Kroniki włoskie - Stendhal (polska biblioteka .TXT) 📖
Kroniki włoskie Stendhala to zbiór opowiadań, które swoją inspirację mają w starych włoskich rękopisach odkrytych przez autora.
Akcja utworów dzieje się w czasach renesansu we Włoszech, a ich bohaterki i bohaterowie uwikłani są w dramatyczne romanse i intrygi na dworach królewskich i papieskich. Kroniki włoskie to również doskonały zapis odrodzeniowej obyczajowości. Utwór został napisany w latach 1836–39, opublikowany po raz pierwszy w 1839 roku. Polskiego tłumaczenia dokonał Tadeusz Boy-Żeleński.
Marie-Henri Beyle, piszący pod pseudonimem Stendhal, to jeden z najsłynniejszych francuskich pisarzy początku XIX wieku. Był prekursorem realizmu w literaturze — uważał, że zostanie zrozumiany dopiero przez przyszłe pokolenia. Sformułował koncepcję powieści-zwierciadła.
Czytasz książkę online - «Kroniki włoskie - Stendhal (polska biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal
— Nie silcie się rozwalać muru — rzekł do żołnierzy — mam klucze.
Nastała chwila głębokiego milczenia, gdy Julian próbował otworzyć kłódkę; pomylił się co do klucza, wziął inny, wreszcie otworzył; ale w chwili gdy podnosił sztabę, otrzymał z bliska postrzał w prawe ramię. Uczuł, że traci władzę w tym ramieniu.
— Podnieście sztabę! — krzyknął na ludzi.
Nie potrzebował im tego mówić.
Przy blasku strzałów pistoletowych ujrzeli zagięty koniec żelaza na wpół już poza pierścieniem. Natychmiast kilka krzepkich rąk podniosło sztabę; kiedy koniec znalazł się poza pierścieniem, upuszczono ją. Wówczas można było uchylić jedno ze skrzydeł; kapral wszedł i szepnął do Juliana:
— Nic się już nie da zrobić; jest nas ledwie trzech czy czterech bez ran; pięciu nie żyje.
— Krew ze mnie uchodzi — odparł Julian — czuję, że zemdleję; powiedz im, aby mnie wynieśli.
W chwili gdy Julian rozmawiał z dzielnym kapralem, żołnierze klasztorni dali jeszcze kilka strzałów i kapral padł martwy. Szczęściem Hugo słyszał rozkaz Juliana, zawołał po imieniu dwóch żołnierzy którzy go unieśli. Julian, który nie zemdlał, kazał, aby go nieśli przez ogród do furtki. Żołnierze zaklęli, otrzymując ten rozkaz, mimo to usłuchali.
— Sto cekinów temu, kto otworzy drzwi! — wykrzyknął Julian.
Ale drzwi oparły się wysiłkom rozwścieczonych zuchów. Stary ogrodnik, usadowiony w oknie na drugim piętrze, ostrzeliwał ich mocno z pistoletu, przyświecając im w ten sposób w drodze.
Po bezskutecznym mocowaniu się z drzwiami Julian zemdlał zupełnie; Hugo krzyknął na żołnierzy, aby czym prędzej unieśli kapitana. On sam wstąpił do izdebki odźwiernej, wypędził Marietę, nakazując jej straszliwym głosem, aby zmykała i nie ważyła się nigdy zdradzić, kogo poznała. Wyciągnął słomę z łóżka, połamał kilka krzeseł i podpalił izdebkę. Kiedy ujrzał, że dobrze płonie, uciekł co tchu wśród kanonady załogi.
Dopiero dalej niż o sto pięćdziesiąt kroków od wizytek dopadł kapitana, zupełnie zemdlonego, którego unoszono co sił. W kilka minut później, za miastem, Hugo nakazał postój; miał ledwie czterech żołnierzy, odesłał dwóch do miasta z rozkazem oddawania strzałów z muszkietu co pięć minut.
— Starajcie się odszukać rannych kamratów — rzekł — i opuśćcie miasto przed świtem; my udamy się ścieżką do Croce Rossa. Jeśli możecie gdzie podłożyć ogień, nie żałujcie sobie.
