Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖
Stracone złudzenia to jeden z najważniejszych utworów w twórczości Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka. Dzieło składa się z trzech części zatytułowanych: Dwaj poeci, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, Cierpienia wynalazcy.
Głównymi bohaterami są Lucjan Chardon de Rubempré i Dawid Sechard, poeta i przedsiębiorca, którzy stawiają pierwsze kroki w swoich profesjach. Ich początkowy entuzjazm i młodzieńcza wiara skonfrontowane są z rodzącym się kapitalizmem, światem pieniądza oraz trudnościami społecznymi, które muszą pokonać jako młodzi ludzie.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Tak — odparł Wielki Cointet. — Jeśli ci się uda wpakować Dawida do więzienia albo wydać go nam w ręce aktem spółki, będziesz mężem panny de la Haye.
— To pańskie ultimatum? — rzekł Petit-Claud.
— Yes — odparł Cointet — skoro mówimy cudzoziemskimi językami.
— Oto zatem moje, w poprawnej francuszczyźnie — podjął Petit-Claud sucho.
— No! Cóż takiego? — rzekł Wielki Cointet, zaciekawiony.
— Przedstaw mnie pan jutro pani de Senonches, spraw, aby rzecz weszła na pozytywne tory, słowem, dopełnij pan obietnicy albo ja sam płacę dług Sécharda i wchodzę z nim w spółkę, sprzedając kancelarię. Nie chcę się dać wystrychnąć na dudka. Pan mówiłeś ze mną po prostu i ja posługuję się tym samym językiem. Zrobiłem swoje, zrób i pan swoje. Pan masz wszystko, ja nic. Jeśli nie będę miał dowodów pańskiej szczerości, wiem, co mi trzeba uczynić.
Wielki Cointet wziął kapelusz, parasol, przybrał swą jezuicką minę i wyszedł, prosząc Petit-Clauda, aby mu towarzyszył.
— Zobaczysz pan, drogi przyjacielu, jak ci przetarłem drogi — rzekł do adwokata.
W jednej chwili przebiegły i chytry fabrykant zrozumiał niebezpieczeństwo, w jakim się znalazł: poznał w Petit-Claudzie jednego z ludzi, z którymi trzeba grać w uczciwe karty. Już wprzódy, aby być w porządku i mieć spokojne sumienie, rzucił, przy zdawaniu rachunku z finansów panny de la Haye, kilka słów w ucho eksgeneralnego konsula.
— Miałbym coś dla Franciszki; z trzydziestoma tysiącami franków posagu — rzekł, uśmiechając się — panna nie może być wymagająca.
— Pomówimy o tym jeszcze — odparł Francis du Hautoy. — Od czasu wyjazdu pani de Bargeton pozycja pani de Senonches bardzo się zmieniła; będziemy mogli wyswatać Franciszkę z jakim zacnym starszym obywatelem.
— I zyskać to, że się będzie źle prowadzić — rzekł papiernik, przybierając maskę chłodu. — Ech! Wydajcie ją lepiej za człowieka zdolnego, ambitnego, któremu użyczycie poparcia i który stworzy żonie ładną pozycję.
— Zobaczymy — powtórzył Francis — przede wszystkim trzeba zasięgnąć zdania chrzestnej matki.
Po śmierci pana de Bargeton Luiza de Nègrepelisse kazała sprzedać pałac przy ulicy du Minage. Pani de Senonches, niezadowolona ze swego domicilium864, skłoniła pana de Senonches, aby kupił ten dom, kolebkę ambicji Lucjana. W nim to zaczęła się nasza opowieść. Zefiryna de Senonches zapragnęła objąć następstwo po pani de Bargeton w jej małym królestwie; postanowiła stworzyć salon, słowem, odgrywać rolę wielkiej damy. W wysokim towarzystwie angulemskim nastąpiło rozdwojenie: po pojedynku pana de Bargeton z panem de Chandour jedni obstawali za niewinnością Luizy, drudzy za prawdą potwarzy Stanisława de Chandour. Pani de Senonches oświadczyła się za Bargetonami i zjednała sobie od razu całe stronnictwo. Następnie, zamieszkawszy w pałacu, wyzyskała przyzwyczajenie wielu ludzi, którzy przychodzili tam od tylu lat na partyjkę. Przyjmowała co wieczór i pobiła stanowczo Amelię de Chandour, która wystąpiła jako jej antagonistka. Nadzieje Frania du Hautoy, który znalazł się w samym sercu angulemskiej arystokracji, posunęły się aż do chęci wydania Franciszki za starego pana de Séverac, którego pani du Brossard nie zdołała zagarnąć dla córki. Powrót pani de Bargeton jako prefektowej powiększył jeszcze pretensje Zefiryny dla ukochanej chrześniaczki. Mówiła sobie, że hrabina Sykstusowa du Châtalet użyje swych wpływów dla tej, która stała się jej szermierzem. Papiernik, który znał Angoulême jak swoją kieszeń, ocenił jednym rzutem oka wszystkie trudności, ale postanowił wydobyć się z drażliwej sytuacji za pomocą śmiałego kroku, na jaki tylko Tartufe865 umiałby się zdobyć. Adwokacina, zdumiony lojalnością swego wspólnika w krętactwie, nie przerywał mu medytacji, krocząc z papierni do pałacu przy ulicy du Minage, gdzie, w sieni, służba wstrzymała niewczesne odwiedziny tymi słowami:
— Jaśnie państwo są przy śniadaniu.
