Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
Bliska dezercji jest 104 kompania syndykalistów polskich89, broniąca do tej pory dzielnie tzw. reduty „Dom profesorski”90. Kryzys rozładowuje osobiście major Stanisław Klepacz „Jesion”, ten sam, który jeszcze kilka dni wcześniej oświadczył, że nie zejdzie do kanału. Zaraz od 104 kompanii major „Jesion” udaje się do batalionu „Gustaw”, bowiem ten — uchodzący za żelazną rezerwę — oddział broniący skraju Starego Miasta w rejonie Placu Zamkowego też tego dnia przechodzi poważny kryzys moralny, jego żołnierze też chcą odejść kanałami do Śródmieścia. Jeden z pijanych żołnierzy batalionu NOW-AK „Gustaw” przystawia „Jesionowi” lufę do piersi, a ten odsuwa ją od siebie bez okazywania emocji. Zaraz za nim wszędzie postępuje pluton żandarmerii pod dowództwem „Barry’ego”, z bronią gotową do strzału, gdyby było trzeba.
Ludność cywilna próbuje wywieszać białe flagi, rozbierać barykady. Do takich aktów doszło m.in. na ul. Bonifraterskiej i Freta, gdzie wojsko użyło broni palnej przeciwko tłumowi. Nikt nie liczył ofiar, w opracowaniach mówi się o kilkunastu zabitych i rannych po stronie ludności cywilnej. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni taki incydent w dziejach Powstania. Przy innej barykadzie kobieta, podobno matka trzech synów, którzy wszyscy zginęli, wykrzykuje do jednego z żołnierzy:
— Oby cię pierwsza kula trafiła!
W tym samym czasie w kanałach pod terenem zajętym przez Niemców kryje się ocalona część żołnierzy „Czaty 49”, którym nie udało się dokonać desantu na Placu Bankowym. Po nieudanej akcji wychodzą z wąskiego kanału i docierają do kolektora, który ma wysokość 1, 7 m, a po bokach wąskie gzymsy, gdzie można usiąść. Większość z nich przysiada na tych gzymsach i od razu zasypia. Nad ranem wysyłają do dowództwa Starówki porucznika Jerzego Zabłockiego ps. „Igor”91 jako gońca z zapytaniem, co mają robić. Nie wiedzą ostatecznie, czy na Starym Mieście są jeszcze siły powstańcze, czy może już Niemcy, czy mimo ich niepowodzenia nocny atak się udał, czy nie. „Igor” dociera na Stare Miasto, spotyka pułkownika „Radosława”, który odsyła go do pułkownika „Wachnowskiego”, a ten wydaje rozkaz powrotu na Stare Miasto. „Igor” ponownie wchodzi do kanału i po wyczerpującym marszu odnajduje swój oddział i przekazuje rozkaz. W oddziale panuje konsternacja, ostatecznie po naradzie dowódcy „Czaty 49” umawiają się, że „Igor” wróci do „Wachnowskiego” i powie, że nie odnalazł już oddziału w kanałach, a jego koledzy odmaszerują do Śródmieścia. „Igor” zawraca i po kilku godzinach melduje się „Wachnowskiemu”, a ten przyjmuje jego wyjaśnienia za dobrą monetę. „Czata 49” odchodzi do Śródmieścia i wychodzi włazem przy ul. Wareckiej po całej dobie w kanałach.
Jeszcze przed południem na Stare Miasto dochodzi fonogram od „Montera”, dowódcy Warszawskiego Okręgu AK:
„Wytrzymajcie jeden, dwa dni. Mam pewne podstawy do zapewnienia wam pomocy”.
