Darmowe ebooki » Powieść » Tajemnicza wyspa - Jules Gabriel Verne (darmowa czytelnia online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Tajemnicza wyspa - Jules Gabriel Verne (darmowa czytelnia online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne



1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 88
Idź do strony:
— Pamiątka dla jednodniowych przyjaciół. — Grobowiec kapitana Nemo. — Kilka rad dla kolonistów. — Ostatnia chwila. — Na dnie morza.

Tymczasem nadszedł dzień. Do głębokiej krypty nie docierał najmniejszy promyk słońca. Przypływ morza zalał otwór, ale sztuczne światło tryskające długimi snopami przez ściany „Nautilusa” nie słabło ani na chwilę, toteż zwierciadło wody otaczające statek wciąż lśniło tak samo.

Kapitan Nemo, skrajnie wyczerpany, opadł na otomanę. O przeniesieniu go do Granitowego Pałacu nie było co nawet myśleć, gdyż stanowczo oznajmił, że chce pozostać wśród bezcennych cudów „Nautilusa” i tu oczekiwać na nadchodzącą śmierć.

Podczas dość długiego okresu osłabienia, które prawie pozbawiło chorego świadomości, Cyrus Smith i Gedeon Spilett uważnie obserwowali jego stan. Widać było, że kapitan powoli gaśnie. Wkrótce miało zupełnie zabraknąć sił temu niegdyś tak potężnemu ciału, dziś zaś kruchej powłoce duszy zbierającej się do odlotu. Resztka życia skupiała w sercu i w głowie.

Inżynier i reporter naradzili się po cichu. Czy można było coś jeszcze zrobić dla umierającego? Czy dałoby się, jeżeli nie ocalić go, to przynajmniej przedłużyć mu życie o kilka dni? Nie, on sam oświadczył, że nie ma już dla niego żadnego ratunku i ze spokojem oczekiwał śmierci.

— Nic nie możemy zrobić — — powiedział Gedeon Spilett.

— Na co on umiera? — spytał Pencroff.

— Po prostu gaśnie — odpowiedział reporter.

— Ale gdybyśmy go — ciągnął dalej marynarz — wynieśli na świeże powietrze, na słońce, może by przyszedł do siebie?

— Nie, Pencroffie — odparł inżynier — to by nic nie pomogło. Zresztą kapitan Nemo nie zgodziłby się nigdy na opuszczenie statku. Od trzydziestu lat żyje na „Nautilusie” i na „Nautilusie”, a nie gdzie indziej, chce umrzeć.

Zapewne kapitan Nemo usłyszał odpowiedź Cyrusa Smitha, ponieważ podniósł się i słabym, ale jeszcze zrozumiałym głosem powiedział:

— Ma pan rację. Powinienem i chcę umrzeć tutaj. Dlatego mam prośbę.

Cyrus Smith i jego towarzysze zbliżyli się do otomany i ułożyli jej poduszki tak, aby umierający miał wygodniejsze oparcie.

Wówczas jego wzrok zaczął błądzić po wszystkich cudach tego salonu, oświetlonego elektrycznym blaskiem rozpraszanym przez arabeski świetlnego sufitu. Popatrzył kolejno na obrazy zawieszone na wspaniałych obiciach ścian, na arcydzieła mistrzów włoskich, flamandzkich, francuskich i hiszpańskich, na rzeźby z marmuru i brązu, stojące na postumentach, na wspaniałe organy oparte o przepierzenie tylnej ściany, na szklane gabloty rozstawione wokół basenu znajdującego na środku salonu, w których błyszczały najbardziej godne podziwu płody morza: morskie rośliny, jamochłony, sznury pereł nieocenionej wartości, a wreszcie jego wzrok zatrzymał się na dewizie wypisanej na frontonie tego muzeum, na dewizie „Nautilusa”:

Mobilis in mobili446.

Zdawało się, jakby chciał po raz ostatni popieścić wzrokiem te arcydzieła sztuki i przyrody, do których ograniczył swój świat w ciągu długoletniego pobytu w głębinach mórz.

Cyrus Smith uszanował milczenie kapitana Nemo. Czekał, aż umierający sam zacznie mówić.

Po kilku chwilach, w czasie których zapewne przesunęło mu się przed oczyma całe jego życie, kapitan Nemo zwrócił się do kolonistów i powiedział:

— Czy uważacie, panowie, że macie wobec mnie dług wdzięczności?

— Kapitanie, oddalibyśmy swoje życie, aby przedłużyć pańskie!