— Nie szkodzi. Proszę nas oznajmić — odparł Wielki Cointet.
Dzięki swemu nazwisku nabożny przemysłowiec został wprowadzony natychmiast, przedstawił adwokata mizdrzącej się Zefirynie, która śniadała z Franiem du Hautoy i panną de la Haye. Pan de Senonches, jak zazwyczaj, otwierał polowanie u pana de Pimentel.
— Oto, pani, młody adwokat, o którym mówiłem i który podejmie się usamowolnienia jej pięknej pupilki.
Eksdyplomata przyjrzał się adwokatowi, który ze swej strony spojrzał ukradkiem na piękną pupilkę. Zefiryna, której nigdy Cointet ani Franio nie wspomnieli o tym ani słówka, zdumiała się tak, że widelec wypadł jej z dłoni. Panna de la Haye, jędzunia o kwaskowatej twarzy, bez wdzięku, chuda, z płowymi włosami, była mimo swej arystokratycznej minki nadzwyczaj trudna do wyswatania. Te słowa: „Ojciec i matka nieznani”, zawarte w metryce, broniły jej nieodbicie wstępu do sfery, w której życzliwość chrzestnej matki oraz Frania pragnęłyby ją umieścić. Panna de la Haye, nie znając swego położenia, pozwalała sobie wybredzać; byłaby odrzuciła najbogatszego przemysłowca z Houmeau. Dosyć wymowne skrzywienie na widok chudego adwokaciny zupełnie było jednomyślnie z tym, które Cointet ujrzał na wargach Petit-Clauda. Pani de Senonches i Franio zdawali się porozumiewać oczami nad sposobem odprawienia Cointeta i jego protegowanego. Cointet, który widział wszystko, poprosił pana du Hautoy, aby mu udzielił chwili posłuchania, i przeszedł z dyplomatą do salonu.
— Panie — rzekł prosto z mostu — ojcostwo pana zaślepia. Niełatwo przyjdzie panu wydać córkę za mąż, toteż w interesie was wszystkich postawiłem was w niemożności cofnięcia się; kocham bowiem Franciszkę jak swoją wychowankę. Petit-Claud wie wszystko!... Jego niezmierna ambicja poręcza szczęście tego drogiego dziecka. Przede wszystkim, Franciszka zrobi z męża, co zechce; państwo zaś, przy pomocy pani prefektowej, która właśnie przybywa, zrobicie zeń prokuratora. Pan Milaud mianowany jest ostatecznie w Nevers. Petit-Claud sprzeda kancelarię, uzyskacie dlań łatwo miejsce podprokuratora, niebawem zostanie prokuratorem, potem prezydentem sądu, posłem...
Wróciwszy do jadalni, Franio był nadzwyczaj uprzejmy dla konkurenta. Spojrzał znacząco na panią de Senonches i zakończył tę scenę prezentacji, zapraszając Petit-Clauda na następny dzień na obiad dla pogadania o interesach. Następnie, odprowadziwszy obu aż na dziedziniec, oświadczył adwokatowi, iż na zalecenie Cointeta gotów jest, zarówno jak i pani de Senonches, zatwierdzić wszystko, co piastun fortuny panny de la Haye obmyślił dla szczęścia tego aniołka.
— Ha! Jakaż brzydka! — wykrzyknął Petit-Claud. — Wpadłem!...
— Wygląda dystyngowanie — odparł Cointet — zresztą, gdyby była ładna, czyżby ją panu dali?... Ech, mój drogi! Znalazłby się niejeden drobny obywatel ziemski, któremu trzydzieści tysięcy, poparcie pani de Senonches oraz hrabiny du Châtelet starczyłyby w zupełności; tym więcej, że pan du Hautoy nie ożeni się nigdy i że ta dziewczyna jest jego dziedziczką... Twoje małżeństwo jest faktem dokonanym!...
