczony. Muszę przygotować efektowne zakończenie — pomyślał: parę myśli o postępie wiedzy, o podejrzanej życzliwości rządu dla religianckiego zaboboństwa, o konieczności zmontowania bojowego frontu przeciwko reakcji i tak dalej.
Młody nasz uczony, uskrzydlony entuzjazmem i natchnieniem, podszedł do okna i wychylił się ku cichej nocy. Było pół do piątej rano. Dr Blahouš patrzył w ciemną ulicę, drżąc nieco od chłodu. Wszędzie było martwo, ani jedno światełko nie czuwało w ludzkich oknach. Docent prywatny podniósł oczy ku niebu; bladło już po trosze, ale iskrzyło się gwiazdami w bezmiernym majestacie.
— Jak dawno nie popatrzyłem na niebo! — westchnął naukowiec. — Mój Boże, będzie temu przeszło trzydzieści lat!
Tkliwy wietrzyk powiał mu na czoło, jakby ktoś ujął jego głowę przeczystymi, chłodzącymi rękoma. — Jestem zawsze taki samotny, zawsze taki samotny! — pomyślał ze smutkiem stary człowiek.
— Och, pogłaszcz mnie trochę po włosach! Już trzydzieści lat nikt nie położył mi dłoni na czole!
Drżąc i trzęsąc się stał dr Blahouš w oknie.
— Coś tu jest — poczuł i pomyślał nagle w słodkim i tęsknym zachwycie. — O Boże, przecie ja tu nie jestem sam! Trzyma mnie coś w objęciach, ktoś stoi koło mnie. Ach, niechaj zostanie!
Gdyby w tej chwili pani gospodyni była weszła do jego pokoju, byłaby go ujrzała stojącego z obiema rękami wzniesionymi wysoko i z głową odchyloną w tył w postawie najwyższego zachwycenia. Ale Blahouš drgnął, rozwarł oczy jak we śnie i powrócił do biurka.
„Z drugiej jednak strony nie można wątpić — pisał szybko, nie troszcząc się o to, co napisał przedtem — że obecnie Bóg nie może objawiać się inaczej jak w prymitywnych formach kultycznych. Współczesny upadek wiary przerwał związki z dawnym życiem religijnym. Bóg musi zaczynać od początku, nawracając nas ku sobie, jak niegdyś czynił z dzikusami. Najpierw jest bałwanem i fetyszem, jest bożkiem grupy, klanu albo szczepu. Ożywia przyrodę i oddziaływa przez czarowników. W naszych oczach powtarza się więc rozwój spraw religijnych zaczynający się od form przedhistorycznych i zmierzający ku stopniom wyższym. Możliwe, że obecna fala religii rozbije się w kilku kierunkach, z których każdy dążyć będzie do opanowania innych. Możemy oczekiwać okresu walk religijnych, które swoim zapałem i uporem przewyższą wyprawy krzyżowe, a rozmiarami swymi prześcigną ostatnie wojny światowe. W bezbożnym naszym świecie królestwo boże nie będzie zbudowane bez wielkich ofiar i chaosu dogmatycznego. A jednak powiadam wam: oddajcie się Absolutowi całą istotą i wierzcie w Boga, choćby przemawiał do was w sposób jakikolwiek. Wiedzcie, że oto przybywa, aby z ziemi naszej, a może i z innych planet, uczynić królestwo boże, władztwo Absolutu. W samą porę powiadam wam jeszcze raz: ukorzcie się!”
Ten artykuł dra Blahouša istotnie się ukazał. Wprawdzie nie cały, bo redakcja zamieściła tylko część jego wywodów o nowych sektach i cały końcowy ustęp z ostrożną ze swej strony uwagą, że artykuł ten naszego młodego uczonego jest wysoce znamienny dla nastrojów obecnej doby.
Hałasu artykuł Blahouša nie narobił, bo został przygłuszony wydarzeniami innymi. Tylko drugi młody naukowiec, prywatny docent dr Regner, przeczytał artykuł Blahouša z wielkim zainteresowaniem, po czym przy różnych sposobnościach oświadczał:
— Blahouš jest niemożliwy. Zupełnie niemożliwy. Proszę was, jak śmie mówić fachowo o religii drab, który sam wierzy w Boga?!
A teraz pozwólcie, aby kronikarz zwrócił waszą uwagę na swoją kłopotliwą sytuację. Po pierwsze pisze akurat rozdział trzynasty świadom tego, że fatalna liczba będzie miała nieszczęsny wpływ na jedność i dokładność jego wywodów. Coś się w tym nieszczęsnym rozdziale poplącze, możecie być pewni. Autor mógłby wprawdzie, jakby nigdy nic, napisać u góry „Rozdział XIV”, ale uważny czytelnik poczułby się oszukany o rozdział XIII i słusznie: zapłacił przecie za całe opowiadanie. Zresztą, jeśli boicie się trzynastki przeskoczcie ten rozdział, nie stracicie w ten sposób zbyt wiele światła w ciemnej przygodzie Fabryki Absolutu.