— To dobrze — ciągnął dalej kapitan Nemo — to dobrze. Przyrzeknijcie mi więc wypełnić moją ostatnią wolę, a wynagrodzicie mi za wszystko, co dla was uczyniłem.

— Przyrzekamy! — odpowiedział Cyrus Smith.

Obietnicą tą wiązał zarazem siebie i swoich towarzyszy.

— Panowie — podjął kapitan — jutro już mnie nie będzie.

I powstrzymując ruchem Harberta, który chciał zaprzeczać, powiedział:

— Tak jest. Jutro już mnie nie będzie, a nie chciałbym mieć innego grobowca niż „Nautilus”. To moja trumna. Wszyscy moi przyjaciele spoczywają na dnie morza i ja też chciałbym tam spocząć.

Głębokie milczenie było odpowiedzią na te słowa kapitana Nemo.

— Wysłuchajcie mnie uważnie, panowie — mówił dalej — „Nautilus” jest uwięziony w tej grocie, gdyż jej próg się podniósł. Jeśli jednak statek nie może opuścić swojego więzienia, to może przynajmniej zapaść się w otchłań, która jest pod nim, i pochować w jej głębi moją śmiertelną powłokę.

Koloniści w skupieniu słuchali słów umierającego.

— Jutro po mojej śmierci, panie Smith — mówił dalej kapitan — pan i pańscy towarzysze opuścicie „Nautilusa”, gdyż wszystkie skarby, które się w nim znajdują, powinny zniknąć wraz ze mną. Jedna tylko pamiątka pozostanie po księciu Dakkarze, którego historię teraz już znacie. Ta oto szkatułka zawiera diamenty wartości wielu milionów, w większości pochodzące z epoki, gdy będąc ojcem i mężem, prawie uwierzyłem w szczęście, oraz zbiór pereł wydobytych przeze mnie i moich przyjaciół z głębi mórz. Dzięki tym skarbom będziecie mogli dokonać wiele dobrego. W rękach takich jak pańskie, panie Smith, i pańskich towarzyszy pieniądze nie mogą sprowadzić złych następstw. Będę więc tam z wysoka wspólnikiem waszych poczynań i jestem o nie spokojny.

Po paru chwilach odpoczynku, jakiego wymagało jego niezmierne osłabienie, kapitan Nemo ciągnął dalej:

— Jutro zabierzecie szkatułkę i opuścicie ten salon, zamykając za sobą drzwi. Potem wyjdziecie na platformę „Nautilusa” i zamkniecie klapę luku, mocując ją sworzniami.

— Zrobimy to, kapitanie — odpowiedział Cyrus Smith.

— Dobrze. Następnie wsiądziecie do łódki, na której tu przypłynęliście. Jednak przed opuszczeniem „Nautilusa” udacie się na rufę i otworzycie tam dwa wielkie kurki znajdujące się na linii wodnej. Wówczas woda dostanie się do zbiorników i „Nautilus” powoli zanurzy się, żeby spocząć na dnie otchłani.

A gdy Cyrus Smith zrobił gest, jakby chciał coś zauważyć, kapitan dodał:

— Nie obawiajcie się o nic. Pochowacie tylko zmarłego.

Ani Cyrus Smith, ani żaden z jego towarzyszy nie ośmielił się sprzeciwić kapitanowi Nemo. Wyraził swoją ostatnią wolę i nie pozostało im nic innego, jak ją spełnić.

— Czy przyrzekacie mi to, panowie? — dodał kapitan Nemo.

— Tak, kapitanie — odpowiedział inżynier.

Kapitan podziękował ruchem głowy i prosił kolonistów, żeby na parę godzin zostawili go samego. Gedeon Spilett chciał koniecznie pozostać przy nim, na wypadek gdyby nastąpił kryzys, ale umierający odmówił:

— Będę żył do jutra.

Opuścili więc wszyscy salon, przeszli przez bibliotekę, salę jadalną i dotarli do maszynowni na dziobie, gdzie znajdowały się aparaty elektryczne, dostarczające „Nautilusowi” ciepło, światło, a także siłę mechaniczną. „Nautilus” był arcydziełem mieszczącym w sobie arcydzieła. Inżynier podziwiał go w zdumieniu.

Koloniści wyszli na platformę, wznoszącą się na siedem do ośmiu stóp nad wodą. Tu położyli się przy grubej, soczewkowatej szybie osłaniającej coś w rodzaju wielkiego oka, z którego tryskał snop światła. Za nim widać było kabinę mieszczącą koła sterowe, gdzie przebywał sternik, gdy prowadził „Nautilusa” przez tonie morskie, oświetlane na znaczną odległość przez promienie światła elektrycznego.

