Tomko Prawdzic - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie można czytać książki online za darmo txt) 📖
Państwo Prawdziwcowie to stary szlachecki ród, który mieszka na Litwie. W swoim herbie mają lwa, który w swych łapach trzyma prawdę symbolizowaną przez żelazo. Prawdzicowie to ogromny ród, kilkadziesiąt rodzin. Nasi bohaterowie noszą przydomek Łaszczów.
Seniorem rodu był Bartłomiej, a jego żoną Hanna. Wiedli spokojne dostatnie życie w niewielkiej wiosce. Brakowało im tylko jednego — potomka. Nie raz smucili się z tego powodu i łzę uronili, aż tu po piętnastu latach małżeństwa doczekali się synka — Tomasza. Chłopiec był niezwykle inteligentny i dociekliwy, jego nauką zajął się najpierw miejscowy ksiądz. Ale pewnego dnia w ich progi zawitał Jakób Dołęga, bakałarz, który został nauczycielem Tomka. Następnie oddano go na nauki do Jezuitów, ale nie poczuł powołania, miał inne plany. Postanowił życie poświęcić na poszukiwanie Prawdy i ruszył w świat.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tomko Prawdzic - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie można czytać książki online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— Czemuż także nie całemu wewnętrznemu ruchowi organizmu, rzekł Baron — wszak ci ten jako ruch musi także wyrabiać ciepło.
— Zwierzęta z krwią zimną drętwieją pospolicie na zimę z łatwością. — Płuca u ryb zmieniają się w dychawki i kanały rozchodzące się po całem ciele. Płodność zwierząt jest w stosunku odwrotnym gorącości ich krwi i zogniskowania życia.
— Patrz waść na co się to zdało doskonalszym urodzić i z gorącą krwią!
— Pojąć to łatwo że mniej doskonały, mniej w sobie uorganizowany twór, łatwiej się rozpładza, niż ten który życie mając w sobie skupione silnie, trudno się niem podzielić może. Trzeba było ponęty najwyższej rozkoszy, żeby zmusić zwierzę do rozłamania, do podzielenia się życiem. Różnicę płci tak wybitne w wyższych organizacjach znikają zupełnie w polypach, które jak grzyby są obupłciowe i rozmnażają się bez ustanku. Im wyżej idziemy, tem różnice indywiduów czynnego i biernego stają się dobitniejsze. Kobieta względem mężczyzny jest prawie oddzielną istotą w porównaniu do lwa i lwicy.
Im zwierz doskonalszy, tem też organa pewne służą mu do oznaczonych stosunków, jednych drugiemi zastąpić nie może.
— Doskonała miara doskonałości, i z tąd jasno, rzekł Baron German, dla czego przy wyższej cywilizacji, dwóch też potraw jednemi widelcami nie jedzą.
— W wyższych stopniach organizacji, widzisz odrębne zupełnie organa oddychania, żołądek oddzielny, nerwy i mózg; pokarm bierze się jednym otworem.
Zwierzęta wszystkie wedle pospolitego twierdzenia i nazwania mają instynkt. Instynktem tu zowie się ścisły ich związek z naturą, ich z nią zjednoczenie, zespolenie, ich niewola i przykucie do ziemi. Pszczoła tak właśnie bezmyślnie buduje swe komórki, pająk wije swą sieć, jak krzyształ się formuje wedle pewnego prawa. Instynkt czyli duch powszechny przelewający się i ożywiający zwierzę, gra w nim bez jego wiedzy; z tąd czynności zwierzęcia, w pewnych danych warunkach są zawsze jedne i też same; zawsze niechybne, bo bezrozumne. Instynkt jest nieomylny, człowiek odrywając się od natury, dobiwszy się niezawisłości od niej —
— Wiemy coś o tej niezawisłości!
— Człowiek, opierając się na rozumie własnym, na wiedzy o sobie i samopoznaniu, właśnie dla tego, że jest rozumnym, myli się i błądzi.
— Jak to pocieszająca rzecz dla ludzkości, przerwał Baron, nieprawdaż Tomku.
Tomko boleśnie się skrzywił.
— Zwierzęta od początku świata mają tylko historją swej natury, człowiek ma historją swych upadków i postępu. One będąc częścią universum, zlane z niem, zniewolone są pod wpływem jego do pewnych machinalnych czynności; człowiek jako jednostka wyswobodzona, ma swobodę czynu, swobodę błędu, ale i nadzieję postępu.