Gorsze są inne kłopoty kronikarza. Opowiedział wam tak dokładnie, jak umiał, powstanie i prosperowanie fabryki. Zwrócił uwagę na skutki funkcjonowania paru karburatorowych kotłów u pana Machata, w banku „Živno”, w upickiej fabryce włókienniczej, na bagrownicy Kuzendy i na karuzeli Bindera. Opisał na tragicznym przykładzie Blahouša zatrucie na odległość, spowodowane swobodnie wałęsającym się Absolutem, który, jak to widać, zaczął się niepokojąco rozłazić, bez jakiegoś jednakże dostrzegalnego planu.
Ale teraz pomyślcie, że od początku całej tej sprawy została wyprodukowana cała masa, tysiące Karburatorów najróżnorodniejszych typów. Pociągi, samoloty, automobile i statki morskie pędzone przy pomocy tego najtańszego motoru, wyrzucały na swej drodze całe obłoki Absolutu, jak dawniej pozostawiały za sobą tylko dym, kurz i smród. Zważcie, że tysiące fabryk na całym świecie już powyrzucały stare swoje kotły i pozaprowadzały Karburatory: że setki ministerstw i urzędów, setki banków i giełd, i domów handlowych, towarzystw eksportowych i wielkich kawiarń, hotelów i koszar, szkół i teatrów, a także wielkich domów robotniczych, tysiące redakcji i stowarzyszeń, kabaretów i gospodarstw domowych posługiwało się Najnowszym Karburatorowym Ogrzewaniem Centralnym marki MEAS. Zważcie, że do koncernu MEAS przystąpiły zakłady Stinnesa ze wszystkim, co do nich należało, że amerykański Ford rzucił się na wyrób seryjny Karburatorów i że zakłady jego, dzień w dzień, rzucały na rynek trzydzieści tysięcy gotowych maszyn.
Proszę tedy, zważcie to wszystko i przypomnijcie sobie, jakie skutki miało funkcjonowanie każdego z przedstawionych wam Karburatorów. Pomnóżcie te skutki przez setki tysięcy i od razu zrozumiecie sytuację kronikarza. Jakże chętnie wędrowałby razem z wami za każdym z nowo zrodzonych Karburatorów, jak miło byłoby mu pogapić się na jego ładowanie na wóz, podać trochę siana, chleba albo kawałek cukru koniom o królewsko szerokich zadach, wiozącym na wielkiej platformie nowy, miedziany wałek do którejś z fabryk. Jakże rad asystowałby z rękoma w tył założonymi przy jego montowaniu i doradzałby monterom, a potem czekałby na chwilę, gdy maszyna ruszy. Z jaką drapieżną uwagą wpatrywałby się następnie w ludzkie twarze, kiedy „to” zacznie na nich oddziaływać, kiedy Absolut przeniknie do nich nosem, uszami i zacznie rozkładać ich zatwardziałą przyrodzoność, łamać ich skłonności, leczyć ich moralne urazy, jak przeorze je swym głębokim pługiem, jak otworzy się przed nimi straszliwy, a jednak ludzki; roznieci, przerobi naturalny świat cudów, ekstaz, natchnień, oświecenia i wiary! Bowiem zważcie, iż kronikarz sam się wam przyznaje, że nie stać go na to, aby był historykiem. Tam, gdzie historyk swoją stopą czy prasą swej historycznej erudycji, heurystyki, dyplomatyki, abstrakcji, syntezy, statystyki i innych historycznych wynalazków stłacza tysiące i setki tysięcy drobnych, żywych, osobistych zdarzeń w gęstą, dającą się dowolnie ugniatać masę, która nazywa się „faktem dziejowym”, „zjawiskiem społecznym” albo w ogóle „prawdą historyczną”, dostrzega kronikarz tylko poszczególne wypadki i znajduje w nich nawet duże upodobanie. Teraz na przykład winien by opisać i objaśnić pragmatycznie, rozwojowo, ideowo, syntetycznie „religijny prąd”, który porwał cały świat przed rokiem 1950. Świadom tego olbrzymiego zadania, przystępuje do zbierania „zjawisk religijnych” owych czasów.
