Proboszcz z Tours - Honoré de Balzac (bibliotece txt) 📖
Bohaterem powieści Proboszcz z Tours jest ksiądz, Franciszek Birotteau, którego poznajemy w momencie, kiedy oczekuje nominacji na kanonika katedralnego.
Po śmierci swego przyjaciela, księdza Chapelouda, wynajmuje jego piękny pokój u panny Zofii Gamard. Znajomość z panną Gamard oraz zamieszkującym również u niej kanonikiem Troubertem sprowadza na Birotteau kłopoty.
Powieść popełnił Balzac w 1832 roku, jest to następna część Scen z życia prywatnegoKomedii ludzkiej, na którą składa się ponad 130 tytułów i w których wielokrotnie pojawiają się te same postacie (łącznie jest ich ponad 2000).
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Proboszcz z Tours - Honoré de Balzac (bibliotece txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Słowa te oświetliły porucznikowi okrętu tajemne zatrudnienia Trouberta, o którym Birotteau powiadał głupawo: „Nie wiem, nad czym on tak siedzi całe noce”.
Pozycja kanonika w senacie niewieścim, pełniącym tak subtelnie funkcje prowincjonalnej policji, jak również zdolności jego osobiste ściągnęły nań oczy Kongregacji, która wybrała go na swego tajnego prokonsula na całą Turenię. Arcybiskup, generał, prefekt, wielcy i mali, wszyscy byli pod jego tajną władzą. Baron de Listomere szybko powziął decyzję.
— Nie mam ochoty — rzekł do wuja — otrzymać drugiego pasterskiego upomnienia.
W trzy dni po tej familijno-dyplomatycznej konferencji, marynarz, wróciwszy ekstrapocztą91 do Tours, objaśnił ciotce niebezpieczeństwa, jakie grożą najdroższym nadziejom rodziny Listomere, jeżeli będą nadal obstawać za tym ciemięgą92 Birotteau. Baron zatrzymał pana de Bourbonne w chwili, gdy stary szlachcic ukończywszy partyjkę brał laskę i kapelusz. Doświadczenie starego wygi było nieodzowne dla oświecenia raf, wśród których znaleźli się Listomerowie, stary wyga zaś jedynie po to tak wcześnie szukał laski i kapelusza, aby mu szepnięto do ucha:
— Niech pan zostanie, chcielibyśmy pomówić z panem.
Szybki powrót barona, jego zadowolona mina, to znów powaga malująca się chwilami na jego twarzy, pozwoliły panu de Bourbonne domyślić się jakichś klęsk, które baron musiał ponieść w swojej kampanii przeciw spółce Gamard-Troubert. Nie okazał zdumienia słysząc z ust barona tajemnicę potęgi generalnego wikariusza i męża zaufania Kongregacji.
— Wiedziałem o tym — rzekł.
— Jak to! — wykrzyknęła baronowa — czemuż nas pan nie ostrzegł?
— Pani — odparł żywo — zapomnijcie państwo, że ja odgadłem niewidzialny wpływ tego księdza, a ja zapomnę, że wy go znacie również. Gdybyśmy nie dochowali sekretu, uchodzilibyśmy za jego wspólników; lękano by się nas i znienawidzono. Róbcie jak ja: udawajcie, że dajecie się omamić, ale wiedzcie, gdzie stawiacie nogi. Powiedziałem wam dosyć w tej mierze, nie zrozumieliście mnie, a ja nie chciałem się narażać.
— Co teraz czynić? — rzekł baron.
Poniechać93 księdza Birotteau nie było nawet żadną kwestią; był to pierwszy warunek rozumiejący się sam przez się dla trojga deliberujących.