Wmiarę jak sam człowiek mniej jest rozwinięty umysłowie: w dzieciństwie, w stanie upadku i dzikości, w chorobie, gdy dusza w nim usypia, — odzyskuje instynkt utracony wyrzekając się rozumu i staje się na chwilę niechybnym jak zwierzę.
Dziecię szuka piersi, chory czuje potrzebę pewnych pokarmów, jak zwierzę szuka lekarstwa w pewnych roślinach, których niezna własności, ale ku którym instynkt je pociąga, jak magnes żelazo. Zwierze obdarzone instynktem niema woli, niema wyboru, jest w ciągłej konieczności. — Tu miejsce, dodał nauczyciel, napomknąć o duchu i duszy.
— Czekamy, czekamy, i uszy otwieramy, zawołał Baron, chociaż to pachnie panną Scholastyką.
— Duch którym obdarzone jest zwierzę, jest częścią tylko ducha rozlanego w universum, jest cząstką; dusza jest całością w sobie. Zwierzę ma tylko ducha, człowiek ma duszę. On jest w sobie cały, światkiem, mikrokosmos.
Zwierzęta rozmaicie się dzielą; podziały te mniej więcej sztuczne na cechach stałych oparte, nigdy ścisłemi być niemogą.
— Słyszysz! rzekł Baron.
— W naturze, wszystko jest ciągłem stopniowaniem nieskończonem, nigdzie dobitnych granic i żelaznych słupów. W ogólności nie na skrajach podziałów które się z sobą łączą, ale w środku ich prawdzi się klassyfikacja.
— Może już dosyć o zwierzętach? spytał Baron. Ilu zoologów znakomitszych, tyle podziałów, a wszystkie jedne od drugich lepsze. Jedni patrzą tylko w zęby, drudzy tylko na nogi, inni tylko na grzbiety, a nikt jeszcze niedomyślił się patrzeć na wszystko razem. — Prawda i tu jeszcze daleko.—
— Chodźmy rzekł Tomko — dosyć w istocie słyszałem żeby w nic niewierzyć. Ale to wina methody, ludzie zbyt odważnie puszczają się bez faktów na morze synthezy, z tąd błędy.
— Myślisz że wielość faktów nagromadzonych zabezpieczy od błędu? Wcale nie! Zobacz co się dzije z chemją; składa się ona z stu tysięcy formułek i formuł które leżą rozsypane po ziemi bez znaczenia, bez związku; są dokładne, ale do niczego nie prowadzą, bo ich syntheza nie powiązała.
Zresztą kochanie moje, ty myślisz, że synthezą syntheza, a analizą analiza; w tem się okrutnie mylisz, ot chodźmy na lekcją logiki, a i o methodzie posłyszym.
— Chodźmy, zgoda.
Drzwi były otwarte, sala prawie pusta, a w przyćmionym kątku cichy, powolny głos nauczyciela odzywał się do ławek. Wszystko do koła drzymać się zdawało snem bardzo logicznym. Kilku odważnych professorów in potentia, z głowami podniesionemi do góry i usty wypukłemi od myślenia, zdawali się słuchać szczerze, ale myśl ich była podobno gdzieindziej.
Nauczyciel spojrzał z ukosa na Tomka i jego towarzysza i tak ciągnął dalej:
— Dwie są tedy wśród wielu główne methody — in analytica ex veritate particulari nota, ad alias quæ pertinent ad rem aliquam singularem progredimur. In synthetica vero methodo, generales quasdam veritates proponimus, ex quibus veritates singulares deducimus.
— Przepysznie, rzekł Baron, słuchajmy rozwinienia.
— Methoda synthetyczna, którą także zgadującą zowią, panującą była od najdawniejszych czasów do XVII wieku. Bakonowi przeznaczonem było uzyskać nieśmiertelną sławę twórcy Analyzy i zakładcy nowego gmachu...
— Za pozwoleniem, przerwał German, jeśli Nauczyciel pozwoli, uczynim objekcją. Bakon dotąd jest źle zrozumiany a Analyza i Syntheza źle pojęte — Jeźli wolno ja z ławki naszej postaram się rzucić na to wejrzenie bezstronne.
