Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz (jak czytać książki txt) 📖
Ogniem i mieczem to pierwsza część pisanej ku pokrzepieniu serc Trylogii Henryka Sienkiewicza.
Autor przenosi czytelnika w siedemnasty wiek, w czas powstania Chmielnickiego na Ukrainie, podczas którego Rzeczpospolita mierzyła się z Kozakami zaporoskimi i Tatarami. Na tle tego konfliktu rozgrywa się również dramat miłosny — przeżywają go rozdzieleni Jan Skrzetuski i Helena Kurcewiczówna, w której ponadto zakochany do szaleństwa jest Bohun. Bohaterowie zostali przedstawieni na zasadzie kontrastu — Polacy, z Onufrym Zagłobą, Longinusem Podbipiętą i Michałem Wołodyjowskim na czele ukazani są jako dzielni, waleczni, honorowi obrońcy Ojczyzny. Przedstawicieli obozu wroga Sienkiewicz przedstawił w znacznie gorszym świetle.
Ogniem i mieczem ukazywało się w odcinkach w dziennikach „Słowo” i „Czas” w latach 1883–1884. W wersji książkowej wydane po raz pierwszy w 1884 roku w Warszawie.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz (jak czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
— Nie mogę, jak mnie Bóg miły, nie mogę! — mówił Wołodyjowski — pofolgujże mi wasze choć parę dni!
— Jak to nie możesz? Tchórz cię obleciał? Jeśli w tej chwili nie staniesz, toć opłazuję2548, aż ci się dziadek i babka przypomni. O bąku! O gzie jadowity! W drogę wchodzić umiesz, naprzykrzać się umiesz, językiem kąsać umiesz, a do szabli cię nie ma!
Tu wmieszał się pan Zagłoba.
— Widzi mi się, że waszmość w piętkę gonisz2549 — rzekł do Charłampa — i bacz, żeby cię ten bąk naprawdę nie ukąsił, bo wtedy żadne plastry nie pomogą. Tfu! Do diabła, czy nie widzisz, że ten oficer za służbą jedzie? Spójrz na ten wóz z pieniędzmi, które do regimentu wieziemy, i zrozum, do kaduka, iż strażując przy skarbie ten oficer swoją osobą nie rozporządza i pola dać ci nie może. Kto tego nie rozumie, ten kiep, nie żołnierz! Pod wojewodą ruskim służym i nie takich bijaliśmy jak waćpan, ale dziś nie można, a co się odwlecze, to nie uciecze.
— Jużci pewno, że kiedy z pieniędzmi jadą, to nie mogą — rzekł jeden z towarzyszów2550 Charłampa.
— A co mnie do ich pieniędzy! — krzyczał niepohamowany pan Charłamp — niech mi pole daje, bo inaczej płazować zacznę.
— Pola dziś nie dam, ale parol2551 kawalerski dam — rzekł pan Michał — że się stawię za trzy lub cztery dni, gdzie chcecie, jak tylko sprawy po służbie załatwię. A nie będziecie się waszmościowie tą obietnicą kontentować2552, to każę cynglów ruszać2553, bo będę myślał, że nie ze szlachtą i nie z żołnierzami, ale z rozbójnikami mam do czynienia. Wybierajcie tedy, do wszystkich diabłów, gdyż nie mam czasu tu stać!
Słysząc to, eskortujący dragoni zwrócili natychmiast rury muszkietów ku napastnikom, a ten ruch, również jak i stanowcze słowa pana Michała, widoczne wywarły wrażenie na towarzyszach pana Charłampa. „Już też pofolguj — mówili mu — sameś żołnierz, wiesz, co to służba, a to pewna, że satysfakcję otrzymasz, bo to śmiała jakaś sztuka, jak i wszyscy spod ruskich chorągwi... Pohamuj się, póki prosim.”
Pan Charłamp rzucał się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zmiarkował, że albo towarzyszów rozgniewa, albo ich na niepewną walkę z dragonami narazi, więc zwrócił się do Wołodyjowskiego i rzekł:
— Dajesz tedy parol, że się stawisz?
— Sam cię poszukam, choćby za to, że o taką rzecz dwa razy pytasz... Stawię się w czterech dniach; dziś mamy środę, niechże będzie w sobotę po południu, we dwie godzin... Obieraj miejsce.