Rzeczywiście, Stare Miasto wytrzyma dwa dni i dwie noce, ale żadna pomoc już nie nadejdzie. Nikt chyba zresztą w nią już nie wierzył. Stare Miasto prosi o granaty, „Monter” odpowiada, że wyślą granaty, ale żeby wstrzymać ewakuację, Stare Miasto odpowiada, że transport granatów nie wadzi ewakuacji i po południu „Wachnowski” odpowiada, że wycofywanie ludzi kanałami będzie trwało, a na granaty i tak czeka dla grup osłonowych. Otrzymuje zgodę na dalszą ewakuację od „Montera” pod warunkiem, że ewakuowani będą tylko żołnierze posiadający broń. „Wachnowski” ignoruje to zastrzeżenie, zezwala na ewakuację lżej rannych, nieuzbrojonego personelu, garści cywilów. Razem do Śródmieścia przejdzie około 5000 ludzi, w tym około 100 jeńców niemieckich, na Żoliborz 800. Około 50, może 60 tysięcy, w tym ranni niebędący w stanie poruszać się o własnych siłach — zostaną na miejscu. Na ochotnika zostanie z nimi grupa sanitariuszek i lekarzy, często wbrew wyraźnym rozkazom — wykwalifikowany personel medyczny jest przecież w cenie.
W tych dniach coś ze złej sławy okrywa oddział żandarmerii powstańczej majora „Barry’ego”, który pilnuje wejść do kanału i musi powstrzymywać tłumy cywilów, rannych oraz innych ludzi nieprzewidzianych do ewakuacji. Trudno ocenić z perspektywy ciepłych kapci, szczelnego dachu i pełnej lodówki to, co się mogło wtedy dziać przy włazie, Wiadomo tylko, że przepustowość kanałów i warunki tam panujące wykluczały ewakuację chociażby znaczącej części ludności cywilnej, nie mówiąc o ciężko rannych. Są relacje, które mówią o tym, że żołnierze majora Kozakiewicza strzelali do cywilów i rannych tłoczących się wokół kanału. Inne relacje mówią o tym, że owszem strzelali, ale tylko w powietrze, a ludzie wokół włazów, stłoczeni nadmiernie, ginęli od bomb i ognia snajperów, szczególnie wokół włazu do głównego, wysokiego kanału na placu Krasińskich.
Bezkarne niemieckie Stukasy jak co dzień bombardują Stare Miasto. Nie ma ich wiele, latają w parach i kluczami, ale za to mają blisko. Bazują na Okęciu. Bywa, że naloty powtarzają się co piętnaście minut. Tego dnia bomby spadną jeszcze między innymi na Pasaż Simonsa92, obecnie częściowo zabudowany dziełem deweloperskim — w trakcie prac podobno nie natrafiono na ludzkie szczątki. Miron Białoszewski w Pamiętniku z Powstania Warszawskiego pisze o tym zdarzeniu:
„Właśnie 31 sierpnia, jak się zaraz dowiedzieliśmy, Batalion „Chrobry”, ponad 200 ludzi, wrócił z akcji. Do siebie. Do piwnicy w Pasażu Simonsa (Nalewki przy Ogrodzie Krasińskich, dziś Bohaterów Getta). Wszyscy szybko się walnęli na swoje łóżka polowe i prycze. To znaczy nie tyle walnęli, ile zrobili ruch odchylania koca, żeby się położyć, i wtedy klops. Ocalało tylko czworo czy pięcioro. Ci też nie wiedzieli, chociaż przeżyli, kiedy — co — jak. Tyle że nagle bomby i się wali”.
Do dwustu żołnierzy zgrupowania „Chrobry I” trzeba doliczyć cywilów, którzy kryli się wszędzie, razem około trzystu osób. Po nalocie z batalionu zostaje żywych 50 ludzi. Tego samego dnia około 15:00 w klasztorze ss. Benedyktynek Sakramentek mimo zbliżającego się — buczenie lotniczych silników słychać w kościele — nalotu trwają przygotowania do uroczystej mszy. W tym dniu siostry obchodzą święto ustanowienia sakramentu Eucharystii. Do nabożeństwa szykują się zatem wyjątkowo sumiennie i w skupieniu. W podziemiach kościoła i klasztoru ukrywa się około tysiąca cywilów, w tym dzieci z zakonnych ochronek93, m.in. z ulicy Kościelnej 4. W jednej chwili seria bomb gruchocze sklepienia. Jakiś człowiek od obrony cywilnej podobno zdążył jeszcze krzyknąć, chcąc zapobiec panice: „Spokojnie, to tylko pękł główny filar!”. Ale w tej samej chwili druga seria bomb grzebie ich wszystkich w jednej stercie gruzów w trakcie nabożeństwa. Ze zwałowiska gruzów udaje się wydobyć 10 sióstr, przeoryszę i kilka cywilnych osób.
