Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Jaroslav Hašek (biblioteka online za darmo txt) 📖
Satyra na wojsko i wojnę, ukazująca absurdy ostatnich lat istnieniaAustro-Węgier, najczęściej tłumaczona powieść czeskiej literatury oraznajsłynniejszy żołnierz — Józef Szwejk.
Przed laty przez lekarską komisjęwojskową urzędowo uznany za idiotę i zwolniony z armii, żyje spokojnie wPradze, handlując psami. Rozgadany bywalec knajp, przy każdej okazji gotówdo przytoczenia odpowiedniej anegdoty z życia zwykłych ludzi, lojalnyobywatel, manifestacyjnie oddany monarchii austro-węgierskiej. Jednak byćmoże diagnoza była błędna i Szwejk nie jest po prostu głupkiem? Psy, któresprzedaje jako rasowe, to zwykłe kundle, którym fałszuje rodowody. Kiedywybucha wojna i nasz bohater trafia do wojska, rozkazy wypełnia gorliwie,lecz według własnego sprytu, co rusz wpędzając w tarapaty siebie iprzełożonych. Oto Szwejk — nierozgarnięty głupek czy przebiegłyprostaczek?
- Autor: Jaroslav Hašek
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Jaroslav Hašek (biblioteka online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jaroslav Hašek
Objaśniwszy panu generałowi powikłaną sytuację słowy nader prostymi, Szwejk spojrzał na niego okiem pełnym takiego zaufania, że generał wziął to spojrzenie za prośbę poratowania żołnierzy. Oczywiście, gdy już wydaje się rozkaz marszu do latryny oddziałami, to rozkaz taki musi być poparty realnymi faktami.
— Niech im pan każe wsiadać do wagonów — rzekł generał do kapitana Sagnera. — Jak to jest, że szeregowcy nie dostali kolacji? Wszystkie eszelony przejeżdżające przez tę stację winny otrzymać kolację. Jest to stacja zaopatrzenia. Istnieje ściśle określony plan.
Generał rzekł to z taką pewnością siebie i takim tonem, jakby chciał powiedzieć, że skoro teraz już jest godzina jedenasta w nocy, a żołnierze nie dostali kolacji o szóstej wieczorem, to nie pozostaje nic innego, jak tylko zatrzymać tu pociąg przez noc i dzień następny aż do wieczora, aby żołnierze mogli otrzymać gulasz z kartoflami.
— Nie ma nic gorszego — rzekł z wielką powagą — nad zapominanie podczas transportu o zaopatrywaniu żołnierzy. Obowiązkiem moim jest dowiedzieć się, jak stoją sprawy dowództwa stacji. Albowiem, moi panowie, czasem dowódcy eszelonów winni są sami. Podczas rewizji stacji Subotiszcze na południowej kolei bośnieńskiej stwierdziłem, że sześć eszelonów nie otrzymało kolacji dlatego, iż dowódcy tych eszelonów zapomnieli jej zażądać. Sześć razy przyrządzano na stacji gulasz z kartoflami i nikt go nie zażądał. Trzeba było jedzenie wyrzucać na kupę. Proszę panów, były istne pagórki gulaszu z kartoflami, a o trzy stacje dalej żołnierze żebrali, właśnie ci żołnierze, którzy w Subotiszczu przejechali obok kopców gulaszu i kartofli. Żebrali o kawałek chleba. Jak panowie widzicie, winę ponosiła nie administracja wojskowa. — Machnął energicznie ręką. — Dowódcy eszelonów nie spełnili swoich obowiązków. Chodźmy do kancelarii.
Oficerowie poszli za nim myśląc w duchu, że wszyscy generałowie się zbłaźnili.
W komendzie stacji okazało się, że o gulaszu nic tu nie wiadomo. Prawda, że miano tu gotować kolację dla wszystkich przejeżdżających eszelonów, ale potem przyszedł rozkaz, żeby w rachubie wewnętrznej zaopatrzenia wojsk pozaliczać po 72 halerze na żołnierza, tak że każdy oddział przejeżdżający ma na swoim koncie po 72 halerze na szeregowca i sumę tę otrzyma przy najbliższej wypłacie żołdu. O ile chodzi o chleb, to żołnierze otrzymają go w Vatianie na stacji, po pół bochenka na żołnierza.
Dowódca punktu zaopatrzenia nie bał się generała. Rzekł mu prosto w oczy, że rozkazy co chwila są zmieniane. Czasem miewa przygotowane pożywienie dla eszelonów, ale przyjeżdża pociąg sanitarny, legitymuje się rozkazem wyższym, i koniec. Eszelon staje przed problematem pustych kotłów.