— Wykonać odwrót z honorami wojennymi było zawsze arcydziełem najzdolniejszych wodzów — odparł p. de Bourbonne. — Ukorzcie się przed Troubertem, jeżeli próżność jego silniejsza jest od nienawiści, zyskacie w nim sprzymierzeńca; ale jeżeli ukorzycie się zanadto, przejdzie po was, albowiem
—powiedział Boileau94. — Pan, panie baronie, udaj, że porzucasz służbę, a wymkniesz mu się z łap. — Pani niech usunie wikarego z domu, dając tym samym wygraną pannie Gamard. Spotkawszy księdza Troubert u arcybiskupa, spyta go pani, czy grywa w wista: odpowie tak. Zaprosi go pani na partyjkę do tego salonu, gdzie tak pragnąłby się dostać; przyjdzie z pewnością. Jest pani kobietą; niech się pani stara pozyskać tego księdza. Kiedy baron będzie kapitanem okrętu, jego wuj Parem Francji, a Troubert biskupem, będziecie mogli zrobić sobie tego Birotteau kanonikiem. Aż do tej pory ustępujcie, ale ustępujcie z wdziękiem i umiejąc grozić. Wasza rodzina może użyczyć Troubertowi tyle poparcia, ile on wam; porozumiecie się doskonale. — Zresztą żegluj pan z sondą w ręku, panie marynarzu!
— Biedny Birotteau! — rzekła baronowa.
— Och! Załatwicie go szybko — odparł szlachcic na odchodnym. — Gdyby jaki zręczny liberał opanował tę pustą głowę, mógłby wam narobić przykrości. Ostatecznie wyrok byłby na jego korzyść; toteż Troubert musi się bać sądu. Może wam jeszcze przebaczyć żeście wszczęli walkę; ale po klęsce byłby nieubłagany. Rzekłem.
Puknął w tabakierkę95, włożył kalosze i ruszył w drogę.
Nazajutrz rano, po śniadaniu, baronowa, zostawszy sama z wikarym, rzekła nie bez zakłopotania:
— Mój drogi księże Birotteau, prośba moja wyda się księdzu bardzo niekonsekwentna i bardzo niesprawiedliwa; ale trzeba dla twego i dla naszego dobra, najpierw umorzyć proces z panną Gamard zrzekając się pretensji, a następnie opuścić mój dom.
Słysząc te słowa, biedny ksiądz zbladł.
— Jestem — rzekła — niewinną przyczyną pańskich nieszczęść. Wiem, że bez mego bratanka nie byłby ksiądz wszczął procesu, który obecnie jest naszym wspólnym strapieniem. Ale niech ksiądz posłucha!
Przedstawiła mu zwięźle olbrzymią doniosłość tej sprawy i wytłumaczyła jej następstwa. Dumając w nocy baronowa odgadła przeszłość księdza Troubert; mogła tedy nieomylnie wskazać wikaremu sieci, w które go omotano, tak zręcznie przygotowawszy zemstę. Przedstawiła mu wysokie zdolności i wpływy jego wroga, wytłumaczyła mu jego nienawiść i jej przyczyny. Ukazała go, jak przez dwanaście lat płaszczył się przed księdzem Chapeloud, a równocześnie podgryzał go, prześladując go jeszcze w osobie jego przyjaciela. Naiwny Birotteau złożył ręce jak do modlitwy i zapłakał ze zgryzoty na widok ohydy ludzkiej, której jego niewinna dusza nigdy nie podejrzewała. Przerażony tak, jak gdyby się znalazł na skraju przepaści, z martwymi i wilgotnymi oczyma, niezdolny wyrzec słowa, słuchał przemowy swojej dobrodziejki, która oświadczyła mu na zakończenie:
— Wiem, jak nieładnie jest opuścić cię, drogi księże; ale cóż, obowiązki rodzinne idą przed obowiązkiem przyjaźni. Ustąp, jak ja czynię, tej burzy, będę ci umiała dowieść mej wdzięczności. Nie mówię księdzu o sprawach materialnych, biorę to na siebie. Będziesz na całe życie bez obawy o swoje potrzeby. Za pośrednictwem pana de Bourbonne, który będzie umiał ocalić pozory, postaram się, aby księdzu nie zbywało na niczym. Drogi przyjacielu, rozgrzesz mnie, pozwól bym cię zdradziła. Zostanę twoją przyjaciółką, naginając się do wymagań świata. Rozstrzygaj.
Biedny ksiądz w zdumieniu wykrzyknął:
— Chapeloud miał tedy słuszność, powiadając, że, gdyby Troubert mógł go wciągnąć za nogi do grobu, zrobiłby to! Sypia w łóżku mego Chapeloud!
— Nie pora na lamenty — rzekła pani de Listomere — mamy niewiele czasu przed sobą. Więc cóż?