I oto na tej heurystycznej drodze natknie się na przykład na Bindera Jana, emerytowanego artystę Variété, który w pasiastej koszuli wędruje ze swoją karuzelą od gminy do gminy. Historyczna synteza nakazuje kronikarzowi, co prawda, aby zrezygnował z pasiastej koszuli, karuzeli, a nawet z Jana Bindera i aby jako „jądro historyczne”, jako zdobycz naukową, zatrzymał jedynie stwierdzenie, że „zjawisko religijne od samego początku zagarniało najszersze warstwy społeczne”.
Otóż kronikarz musi przyznać się tu, że Jana Bindera porzucić nie może, że jest oczarowany jego karuzelą i że nawet jego pasiasta koszula interesuje go żywiej niż jakikolwiek „syntetyczny rys”. Jest to wprawdzie całkowita naukowa nieudolność, jałowy dyletantyzm, ciaśniutki historyczny horyzoncik i co się wam żywnie podoba. Ale gdyby kronikarz mógł pofolgować swym osobistym skłonnościom, wędrowałby z Binderem aż do Budziejowic, potem na Klatowy, ku Pilznu, ku Zluticy i tam dalej. Nie bez żalu opuścił go w Sztiechowicach i macha za nim ręką: Żegnaj, cwaniaku Binderze, żegnaj karuzelo, już się nie zobaczymy!
Mój Boże, przecież tak samo opuściłem Kuzendę i Brycha na wełtawskiej bagrownicy. Z radością byłbym spędził z nimi jeszcze wiele wieczorów, bo lubię Wełtawę i w ogóle płynącą wodę, a szczególniej wieczory nad wodą, zaś pana Kuzendę i Brycha upodobałem sobie ogromnie. Co do pana Hudeca, piekarza, pocztowca, gajowego i kochanków ze Sztiechowic, wierzę, że i oni byliby warci bliższego poznania, tak samo jak każdy, jak każdy z was, jak każdy żywy człowiek. A tymczasem muszę pędzić dalej i pozostaje mi zaledwie tyle czasu, aby pomachać za nimi kapeluszem. Żegnaj, panie Kuzendo, dobranoc, panie Brychu; dziękuję wam za ten jedyny wieczór na bagrownicy. I z panem muszę się rozstać, panie doktorze Blahoušu: chętnie przebywałbym z panem przez wiele lat, aby opisać życie pańskie, bo czyliż życie docenta prywatnego nie jest na swój sposób zaciekawiające i bogate? Niech pan przynajmniej pozdrowi ode mnie panią gospodynię.
Wszystko, co istnieje, godne jest uwagi.
I dlatego chciałbym towarzyszyć każdemu nowemu Karburatorowi na jego drodze. Poznawałbym i wy poznawalibyście coraz innych ludzi, a to jest zawsze cenne. Choćby tylko dziurką od klucza zajrzeć w ich życie, przeniknąć ich serca, widzieć narodziny wiary osobistej i osobistego zbawienia, przystanąć przy nowych cudach ludzkiej świętości, to byłaby uciecha dla mnie!
Wyobraźcie sobie żebraka, szefa prezydium, dyrektora banku, maszynistę, kelnera, rabina, majora, redaktora działu gospodarczego, kabaretowego komika, w ogóle wszystkie rodzaje ludzkich zajęć; wyobraźcie sobie skąpca, lubieżnika, nabzdyczeńca, sceptyka. Tartufa, karierowicza i wszystkie rodzaje ludzkich temperamentów. Otóż, ile to różnych, nieskończenie rozmaitych, osobliwych i zdumiewających przypadków i zjawisk religijnej łaski (albo, jeśli wolicie, zatrucia Absolutem) można by napotkać i jak bardzo byłoby warto pointeresować się każdym z nich!
Ileż jest tu stopni wiary, od zwykłego wierzącego do fanatyka, od pokutnika do cudotwórcy, od konwertyty do żarliwego apostoła! Wszystko to ogarnąć! Wszystkiemu podać rękę! Ale trudna rada! To dzieło nie zostanie nigdy wykonane, a kronikarz, który zrezygnował z honoru naukowego przedestylowania całego tego dziejowego materiału, z żalem odwraca się od przypadków, których opisać nie było mu dane.
Gdybym mógł zatrzymać się jeszcze przy świętej Elen! Czemuż musiałem zdradliwie opuścić R. Marka, który w Spindelmühle62 leczy chore nerwy! Jakże interesujące byłoby zbadanie pracującego mózgu stratega przemysłu, pana G. H. Bondy’ego! Trudna rada! Absolut rozlał się już po całym świecie i stał się zjawiskiem masowym. I oto kronikarz, z żalem spoglądając wstecz, musi się zdecydować na opis sumaryczny pewnych wydarzeń społecznych i politycznych, które przyjść musiały nieuchronnie.
Wstąpmy tedy w nowy krąg faktów!