Generał gorliwie potakiwał, że tak jest, ale że stosunki się poprawią, bo na początku było znacznie gorzej. Wszystkiego nie podobna zrobić od razu, potrzebne jest doświadczenie, praktyka. Teoria przeszkadza właśnie praktyce. Im dłużej trwać będzie wojna, tym lepsze zapanują porządki.
— Mogę panom dać przykład z życia — rzekł z wielkim zadowoleniem, że przypomniał sobie coś kapitalnego. — Przed dwoma dniami eszelony, przejeżdżające przez stację Hatvan, nie dostały chleba, a wy go jutro będziecie fasowali. Teraz chodźmy do restauracji dworcowej.
W restauracji pan generał znowu zaczął mówić o latrynie i o tym, że to bardzo nieładny widok, gdy wszędzie na torze widać kaktusy. Jadł przy tym befsztyk i wszystkim się wydawało, że pan generał przeżuwa taki kaktus.
Na latryny kładł tak wielki nacisk, jakby od nich zależały losy monarchii.
Wobec sytuacji, jaka się wytworzyła skutkiem wystąpienia Włoch, zadeklarował, że właśnie w latrynach wojskowych spoczywa niezaprzeczona przewaga naszego żołnierza w kampanii włoskiej.
Wydawało się niemal, że zwycięstwo Austrii spoczywa w latrynie.
Dla pana generała wszystko było niesłychanie proste. Droga do sławy wojennej prowadziła według recepty: „O szóstej wieczorem żołnierze dostają gulasz z kartoflami, o pół do dziewiątej idzie wojsko do latryny, żeby się wyknocić, o dziewiątej idzie spać. Przed takim wojskiem nieprzyjaciel pierzcha ze zgrozą”.
Pan generał zadumał się, zapalił cygaro „Operas” i bardzo długo spoglądał w sufit. Namyślał się, co by tak jeszcze powiedzieć i o czym by tak pouczyć oficerów, skoro raz już wdał się z nimi w rozmowę.
— Rdzeń pańskiego batalionu jest zdrowy — rzekł niespodziewanie, gdy wszyscy byli przekonani, że jeszcze patrzeć będzie w sufit i milczeć. — Wszystko jest w zupełnym porządku. Ten żołnierz, z którym rozmawiałem, rzuca jak najlepsze światło na cały batalion swoją szczerością i postawą. To jest poręką, że batalion walczyć będzie do ostatniej kropli krwi.
Zamilkł i znowuż się zapatrzył w sufit opierając się wygodnie o poręcz krzesła. W tej pozycji mówił dalej, przy czym jedynie podporucznik Dub z niewolniczą uległością spoglądał na sufit razem z panem generałem.
— Ale batalion pański winien dbać o to, aby czyny jego nie zostały zapomniane. Bataliony waszej brygady mają już swoją historię, a wasz batalion winien tworzyć dalszy ciąg tej historii. Ale nie macie człowieka, który by prowadził dokładną kronikę czynów batalionu i tworzył jego historię. W ręku takiego kronikarza winny być wszystkie nici tego, co która kompania wykonała. Trzeba na to człowieka inteligentnego: osioł i bydlę nie zda się tu na nic. Panie kapitanie, musi pan zamianować bataillonsgeschichtsschreibera.
Potem spojrzał na zegar ścienny, który całemu ospałemu towarzystwu przypominał, że już czas się rozejść.
Na generała czekał na torze specjalny pociąg inspekcyjny; generał poprosił panów oficerów, aby go odprowadzili do wagonu sypialnego.
Komendant stacji westchnął, bo generał ani pomyślał, że trzeba zapłacić za befsztyk i butelkę wina. Znowuż będzie musiał wszystko zapłacić sam. Takie wizyty zdarzają się po kilka razy dziennie. Poszły na to już wagony siana, które kazał przesunąć na ślepy tor i sprzedał je firmie „Lowenstein”, wojskowym dostawcom siana w taki sam sposób, w jaki sprzedaje się żyto na pniu. Intendentura znowu kupiła te dwa wagony siana od firmy „Lowenstein”, ale dowódca stacji dla pewności pozostawił je dalej na ślepym torze. Nie wiadomo było, czy nie wypadnie mu jeszcze raz odprzedać je tej firmie.
Za to wszakże wszystkie wojskowe inspekcje, zawadzające o tę stację, chwaliły sobie komendanta, że daje dobrze jeść i pić.