Kiedy Julian odzyskał przytomność, znajdowali się o trzy mile od miasta i słońce było już wysoko. Hugo zdał mu raport.
— Twój oddział, kapitanie, składa się już tylko z pięciu ludzi, z tych trzej ranni. Dwaj wieśniacy, którzy zostali przy życiu, otrzymali po dwa cekiny i uciekli; dwóch nierannych posłałem do miasteczka po chirurga.
Chirurg, trzęsący się starzec, przybył niebawem na wspaniałym ośle; trzeba mu było zagrozić podpaleniem domu, aby go skłonić do przybycia. Tak był wystraszony, że musiano go napoić wódką, aby go doprowadzić do możliwego stanu. Wreszcie wziął się do roboty; oświadczył Julianowi, że rany jego nie są groźne.
— Rana w kolanie też nie jest niebezpieczna — dodał — ale będzie pan kulał całe życie, jeśli nie zachowasz zupełnego spokoju dwa lub trzy tygodnie.
Chirurg opatrzył żołnierzy. Hugo mrugnął na Juliana. Dano chirurgowi dwa cekiny, z których był bardzo kontent; po czym, tytułem wdzięczności, wlano weń tyle wódki, iż w końcu zasnął spokojnie. O to chodziło. Przeniesiono go dalej w pole, zawinięto w papier cztery cekiny i włożono mu je do kieszeni: była to zapłata za osła, na którego wsadzono Juliana i rannego w nogę żołnierza. Przeczekano największy upał w starożytnej ruinie nad stawem; szli całą noc, unikając wsi, wreszcie na trzeci dzień o wschodzie słońca Julian, niesiony przez swoich ludzi, obudził się w lesie Faggiola, w chatce węglarza, która była jego generalną kwaterą.
Nazajutrz po bitwie siostry wizytki znalazły ze zgrozą dziesięć trupów w ogrodzie i w korytarzu wiodącym od głównej bramy do żelaznej furty; załoga klasztorna liczyła ośmiu rannych. Nigdy klasztor nie zakosztował takiego strachu; słyszano niekiedy strzelaninę na ulicy, ale nigdy tylu strzałów w ogrodzie, w zabudowaniach klasztornych i pod oknami zakonnic. Rzecz trwała dobre półtorej godziny, przez ten czas panował w samym klasztorze nieopisany zamęt. Gdyby Julian Branciforte pozyskał był najlżejszą pomoc której z zakonnic albo pensjonarek, byłby dopiął celu; wystarczyłoby, aby mu otworzyły któreś z licznych drzwi wychodzących na ogród. Ale przejęty oburzeniem i wściekłością na to, co mienił wiarołomstwem Heleny, Julian chciał działać jedynie siłą. Uważałby to za uchybienie samemu sobie, gdyby powierzył swój zamiar komukolwiek, kto by go mógł powtórzyć Helenie. Jedno słowo przesłane Mariecie byłoby wystarczyło; byłaby otworzyła drzwi do ogrodu, mężczyzna zaś zjawiający się w sypialniach klasztoru, przy straszliwym akompaniamencie strzałów, zyskałby posłuch bez cienia oporu. Po pierwszych strzałach Helena drżała o życie kochanka i myślała jedynie o tym, aby ujść z nim razem.
— Jak odmalować jej rozpacz, kiedy Marieta opowiedziała o okropnej ranie, którą Julian otrzymał w kolano i z której w jej oczach krew płynęła obficie. Helena przeklinała swoje tchórzostwo i brak charakteru.
— Miałam tę słabość, aby się zwierzyć matce, i Julian zapłacił to krwią; mógł zginąć w owym wspaniałym ataku, w którym męstwo jego dokazało cudów.
Bravi, wpuszczeni do rozmównicy, opowiadali siostrom, słuchającym ich chciwie, że w życiu nie widzieli męstwa równego temu, jakie rozwinął herszt bandytów, ów młodzieniec w przebraniu gońca.
