Sekrety księżnej de Cadignan - Honoré de Balzac (jak czytać książki na komputerze txt) 📖
Sekrety księżnej de Cadignan to krótka powieść z cyklu Komedia ludzka Honoriusza Balzaca.
Opowiada o tym, jak tytułowa bohaterka, zubożała arystokratka, uwodzi idealistycznego pisarza Daniela d’Artheza. Jest to kolejne w karierze pisarza studium psychologiczne dojrzałej kobiety, a zarazem — jak twierdzą niektórzy — odbicie jego własnych marzeń o sukcesie osobistym i awansie społecznym. Jedno z niewielu dzieł Balzaca, o których można powiedzieć, że kończą się dobrze.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Sekrety księżnej de Cadignan - Honoré de Balzac (jak czytać książki na komputerze txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Dlaczego prosisz mnie, abym dochowała wiary najlepszej przyjaciółce — rzekła pani d’Espard. — Uważasz mnie tedy za zdolną do wypłatania ci niegodziwej sztuczki?
— Kiedy kobieta posiada taki skarb, obawa postradania go jest zbyt naturalnym uczuciem... Jestem niedorzeczna, przebacz mi, droga.
W kilka chwil potem margrabina wyszła; patrząc za odchodzącą, księżna powiedziała sobie: Jak ona mnie urządzi! Obyż mogła powiedzieć wszystko, co wie o mnie; ale, aby jej oszczędzić trudu wyciągania stąd Daniela, poślę go jej.
O godzinie trzeciej, w kilka chwil później, przybył d’Arthez. Wśród zajmującej rozmowy, księżna przerwała w pół słowa i położyła mu piękną dłoń na ramieniu.
— Daruj, drogi przyjacielu — rzekła, przerywając — ale zapomniałabym o rzeczy, która wydaje się głupstwem, a wszelako jest niezmiernej wagi. Nie pokazałeś się u pani d’Espard od owego po tysiąckroć szczęśliwego dnia, w którym cię spotkałam; idź tam, nie dla siebie, ani przez grzeczność, ale dla mnie. Może zrobiłeś mi w niej nieprzyjaciółkę, jeżeli przypadkiem dowiedziała się, że, od czasu tego obiadu, nie ruszyłeś się, można powiedzieć, z mego domu. Zresztą, mój przyjacielu, nie byłabym rada widzieć, iż dla mnie opuszczasz stosunki i świat, swoje zatrudnienia, dzieła... Znowuż stałabym się przedmiotem osobliwych potwarzy. Czegóż by nie mówiono? Że cię trzymam na pasku, że cię zagarniam, że lękam się porównań, że chcę jeszcze świat zaprzątać sobą, że dobrze się biorę do rzeczy, aby zachować zdobycz, wiedząc, że to już ostatnia... Kto mógłby odgadnąć, że jesteś moim jedynym przyjacielem? Jeśli mnie kochasz tak, jak mówisz, dasz światu do poznania, że jesteśmy jedynie i po prostu bratem i siostrą. Mów dalej.
Daniela podbiła na zawsze niewymowna słodycz, z jaką ta pełna wdzięku kobieta układała fałdy sukni, aby upaść z całą wytwornością. Było coś nieskończenie szlachetnego, delikatnego w tym przemówieniu: rozczuliła go do łez. Księżna wyrastała ponad niegodne i mieszczańskie targi kobiet, które się spierają i prawują, kawałek po kawałku, po wszystkich kanapach; roztaczała niesłychaną wielkość; nie potrzebowała tego mówić, związek ich miał w sobie coś szlachetnego, prostego. To nie było ani wczoraj, ani jutro, ani dziś; będzie kiedy zechcą oboje, bez nieskończonych spowijań w to, co kobiety pospolite nazywają poświęceniem: bez wątpienia wiedzą, ile na tym muszą stracić, podczas gdy to święto jest tryumfem dla kobiet pewnych, iż zyskują na nim. W tym zdaniu wszystko było nieokreślone jak obietnica, słodkie jak nadzieja, a mimo to pewne jak prawo. Przyznajmy to! Tego rodzaju wielkości są przywilejem jedynie owych świetnych obłudnic; pozostają władczyniami jeszcze tam, gdzie inne kobiety stają się podwładnymi. D’Arthez mógł zmierzyć przepaść, jaka istnieje między tymi dwoma rodzajami kobiet. Księżna okazywała się zawsze godna i piękna. Tajemnica owej szlachetności leży może w sztuce, z jaką wielkie damy umieją się obnażyć ze swych zasłon; dochodzą w danej sytuacji do tego, iż są jak grecki posąg: gdyby zachowały bodaj szmatkę, byłyby bezwstydne. Mieszczka stara się zawsze w coś zawijać.
