Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖
Stracone złudzenia to jeden z najważniejszych utworów w twórczości Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka. Dzieło składa się z trzech części zatytułowanych: Dwaj poeci, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, Cierpienia wynalazcy.
Głównymi bohaterami są Lucjan Chardon de Rubempré i Dawid Sechard, poeta i przedsiębiorca, którzy stawiają pierwsze kroki w swoich profesjach. Ich początkowy entuzjazm i młodzieńcza wiara skonfrontowane są z rodzącym się kapitalizmem, światem pieniądza oraz trudnościami społecznymi, które muszą pokonać jako młodzi ludzie.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Dzięki głęboko politycznej myśli, której przyklaskujemy i którą, jak powiadają, pierwsza powzięła hrabina du Châtelet, jest mowa o tym, aby przywrócić wielkiemu poecie tytuł i nazwisko znakomitej rodziny de Rubempré, której matka poety, pani Chardon, jest jedyną latoroślą. Odmładzać w ten sposób, za pomocą nowych talentów i nowej chwały, stare i bliskie wygaśnięcia rody jest u nieśmiertelnego twórcy Konstytucji882 nowym dowodem jego stałego dążenia, wyrażonego słowy: Jedność i zapomnienie.
Nasz poeta zamieszkał u siostry swej, pani Séchard.
W rubryce „Kronika angulemska” znajdowały się następujące nowiny:
Nasz prefekt, hrabia du Châtelet, już zamianowany zwyczajnym podkomorzym JKM883, otrzymał godność radcy stanu do nadzwyczajnych poruczeń.
Wszystkie władze złożyły wczorajszego dnia panu Prefektowi swoje uszanowanie.
Hrabina Sykstusowa du Châtelet będzie przyjmowała co czwartek.
Mer Escarbas, pan de Nègrepelisse, reprezentant młodszej gałęzi rodziny d’Espard, ojciec pani du Châtelet, świeżo mianowany hrabią, parem Francji i komandorem Św. Ludwika884, jest, jak powiadają, upatrzony na przewodniczącego wielkiego kolegium wyborczego w Angoulême przy najbliższych wyborach.
— Patrz! — rzekł Lucjan do siostry, przynosząc dziennik.
Przeczytawszy uważnie, Ewa oddała gazetę Lucjanowi z zamyśloną twarzą.
— Cóż ty na to?... — spytał Lucjan, zdziwiony tą wstrzemięźliwością, która miała odcień chłodu.
— Mój drogi — rzekła — ten dziennik należy do Cointetów; oni wyłącznie rozstrzygają o treści; zniewolić może ich pod tym względem jedynie prefektura albo konsystorz. Czy przypuszczasz, że twój dawny rywal, dzisiejszy prefekt, jest dość wspaniałomyślny, aby śpiewać twoje pochwały? Czy zapominasz, że Cointetowie ścigają nas pod nazwiskiem Métiviera i chcą z pewnością doprowadzić Dawida do tego, aby im oddał w ręce zyski swego odkrycia?... Z którejkolwiek strony pochodzi ten artykuł, wydaje mi się niepokojący. Budziłeś tutaj jedynie nienawiści, zazdrości; spotwarzano cię na mocy przysłowia: „Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, i oto wszystko zmienia się w mgnieniu oka.
— Nie znasz miłości własnej prowincjonalnych miasteczek — odparł Lucjan. — W pewnej mieścinie na południu ludność wyległa, aby przyjmować u bram młodego człowieka, który otrzymał nagrodę na jakimś konkursie, widząc w nim wielkiego człowieka in spe885!
— Słuchaj mnie, drogi Lucjanie, nie chcę ci mówić kazań, powiem wszystko w jednym słowie: miej się tu na baczności przed najmniejszym drobiazgiem.
— Masz słuszność — odparł Lucjan, przykro dotknięty, iż znalazł u siostry tak mało entuzjazmu.
Poeta był u szczytu radości, widząc, jak pokątny i hańbiący powrót do Angoulême zmienia się w triumf.
— Nie wierzysz w tę trochę sławy, która nas kosztuje tak drogo! — wykrzyknął Lucjan po godzinie milczenia, w czasie którego burza zebrała się w jego sercu.
Za całą odpowiedź Ewa spojrzała na Lucjana, a spojrzenie to sprawiło, iż zawstydził się swego oskarżenia.
Na krótko przed obiadem woźny z prefektury przyniósł list zaadresowany do Lucjana Chardona; list ten jak gdyby przyznawał słuszność próżności poety, którego już oto świat wyrywał rodzinie. List mieścił następujące zaproszenie:
Hrabiostwo Sykstusowie du Châtelet mają zaszczyt prosić p. Lucjana Chardona na obiad dnia 15 września br.