Jeśli wszystkie mieszkanki klasztoru słuchały tych opowiadań z najżywszym współudziałem, można sobie wyobrazić, jak namiętnie Helena chwytała szczegóły o młodym wodzu. Kiedy słuchała opowiadań klasztornych sług oraz dwóch starych ogrodników, nader bezstronnych świadków, miała uczucie, że zupełnie już nie kocha matki. Nastąpiła nawet żywa wymiana słów między tymi istotami, które się tak tkliwie kochały w wilię walki; signorę Campireali zgorszyły ślady krwi widniejące na bukiecie, z którym Helena nie rozstawała się ani na chwilę.
— Rzuć te kwiaty zmazane krwią!
— To ja wytoczyłam tę szlachetną krew; popłynęła dlatego, że miałam tę słabość, aby się zwierzyć tobie.
— Kochasz jeszcze mordercę swego brata?
— Kocham mego małżonka, którego na me wiekuiste nieszczęście brat zmusił do walki.
Po tej odpowiedzi przez całe trzy dni, które signora Campireali spędziła w klasztorze, nie wymieniły ani słowa.
Nazajutrz po wyjeździe matki Helena zdołała się wymknąć korzystając z zamętu, jaki panował między dwoma bramami w klasztorze: wprowadzono do ogrodu mnóstwo murarzy, iżby tam zbudowali nowe fortyfikacje. Marieta i jej pani przebrały się za robotników. Ale obywatele miasta pełnili czujną straż u bramy. Helena miała dużo kłopotów z wydostaniem się. Wreszcie ten sam kramarz, który doręczał Helenie listy od Juliana, zgodził się podać ją za swą córkę i odprowadzić aż do Albano. Helena znalazła schronienie u swojej mamki, która dzięki jej dobrodziejstwom miała tam sklepik. Natychmiast po przybyciu Helena napisała do Juliana, a mamka znalazła, nie bez trudu, człowieka, który odważył się zapuścić w las Faggiola, mimo iż nie znał hasła żołnierzy Colonny.
Wysłannik wrócil po trzech dniach mocno wystraszony; nie mógł znaleźć Juliana Branciforte, a kiedy się zbyt pilnie wypytywał o młodego kapitana, ściągnął na siebie podejrzenie, tak iż w końcu zmuszony był uciekać.
— Nie ma wątpienia, biedny Julian nie żyje, i to ja go zabiłam! Musiał być taki skutek mojej nędznej słabości i tchórzostwa; Julian powinien był pokochać dzielną kobietę, córkę którego z kapitanów księcia Colonny.
Mamka zlękła się, że Helena umrze. Udała się do klasztoru kapucynów, położonego przy skalistej drodze, gdzie niegdyś Fabio i jego ojciec spotkali w nocy parę kochanków. Mamka rozmawiała długo ze spowiednikiem i pod pieczęcią sakramentu wyznała mu, że młoda Helena Campireali pragnie się spotkać z Julianem Branciforte, swoim małżonkiem, i że gotowa jest ofiarować do klasztoru lampę wartości stu piastrów.
— Sto piastrów! — odparł mnich wzburzony. — A co się stanie z naszym klasztorem, jeśli ściągnie na siebie gniew pana Campireali? Nie sto, ale tysiąc piastrów dał nam za to, żeśmy przynieśli ciało syna jego z Ciampi, nie licząc wosku.
Trzeba powiedzieć na chwałę klasztoru, że dwaj starzy zakonnicy, dowiedziawszy się o położeniu Heleny, udali się do Albano w zamiarze sprowadzenia jej po woli lub po niewoli do rodzinnego pałacu; wiedzieli, że czeka ich bogata nagroda ze strony signory Campireali. Całe Albano rozbrzmiewało ucieczką Heleny i opowieściami o nagrodach przyrzeczonych przez matkę temu, kto dostarczy nowin o córce. Ale dwaj zakonnicy tak wzruszyli się rozpaczą Heleny, która była przekonana, że Julian Branciforte nie żyje, iż nie tylko nie zdradzili jej przed matką, ale podjęli się przeprowadzić ją aż do warowni Petrella. Helena i Marieta, wciąż przebrane za robotników, udały się pieszo nocą do źródła w lesie Faggiola, o milę od Albano. Zakonnicy przyprowadzili tam muły i kiedy zrobił się dzień, puścili się do Petrella. Żołnierze, którzy wiedzieli, że książę otacza klasztor swą opieką, kłaniali się im z szacunkiem; ale inaczej było z dwoma młodzikami, którzy im towarzyszyli: żołnierze spoglądali na nich okiem zrazu surowym, a zbliżywszy się parskali śmiechem i winszowali mnichom urody mulników.