— A to jak?
— Oto co powiedziałem — odparł Wielki Cointet, streszczając adwokatowi swój śmiały zamach. — Mój drogi, pan Milaud ma być, jak mówią, mianowany prokuratorem w Nevers; sprzedasz kancelarię i za dziesięć lat będziesz ministrem sprawiedliwości. Jesteś dość odważny, aby się nie cofnąć przed żadną usługą, jakiej dwór zażąda.
— Dobrze więc, bądź pan zatem jutro o wpół do piątej na placu du Mûrier — rzekł adwokat, podniecony tą wizją przyszłości — pogadam ze starym Séchardem i dobijemy spółki, w której ojciec i syn staną się łupem Cointetów.
W chwili gdy stary proboszcz z Marsac wspinał się do Angouléme, aby powiadomić Ewę o stanie brata, Dawid od jedenastu dni znajdował się ukryty o dwa domy od tego, który zacny kapłan właśnie opuścił.
Kiedy ksiądz Marron stanął na placu du Mûrier, zastał trzech ludzi — trzy typy godne uwagi, każdy w swoim rodzaju — którzy zaważyli całym swoim ciężarem na przyszłości i teraźniejszości biednego dobrowolnego więźnia: byli to stary Séchard, Wielki Cointet i chudy adwokacina. Trzej ludzie, trzy chciwości, ale trzy chciwości tak różne jak ludzie! Jeden gotów był przehandlować syna, drugi klienta, zaś Wielki Cointet kupował te wszystkie ohydy, kołysząc się nadzieją, że nic nie zapłaci. Było koło piątej; większość osób wracających na obiad zatrzymywała się, przyglądając się przez chwilę tym trzem ludziom.
— Co, u diaska, stary Séchard i Wielki Cointet mogą mieć sobie do powiedzenia?... — zastanawiali się najciekawsi.
— Chodzi zapewne o tego nieszczęśnika, który zostawia żonę, dziecko i teściową bez chleba — odpowiadano.
— Posyłajże tu dzieci na edukację do Paryża! — zawyrokował jeden z prowincjonalnych matadorów866.
— Ho, ho! Co ksiądz tutaj robi, księże proboszczu? — krzyknął winiarz, spostrzegłszy ojca Marrona.
— Przyszedłem tu w interesie pańskich najbliższych — odparł starzec.
— Znowu koncept mego synala!... — rzekł stary Séchard.
— Tak by pana niewiele kosztowało wrócić wszystkim szczęście — rzekł ksiądz, wskazując okno, z którego pani Séchard wychylała piękną główkę,
W tej chwili Ewa uspokajała krzyki dziecka, hojdając867 je na kolanach i nucąc mu piosenkę.
— Czy ksiądz przynosi nowiny od syna — rzekł ojciec — albo, co by więcej było warte, pieniądze?
— Nie — rzekł ksiądz Marron — przynoszę siostrze nowiny od brata.
— Lucjana?... — wykrzyknął Petit-Claud.
— Tak. Biedny chłopiec przybył z Paryża pieszo. Zastałem go u młynarza, umiera z wyczerpania i nędzy. Och, bardzo jest nieszczęśliwy!
Petit-Claud skłonił się księdzu i ujął Cointeta za ramię, mówiąc:
— Mamy być na obiedzie u pani de Senonches, czas się ubierać!...
I odszedłszy o dwa kroki, szepnął mu do ucha:
— Kiedy się chwyci młode, ma się niebawem i matkę. Mamy Dawida!...
— Ja wyswatałem ciebie, wyswatajże ty mnie — rzekł Wielki Cointet z nieszczerym uśmiechem.
— Lucjan jest moim kolegą szkolnym, byliśmy bardzo blisko!... W ciągu tygodnia będę coś wiedział od niego. Postaraj się pan, aby wydano zapowiedzi, a ja podejmuję się przyskrzynić Dawida. Moja misja kończy się z jego zamknięciem pod klucz.
— Ach! — wykrzyknął jakby do siebie Wielki Cointet — ładna by to była rzecz uzyskać patent na nasze nazwisko!
Słysząc to, chuderlawy adwokacina zadrżał.
W tej chwili Ewa ujrzała w drzwiach teścia i księdza Marrona.
— Ot, pani Séchard — rzekł stary niedźwiedź do synowej — oto nasz proboszcz, który z pewnością przybył nam opowiedzieć ładne historie o bracie.