Opancerzony czułością, podtrzymywany przez najwspanialsze cnoty, d’Arthez usłuchał i poszedł do pani d’Espard, która rozwinęła dlań najbardziej czarującą zalotność. Margrabina strzegła się wspomnieć d’Arthezowi bodaj słowo o księżnej, zaprosiła go jedynie na obiad za kilka dni.
Tego dnia d’Arthez zastał liczne zgromadzenie. Margrabina zaprosiła Rastignaka, Blondeta, margrabiego d’Ajuda-Pinto, Maksyma de Trailles, margrabiego d’Esgrignon, obu Yandenessów, du Tilleta, jednego z najbogatszych bankierów w Paryżu; barona de Nucingen, Natana, lady Dudley, dwóch modnych sekretarzy ambasady i kawalera d’Espard, jedną z najbardziej głębokich osobistości tego salonu, sprężynę polityki swej bratowej.
Śmiejąc się, Maksym de Trailles zagadnął d’Artheza:
— Bywa pan często u księżnej de Cadignan?
D’Arthez odpowiedział suchym skinieniem głowy. Maksym de Trailles9 był to rzezimieszek wyższej kategorii, bez czci i wiary, zdolny do wszystkiego, rujnujący kobiety, które się doń przywiązały, każący im zastawiać dla siebie diamenty, ale pokrywający to postępowanie błyszczącym pokostem, urokiem manier i piekielnym dowcipem. Budził u całego świata jednaki lęk i wzgardę, ale, ponieważ nikt nie był dość odważny, aby mu okazać co innego niż najdworniejszą uprzejmość, nie mógł spostrzec się na tym lub udawał, iż się nie spostrzega. Hrabiemu de Marsay zawdzięczał ostatni szczebel wywyższenia, jaki mógł osiągnąć. De Marsay, który znał Maksyma od dawna i na wylot, odgadł w nim talent do niejakich sekretnych i dyplomatycznych funkcji, które mu powierzał i z których tamten wywiązywał się znakomicie. D’Arthez był od roku na tyle wmieszany w sprawy polityczne, aby znać do gruntu tę osobistość, i on jeden miał może dość charakteru, aby wyrazić głośno to, co cały świat myślał po cichu.
— Do tla nij s befnożdzią sanietpujeż ban Ispę — rzekł baron de Nucingen.
— Och! Księżna jest niewątpliwie jedną z najniebezpieczniejszych osób, których próg mężczyzna może przestąpić — wykrzyknął z cicha margrabia d’Esgrignon. — Jej to zawdzięczam zakałę mego małżeństwa.
— Niebezpieczną? — rzekła pani d’Espard. — Proszę nie mówić w ten sposób o mojej najlepszej przyjaciółce. Nigdy nie słyszałam ani nie widziałam u księżnej nic, co by nie płynęło z najbardziej podniosłych uczuć.
— Niechże pani pozwoli mówić margrabiemu! — zawołał Rastignac. — Kiedy ładny koń wysadzi kogo ze strzemion, zaraz doszukuje się w nim wad i sprzedaje go.
Dotknięty tym odezwaniem, margrabia spojrzał na Daniela i rzekł: — Nie jest pan, mam nadzieję, z księżną w tego rodzaju stosunku, aby nas to miało krępować w rozmowie o niej?