— Milczcie, bezbożnicy, i wiedzcie, że to wszystko dzieje się z rozkazu księcia Colonny — odpowiadali zakonnicy, nie zatrzymując się.
Ale biedna Helena nie miała szczęścia; księcia nie było w Petrella, kiedy zaś trzy dni później po powrocie udzielił jej posłuchania, obszedł się z nią bardzo twardo.
— Po co acanna tu przybyła? Co znaczy ten niewczesny koncept? Twoje babskie paplanie sprowadziło śmierć siedmiu najtęższych zuchów w całych Włoszech, czego żaden rozsądny człowiek nie przebaczy nigdy. Na tym świecie trzeba chcieć albo nie chcieć. Z pewnością także nowe twoje paplarstwo jest powodem, że Juliana Branciforte ogłoszono świętokradcą i skazano na dwugodzinne szarpanie rozżarzonymi kleszczami, a potem na spalenie żywcem jak Żyda, jego, najlepszego chrześcijanina, jakiego znam! Jakżeby ktoś mógł bez jakichś bezecnych plotek acanny wymyślić to niecne kłamstwo, że Branciforte był w Castro w dniu napadu na klasztor? Wszyscy moi ludzie zaświadczą ci, że owego dnia widziano go tu w Petrella, wieczór zaś wysłałem go do Velletri.
— Ale czy żyje? — wołała po raz dziesiąty Helena, zalewając się łzami.
— Umarł dla acanny — odparł książę — nie ujrzysz go już nigdy. Radzę acannie, wracaj do klasztoru i staraj się trzymać język za zębami; nakazuję ci opuścić Petrella w ciągu godziny. Zwłaszcza nie opowiadaj nikomu, żeś mnie widziała, lub potrafię cię ukarać.
Biedna Helena boleśnie odczuła przyjęcie sławnego księcia Colonny, dla którego Julian miał tyle czci i którego kochała, ponieważ on go kochał.
Mimo opinii księcia ten krok Heleny nie był źle pomyślany. Gdyby przybyła do Petrella trzy dni wcześniej, zastałaby Juliana, rana w kolanie nie pozwalała mu chodzić i książę kazał go przewieźć do Avezzano, sporego miasta w Królestwie Neapolu. Na pierwszą wiadomość o straszliwym wyroku na Juliana Branciforte, kupionym przez pana Campireali, który to wyrok głosił go świętokradcą i gwałcicielem klasztoru, książę zrozumiał, że gdyby chodziło o obronę Juliana, nie może liczyć ani na czwartą część swoich ludzi. To był grzech przeciw Madonnie, do której opieki każdy ze zbójców rościł sobie szczególne prawo. Gdyby się znalazł w Rzymie bargello dość śmiały i spróbował ująć Juliana w lasach Faggiola, może by mu się to udało.
Julian przybył do Avezzano pod mianem Fontany, a ludzie, którzy go przywieźli, byli dyskretni. Wróciwszy do Petrella oznajmili ze smutkiem, że Julian umarł w drodze, i od tej chwili każdy z żołnierzy księcia wiedział, że ten, kto by wymówił to nieszczęsne imię, naraziłby się na pchnięcie puginałem w serce.