— Och! — wykrzyknęła Ewa, ugodzona w serce. — Cóż jeszcze mogło mu się zdarzyć?...
Wykrzyknik ten zwiastował tyle nagromadzonych bólów, tyle i tak różnorodnych obaw, że ksiądz Marron pośpieszył dodać:
— Niech się pani uspokoi, żyje!
— Czy byłbyś tak łaskaw, ojcze — rzekła Ewa do starego winiarza — poprosić moją matkę; chciałabym, aby słyszała to, co ksiądz proboszcz ma opowiedzieć o Lucjanie.
Starzec poszedł poszukać pani Chardon.
— Czeka was nowy pasztet — rzekł. — Idź pani pogadać z księdzem Marronem, który jest dobry człowiek, chociaż ksiądz. Obiad spóźni się zapewne, wrócę za godzinę.
I starzec, nieczuły na wszystko, co nie dzwoniło lub nie błyszczało złotem, opuścił starą kobietę, nie troszcząc się, jak zniesie cios, który jej zadał. Nieszczęście, jakie ciążyło nad dwojgiem jej dzieci, rozbicie nadziei składanych na głowie Lucjana, nieoczekiwana odmiana tego charakteru, który tak długo zdawał się energiczny i uczciwy, słowem wszystkie wypadki, jakie zaszły od półtora roku, zmieniły panią Chardon do niepoznania. Była ona nie tylko szlachetna z rasy, była szlachetna i z serca i ubóstwiała swoje dzieci, toteż więcej wycierpiała przez te ostatnie pół roku niż przez cały czas wdowieństwa. Lucjan miał widoki uzyskania nazwiska de Rubempré dekretem królewskim, zaczęcia na nowo tej rodziny, wskrzeszenia jej tytułu i godła, stania się wielkim! I runął w błoto! Pani Chardon, surowsza dlań od siostry, uważała syna za zgubionego od dnia, gdy dowiedziała się o sprawie z wekslami. Matka chce się niekiedy łudzić, ale zawsze zna dobrze dziecko, które wykarmiła, z którym się nie rozstawała; toteż w dyskusjach między Ewą a Dawidem o widoki Lucjana w Paryżu pani Chardon, na pozór podzielając złudzenia Ewy, drżała, by obawy Dawida nie okazały się słuszne, mówił bowiem tak, jak mówiło w głębi jej matczyne sumienie. Nadto znała wrażliwość córki, aby zdradzić przed nią swe cierpienia, musiała tedy tłumić je w owym milczeniu, do jakiego są zdolne jedynie matki umiejące kochać. Ewa znowuż śledziła ze zgrozą spustoszenia, jakie zgryzota czyniła w matce, patrzała, jak przechodzi od starości do zgrzybiałości, posuwając się w oczach niemal! Matka i córka dopuszczały się tedy wzajem owych szlachetnych kłamstw, które nikogo nie zwodzą. W życiu tej matki zdanie okrutnego winiarza było kroplą wody, która miała przepełnić miarę: tych kilka słów sięgnęło panią Chardon w samo serce.
Toteż kiedy Ewa powiedziała księdzu: „Księże proboszczu, oto moja matka”, kiedy ksiądz spojrzał na tę twarz umęczoną jak twarz starej zakonnicy, okoloną włosami zupełnie białymi, ale uszlachetnioną łagodnym i spokojnym spojrzeniem nabożnej rezygnacji, spojrzeniem kobiety kroczącej, jak mówi Pismo, wedle woli Bożej, zrozumiał całe życie tych dwóch istot. Znikło w księdzu uczucie litości dla kata, dla Lucjana; zadrżał, odgadując cierpienia, jakie przeszły jego ofiary.
— Matko — rzekła Ewa, ocierając oczy — biedny Lucjan jest bardzo niedaleko, w Marsac.
— A czemu nie tu? — spytała pani Chardon.
Ksiądz Marron powtórzył wszystko, co mu Lucjan opowiedział o niedolach podróży i nieszczęściach ostatnich dni w Paryżu. Odmalował rozpacz poety, z chwilą gdy się dowiedział, jak zaciążyła na rodzinie jego nieopatrzność; opisał również obawy jego o przyjęcie, z jakim by się spotkał w Angoulême.
— Czyż doszedł do tego, iż nauczył się wątpić o nas? — rzekła pani Chardon.
— Nieszczęśliwy szedł do was pieszo, znosząc najokropniejsze braki; wraca upokorzony, skruszony i pragnie odmienić życie, naprawić swoje błędy.
— Ojcze — rzekła siostra — mimo złego, jakie nam wyrządził,
Uwagi (0)