D’Arthez zachował milczenie. D’Esgrignon, któremu nie zbywało sprytu, nakreślił, w odpowiedzi Rastignakowi, apologetyczny portret księżnej, który przyprawił cały stół o wesołość. Ponieważ koncept ten był dla d’Artheza zupełnie niezrozumiały, nachylił się do pani de Montcornet, swej sąsiadki, i spytał o znaczenie tych żartów.
— Ależ, z wyjątkiem pana (wnosząc z dobrego mniemania, jakie pan ma o księżnej), wszyscy biesiadnicy cieszyli się, jak słychać, jej względami.
— Mogę panią upewnić, że nie ma ani cienia prawdy w tej opinii.
— Jednakże oto tu obecny p. d’Esgrignon, szlachcic z Perche, doszczętnie zrujnował się dla niej przed dwunastu laty i z jej powodu omal nie dostał się na rusztowanie.
— Znam tę sprawę. Pani de Cadignan ocaliła p. d’Esgrignon od ławy oskarżonych i oto, jak się jej odwdzięcza.
Pani de Montcornet popatrzyła na d’Artheza ze zdumieniem i ciekawością prawie ogłupiałą, następnie zwróciła oczy na panią d’Espard, pokazując go jej jakby dla powiedzenia: „Urzeczony jest!”
Przez czas tej krótkiej rozmowy pani d’Espard występowała w obronie pani de Cadignan, ale obrona ta podobna była do gromochronów, które ściągają pioruny. Skoro d’Arthez wrócił do powszechnej rozmowy, usłyszał to słówko, rzucone przez Maksyma de Trailles: — U Diany zepsucie nie jest rezultatem, ale źródłem; być może, temu właśnie zawdzięcza ona swą cudowną naturalność; nie szuka, nie wymyśla nic; najbardziej wymyślne wyrafinowania ofiaruje niby natchnienie najnaiwniejszej miłości i niepodobna jej nie wierzyć.
Zdanie to, jakby umyślnie przygotowane dla człowieka na miarę Daniela, było tak silne, iż padło niby konkluzja. Porzucono temat, księżna wydawała się dorżnięta. D’Arthez popatrzył na Maksyma de Trailles i na d’Esgrignona z drwiącą miną.
— Największą winą tej kobiety jest to, że wstępuje w ślady mężczyzn. Trwoni jak oni rodowe dobra, wysyła swoich kochanków do lichwiarzy, pożera posagi, rujnuje sieroty, topi w rękach stare zamczyska, podsuwa i popełnia może i inne zbrodnie, ale...
Nigdy żadna z dwóch osobistości, którym odpowiadał d’Arthez, nie słyszała nic równie silnego. Na to ale cały stół oniemiał, każdy znieruchomiał z widelcem w powietrzu, z oczyma kolejno zwróconymi na odważnego pisarza i na potwarców księżnej, oczekując w straszliwym milczeniu konkluzji.
— Ale — rzekł d’Arthez z drwiącą lekkością — księżna de Cadignan ma nad mężczyznami jedną przewagę: kiedy ktoś naraził się dla niej na niebezpieczeństwo, ratuje go i nie mówi źle o nikim. Dlaczegóż na tyle kobiet nie miałaby się znaleźć jedna, która by się bawiła mężczyznami, jak mężczyźni bawią się kobietami? Dlaczego płeć piękna nie miałaby mieć, od czasu do czasu, odwetu?
— Geniusz okazał się mocniejszy od dowcipu — rzekł Blondet do Natana.
Ten deszcz szyderstwa był w istocie niby ogień baterii przeciwstawiony strzelaninie z fuzji. Rozmowa przeszła co rychlej na inny temat. Ani hrabia de Trailles, ani margrabia d’Esgrignon nie kwapili się jakoś do zwady z d’Arthezem. Kiedy podano kawę, Blondet i Natan podeszli do pisarza z żywością, której nikt nie śmiał naśladować, tak trudno było pogodzić podziw obudzony jego zachowaniem z obawą uczynienia sobie dwóch potężnych wrogów.