Próżno tedy Helena, wróciwszy do Albano, pisała list po liście i wydała na posłańców wszystkie cekiny, jakie posiadała. Owi dwaj starzy zakonnicy powzięli dla niej wielką życzliwość, niezwykła uroda bowiem, powiada kronikarz florencki, ma wpływ nawet na serce zarosłe plugawym samolubstwem i obłudą. Tłumaczyli tedy biednej dziewczynie, że daremnie siliłaby się przesłać pismo Julianowi: Colonna oświadczył, że nie żyje, i z pewnością Branciforte zjawi się na świecie nie wprzód, aż książę będzie sobie tego życzył. Mamka Heleny oznajmiła jej z płaczem, że matka odkryła w końcu jej schronienie i że wydała najsurowsze rozkazy, aby ją dostawiono siłą do pałacu Campireali w Albano. Helena zrozumiała, że skoro raz znajdzie się w tym pałacu, więzienie jej może się stać bezgranicznie surowe i że zdołają jej wzbronić bezwarunkowo styczności ze światem, podczas gdy w klasztorze w Castro będzie mogła prowadzić korespondencję równie łatwo jak inne zakonnice. Zresztą — i to ją skłoniło ostatecznie — w ogrodzie tego klasztoru Julian przelał dla niej krew; ujrzy to drewniane krzesło w izdebce odźwiernej, gdzie przysiadł na chwilę, aby obejrzeć ranę w kolanie; tam to dał Mariecie ów zakrwawiony bukiet, z którym Helena się odtąd nie rozstawała. Wróciła tedy smutno do Castro i tu można by zakończyć jej dzieje; byłoby to dobre dla niej, a może i dla czytelnika. Odtąd będziemy w istocie świadkami powolnego poniżenia szlachetnej i tkliwej duszy. Bezmyślne względy i kłamstwa cywilizacji, które ją odtąd otoczą ze wszystkich stron, zastąpią odruch krzepkich i szczerych namiętności. Rzymski kronikarz robi tu naiwną uwagę: „Dlatego że kobieta zada sobie tę fatygę, aby urodzić ładną córkę, myśli, że posiada talenty pokierowania jej życiem. Dlatego że kiedy córka miała sześć lat, mówiła jej bardzo słusznie: «moje dziecko, wyprostuj sobie kołnierzyk» — wówczas gdy ta córka ma tyleż albo i więcej rozumu niż matka, matka, zaślepiona chęcią panowania, czuje się w prawie kierować jej życiem i posługiwać się kłamstwem”. Ujrzymy, że to Wiktoria Carafa, matka Heleny, za pomocą zręcznych i chytrych sposobów spowodowała śmierć ukochanej córki, będąc sprawczynią jej nieszczęść przez dwanaście lat. Smutny owoc żądzy panowania!
Przed śmiercią pan Campireali doczekał się tej radości, że w Rzymie ogłoszono wyrok skazujący Juliana Branciforte na szarpanie przez dwie godziny rozżarzonymi obcęgami na placach Rzymu, a potem na spalenie na wolnym ogniu i wrzucenie popiołów do Tybru. Na freskach w klasztorze Najświętszej Panny we Florencji można oglądać jeszcze dziś, w jaki sposób wykonywano te okrutne wyroki na świętokradcach. Zazwyczaj trzeba było silnej straży, aby powstrzymać oburzony lud, który chciał zastąpić kata w jego funkcjach. Każdy uważał się za osobistego przyjaciela Madonny. Pan Campireali kazał sobie odczytać ten wyrok niedługo przed śmiercią; adwokatowi, który go uzyskał, darował piękne dobra między Albano a morzem. Adwokat ów nie był w tym bez zasług. Juliana skazano na tę okrutną karę, mimo że nikt go nie rozpoznał pod przebraniem młodego kuriera, który tak dzielnie kierował napadem. Ten wspaniały dar nie dał spać wszystkim intrygantom w całym Rzymie. Był wówczas na dworze niejaki fratone (mnich), człowiek przebiegły i zdolny do wszystkiego, nawet do wymuszenia na papieżu kardynalskiego kapelusza; zajmował się sprawami księcia Colonny i ten straszliwy klient przymnażał mu wiele reputacji. Kiedy signora Campireali dowiedziała się, że córka wróciła do Castro, kazała wezwać owego fratone.
Uwagi (0)