— Tu w Babicach siła2554 gości — rzekł Charłamp — mogłyby jakowe impedimenta2555 się zdarzyć. Niechże będzie tu obok, w Lipkowie, tam już spokojnie i mnie niedaleko, bo nasze kwatery w Babicach.
— A waćpanów taka sama będzie liczna kompania jak dziś? — pytał przezorny Zagłoba.
— O, nie trzeba! — rzekł Charłamp — przyjadę tylko ja i panowie Sieliccy, moi krewni... Waszmościowie też, spero2556, bez dragonów staniecie.
— Może u was w asystencji wojskowej do pojedynku stają — rzekł pan Michał — u nas nie ma takiej mody.
— Tedy w czterech dniach, w sobotę, w Lipkowie? — rzekł Charłamp. — Znajdziem się przed karczmą, a teraz z Bogiem!
— Z Bogiem! — rzekł Wołodyjowski i Zagłoba.
Przeciwnicy rozjechali się spokojnie. Pan Michał był uszczęśliwiony z przyszłej zabawy i obiecywał sobie zrobić prezent panu Longinowi z obciętych wąsów petyhorca2557. Jechał więc w dobrej myśli do Zaborowa, gdzie zastał i królewicza Kazimierza, któren tam na łowy przyjechał. Wszelako pan Michał z daleka tylko widział przyszłego pana, bo śpieszył się. We dwa dni sprawy ułatwił, konie obejrzał, zapłacił pana Trzaskowskiego, wrócił do Warszawy i na termin, ba! nawet o godzinę za wcześnie stanął w Lipkowie wraz z Zagłobą i panem Kuszlem, którego na drugiego świadka zaprosił.
Zajechawszy przed karczmę, którą Żyd trzymał, weszli do izby, aby gardła trochę miodem przepłukać, i przy szklenicy zabawiali się rozmową.
— Parchu, a pan jest w domu? — pytał karczmarza Zagłoba.
— Pan w mieście.
— A siła u was szlachty stoi w Lipkowie?
— U nas pusto. Jeden tylko pan stanął tu u mnie i siedzi w alkierzu — bogaty pan ze służbą i końmi.
— A czemu do dworu nie zajechał?
— Bo widać naszego pana nie zna. Zresztą dwór zamknięty od miesiąca.
— A może to Charłamp? — rzekł Zagłoba.
— Nie — rzekł Wołodyjowski. — Miał być we dwie godzin po południu.
— Ej, panie Michale, mnie się widzi, że to on.
— Co znowu!
— Pójdę, zajrzę, kto to jest. Żydzie, a dawno ten pan stoi?
— Dziś przyjechał, nie ma dwóch godzin.
— A nie wiesz, skąd on jest?
— Nie wiem, ale musi być z daleka, bo konie miał zniszczone; ludzie mówili, że zza Wisły.
— Czemu on tedy aż tu, w Lipkowie, stanął?
— Kto jego wie?
— Pójdę, zobaczę — powtórzył Zagłoba — może kto znajomy.
I zbliżywszy się do zamkniętych drzwi alkierza zapukał w nie rękojeścią i ozwał się:
— Mości panie, można wejść?
— A kto tam? — ozwał się głos ze środka.
— Swój — rzekł Zagłoba uchylając drzwi. — Z przeproszeniem waszmości, może nie w porę? — dodał wsadzając głowę do alkierza.
Nagle cofnął się, drzwiami trzasnął, jakoby śmierć zobaczył. Na twarzy jego malował się przestrach w połączeniu z największym zdumieniem, usta otworzył i spoglądał obłąkanymi oczyma na Wołodyjowskiego i Kuszla.
— Co waćpanu jest? — pytał Wołodyjowski.
— Na rany Chrystusa! cicho — rzekł Zagłoba — tam... Bohun!
— Kto? Co się waści stało?
— Tam... Bohun!
Obaj oficerowie podnieśli się na równe nogi.
— Czyś waść rozum stracił? Miarkuj się: kto?
— Bohun! Bohun!
— Nie może być!
— Jakom żyw! Jak tu przed wami stoję, klnę się na Boga i wszystkich świętych!
— Czegożeś się waść tak stropił? — rzekł Wołodyjowski. — Jeśli on tam jest, to Bóg podał go w nasze ręce. Uspokój się waść. Jestżeś pewny, że to on?
— Jako że z waćpanem mówię! Widziałem go, szaty przewdziewa.