— Prosimy, rzekł powolny nauczyciel logiki; a na to niespodziane dictum, uczniowie oczy przetarli, pająki prząść przestały i mysz uczęszczająca na ciche lekcje logiki, z wielkim przestrachem w drobną dziurkę się zaszyła, poglądając co to się stało. Baron z okiem zaiskrzonem, zażywszy tabaki tak mówił:
— Scholastyczna umiejętność opierała się cała na synthetycznej metodzie. Czem ona była w głębi? Oto sądem syllogistycznym z małej liczby prawd ogólnych o szczegółach, właśnie jak pan professor powiadał. Cała rzecz więc na tem, że na małej liczbie danych, opierała się cała pewność. Z tej szczupłej garstki pewników, siliły się umysły na subtelne wywody często nadaremne, a zawsze fałszywe. Budowano genetycznie światy na wzór Timaea platonowego, wyrywając kawałki Platonowi, które on (nieprzemawiając) zapożyczył sobie także cichaczem od Pythagoresa, Demokryta, Protagora i wielu innych. Kruche to były budowy zaiste! Opierając się na posadach nie licznych prawd, nie mogły idąc w górę się rozszerzyć, gdy w dole tak wązko miały założone fundamenta. Umiejętność cała na wnioskowaniu leżąc; gdy szczupła ilość danych do wnioskowania nie dostarczała materjału; — umiejętnicy bawili się ze światem jak kot z kłębkiem poplątanych nici.
Powstał Bakon, krzyknął na synthetyczną methodę scholastyki, a że scholastyka jak Aristides dojadła była ludziom nieustannie im od wieków zachodząc drogę; przepędzono ją zaraz, ogłaszając panowanie analyzy.
Odtąd źle pojmujący Bakona i methodę jego wołać poczęli: Mnóżcie fakta i doświadczajcie, w empirji zbawienie, umiejętności!
Głos to był nierozumny, namiętny!
Empirja bez spekulacji, spekulacja bez empirji obejść się nie mogą — są to dwie ostateczności i jako ostateczności są to dwa fałsze, są to prawie adæquata, są jednem co do skutków swych. W spojeniu umiejętnem dwóch method leży przyszłość naukowa ludzkości. Wszelka ostateczność jest granicą umysłową, jest rębem za którym ciemności; między temi rębami — prawda.
— A przecież! rzekł Tomko.
— Prawda jest rzeczywistością —
— To znowu co innego! dodał smutnie nasz uczeń.
— Prawda jest rzeczywistością, kończył Baron, a w ostatecznościach niema rzeczywistości — ostateczności są jej określeniem, obmurowaniem. W gruncie zaś Syntheza i Analyza są prawie jednem.
— Horrendum et absurdum! zawołali uczniowie.
— Cała rzecz że w Synthezie rządzicie się jednym, dwoma, niewielką ilością faktów, a w analyzie wielą. Sprawa miedzy ilościami tylko; sprawa więc właściwie o to: czy z małej ilości faktów, na wielką ilość wnosić się godzi? Tu Analyza odpowiada że u niej większa ilość faktów daje lepszą rękojmię pewności.
Idzie więc o godziwość wnioskowania tylko, o samą naturę wniosku. — Syntheza jest także aposteriorycznością, bo i ona bez pewnych faktów choćby niewielu nic nie zrobi. Spekulacja musi mieć też jakąś posadę. Powtarżam że tu cały interes w ilości faktów; a gdy tu nie ilość, ale ważność i znaczenie faktów stanowią, chodzi więc znowu o rozgmatwanie, które fakta są ważne a które obojętne, zatem o ważność faktów.
Dla tych co pod obłoki wynoszą samą analyzę czystą, spojrzmy cóż ona tak mądrego bez synthezy potrafi? Spojrzmy na stan umiejętności opartych na samem doświadczeniu: na Chemją; na Fizykę. Dzieła dzisiejsze w tym przedmiocie, są ogromem faktów odrębnych, bez związku, bez solidarności, bez kleju, bez nici coby je z sobą spoiła, są ową platonową massą chaotyczną materji, której Demiargos ma dopiero kształt nadać.
Idąc samą analytyczną drogą do niczego się nie dojdzie: sposobi się i gromadzi materjały, zsypuje kamienie na kupę, rozdziela wielkie od małych, małe od drobnych, cement na jedną kupę, cegłę na drugą, ale syntheza dopiero przyjdzie, i z tego zbuduje gmach. Analyza przysposabia materjał, nic więcej. Związku żadnego między faktami ona nie utworzy. Syntheza tylko twierdzi a priori, czego a posteriori jest pewna, a że swą prawdę ogólną rozdziela po troszę i zastosowuje, toć słuszna; wierzy w prawdę ogólną.
Analyza i Syntheza absolutne są chymerami urojonemi. W każdej analyzie są aprioryczne jakieś założenia z których nawet empiryczne doświadczenie płynąć musi, chceli nie na los i wypadek tylko się spuszczać. — Spuścić się na wypadek, to rzecz już nie myślącej istoty, i przypadek nawet kopalni solnych u nas odkryć nie mógł, choć go o to posądzają. Piękna to rzecz, kłaniać się i czekać wypadku, trafu! Tak więc i analyza w głębi jest czemś synthetycznem.
Syntheza znowu także sama przez się nie exystuje, bo we wszelkiej synthezie są pewne fakta zdobyte wprzódy, na których się ona opiera. Zresztą idźmy po wyrok do waszego Bakona, którego, powtarzam, podobno rozumieć niechcecie. W methodzie jego, nie idzie o to wcale, żeby wygnać synthezę, ale żeby ją pod pewne podciągnąć prawa. U niego najważniejszą gra rolę powolne, stopniowe uogólnianie i wnioskowanie.
Bakon zarzuca dawnej methodzie zbyt tylko porywczą synthetyczność i nazbyt pospieszny wniosek, naprzykład z obiegu planet po drogach krzywych, wniosek o sferycznych kręgach. Ale tu nieborak choć pozornie miał słuszność, niezastanowił się nad naturą ludzką. Omyłki tego rodzaju są obfite w wypadki, są matką prawd późniejszych — Ze sferycznych kręgów przyszliśmy do ellipsy, do której od razu przystęp był niepodobny.
W błąd podobny może popaść i analyza.
Bakon zaleca postrzeganie, doświadczanie, wątpienie, i wyłączanie bez końca; idzie przez fenomen do numenalności i wszelką nadzieję w fenomenie pokłada. Klassyfikacya więc fenomenów jest tu największej wagi i ich zbieranie stanowi rzecz całą; ale niemniej tenże sam Bakon zaraz żąda użytkowania z analyzy przez synthezę powściągliwą, zaraz zaleca spoić fakta i daje tego arcypocieszną próbę w swojej rozprawie o wiatrach.
Bakonaście panowie niezrozumieli, a sam Bakon jakkolwiek wielki zapomniał że historja błędów ludzkich, jest razem historją pogoni za prawdą. —
Tomek się zżymnął.
— Tak; przez błąd idziemy do prawdy na drodze rozumowej, przez omyłki uczemy się jej. Potykamy się i podnosim, innej drogi na nieszczęście niema. Ani Analyza ani Syntheza, ani nawet obie razem spojone, nie uchronią nas od błędów i fałszów, przez które przechodzić musimy.
Dosłyszawszy tych wyrazów, Tomko zatknął uszy i uciekł, w chwili gdy nauczyciel ruszywszy tylko ramionami, odzywał się bez najmniejszego wzruszenia kończąc swą lekcję:
— Methodi analyticæ leges — 1° Conservanda est evidentia...
Baron goniąc za swym towarzyszem, w korytarzu już krzyknąwszy, dodał:
— Ciekawy jestem, czy nie sprobuje dać definicji ewidencji! !
Wyszli na powietrze, Tomko potrzebował nieco ochłonąć, a Baron rzeźwy i niezwalczony, brzęczał mu nad uchem.
— Cierpliwości! musimy przecie odkryć gdzieś prawdę choćby na lekcji filozofji. —
— Dajmy jej pokój na dziś, proszę. —
— No, to spróbujmy może matematyki; jej prawdy przynajmniej są nieporuszone, niezmienne, przepotężne.
— Ale w martwych liczbach możeż być cała prawda! jakaż by była zimna, sucha i biedna.
— Dodaj kochanku że caluteńka matematyka ogólnie wzięta, redukuje się do tej ogromnej prawdy jedynej, że
.
Tyle kłopotu, żeby na ostatku dojść zachwycającej głębokością formuły
.
— Jak to?
— Tak, kochanie moje. Condyllac i Szkoci mają w tem trochę słuszności. W istocie cała matematyka składa się na tę formułkę niepocieszającą, która niedaleko zaprowadzić może. Skutkiem biednego uorganizowania naszego, umysłu nie chwytamy od razu wszystkich rzeczy własności, ale ich dochodziemy powolnie, empirycznie, doświadczając, porównywając, pracując. Stosunek koła do promienia, stosunek kątów w trójkącie i do trójkąta, cóż to jeśli nie proste definicje tylko koła i trójkąta natury?
Stosunek różnych do siebie przedstawia coraz nowe dla definicji pole; przechodząc od linji do powierzchni, od powierzchni do bryły, stosunki te coraz się mnożą i komplikują. Z tąd definicje brył już
Uwagi (0)