Do listu dołączona była karta wizytowa:
— Jesteś pan w łasce — rzekł stary Séchard — mówią o panu w mieście jak o wielkiej figurze... Wszczyna się sprzeczka między Angoulême a Houmeau, które z nich ma ci uwić wieńce...
— Droga Ewo — szepnął Lucjan siostrze — znajduję się najzupełniej w tym samym położeniu co w dniu, gdy miałem pierwszy raz iść do pani de Bargeton: nie mam się w co ubrać na ten obiad.
— Masz tedy zamiar przyjąć to zaproszenie?... — krzyknęła pani Séchard, przestraszona.
Wywiązała się w tej kwestii polemika między bratem i siostrą. Zdrowy rozsądek mieszkanki prowincji powiadał Ewie, że należy się pokazywać światu jedynie z uśmiechniętą twarzą, w nienagannym stroju; ale pod tym kryła się jeszcze jej prawdziwa myśl: „Dokąd ten obiad zawiedzie Lucjana? Jakie nań ma zamiary ten wielki świat? Czy nie knują czegoś przeciw niemu?”
Wreszcie, udając się na spoczynek, Lucjan rzucił siostrze:
— Ty sobie nie zdajesz sprawy z mego wpływu! Żona prefekta zlękła się dziennikarza; zresztą w hrabinie du Châtelet tkwi zawsze jeszcze dawna Luiza! Kobieta, która uzyskała tyle faworów, może ocalić Dawida! Powiem jej o odkryciu, którego mój brat dokonał; uzyskać dziesięć tysięcy od ministerstwa będzie dla niej drobnostką.
O jedenastej wieczór Lucjan, jego siostra, matka i stary Séchard jak również Kolb i Maryna zbudzili się, wyrwani ze snu przez orkiestrę miejską wzmocnioną muzyką załogi, i ujrzeli plac du Mûrier pełen ludzi. Młodzież miejscowa wyprawiała serenadę dla Lucjana Chardona de Rubempré. Lucjan stanął w oknie pokoju siostry i po ostatnim utworze, wśród najgłębszego milczenia, rzekł:
— Dziękuję wam, rodacy, za zaszczyt, jaki mi czynicie, zaszczyt, którego będę się starał być godny; darujcie mi, że nie powiem więcej: wzruszenie moje jest tak żywe, że nie pozwala mi znaleźć słów.
— Niech żyje autor Gwardzisty!... Niech żyje autor Stokroci!... Niech żyje Lucjan de Rubempré!
Po tych trzech salwach, wzniesionych przez kilka głosów, trzy wieńce wraz z kilkoma bukietami wpadły, zręcznie rzucone, przez okno do mieszkania. W dziesięć minut później plac był pusty i cichy.
— Wolałbym dziesięć tysięcy franków — rzekł stary Séchard, który z głęboko szyderczą miną obracał w rękach wieńce i bukiety. — Ale cóż! Pan dałeś im stokrotki, oni oddają ci bukieciki: robicie w kwiatach.
— Tak pan ceni zaszczyt, jaki mi świadczą ziomkowie! — wykrzyknął Lucjan, którego fizjonomia przedstawiała wyraz zupełnie wolny od melancholii i promieniejący prawdziwą radością. — Gdybyś znał ludzi, papo Séchard, wiedziałbyś, że podobna chwila nie zdarza się dwa razy w życiu. Jedynie prawdziwemu entuzjazmowi można zawdzięczać podobne triumfy!... To, droga matko i siostro, zaciera wiele zgryzot.
Lucjan uściskał matkę i siostrę, jak się ściskają ludzie w owych chwilach, gdy radość występuje z brzegów falą tak szeroką, że trzeba ją przelać w serce przyjaciela... („W braku przyjaciela — rzekł kiedyś Bixiou — pijany powodzeniem autor ściska odźwiernego”).
— I cóż, drogie dziecko — rzekł do Ewy — czemu płaczesz? A, to z radości...
— Ach — rzekła Ewa do matki, skoro znalazły się same i miały wrócić do łóżek — zdaje się, że w każdym poecie mieszka pięknisia najgorszego rodzaju...
— Masz słuszność — odparła matka, potrząsając głową — Lucjan zapomniał już wszystko, nie tylko swoje nieszczęścia, ale i nasze.
Matka i córka rozstały się, nie śmiejąc wyrazić całej swojej myśli.