Cyrus Smith i jego towarzysze początkowo milczeli, gdyż wszystko, co przed chwilą widzieli i słyszeli, wywarło na nich wielkie wrażenie i serce im się ściskało na myśl o tym, że człowiek, który tyle razy im pomagał, ich obrońca, którego znali zaledwie kilka godzin, znajduje się na progu śmierci. Jakikolwiek wyrok wydaliby potomni o czynach tej, można omalże powiedzieć, nadludzkiej istoty, książę Dakkar pozostanie na zawsze jedną z tych niezwykłych postaci, o których pamięć nigdy nie zaginie.

— To dopiero człowiek! — zawołał Pencroff. — Wprost nie do wiary, że żył w ten sposób na dnie oceanu! A pomyśleć jeszcze, że może i tam nie znalazł więcej spokoju niż gdzie indziej...

— Może „Nautilus” — zauważył Ayrton — mógłby nam się przydać, żeby opuścić Wyspę Lincolna i dotrzeć do jakiegoś zamieszkałego lądu.

— Do kroćset diabłów! — krzyknął Pencroff. — Ja nie odważyłbym się kierować podobnym statkiem. Pływać po morzu — zgoda! Ale pod morzem — nigdy!

— Wydaje mi się — odparł reporter — że manewrowanie takim aparatem podwodnym jak „Nautilus” musi być bardzo łatwe, Pencroffie, i że prędko byśmy się to tego przyzwyczaili. Nie trzeba się na takim statku obawiać burzy ani uderzenia o inny statek. Kilka stóp pod powierzchnią morze jest spokojne jak jezioro.

— Bardzo możliwe — upierał się marynarz — ale wolę uczciwy podmuch wiatru na pokładzie solidnie zbudowanego i ożaglowanego statku. Statki są do pływania po wodzie, a nie pod nią.

— Przyjaciele — odpowiedział inżynier — nie ma co teraz dyskutować o okrętach podwodnych, przynajmniej jeśli chodzi o „Nautilusa”. „Nautilus” nie należy do nas i nie mamy prawa nim rozporządzać. Zresztą w żadnym wypadku nie moglibyśmy z niego skorzystać. Nie tylko bowiem nie może się wydostać z pieczary, której wejście zamknęło znaczne wydźwignięcie się skał bazaltowych, ale ponadto kapitan Nemo życzy sobie, aby po jego śmierci statek został zatopiony razem z jego ciałem. Taka jest jego wyraźna wola i ją spełnimy.

Po dłuższej rozmowie Cyrus Smith i jego towarzysze zeszli znowu do wnętrza „Nautilusa”. Tam posilili się nieco i wrócili do salonu.

Kapitan Nemo ocknął się z odrętwienia i jego oczy zapłonęły dawnym blaskiem. Na jego ustach zarysowywał się lekki uśmiech. Koloniści podeszli do niego.

— Panowie — odezwał się do nich kapitan — jesteście odważnymi, uczciwymi i dobrymi ludźmi. Poświęciliście się wszyscy całym sercem wspólnemu dziełu. Często was obserwowałem.. Pokochałem was, kocham was!... Proszę mi podać rękę, panie Smith!...

Cyrus Smith wyciągnął dłoń, a kapitan uścisnął ją serdecznie.

— Jak to dobrze! — szepnął.

A potem dodał:

— Ale dosyć o mnie. Musze porozmawiać o was i o Wyspie Lincolna, gdzie znaleźliście schronienie... Czy chcecie ją opuścić?

— Z tym, żeby później na nią powrócić, kapitanie! — odparł żywo Pencroff.

— Powrócić? Rzeczywiście, Pencroffie — odpowiedział kapitan, uśmiechając się. — Wiem przecież, jak kocha pan tę wyspę. Dzięki waszym staraniom zmieniła się zupełnie i niezaprzeczalnie należy do was.

— Mamy zamiar, kapitanie — odezwał się Cyrus Smith — ofiarować ją Stanom Zjednoczonym i założyć na niej bazę dla naszej marynarki, bardzo dogodnie położoną w tej części Pacyfiku.

— Myślicie o swojej ojczyźnie, panowie — odpowiedział kapitan. — Pracujecie dla jej pomyślności, dla jej sławy. Macie rację. Ojczyzna!... Właśnie tam trzeba wrócić!... Tak, tam się powinno umrzeć!... A ja umieram z dala od wszystkiego, co ukochałem.

— Czy ma pan może do przekazania jakieś ostatnie rozporządzenia? — zawołał żywo inżynier. — Może jakąś pamiątkę do wręczenia przyjaciołom, których pozostawił pan w górach Indii?