*
Rano eszelon stał jeszcze na torze. Po pobudce żołnierze myli się przy pompach czerpiąc wodę do menażek, a pan generał, który jeszcze nie odjechał, poszedł osobiście rewidować latryny, do których według dziennego rozkazu kapitana Sagnera żołnierze chodzili „schwarmweise unter Kommando der Schwarmkommandanten”, żeby pan generał miał uciechę. Aby zaś uciechę miał także podporucznik Dub, kapitan Sagner zakomunikował mu, że ma dzisiaj dyżur.
Podporucznik Dub pilnował tedy latryn.
Były one długie, dwurzędowe i mieściły się w nich na raz dwie drużyny żołnierzy.
W tej chwili żołnierze grzecznie i ładnie siedzieli w kucki jeden przy drugim nad wykopanymi rowami jak jaskółki na drutach telegraficznych, kiedy jesienią wybierają się w podróż do dalekiej Afryki.
Białe kolana sterczały ze spuszczonych spodni, każdy żołnierz miał pas rzemienny przerzucony przez kark, jakby się chciał powiesić i tylko czekał na rozkaz.
I w tym widać było żelazną dyscyplinę wojskową, organizację.
Na lewym skrzydle siedział Szwejk, który przyplątał się tu także i z wielkim zainteresowaniem odczytywał kawałek papieru, wyrwanego z jakiejś powieści Różeny Jasenskiej:
Podniósłszy oczy znad świstka Szwejk bezwiednie spojrzał ku wyjściu z latryny i zdziwił się. W pełnej gali stał tam wczorajszy pan generał ze swoim adiutantem, zaś obok nich wyprostowany podporucznik Dub gorliwie im coś tłumaczył.
Szwejk rozejrzał się dokoła siebie. Wszyscy siedzieli spokojnie nad rowami i tylko szarże stały jak skostniałe, bez ruchu.
Szwejk zrozumiał powagę sytuacji.
Zerwał się tak, jak był, ze spuszczonymi spodniami, z rzemiennym pasem na karku, szybko użył papieru, który trzymał w ręku, i wrzasnął:
— Einstellen! Auf! Habtacht! Rechtsschaut!
I zasalutował. Dwa długie rzędy żołnierzy ze spuszczonymi spodniami i z rzemiennymi pasami na karkach stanęły nad latrynami.
Generał uśmiechnął się uprzejmie i rzekł:
— Ruht! Weiter machen.
Dziesiętnik Malek pierwszy dał przykład swemu oddziałowi, że winien wrócić do pozycji pierwotnej. Tylko Szwejk stał i salutował dalej, bowiem z jednej strony podchodził ku niemu z groźną miną podporucznik Dub, z drugiej — z uśmiechem pan generał.
— Ja was widział w nocy — ozwał się generał do Szwejka, żołnierza zaiste bardzo dziwnej postaci.
— Ich melde gehorsam, Herr Generalmajor — tłumaczył wzburzony podporucznik Dub zwracając się do generała — der Mann ist blödsinnig und als Idiot bekannt, säghafter Dummkopf.
— Was sagen Sie, Herr Leutnant? — wrzasnął nagle generał na podporucznika Duba i zaczął mu tłumaczyć, że jest właśnie całkiem przeciwnie. Żołnierz, który wie, co trzeba zrobić, gdy widzi przełożonego, nie jest taki głupi jak szarże, które tego nie wiedzą, czy udają, że nie wiedzą. Jest tu tak samo jak w polu. W chwili niebezpieczeństwa prosty żołnierz przejmuje dowództwo. Podporucznik Dub sam powinien był skomenderować: „Einstelen! Auf! Habacht! Rechtsschaut!”
— Podtarłeś sobie Arsch? — zapytał generał Szwejka.
— Posłusznie melduję, panie generale, że wszystko w porządku.
— Więcej srać nie będziesz?
— Posłusznie melduję, panie generale, że jestem fertig.
— No to zapnij spodnie jak się patrzy i stań na baczność. Ponieważ ostatnie słowo generał wymówił nieco głośniej, najbliżsi żołnierze zaczęli stawać nad latryną. Ale generał jak najuprzejmiej skinął im ręką i tonem ojcowskiej życzliwości mówił:
— Aber nein, ruht, ruht, nur weiter machen.
Szwejk stał tymczasem przed generałem w pełnej gali, a pan generał wygłosił do niego po niemiecku krótkie przemówienie:
— Szacunek dla przełożonych, znajomość regulaminu służbowego i przytomność umysłu znaczy w wojsku bardzo wiele. A jeśli z tym łączy się jeszcze dzielność, to nie ma takiego nieprzyjaciela, którego musielibyśmy się obawiać.