W krajach pożeranych niesubordynacją społeczną, ukrytą pod słowem „równość”, wszelki triumf jest cudem, który nie dzieje się, jak i wiele cudów zresztą, bez udziału zręcznych maszynistów. Na dziesięć owacji, jakie spotykają żyjących ludzi z porywu wdzięcznej ojczyzny, z pewnością dziewięć ma przyczyny obce osobie laureata. Czyż triumf Woltera na deskach Komedii Francuskiej nie był triumfem filozofii jego wieku?886 We Francji można triumfować jedynie wtedy, kiedy cały świat wieńczy siebie w osobie triumfatora. Toteż obie kobiety miały słuszność w swoich przeczuciach. Sukces prowincjonalnego geniusza był czymś zbyt przeciwnym prowincjonalnej martwocie Angoulême, aby sprężyną jego nie miał być jakiś interes albo też gorliwy maszynista: dwa zarówno niebezpieczne współpracownictwa. Nieufność Ewy, jak bywa zresztą u większości kobiet, tkwiła w instynkcie: sama przed sobą nie umiałaby jej usprawiedliwić. Zasypiając, myślała:
„Kto tutaj tak bardzo jest przejęty Lucjanem, aby na jego rzecz poruszyć całe miasto? Stokrocie nie są zresztą jeszcze wydane; skądże tedy te owacje na rachunek przyszłego sukcesu?...”
Triumf ten był w istocie dziełem Petit-Clauda. W dniu, w którym proboszcz z Marsac oznajmił mu powrót Lucjana, adwokat był po raz pierwszy na obiedzie u pani de Senonches, która miała oficjalnie przyjąć prośbę jego o rękę pupilki. Był to jeden z owych rodzinnych obiadów, których uroczystość ujawnia się raczej w toaletach niż w ilości biesiadników. Mimo iż w rodzinie, wszyscy czują się jak na przedstawieniu, każdy wyraża coś swoim zachowaniem. Franciszkę wystawiono niby za gablotką. Pani de Senonches wywiesiła flagi swoich najwyszukańszych toalet. Pan du Hautoy był w czarnym fraku. Pan de Senonches, uwiadomiony przez żonę o przybyciu pani du Châtelet, która miała się pokazać u nich po raz pierwszy, oraz o oficjalnym występie konkurenta Franciszki, przybył od państwa de Pimentel. Cointet, ubrany w swój najpiękniejszy orzechowy surdut, przypominający krojem sutannę, migotał oczom obecnych diamentem wartości sześciu tysięcy franków, wpiętym w żabot; była to zemsta bogatego kupca nad ubogą arystokracją. Petit-Claud, wystrzyżony, wyczesany, wymyty, nie mógł się wyzbyć sztywnej i oschłej miny. Trudno było nie porównać tego chudego adwokaciny w opiętym fraku do zamrożonej żmii; ale nadzieja tak ożywiała jego oczy podobne do oczu sroki, twarz jego oblekła się w tyle lodowatego chłodu, trzymał się tak sztywno, że utrafił właśnie w ton godnego i ambitnego prokuratora z prowincji. Pani de Senonches prosiła zaufanych, aby nie wspominali nikomu o pierwszym spotkaniu jej pupilki z konkurentem ani o zapowiedzianej wizycie pani prefektowej, spodziewała się tedy, iż goście napłyną hurmem. Prefekt i jego żona załatwili urzędowe wizyty prostym rzuceniem biletów, zachowując zaszczyt osobistej bytności jako osobliwe i celowe wyróżnienie, toteż arystokracja angulemska nie posiadała się z ciekawości i wiele osób z obozu Chandour postanowiło udać się do pałacu Bargeton — jako że wzbraniano się nazywać ów dom pałacem Senonches. Oznaki wpływów hrabiny du Châtelet rozbudziły wiele ambicji; opowiadano zresztą, iż tak zmieniła się na korzyść, że każdy chciał to osądzić własnymi oczami. W drodze Petit-Claud dowiedział się od Cointeta, iż pani prefektowa pozwoliła łaskawie, aby Zefiryna przedstawiła jej narzeczonego drogiej Frani; za czym887 adwokat postanowił wyciągnąć korzyść z fałszywego położenia, w jakim powrót Lucjana stawiał Luizę.
Państwo de Senonches, kupując dom Bargetonów, wzięli na siebie tak ciężkie zobowiązania, iż jako szczerzy mieszkańcy prowincji nie odważyli się podjąć najmniejszej zmiany. Toteż pierwszym słowem Zefiryny, kiedy wyszła na spotkanie uroczyście oznajmionej prefektowej, było:
— Patrz, droga Luizo, jesteś tu jeszcze u siebie!... — Tak mówiła, pokazując świecznik z kryształowymi wisiorkami, boazerie i umeblowanie, które niegdyś tak bardzo olśniły Lucjana.