Birotteau zbyt był poczciwy, aby nie iść w ważnych momentach za odruchem serca. Zresztą jego życie było już tylko agonią. Spojrzał na swą protektorkę rozpaczliwym wzrokiem, który ją zasmucił, i rzekł:
— Zdaję się na panią. Jestem już kawałkiem śmiecia porzuconym na ulicy! Tylko, pani baronowo, dodał, nie chciałbym zostawić Troubertowi portretu mego Chapeloud; robiony był dla mnie, należy do mnie, niech pani uzyska to aby mi go oddano, zrzekam się reszty.
— A więc — rzekła pani de Listomere — pójdę do panny Gamard.
Ton, jakim wyrzekła te słowa, świadczył o wysiłku, jaki czyniła baronowa de Listomere, zniżając się do paktowań z ambitną starą panną.
— Spróbuję — dodała — wszystko jakoś ułożyć. Zaledwie śmiem mieć nadzieję. Niech ksiądz idzie do pana de Bourbonne, aby sporządził pańskie formalne zrzeczenie, niech mi ksiądz przyniesie ten akt; po czym, z pomocą księdza arcybiskupa, uda się nam może to załatwić.
Birotteau wyszedł przerażony. Troubert urósł w jego oczach do rozmiarów egipskiej piramidy. Ręce tego człowieka były w Paryżu, a łokcie w klasztorze św. Gracjana.
— On — mówił sobie — przeszkodziłby margrabiemu de Listomere zostać parem Francji?... I może, z pomocą księdza arcybiskupa, uda się to załatwić!
W obliczu tak wielkich spraw Birotteau uczuł się robakiem: poddał się losowi.
Nowina o przenosinach księdza Birotteau wywołała zdumienie tym większe, iż nikt nie umiał odgadnąć przyczyny. Pani de Listomere mówiła, że bratanek się żeni i rzuca służbę: musi tedy rozszerzyć swój apartament. Nikt nie wiedział jeszcze o zrzeczeniu się księdza. Toteż instrukcje pana de Bourbonne wykonano skrupulatnie. Te dwie nowiny, które doszły do uszu wielkiego wikariusza, musiały pogłaskać jego miłość własną, dowodząc mu, że, jeżeli rodzina Listomere nie kapituluje, to przynajmniej zostaje neutralna, i uznaje milcząco tajną władzę Kongregacji. Uznać ją, czyż nie znaczy poddać się jej? Ale proces znajdował się sub judice96 . Czyż to nie znaczyło równocześnie ugiąć się i grozić?
Listomerowie zajęli tedy w tej walce stanowisko zupełnie podobne jak wielki wikariusz: zostali zewnątrz i mogli wszystkim kierować. Ale zaszło ważne wydarzenie, które utrudniło sukces planu mającego na celu ułagodzenie stronnictwa Gamard Troubert. Poprzedniego dnia panna Gamard zaziębiła się wychodząc z katedry; położyła się do łóżka widocznie ciężko chora. Całe miasto rozbrzmiewało lamentami fałszywego współczucia. „Serce panny Gamard nie mogło wytrzymać tego skandalicznego procesu. Mimo swoich słusznych praw, umrze ze zmartwienia. Birotteau zabił swoją dobrodziejkę...” Taka była treść zdań sączonych włoskowatymi naczyniami wielkiego zboru niewieściego i skwapliwie powtarzanych przez całe Tours.
Panią de Listomere spotkał ten wstyd, iż wybrawszy się do starej panny, nie zebrała żadnego owocu ze swej wizyty. Zapytała bardzo grzecznie o generalnego wikariusza.
Troubert rad był może, iż może przyjąć, w bibliotece księdza Chapeloud, i przy tym kominku ozdobionym dwoma słynnymi obrazami będącymi przedmiotem sporu, kobietę, która nie doceniła go niegdyś. Wytrzymał baronową chwilę, po czym zgodził się użyczyć jej audiencji. Nigdy żaden dworak ani dyplomata prowadzący swoje prywatne sprawy lub też państwowe negocjacje nie rozwinęli w rokowaniach więcej zręczności, obłudy, rozumu niż ich okazali baronowa i ksiądz Troubert w chwili, gdy się znaleźli z sobą oko w oko.
Podobny ojcu chrzestnemu, który w średnich wiekach zbroił zapaśnika i krzepił go pożytecznymi radami w chwili wstąpienia w szranki97, stary wyga powiedział baronowej:
— Niech pani nie zapomni swej roli: jest pani osobą pośredniczącą, a nie stroną. Troubert jest również pośrednikiem. Waż pani swoje słowa! Bacz na każdy odcień jego głosu. Jeżeli się pogłaska po brodzie, znaczy żeś pani dopięła swego.
Czasami rysownicy przedstawiali dla zabawy w karykaturze częsty kontrast między tym, co się mówi, a tym, co się myśli. Tutaj, aby dobrze oświetlić ten pojedynek na słowa między księdzem a wielką damą, koniecznym jest odsłonić myśli, jakie ukrywali wzajemnie pod nieznaczącymi na pozór zdaniami.
Pani de Listomere wyraziła ubolewanie nad procesem, po czym wspomniała, jak bardzo pragnęłaby, aby ta sprawa zakończyła się ku zadowoleniu obu stron.
— Zło się stało, pani — rzekł ksiądz poważnie — cnotliwa panna Gamard umiera. (Tyle mnie obchodzi to głupie dziewczysko, co zeszłoroczny śnieg, myślał, ale chciałbym wam wpakować na grzbiet jej śmierć i zmącić wasze sumienie o ile będziecie tak głupi, aby się tym przejmować).
— Dowiedziawszy się o jej chorobie — odparła baronowa — wymogłam na ks. wikarym zrzeczenie się pretensji, które właśnie przyniosłam tej świątobliwej panience. (Odgaduję cię, szczwany łajdaku! — myślała; — ale to nas ubezpiecza od twoich potwarzy98. Co do ciebie, jeżeli przyjmiesz zrzeczenie, wpakujesz się, przyznasz się tym samym do wspólnictwa).
Nastała chwila milczenia.
— Sprawy doczesne panny Gamard nie obchodzą mnie — rzekł wreszcie ksiądz, opuszczając szerokie powieki na swoje orle oczy, aby ukryć wzruszenie. (Ha! ha! Nie wpakujecie mnie! Ale, Bogu dzięki, przeklęci adwokaci nie będą rozmazywali sprawy, która mogłaby mnie poplamić. Czegóż oni chcą, ci Listomerowie, że się tak płaszczą przede mną?)
— Ojcze wielebny — odparła baronowa — sprawy księdza Birotteau są mi równie dalekie, jak ojcu sprawy panny Gamard; ale, na nieszczęście, religia może ucierpieć w tym sporze. Widzę tu w panu, wielebny ojcze, jedynie mediatora, tak i jak ja sama działam jedynie w duchu jednania.... (Nie oszukamy się nawzajem, księżulku — myślała. — Czy czujesz szpileczkę pod tą odpowiedzią?)
— Religia może ucierpieć? — rzekł wielki wikariusz. — Religia jest zbyt wysoko, aby ludzie mogli jej dosięgnąć. (Religia to ja, myślał). — Bóg nas osądzi bez omyłki, pani — dodał — uznaję tylko jego trybunał.
— Zatem, wielebny ojcze — odparła — starajmy się pogodzić sądy ludzi z sądami Boga. (Tak, religia, to ty).
Ksiądz Troubert odmienił ton:
— Podobno pani bratanek jeździł do Paryża? (Dowiedzieliście się tam o mnie, myślał. Mogę was zmiażdżyć, was, coście mną wzgardzili. Przychodzicie się ugiąć).
— Owszem, proszę ojca; dziękuję, że się ojciec raczy nim interesować. Wraca dziś wieczór do Paryża, wezwał go minister, który ma dla nas wiele życzliwości i chciałby go odwieść od zamiaru porzucania służby. (Nie zmiażdżysz nas, jezuito, myślała, ale zrozumiałam twój żarcik).
Chwila milczenia.
— Nie uważam za właściwe jego postępowania w tej sprawie, ale trzeba wybaczyć marynarzowi, że się nie rozumie na prawie. (Uczyńmy sojusz — myślała. — Nic nie zyskamy na tym aby wojować z sobą.)
Lekki uśmiech księdza zginął w fałdach jego twarzy.
— Oddał nam tę usługę, że nam uświadomił wartość tych dwóch malowideł —
Uwagi (0)