— Nie, panie Smith. Nie mam już przyjaciół. Jestem ostatnim ze swojego rodu i dawno już umarłem dla wszystkich, którzy mnie znali. Powróćmy jednak do was. Samotność, odosobnienie to rzeczy smutne, przewyższające ludzkie siły. Ja umieram, gdyż uwierzyłem, że można żyć samotnie. Musicie zrobić wszystko, żeby opuścić Wyspę Lincolna i znów ujrzeć ziemię rodzinną. Wiem, że ci nędznicy zniszczyli zbudowany przez was statek...

— Teraz budujemy nowy — odezwał się Gedeon Spilett — i to statek tak duży, abyśmy mogli na nim popłynąć do najbliższych lądów; ale jeśli prędzej czy później zdołamy opuścić Wyspę Lincolna, powrócimy na nią. Zbyt wiele wspomnień nas z nią wiąże, abyśmy mogli kiedykolwiek o niej zapomnieć.

— Tutaj poznaliśmy kapitana Nemo — odezwał się Cyrus Smith.

— I tylko tutaj wszystko nam będzie pana przypominać — dodał Harbet.

— I tu właśnie odpocznę snem wieczystym, jeżeli... — Kapitan zawahał się i zamiast dokończyć zaczętego zdania, powiedział: — Panie Smith, chciałbym z panem pomówić... tylko z panem.

Towarzysze inżyniera, szanując życzenie umierającego, wyszli z sali.

Cyrus Smith tylko parę minut pozostał sam na sam z kapitanem Nemo. Wkrótce przywołał przyjaciół, ale nie wyjawił im ani słowa z tajemnic, które powierzył mu umierający.

Gedeon Spilett przyjrzał się bacznie choremu. Widać było, że kapitana podtrzymywała już tylko siła ducha, która jednak wkrótce już nie wystarczy, żeby powstrzymać narastające osłabienie fizyczne.

Dzień dobiegł końca, nie przynosząc żadnej ważnej zmiany. Koloniści ani na chwilę nie opuścili „Nautilusa”. Nadeszła noc, choć w krypcie nie można było tego rozpoznać.

Kapitan Nemo nie cierpiał, ale gasł. Jego szlachetne oblicze, okryte bladością zbliżającej się śmierci, było spokojne. Z ust wymykały się niekiedy prawie niezrozumiałe słowa, odnoszące się do rozmaitych zdarzeń z jego niezwykłego życia. Czuło się, że życie powoli opuszcza to ciało; ręce i nogi były już zimne.

Raz czy dwa odezwał się jeszcze do stojących przy nim kolonistów i uśmiechnął się do nich tym ostatnim uśmiechem, którego nieraz nawet śmierć nie zaciera.

Wreszcie krótko po północy kapitan Nemo ostatnim wysiłkiem zdołał skrzyżować ręce na piersiach, jak gdyby pragnął umrzeć w tej pozycji.

Około pierwszej nad ranem resztka życia skupiła się już tylko w jego spojrzeniu. Ostatni błysk zaświecił w źrenicach, niegdyś płonących takim ogniem. Potem, szepcząc „Bóg i Ojczyzna”, oddał ostatnie tchnienie.

Cyrus Smith, pochyliwszy się nad nim, zamknął oczy temu, który był niegdyś księciem Dakkarem, a w tej chwili przestał być nawet kapitanem Nemo.

Harbert i Pencroff płakali, Ayrton ukradkiem ocierał łzy. Nab klęczał obok reportera stojącego jak posąg.

Wśród tej ciszy Cyrus Smith uniósł rękę nad głową zmarłego i powiedział:

— Niech Bóg ma w opiece jego duszę! — Potem, zwracając się do przyjaciół, dodał: — Módlmy się za tego, którego straciliśmy!

Kilka godzin później koloniści spełnili obietnicę daną kapitanowi, wykonując ostatnią wolę umierającego.

Cyrus Smith i jego towarzysze opuścili „Nautilusa”, zabierając ze sobą jedyną pamiątkę pozostawioną im przez dobroczyńcę — szkatułkę zawierającą majątek wart kilka fortun.

Starannie zamknęli drzwi wspaniałego salonu, wciąż zalanego powodzią światła. Przytwierdzili sworzniami metalową pokrywę luku, tak aby ani kropla wody nie mogła przeniknąć do wnętrza „Nautilusa”.

Następnie koloniści zeszli do łódki przycumowanej

1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 88
Idź do strony:

Darmowe książki «Tajemnicza wyspa - Jules Gabriel Verne (darmowa czytelnia online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz