Tomko Prawdzic - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie można czytać książki online za darmo txt) 📖
Państwo Prawdziwcowie to stary szlachecki ród, który mieszka na Litwie. W swoim herbie mają lwa, który w swych łapach trzyma prawdę symbolizowaną przez żelazo. Prawdzicowie to ogromny ród, kilkadziesiąt rodzin. Nasi bohaterowie noszą przydomek Łaszczów.
Seniorem rodu był Bartłomiej, a jego żoną Hanna. Wiedli spokojne dostatnie życie w niewielkiej wiosce. Brakowało im tylko jednego — potomka. Nie raz smucili się z tego powodu i łzę uronili, aż tu po piętnastu latach małżeństwa doczekali się synka — Tomasza. Chłopiec był niezwykle inteligentny i dociekliwy, jego nauką zajął się najpierw miejscowy ksiądz. Ale pewnego dnia w ich progi zawitał Jakób Dołęga, bakałarz, który został nauczycielem Tomka. Następnie oddano go na nauki do Jezuitów, ale nie poczuł powołania, miał inne plany. Postanowił życie poświęcić na poszukiwanie Prawdy i ruszył w świat.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tomko Prawdzic - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie można czytać książki online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Tomko z politowaniem poglądał na Hrabiego a ten ciągnął dalej zapalając się własnem dowodzeniem.
Dziesiejszy wiek przeczy wszelkiej arystokracji ale to najwyższe głupstwo ubrane w szaty pozornej sprawiedliwości. — Gdzie światło? gdzie siły ducha? gdzie wszystko dobre? jeśli u nas. Nam wybranym rodzaju ludzkiego, nie powinieńże służyć cały rodzaj ludzki, nie jesteśmyż ogniskiem wszystkiego, celem ostatecznym stworzenia, koroną świata? Krzyczycie na ofiary z ludu czynione! zawsze Bogowie ofiar krwawych wymagali, bo się im należy. Massy! massy! wołacie, cóż to massy? Tłuszcza bez myśli, gmin bezmózgi, szuja jednem słowem — wybranemi my jesteśmy. Obrońcy praw ludu są obrońcami ciemnoty, materjalizmu; niwelujący ludzkość są nieprzyjaciołmi genjuszu i wszelkiej wyższości; a że ona reprezentuje Boga na ziemi, są więc ipso facto nieprzyjaciołmi samego Boga.
Gdy tak idąc ścieżką słuchają, a Hrabia to poprawując czapki, to ręką żywo gestykulując głośno rozprawia; zjawił się w pośród nich Dołęga, jak wczoraj po żebraczemu ubrany, a pokłoniwszy się skinieniem głowy Tomkowi i Germanowi, zagadł bez ceremonji Hrabiego.
— Hrabio, rzekł, słówko — zkąd arystokracya pochodzi?
— Ha! mówiłem wam przecie z wyższości indiwiduów, która niepojętemi dla nas drogi przelewa się na potomków w ród i ze krwią płynie.
— Z wyższości! ha! to prawda! rzekł Dołęga, ale z jakiej?
— Wszelkiej, jaka tylko być może. W pierwszych wiekach, jak wiecie, urodziła się arystokracya z siły pięści, najsilniejszy stał się najmożniejszym a najmożniejszego potomkowie, nasieniem panów —
— O! do djabła Hrabio! zakrzyczał German zjechałeś z drogi i zawadzisz o pień. Jest w piśmie świętem wiele znacząca powieść o Samsonie, pewnieś jej nigdy nie czytał.
— I owszem.
— Samson miał siłę potężną, ale że mu podobno oleju w głowie brakło, że się dał podwice za nos wodzić, że nie miał siły ducha, wyższości jego i niepodległości, musiał młyny obracać Filistynom, i siła wielka nie na wiele mu się przydała. Brednie to są, co Wasza Miłość mówicie o sile pięści. Jedyną siłą jest siła rozumu, siła ducha i wyższość umysłowa. Od niej to pochodzi wszelka arystokracja.
— Ha! ha! rozśmiał się Hrabia — taką rzeczą Platon i Arystoteles powinni byli —
— Nie przerywaj pan! dorzucił Dołęga, oni są w istocie arystokracją całej ludzkości, całych wieków. Wasza arystokracya rodu gniła i nikczemna! Wyższość umysłu, siła ducha, powinna być znamieniem arystokracji, bez niej nie ma tylko nadużycie i przesąd. Gdzie tylko panowie stracili wyższość tę, gdzie przestali spełniać missję daną im przez opatrzność prowadzenia niższych od siebie do umysłowej, duchowej wyższości; tam, jak u nas, domy ich pustką, herby gniazdami wróbli, ród pośmiewiskiem, a groby oplwane —
— Za pozwoleniem, rzekł Hrabia — prostując się, arystokracja jest trojaka: pieniężna, rodowa i umysłowa —
— Stara i oklepana brednia! panie Hrabio. Do zrobienia pieniędzy potrzeba najprzód głowy; kto nie ma głowy, choćby go rodził Montmorensy nic nie będzie znaczył na świecie, a z głową, z duchem, z wyższością umysłową, pierwszy chłop lepszy od ciebie mości Hrabio.
— Ale dajciesz mi pokój! niemam czasu! zawołał Krzywulec — dajcie mi pokój! Durzycie mi głowę niepotrzebną rozprawą — jadę właśnie i śpieszyć muszę na radę familijną do księcia S. — dajcie mi pokój.
— Tylko słówko jeszcze, zatrzymał Dołęga — myślicie więc hrabio, że arystokracya samą siłą wspomnień żyć może?
— Bez wątpienia! Jej wyższości znamieniem są małe rączki i drobne nóżki; dopóki te trwają —
— Z małemi rączkami i drobnemi nóżkami pójdziecie gdzie się wam ani jedno, ani drugie na nic nie przyda. Chcecie żyć? — stańcie na miejscu to jest na przedzie! Pracowaćby wam potrzeba, poznać błędy swoje, oziębłość, zastygnienie, rozwiązłość, płochość, dumę, uderzyć się w piersi i powrócić z pokorą do dawnej missji: wieść braci do udoskonalenia moralnego, przykładem, czynem. — To da wam nowe życie. Dziś żyjecie tylko sobą i dla siebie, odcięci od reszty społeczeństwa, trupem jesteście i zgnijecie. — —
— Pierwsza ślachta, odparł Hrabia spluwając i spiesząc do swego powozu; pierwsza ślachta tegoczesna powstała i urosła w wojnach krzyżowych, temu nie zaprzeczycie?
Choć wedle mnie idea ślachectwa stare jest jak świat, ale historycznie z dzisiejszego stanowiska? —
— Niech i tak będzie.
— Gdzież w krzyżowych wojnach, w wojnach jakichkolwiek, które zrodziły ślachtę, jest spełnienie owej missji — prowadzenie niższych ku udoskonaleniu, ku wyższości?
— Hrabia tego nie widzisz?
— Nie, mości panie, wyznaję —
— Oto najprzód przykład Krzyżowca uczył wielkości i świętości obowiązków: widzieli go ludzie poświęcającego siebie, życie, mienie dla idei jednej, dla wiary! To pierwsza; powtóre: Rycerz brał za giermka, za pacholę, za sługę często od pługa i roli człowieka, którego wiódł w świat z sobą, uczył go uczuć rycerskich, uczył go pogardy śmierci, honoru rycerskiego, poświęcenia, za wiarę, za słabych, za coś niematerjalnego, a nad wszelkie dobro ziemskie ważniejszego, słowem uczył go poświęcenia. Ten wojak okulały może lub oślepły powracał do domowej zagrody; a co wniósł wspomnień pod strzechę, to było jego nabytkiem, niemi on oświetlał rodzinę swoją. Co wlał we wnuki swoje, to o szczebel chociażby pragnieniem tylko, podnosiło ich wyżej.
Potomkowie naszej ślachty czego uczą tych ubogich, ktorych do siebie biorą i płaszczem łaski okrywają. Najgorsi uczą ich kart, rozpusty, próżniactwa i szyderstwa, dumy i zarozumienia; najlepsi — uczą robić cukier burakowy!! Wątpię Hrabio, żeby nawet Książe — który tylu ślachty używa do swych ogromnych fabryk, spełniał swoją missję jak należy. Cukier jest rzeczą doskonałą, ale nieprowadzi do niczego więcej, krom pieniędzy.
— Tandem, bądźcie waszmość zdrowi, nie mam czasu, rzekł pogardliwie Hrabia, kończę faktem: rozumowania wszystkie zbić można i rozumowaniami siakiemi takiemi co chęć pobudować, ale fakt jest to mur żelazny. Po kiego djabła ciśniecie się wszyscy do nas i czapkujecie arystokracji, kiedy ona tak zgniła i strupieszała? Adieu! adieu!
Rzuciwsy tę racę kongrewską na obóz nieprzyjacielski, Hrabia skoczył do powozu. — Żebrak szydersko nań spojrzawszy usiadł na drodze z westchnieniem, a Tomko zastanowił się w niepewności co miał z sobą począć. Tym czasem German otrzepując żaboty z tabaki, którą właśnie obficie nos poczęstował począł mu szeptać:
— A co kochanku?
— Jestem jak w lesie, im dalej, tem mniej rozumiem gdzie prawda, i co nią jest wyłącznie?
— A zatém?
— Idę dalej.
— I ja z tobą serce moje. Ciekawy jestem djabelnie na czem się to skończy; a przytem zajmuje mnie silnie twoja naiwność i poświęcenie — Pójdziemy więc dalej.
— Żal mi tylko porzucać Dołęgę.
— Ba! starca! Starość to już nie życie prawdziwe, to zachód słońca skrzepły i zimny, szanujmy ją, ale zbyt jej nie wynośmy. W młodości to, w tobie jest prawda żywota: młodość to nadzieja, pragnienie, czyn; starość żyje tylko łupinami i odrobinami. To konanie dogorywającej lampy.
— O mądry doktorze niemiecki, rzekł rozwalając się na trawie Diogenes — Dołęga — któż to ci powiedział? Młodość to życie ciała, starość to życie duszy. Ustały burze cielesne, zcichły namiętności, spi mięso, a podniosła się dusza, a żyje doświadczenie, a świta mądrość. Kajdany spruchniały i rozleciały się — swoboda umysłu zdobyta. Starość to dopiero żywot prawdziwy...
— No! i gadajcież! tak ślicznie zdaje się wyrozumowałem! zawołał śmiejąc się German. —
Tomko spoglądał na obu, brał za kij i wybierał się iść.
— Idź, idź! rzekł do niego Dołęga, nie obawiaj się, ja cię dopędzę jeszcze. Dokąd młody dobieży pędząc zdyszany, stary przywlecze się powoli nieznużony, silny, wytrwalszy: młody niewie dokąd idzie; stary upatrzył cel, dąży ku niemu, oszczędzi drogi i stanie wprzódy od niego. Ruszajcie sobie, ruszajcie!
German na pożegnanie chciał poczęstować rapą Dołęgę, ale stary żebrak pokazał mu figę. Niemczyk ukłonił się grzecznie, schował tabakierkę i poskoczył Tomka dopędzać.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Byli jeszcze nie o podal od domu.
Jakieś tęskne uczucie odwracało Tomka ku niemu, ale inne silniejsze parło go wprzód w nieznany mu świat. — Przecież, mówił w głębi duszy, dowiem się kiedyś, co jest prawdą. Tyle sprzeczności, tyle co krok spotykam prawd najróżniejszych, które jedna drugą spychają, zbijają, unieważniają, że wreszcie gdzieś muszę wynaleść prawdę jedyną, absolutną, wielką jak świat, co będzie wszystkich sprzeczności kluczem, wszystkie je zgniecie i rozbije a na gruzach usiędzie na tronie jasności i chwały wiekuistym, nieporuszonym!
— Tak jest! szepnął German, chodź tylko braciszku, chodź dalej, zobaczysz że taki musiemy odkryć tę Amerykę marzeń naszych. Jużeśmy się i tak bardzo wiele w krótkiej naszej nauczyli podróży, to jest że nic jeszcze nie umiemy.
Gdy to mówili, nadszedł wiaterek który po drodze piaskiem kręcił, a German poskoczył ku niemu wywijać z nim obertasa; Tomko tym czasem, któren czuł coraz silniej jak ciężko mu było znajome opuszczać miejsca, oglądał się, ociągał i zastanawiał.
Serce mu wyraźnie mówiło tęsknoty pełnym głosem: Po co iść dalej? wnijdź w siebie i spojrzyj w niebo!
W tem:
— Dzień dobry! ozwał się głosek srebrzysty.
Był to głos dobrej a pięknej Małgosi, a Małgosia była córką sąsiada państwa Prawdziców starego Ossoryi i towarzyszką lat Tomka dziecinnych.
Świeża jak różany pączek (choć to bardzo stare i nieświeże porównanie) wesolutka jak wróbelek, woniejąca młodością, jaśniejąca sercem, dziewczynka uśmiechała się białemi ząbkami do lubego jej Tomka. Wracała właśnie z odpustu na Zielną obchodzonego w pobliskim kościółku gdy ją Tomko napotkał. Z podziwieniem podniósł na nią oczy bo się jej zobaczyć nie spodziewał, bo się z nią pożegnać — zapomniał.
— Dokądże to Tomku? spytała śmiejąc się jeszcze. —
O! już po odpuście w Gruszycy, spóźniliście się po swojemu, o dniu zapomniawszy.
— Ja bo nie idę na odpust, odparł Tomko zafrasowany.
— No a dokądże?
— Na naukę!
— Jakto na naukę? zawołało dziewczę poklaskująć w dłonie — Terminować! Ty! ty ślacheckie dziecię! a na co! Boże miły! cóż to jest? Na naukę! A czego to myślicie się uczyć na szerokim świecie?
— Nie terminować, ale uczyć się idę — Małgosiu?
— Słyszę, ale czegóż?
— Prawdy! rzekł Tomko cicho, smutnie i jakby zawstydzony.
— Moj Boże! a w domuż? nie możnaż się jej było nauczyć z Ewangeliczki i Ołtarzyka?
To mówiąc Małgosia usiadła na trawie i spoglądając w oczy Prawdzicowi, tęskno pytała go dalej, łzy kryjąc ręką i chustką.
— Kochany Tomku, a nie żal że wam odchodząc nikogo? niczego? Spojrzała na niego ukradkiem, chłopiec spuścił oczy, zarumienił się i odpowiedział.
— Cóż żal nada, żal mi was wszystkich a pójdę dla tego.
— O! to wam nie żal nas, to nas nie kochacie —
— Ale powrócę?
— Tak! starym na sercu, zimnym i zmęczonym. O szkoda mi ciebie, szkoda! I spojrzała nań znowu, aż oczy ich się zbiegły w wejrzeniu —
Zdawało się dziewczynie że przeszyła go wzrokiem do głębi duszy i zbliżyła się pewniejsza zwycięztwa.
— Zostaniesz z nami, rzekła — nieprawdaż? I drzącą ręką chwyciła dłoń jego zimną — Pamiętasz nasze wieczory na ławce przed domem; szum jodeł naszego ogródka, lipy naszej pasieki, gołębie ulubione, cośmy je karmili we dwoje, piosnki naszego dzieciństwa tak rozkosznie smutne i tę obrączkę z włosów, którąś się ze mną zaręczył?
— Pamiętam! pamiętam! i powrócę Małgosiu — i znowu szumieć nam będą jodły nasze, kwitnąć lipy stare, gruchać gołębie i śpiewać będziemy piosnki dzieciństwa i zamienim wieczne obrączki —
— Ale ja niechcę żebyś odchodził! dodała żywo dziewczyna! — ja niechcę, niechcę! Tęskno mi będzie po tobie i płakać będę samotna i zapłaczę się wyglądaniem. A! powiedz mi, powiedz jestże szczęście wyższe nad to, które daje życie spokojne i sumienie czyste, szczęście któremeśmy jak złotem jabłkiem bawili się w dzieciństwie, jestże życie nad życie we dwojgu i w kątku?
Tomko milczał uparcie, łza mu się kręciła po powiece, z serca się dobywając, lecz razem myśl samolubna do ust sypała mu słowa:
— Małgosiu — ja chcę szczęścia takiego, ja po nie powrócę, ale chcę prawdy!
Ona spojrzała, opuściła ręce, potrzęsła głowa z politowaniem i zapłakała...
— Biedny Tomko! odezwała się — tyś chyba chory! Co to tobie? tyś chory pewnie! Iść w świat, a za sobą zostawiać serc dwoje, i więcej może, co cię tak wiernie, tak jedynie kochają.. Myślicież że co potrafi nagrodzić skarb taki? — Słyszałam raz w Ewangelij, którą czytał organista w wielkim tygodniu, że jakiś pogański czy żydowski książę pytał się Chrystusa — Co jest prawda? Lecz od czasu jak nam pan Bóg na świat przyszedł i umarł za nas, czyż jeszcze powtarzać można to pytanie? O! tyś chyba chory, tyś obłąkany! Prawda! a! to młodość zielona, pełna wiary, nadziei, miłości Boga i ludzi — prawda to nasze wiejskie życie, prawda to żywot spokojny w kwiecistych sadach, na złotych łanach naszych! Myślicież, że co lepszego znajdziecie gdzie nad prawdę miłości, wiary i nadziei?
— Niewiem, rzekł Tomko wzruszony, ale niespokój, żądza jakaś niepojęta mnie pędzi.
— Zły to niepokój, zła to żądza — ciekawość wiedzie do piekła, odparło dziewcze — Wierzyć i kochać czyż nie dość?
— A! dla mnie biednego nie dosyć!
— Biedny Tomku — Dalekoż tak iść myślicie niewiedząc po co i czemu?
— Gdzie oczy poniosą, dopóki nie dowiem się prawdy.
Małgosia zafrasowana chwyciła się za głowę.
— Pożegnajmyż się, rzekła cicho, bo Bóg tylko wie kiedy i z czem powrócicie — O ! żal mi ciebie, żal mi ciebie
Uwagi (0)