— A on waćpana widział?
— Nie wiem, zdaje się, że nie.
Wołodyjowskiego oczy zaiskrzyły się jak węgle.
— Żydzie! — rzekł z cicha, kiwając gwałtownie ręką. — Chodź tu!... Czy są drzwi z alkierza?
— Nie ma, jeno przez tę izbę.
— Kuszel! Pod okno! — szepnął pan Michał. — O, już nam teraz nie ujdzie!
Kuszel nie mówiąc ni słowa wybiegł z izby.
— Przyjdź waćpan do siebie — rzekł Wołodyjowski. — Nie nad waścinym, ale nad jego karkiem zguba wisi. Co on ci może uczynić? — nic.
— Ja też jeno ze zdziwienia nie mogę ochłonąć! — odparł Zagłoba, a w duchu pomyślał: „Prawda! Czego ja się mam bać? Pan Michał przy mnie — niech się Bohun boi!”
I nasrożywszy się okrutnie, chwycił za rękojeść szabli.
— Panie Michale, już on nie powinien nam ujść!
— Czy to jeno on? Bo mi się jeszcze wierzyć nie chce. Co by on tu robił?
— Chmielnicki go na przeszpiegi przysłał. To najpewniejsza rzecz! Czekaj, panie Michale. Chwycimy go i postawimy kondycję2558: albo kniaziównę odda, albo zagrozimy mu, że go wydamy sprawiedliwości.
— Byle kniaziównę oddał, jechał go sęk!
— Ba! Ale czy nas nie za mało? Dwóch i Kuszel trzeci? Będzie się on bronił jak wściekły, a ludzi też ma kilku.
— Charłamp z dwoma przyjedzie — będzie nas sześciu! Dość... Cyt!
W tej chwili otworzyły się drzwi i Bohun wszedł do izby.
Nie musiał on poprzednio dostrzec zaglądającego do alkierza Zagłoby, gdyż teraz na jego widok drgnął nagle i jakoby płomień przeleciał mu przez oblicze, a ręka z szybkością błyskawicy spoczęła na głowni szabli — ale wszystko to trwało jedno mgnienie oka. Wnet ów płomień zgasł w jego twarzy, która jednak przybladła nieco.
Zagłoba patrzył nań i nie mówił nic — ataman również stał milczący; w izbie słyszałbyś przelatującą muchę i ci dwaj ludzie, których losy plątały się w tak dziwny sposób, udawali w tej chwili, że się nie znają.
Trwało to dość długo. Panu Michałowi wydało się, że upływają wieki całe.
— Żydzie — rzekł nagle Bohun — daleko stąd do Zaborowa?
— Niedaleko — odparł Żyd. — Wasza mość zaraz jedzie?
— Tak jest — rzekł Bohun i skierował się ku drzwiom izby wiodącym do sieni.
— Za pozwoleniem! — zabrzmiał głos Zagłoby.
Watażka2559 zatrzymał się od razu, jakby w ziemię wrósł, i zwróciwszy się ku Zagłobie, wpił w niego swe czarne, straszne źrenice.
— Czego waść życzysz? — spytał krótko.
— Ej, bo mnie się zdaje, że my się skądciś znamy. A czy my się to nie na weselu w chutorze2560 na Rusi widzieli?
— A tak jest! — rzekł hardo watażka kładąc znowu rękę na głowni.
— Jak zdrowie służy? — pytał Zagłoba. — Bo waćpan tak jakoś nagle wtedy z chutoru wyjechał, że i pożegnać się nie miałem czasu.
— A waszmość tego żałował?
— Pewnie, że żałowałem, bylibyśmy potańcowali: kompania się zwiększyła. (Tu pan Zagłoba wskazał na Wołodyjowskiego.) Właśnie ten oto kawaler nadjechał, który rad by się był z waścią bliżej poznać.
— Dość tego! — krzyknął pan Michał wstając nagle. — Zdrajco, aresztuję cię!
— A to jakim prawem? — spytał ataman, podnosząc dumnie głowę.
— Boś buntownik, wróg Rzeczypospolitej i na przeszpiegi tu przyjechałeś.
— A waść coś za jeden?
— O! Nie będę się tobie wywodził, ale mi się nie wymkniesz!