Zdarzało się nieraz kronikarzowi (a na pewno i niejednemu z was), że gdy spoglądał na nocne niebo — wszystko jedno z jakich powodów — i na gwiazdki, i z niemym przerażeniem uświadamiał sobie ich ogromną liczbę i niewyobrażalnie wielkie odległości i rozmiary, i powiedział sobie, że każdy z tych jasnych punktów jest olbrzymim gorejącym światem albo nawet całym żyjącym systemem planetarnym, jako też, że takich punktów jest, przypuśćmy, parę miliardów; albo gdy spoglądał z wysokiej góry (mnie przytrafiło się to w Tatrach) na rozległą dal ziemi, a pod sobą widział łąki, lasy, góry, a tuż przed nosem gęsty las i trawę, wszystko przeobfite jakieś, splątane, chciwe życia i nabite żywotnością, i widział w trawie masę kwiatów, robaczków i motyli, a wariacką tę przeobfitość mnożył rozłogami, które ukazywały się jego oczom i biegły aż Bóg wie dokąd, a do tych rozłogów doliczył miliony innych równie bogatych, składających się na powierzchnię ziemi, wówczas niejednokrotnie zdarzało się kronikarzowi, iż wspomniał o Stworzycielu, i rzekł sobie:
Jeśli to wszystko ktoś zrobił, czyli stworzył, to — powiedzmy to sobie szczerze, jest to straszliwe marnotrawstwo. Aby się ktoś mógł wykazać jako Stwórca, nie musiał stwarzać tego wszystkiego tak szalenie dużo. Obfitość to chaos, a chaos to coś jakby nieprzytomność czy stan upojenia. Tak jest, ludzki umysł bywa zaskoczony nadmiarem tego twórczego wyczynu. Jest tego po prostu zbyt wiele. Szalona bezgraniczność. Kto jest od urodzenia nieskończony, jest oczywiście we wszystkim przywykły do wielkich rozmiarów i brak mu właściwego umiaru (bowiem wszelki umiar ma za przesłankę skończoność), a raczej brak mu w ogóle wszelkiej miary.
Proszę nie uważać tego za bluźnierstwo: staram się jedynie wyrazić dysproporcję między ludzkim rozumem a kosmiczną obfitością. Ta bezcelowa, bujna, wprost gorączkowa nadliczbowość wszystkiego, co jest, ukazuje się trzeźwemu ludzkiemu oku raczej jako rozpętanie, niż jako sumienne i metodyczne tworzenie. Tyle chciałem z całym pietyzmem powiedzieć, zanim powrócimy do rzeczy.
Już wam wiadomo, że całkowite spalanie, wynalezione przez inżyniera Marka, dowiodło dość jasno obecności Absolutu we wszelkiej materii. Można to sobie przedstawić mniej więcej tak (jest to oczywiście tylko hipoteza), że przed stworzeniem wszystkiego, Absolut istniał jako Nieskończona Wolna Energia. Ta Wolna Energia z jakichś ważnych powodów, fizycznych czy moralnych, zabrała się do Tworzenia: stała się Energią Pracującą i ściśle według prawa inwersji przeszła w stan Nieskończonej Energii Związanej: jak gdyby się zgubiła w swoim pracowniczym efekcie, czyli w stworzonej materii, w której pozostała w stanie utajonym. Jeśli to trudno zrozumieć, to nic na to, niestety, nie poradzę.
A teraz przez całkowite spalanie w atomowym motorze Marka ta spętana energia w jakiś sposób się wyzwoliła, wyzbyła się materialnych pęt, które ją wiązały; stała się Energią Wolną, czyli aktywnym Absolutem, równie wolnym jak przed stworzeniem. Było to nagłe wyswobodzenie niezbadanej Potęgi pracowniczej, która już raz przejawiła się właśnie w stworzeniu świata.
Gdyby cały wszechświat uległ nagle całkowitemu spaleniu, mógłby się powtórzyć pierwotny twórczy wyczyn. Byłby to zdecydowany koniec świata, bezwzględna likwidacja, która umożliwiłaby założenie nowej światowej firmy: Kosmos II. Tymczasem jednak, jak wiecie, materia w Karburatorach Marka spalała się tylko na kilogramy. Absolut, wyzwalany jedynie po troszeczku, albo nie czuł się dostatecznie na siłach, aby natychmiast tworzyć na nowo, albo też może nie chciał się powtarzać. Jednym słowem zadecydował widocznie, że będzie się manifestował dwojako: po pierwsze niejako tradycyjnie, a po drugie stanowczo nowocześnie.
Sposób manifestacyj63 tradycyjnych, jakimi zaczął się przejawiać, był, jak już wiecie, religijny. Były nimi te różne natchnienia i nawrócenia, wpływy moralne,
Uwagi (0)