Zwracając się do podporucznika Duba i szturchając Szwejka palcem w brzuch, generał mówił:
— Niech pan sobie zapamięta: żołnierza tego natychmiast po przybyciu na front koniecznie awansować, a przy najbliższej sposobności przedstawić go do odznaczenia brązowym medalem za ścisłe pełnienie służby i znajomość... Wissen Sie doch, was ich schon meine... Abtreten!
Generał oddalał się od latryny, a podporucznik Dub wydawał tymczasem rozkazy tak głośne, aby mógł być słyszany przez generała:
— Erster Schwarm auf! Doppelreihen... Zweiter Schwarm...
Szwejk opuszczał tymczasem latrynę, a gdy przechodził obok podporucznika Duba, zasalutował z wielką energią, ale podporucznik i tak zatrzymał go i Szwejk musiał salutować jeszcze raz; podporucznik Dub powtarzał przy tym swoje:
— Znasz mnie? Nie znasz mnie! Ty mnie znasz z dobrej strony, ale jak mnie poznasz ze złej strony, to się rozpłaczesz!
Szwejk oddalił się wreszcie, aby wsiąść do wagonu, a po drodze myślał:
„Kiedyśmy stali w Karlinie w koszarach, był u nas lejtnant Chudavy, który gdy się rozzłościł, to wygadywał inaczej: »Pamiętajcie, chłopcy, że ja potrafię być wielką świnią i taką świnią pozostanę, dopóki wy będziecie w naszej kompanii«”.
Kiedy przechodził koło wagonu sztabowego, skinął na niego porucznik Lukasz i kazał powiedzieć Balounowi, żeby mu prędko przyniósł kawę i żeby mleko skondensowane zamknął porządnie, bo się może zepsuć. Baloun gotował właśnie kawę dla porucznika na małej maszynce spirytusowej u sierżanta rachuby Vańka. Idąc z poleceniem porucznika do Balouna, Szwejk zauważył, że w tym czasie, kiedy go nie było, cały wagon zaczął pić kawę.
Puszka z kawą i puszka z mlekiem były już do połowy opróżnione, a Baloun, popijając ciepły napój, grzebał łyżeczką w mleku skondensowanym, żeby sobie kawę jeszcze poprawić.
Jurajda, kucharz-okultysta, i sierżant rachuby Vaniek obiecywali, że jak tylko nadejdą konserwy mleczne i kawowe, to się panu porucznikowi Lukaszowi wszystko odda.
Szwejkowi także zaproponowano kawę, ale on odmówił i rzekł do Balouna:
— W tej chwili ze sztabu armii przyszedł rozkaz, żeby każdego pucybuta, który swemu oficerowi ukradnie konserwę mleczną kawową, wieszać w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Kazał ci to powiedzieć pan oberlejtnant, który życzy sobie natychmiast otrzymać kawę.
Wystraszony Baloun wyrwał telefoniście Chodounskiemu jego porcję, daną mu przed chwilą, przystawił ją do ognia, żeby się ogrzała, dodał zgęszczonego mleka i pędził z filiżanką do wagonu sztabowego.
Z oczami wytrzeszczonymi podał kawę porucznikowi Lukaszowi, przy czym przez głowę przeleciała mu myśl, że porucznik Lukasz czyta mu w oczach, jak to on gospodarował w jego konserwach.
— Trochę się spóźniłem — jąkał się Baloun — ponieważ nie mogłem puszki otworzyć.
— Pewnoś znowu mleko rozlał, co? — pytał porucznik Lukasz upijając trochę kawy. — A może żarłeś mleko łyżkami jak zupę? Wiesz, co cię czeka?
Baloun westchnął i zaczął lamentować:
— Mam troje dzieci, posłusznie melduję, panie oberlejtnant.
— Miej się na baczności, mój Balounie. Jeszcze raz ostrzegam cię przed skutkami twej żarłoczności. Czy Szwejk nie mówił ci nic?
— W przeciągu dwudziestu czterech godzin mogę zostać powieszony — smutnie odpowiedział Baloun kiwając się na wszystkie strony.
— Nie kiwaj mi się tu, idioto — rzekł z uśmiechem porucznik Lukasz — i popraw się. Pozbądź się już raz tego obżarstwa i powiedz Szwejkowi, żeby się tu gdzie na stacji czy w okolicy rozejrzał za czymś dobrym do zjedzenia. Masz tu na to dziesiątaka. Wręcz go Szwejkowi, bo ciebie nie poślę. Ciebie wtedy dopiero poślę, gdy będziesz tak nażarty,
Uwagi (0)