Dopiero 1 września z wydobywanych torturami z jeńców zeznań i dzięki sieci informatorów oraz szpicli Niemcy dowiadują się, jak głęboki kryzys przeżywa załoga Starówki. Tego dnia podejmują koncentryczny atak na Stare Miasto, który do wieczora zostaje odparty. Dramatyczne walki toczą się między innymi na Rynku Starego Miasta. 1 września nie ukazały się też po raz pierwszy powstańcze gazety na Starówce. Publicyści i redaktorzy, jeszcze wczoraj zagrzewający ludność cywilną do okazywania jedności z walczącymi, byli już w drodze kanałami do Śródmieścia.
Wieczorem ze wszystkich zgrupowań zostają zostawione czujki i posterunki osłonowe. Same zgrupowania, najpierw te uzbrojone, potem personel nieuzbrojony, schodzą w grupach po 50 osób do kanałów. Najważniejszy, bo najszerszy i najwyższy kanał ma wejście na placu Krasińskich, ale są też włazy zapasowe, prowadzące do niższych i węższych odnóg. Ciężej rannym, ale mogącym się poruszać, zezwala się na organizowanie własnych grup, przy czym informuje się ich, że będą mogli wejść do kanałów dopiero po odejściu ostatnich grup uzbrojonych. Wszyscy udają, że to nie fikcja, że rzeczywiście będą mieli szansę. Grupy ciężko rannych, ale zdolnych się poruszać, krążą zatem wokół kanałów do rana. Ewakuacja nie przebiega planowo, ciągle spóźniają się jakieś pododdziały, w ich miejsce wchodzą inni, kiedy wreszcie się pojawiają ci, którzy mieli planowe wejście wcześniej — żądają wejścia poza kolejnością. Niemcy co jakiś czas wsypują do kanałów karbid, wlewają do bocznych kanałów benzynę, którą później podpalają, próbują zasypać kanały gruzem, aby wywołać spiętrzenia ścieków.
2 września Stare Miasto zostaje ostatecznie opuszczone. Około 7:00, jak każdego dnia, Niemcy rozpoczynają bombardowania lotnicze i artyleryjskie, strzelają do rozpoznanych poprzedniego dnia stanowisk z broni ręcznej i granatników. Na Starym Mieście zostaje jeszcze około trzystu ludzi z różnych oddziałów. Mają świadomość, że ich szanse przeżycia są znikome, ale wielu z nich zgłosiło się do osłony kolegów na ochotnika. Niemcy początkowo nie orientują się, że powstańcze wojsko w zasadzie w całości już odeszło, piechota postępuje ostrożnie i metodycznie. Skupiają się na tym, by bombardowaniem i ostrzałem dobrze zmiękczyć nieistniejącą już obronę. Około godziny 8:00 bomby spadają na kamienice w rejonie ulicy Daniłowiczowskiej i zasypują rezerwowy właz wraz z częścią gromadzących się tutaj Powstańców. Zażarte walki toczą się w rejonie placu Krasińskich, na który natarcie idzie już ze wszystkich kierunków. Dzielnie walczy grupa osłonowa Tadeusza Kowalczyka „Jackowskiego”, w cywilu adwokata, próbująca zatrzymać niemieckie czołgi idące ulicą Kilińskiego. Około 9:00 gruzy zasypują także właz na placu Krasińskich. Pozostali żołnierze — m.in. „Parasola”, „Gustawa”, harcerskiego batalionu „Wigry”, 104 kompanii syndykalistów polskich — częściowo próbują wtopić się w ludność cywilną, zrzucając opaski, porzucając broń. Niektórzy próbują wejść do bocznych odnóg kanałów, do tej pory nieużywanych w ewakuacji. Wielu ginie w ostatnich rozpaczliwych starciach, jak wspomniana grupa ppor. Tadeusza Kowalczyka94, która walczy do ostatniego naboju. Los tej grupy i samego Kowalczyka według niektórych historyków pozostaje nieznany, według innych — grupa zostaje wzięta do niewoli, a sam Kowalczyk zginie w listopadzie 1944 w czasie próby ucieczki z obozu jenieckiego. Zbłąkane grupki i pojedynczy żołnierze będą wychodzić z kanałów na Śródmieściu i Żoliborzu jeszcze w nocy z 2 na 3 września.
W południe na Starym Mieście pozostają już tylko tysiące cywilów, kobiet, dzieci oraz około 2500 ciężko rannych. Za chwilę okaże się, ile warta stała się aliancka jałmużna w postaci deklaracji przyznania praw kombatanckich AK wydana w dniu 29 sierpnia, a ogłoszona przez BBC 30 sierpnia 1944, która głosiła między innymi, że: „Polska Armia Krajowa, zmobilizowana obecnie, stanowi siłę kombatancką będącą integralną częścią Polskich Sił Zbrojnych”. Podkreślono, że żołnierze AK działają przeciw nieprzyjacielowi jawnie, są pod odpowiedzialnym dowództwem i mają wyraźne odznaki lub polski mundur. „W tych warunkach represje wobec członków Polskiej Armii są pogwałceniem przepisów wojennych obowiązujących Niemców. Wobec tego Rząd J. K. Mości uroczyście ostrzega wszystkich Niemców, którzy biorą jakikolwiek udział w pogwałceniu tych praw lub też są w jakikolwiek sposób za nie odpowiedzialni, że czynią tak na własne ryzyko i będą pociągnięci do odpowiedzialności za swe zbrodnie”.
Tej nocy Radio Londyn nadawało znowu hymn Konrada Ujejskiego „Z kurzem krwi bratniej”. Sygnał, że także tej nocy zrzutów od aliantów nie będzie.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
2 września 1944 roku rano Niemcy zajmują Stare Miasto. Dzieje się coś, czego dzieje wojen jednak nie zaznały: otoczone wojsko — dosłownie — zapadło się pod ziemię. Byli i nie ma. Wynurzą się w innych dzielnicach, żeby dalej walczyć. W zburzonej dzielnicy zostają cywile i ranni. Wiadomo, że ciężko rannych, którzy nie mieli szans zapaść się pod ziemię, było w kilku szpitalach i punktach opatrunkowych około 2500. Jeszcze przed upadkiem dzielnicy personel medyczny odbierał rannym umundurowanie, wszelkie elementy uzbrojenia i oporządzenia, aby Niemcy nie mogli w razie czego powiedzieć, że trafili na szpital wojskowy i pod tym pretekstem nie wymordowali wszystkich. Początkowo Niemcy, poza pojedynczymi przypadkami, zachowywali się wobec rannych poprawnie, niektórzy nawet obiecywali pomoc, transport, leki. W powstańczych szpitalach często leżeli też ranni Niemcy, którzy głośno domagali się dobrego potraktowania Polaków, podkreślając, że byli traktowani na równi z innymi rannymi. Jednak jak zauważa w relacjach Antoni Przygoński, po godzinie 11:00 następuje gwałtowna zmiana nastawienia. Być może zapada wówczas w sztabie Reinefartha albo von dem Bacha jakaś decyzja, nie wiemy do dzisiaj jaka. Wszędzie jednak powtarza się ten sam schemat — personel zostaje zmuszony do opuszczenia szpitala. Oprawcy dają na to zazwyczaj 5 do 10 minut. Nieliczni lekarze, pielęgniarki, sanitariuszki wraz z rannymi, którzy są w stanie się poruszać, wychodzą ze szpitali; pozostali ranni i personel, który nie chce opuścić budynków, piwnic — jest rozstrzeliwany na miejscu. Do sal są wrzucane granaty, a budynki są podpalane.
Niemcy nie chcą wchodzić do piwnic. Boją się, że tam wszędzie gdzieś pozostają niedobitki tych, którzy nie zdążyli zejść do kanałów. Załatwiają sprawę znanymi metodami — nie tylko w szpitalach, ale
Uwagi (0)