— O tym, moja droga, najmniej pragnę sobie przypominać — rzekła z wdziękiem prefektowa, rzucając dokoła spojrzenie, aby się przyjrzeć zgromadzeniu.
Każdy przyznał w duchu, iż Luiza de Nègrepelisse niepodobna była do samej siebie. Wielki świat paryski, w którym bawiła półtora roku, pierwsze chwile szczęścia małżeńskiego, które tak samo przekształciły kobietę, jak Paryż mieszkankę prowincji, pewna godność, jaką daje władza, wszystko to uczyniło z hrabiny du Châtelet osobę zaledwie tak podobną do dawnej pani de Bargeton, jak dwudziestoletnia dziewczyna podobna jest do swej matki. Miała zachwycający stroik z koronek i kwiatów, niedbale przypięty diamentową szpilką. Włosy ułożone à l’anglaise888 dobrze oprawiały twarz i odmładzały ją, zacierając kontury. Fularowa889 wycięta suknia, rozkosznie oszyta frędzelkami — dzieło słynnej Wiktoryny — uwydatniała smukłą kibić. Ramiona, okryte blondynową890 chusteczką, ledwie były widoczne pod gazą, zręcznie owiniętą koło zbyt długiej szyi. Mówiąc, bawiła się ładnymi drobiażdżkami, z którymi obchodzenie się jest zabójczą rafą dla mieszkanki prowincji; śliczny flakonik z solami wisiał na łańcuszku u bransolety; w ręku trzymała wachlarz i chusteczkę, nic nie czując się nimi zakłopotana. Smak najdrobniejszych szczegółów, wzięcie skopiowane z pani d’Espard odsłaniały w Luizie pilną uczennicę Dzielnicy Saint-Germain. Co się tyczy starego galanta z epoki Cesarstwa, to dojrzał w małżeństwie jak owe melony, które, z zielonych poprzedniego dnia, stają się żółte w ciągu jednej nocy. Znajdując na rozkwitłej twarzy żony świeżość, którą Sykstus postradał, podawano sobie z ucha do ucha tradycyjne prowincjonalne koncepty tym skwapliwiej, iż wszystkie kobiety wściekłe były o nową pozycję ekskrólowej Angoulême; uparty intruz musiał tedy zapłacić za żonę. Wyjąwszy państwa de Chandour, nieboszczyka pana de Bargeton, pana de Pimentel i Rastignaców, zebranie było prawie równie liczne jak w dniu, kiedy Lucjan czytał w tym samym salonie swoje utwory, gdyż Jego Wielebność ksiądz biskup przybył również w asystencji wielkich wikariuszów891. Petit-Claud, wzruszony widokiem angulemskiej arystokracji, która cztery miesiące temu nie mogła być dlań nawet fantastycznym marzeniem, uczuł, iż nienawiść jego do wyższych klas słabnie. Hrabina du Châtelet wydała mu się uroczą, zwłaszcza iż równocześnie rzekł sobie w duchu:
„Pomyśleć, że ta kobieta może mnie zrobić podprokuratorem!”
W połowie wieczoru, użyczywszy jednako długiej chwili rozmowy każdej z kobiet, odmieniając ton i wzięcie wedle ważności osoby oraz jej zachowania się w epoce ucieczki z Lucjanem, Luiza usunęła się z Jego Wielebnością do buduaru892. Wówczas Zefiryna ujęła pod ramię Petit-Clauda, któremu serce biło jak młotem, i zaprowadziła go do tego buduaru, gdzie rozpoczęły się nieszczęścia Lucjana i gdzie miały się one dopełnić.
— Oto pan Petit-Claud, moja droga; polecam ci go tym żywiej, iż wszystko, co uczynisz dla niego, będzie niewątpliwie z korzyścią mojej pupilki.
— Pan jest adwokatem? — rzekła dostojna córa Nègrepelisse’ów, mierząc spojrzeniem Petit-Clauda.
— Niestety, tak, pani hrabino.
Nigdy syn krawca z Houmeau nie miał, w całym życiu, sposobności posłużyć się tymi dwoma słowami; toteż kiedy je wymawiał, usta miał jakby przepełnione.
— Ale — podjął — od pani hrabiny zależy, abym się znalazł w trybunale. Pan Milaud idzie, jak mówią, do Nevers...
— Zwykle — zauważyła hrabina — zostaje się drugim, potem pierwszym podprokuratorem. Ja chciałabym pana widzieć od razu pierwszym... Aby się zająć panem i uzyskać dla pana tę łaskę, chciałabym mieć pewność pańskiego oddania tronowi, religii, a zwłaszcza
Uwagi (0)