— Zobaczymy! — rzekł Bohun. — Nie wywodziłbym się i ja waszmości, ktom jest, gdybyś mnie jako żołnierz na szable wyzwał, ale skoro aresztem grozisz, to ci się wywiodę: oto jest list, który od hetmana zaporoskiego do królewicza Kazimierza wiozę, i nie znalazłszy go w Nieporęcie, do Zaborowa za nim jadę. Jakże to mnie będziesz teraz aresztował?
To rzekłszy Bohun spojrzał dumnie i szydersko2561 na Wołodyjowskiego, a pan Michał zmieszał się bardzo, jak ogar, który czuje, że mu się zwierzyna wymyka, i nie wiedząc, co ma począć, zwrócił pytający wzrok na Zagłobę. Nastała ciężka chwila milczenia.
— Ha! — rzekł Zagłoba — trudno! Skoro jesteś posłańcem, tedy cię aresztować nie możemy, ale z szablą się temu oto kawalerowi nie nadstawiaj, bo jużeś raz przed nim umykał, aż ziemia jęczała.
Twarz Bohuna powlokła się purpurą, bo w tej chwili poznał Wołodyjowskiego. Wstyd i zraniona duma zagrały naraz w nieustraszonym watażce. Wspomnienie to ucieczki paliło go jak ogień. Była to jedyna nie starta plama na jego sławie mołojeckiej2562, którą nad życie i nad wszystko kochał.
A nieubłagany Zagłoba ciągnął dalej z zimną krwią:
— Ledwieś i hajdawerków2563 nie zgubił, aż litość tego kawalera tknęła, i życie ci darował. Tfu! Mości mołojcze! Białogłowską masz twarz, ale i białogłowskie serce. Byłeś odważny ze starą kniaziową i z dzieciuchem kniaziem, ale z rycerzem dudy w miech2564! Listy tobie wozić, panny porywać, nie na wojnę chodzić. Jak mnie Bóg miły, na własne oczy widziałem, jak hajdawerki oblatywały. Tfu, tfu! Ot i teraz o szabli gadasz, bo list wieziesz. Jakże to nam się z tobą potykać, gdy tym pismem się zasłaniasz? Piasek w oczy, piasek w oczy, mości mołojcze!... Chmiel dobry żołnierz, Krzywonos2565 dobry, ale wielu jest między kozactwem drapichrustów!
Bohun posunął się nagle ku panu Zagłobie, a pan Zagłoba zasunął się również szybko za pana Wołodyjowskiego, tak że dwaj młodzi rycerze stanęli przed sobą oko w oko.
— Nie od strachu ja przed waćpanem uciekał, ale by ludzi ratować! — mówił Bohun.
— Nie wiem, dla jakich tam przyczyn umykałeś, ale wiem, żeś umykał — rzecze pan Michał.
— Wszędy dam waści pole, choćby tu zaraz.
— Wyzywasz mnie? — pytał przymrużając oczy Wołodyjowski.
— Ty mnie sławę mołojecką wziął, ty mnie pohańbił! Mnie twojej krwi potrzeba.
— To i zgoda — rzekł Wołodyjowski.
— Volenti non fit iniuria — dodał Zagłoba. — Ale któż królewiczowi list odda?
— Niechże was głowa o to nie boli; to moja sprawa!
— Bijcie się tedy, kiedy nie może być inaczej — mówił Zagłoba. — Gdyby ci się też poszczęściło, mości watażko, z tym oto kawalerem — bacz, że ja drugi staję. A teraz chodź, panie Michale, przed sień, mam coś pilnego powiedzieć.
Dwaj przyjaciele wyszli i odwołali Kuszla spod okna alkierza, po czym Zagłoba rzekł:
— Mości panowie, zła nasza sprawa. On naprawdę ma list do królewicza — zabijemy go, to kryminał. Pomnijcie, że kaptur propter securitatem loci w dwóch milach od pola elekcji sądzi — a to wszakże quasi poseł! Ciężka sprawa! Musimy się chyba potem gdzie schować albo może książę nas osłoni — inaczej może być źle. A znowu puszczać go wolno — jeszcze gorzej. Jedyna to sposobność oswobodzenia naszej niebogi. Gdy go nie będzie na świecie, łatwiej jej odszukamy. Bóg sam widocznie chce jej i Skrzetuskiemu pomóc — ot, co jest! Radźmy, mości panowie.
— Waść przecie znajdziesz jaki
Uwagi (0)