— Nie od dziś wiemy, jak bardzo twój charakter stoi na wysokości talentu — rzekł Blondet. — Zachowałeś się przed chwilą już nie jak człowiek, ale jak Bóg: nie dać się ponieść ani sercu, ani wyobraźni; nie wziąć w obronę ukochanej kobiety, którego to błędu oczekiwano po tobie i który dałby tryumf w ręce temu światu, pożeranemu zazdrością wobec aureoli pisarskiej... nie! Pozwól sobie powiedzieć, to szczyt dyplomatycznego taktu.
— Och! Pan jesteś mężem stanu — rzeki Natan. — Równie zręcznym, jak trudnym jest pomścić kobietę, nie broniąc jej.
— Księżna jest jedną z bohaterek legitymistycznego stronnictwa, czyż nie jest obowiązkiem każdego człowieka z honorem ochraniać ją mimo wszystko? — odparł chłodno d’Arthez — to, co zrobiła dla sprawy swego króla, okupiłoby najbardziej szalone życie.
— Ostro się trzyma — rzekł Natan do Blondeta.
— Zupełnie tak, jakby księżna była tego warta — odparł Rastignac, który zbliżył się do nich.
D’Arthez poszedł do księżnej, która czekała nań, wydana na pastwę najżywszych obaw. Wynik tego doświadczenia, które Diana sama wyzwała, mógł być dla niej opłakany. Po raz pierwszy w życiu ta kobieta cierpiała w sercu i oblewała się zimnym potem. Nie wiedziała, jak się zachować, w razie gdyby d’Arthez uwierzył światu, który mówił prawdę, miast wierzyć jej, która kłamała; nigdy bowiem równie piękny charakter, człowiek równie pełny, dusza tak czysta, umysł tak naiwny nie nastręczyły się jej oczom i dłoniom. Jeżeli utkała tak okrutne kłamstwa, popchnęło ją do tego pragnienie poznania prawdziwej miłości. Czuła tę miłość, jak wylęga się w jej sercu, kochała d’Artheza; była skazana na oczekiwanie go, chciała bowiem zostać dlań tą wspaniałą postacią, której rolę grała w jego oczach. Kiedy usłyszała krok Daniela, doświadczyła wzruszenia, drżączki, która wstrząsnęła ją aż do szpiku. Odruch ten, którego nie doznała nigdy podczas najbardziej awanturniczej — jak na kobietę jej stanowiska — egzystencji, przekonał ją w tej chwili, iż postawiła na kartę swoje szczęście. Oczy jej, które spoglądały w przestrzeń, ogarnęły całego d’Artheza; przejrzała go przez skórę, przeczytała w jego duszy: podejrzenie nie musnęło go nawet swoim skrzydłem nietoperza. Po straszliwym odruchu trwogi nastąpiła reakcja, radość omal nie zdławiła szczęśliwej Diany; nie ma bowiem istoty, która by nie znalazła więcej siły dla zniesienia zmartwienia co dla oparcia się nadmiernemu szczęściu.
— Danielu, spotwarzono mnie i ty mnie pomściłeś! — wykrzyknęła, podnosząc się i otwierając mu ramiona.
W głębokim zdumieniu, jakie sprawiło mu to odezwanie, którego korzenie były dlań niewidzialne, Daniel pozwolił sobie ująć głowę pięknymi rękami; księżna ucałowała go nabożnie w czoło.
— Jakim cudem pani wie...
— O dudku genialny! Czyż nie widzisz, że kocham cię do szaleństwa?
Od tego dnia nie było już mowy o księżnej de Cadignan ani o d’Arthezie. Księżna odziedziczyła po matce jakiś majątek, spędza lato z wielkim pisarzem w swojej willi w Genewie i wraca na kilka zimowych miesięcy do Paryża. D’Arthez pokazuje się tylko w Izbie, a utwory jego stały się niezmiernie rzadkie. Czy to rozwiązanie? Tak, dla ludzi umiejących czytać; nie, dla tych, którzy chcą wszystko wiedzieć.
Jardies, czerwiec 1839.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Uwagi (0)