Hanusia Wierzynkówna - Antonina Domańska (biblioteka komiksowo TXT) 📖
Księżniczka Elżbieta, wnuczka króla Kazimierza Wielkiego, ma zostać wydana za cesarza Karola.
Dziesięcioletnia Hanusia Wierzynkówna, tytułowa bohaterka powieści, wpada na pomysł, aby przygotować piękne bukiety kwiatów dla księżniczki, która wraz z przyszłym małżonkiem i innymi dostojnikami przejdzie przez Kraków. Wraz z przyjaciółmi przystępuje do realizacji planu. Podekscytowana widokiem pięknej księżniczki, nie zdaje sobie sprawy, że już niebawem będzie miała okazję poznać Elżbietę w jeszcze ciekawszych okolicznościach…
Hanusia Wierzynkówna to pierwsza powieść historyczna dla dzieci autorstwa Antoniny Domańskiej, tworzącej na początku I połowy XX wieku. Pisarka zasłynęła jako autorka tego typu utworów prozatorskich, w których przystępną fabułę, bliską dziecięcej rzeczywistości, łączyła z faktami historycznymi.
- Autor: Antonina Domańska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hanusia Wierzynkówna - Antonina Domańska (biblioteka komiksowo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antonina Domańska
— Tak to lubię! Aże nogi same wyskakują przy onym śpiewaniu! — zawołał król Kazimierz.
Cesarz uśmiechał się zadowolony, a wszyscy słuchacze, którzy rozumieli po polsku, klaskali w ręce i chwalili piosenkę. Nuncjusz i król Piotr prosili o przetłumaczenie im treści krakowiaka, jeden tylko Waldemar siedział znudzony i osowiały Prawdopodobnie rozważał w duchu, że stary miód polski i węgierskie wino obejdą się bez tłumaczenia na duńskie, a wszelkie granie i śpiewanie niepotrzebnie tylko drogi czas zabierają.
Grajek odszedł hojnie obdarowany.
Wierzynek dał znak służbie, która czekała końca piosenek, by nie przeszkadzać gościom w słuchaniu. Zaczęto wnosić słodycze i zamorskie frukta. Więc ciasta korzenne i kołacze z makiem, kukiełki z orzechami, a na sam ostatek marcepany, najnowsze dzieło pasztetnika, do których arcytrudnej recepty, a nawet pomocy użyczył mu zamiłowany w sztuce kuchennej brat Laetus, kancelariusz nuncjusza.
Tak, ciasto było marcepanowe, kochani czytelnicy, ale... nie na tym sztuka. Sztuka właśnie polegała na przedziwnych wyrobach z tego ciasta. Nie potrafię opisać wszystkich konceptów pasztetnika, przytoczę zaledwie kilka: i tak, dwaj paziowie królewscy, zawezwani przez panią Janową jako najzręczniejsi, wnieśli ostrożnie na wielkiej tacy gmach piękny i postawili go przed Kazimierzem. Były to Sukiennice jota w jotę cudnie utrafione, jak je był właśnie król Kazimierz zmurował i ozdobił. Wszelakie okna, gzymsy, zagłębienia i ganeczki wybornie były oddane; dach z pomarańczowych skórek przycinanych w kształty dachówek; kramy i ławki kupieckie; wewnątrz zaś w każdym kramie zamiast towarów jakieś konfekta i przysmaki. Były więc ze swojskich owoców w jednym kramiku jabłka i gruszki smażone w miodzie, w drugim śliwki, w trzecim wiśnie, a tam gdzie w rzeczywistych Sukiennicach sprzedawano bławaty lub stroje drogocenne, ułożono pięknie pomarańcze włoskie, na wagę złota wówczas płacone, winogrona, daktyle, figi z Afryki, rodzynki greckie w różnych gatunkach, migdały, morele i brzoskwinie. Było co podziwiać, żal było tknąć, ale gospodarz tak nalegał, tak prosił, by choć z każdego kramu towarów pokosztować, że wreszcie, nie psując kunsztownego budynku, rozchwytano w mig smakowite specjały.
Jeszcze nie obejrzano dokładnie Sukiennic, gdy z pięknym pokłonem pacholik podał nowy jakiś figiel przewielebnemu nuncjuszowi. Była to naturalnej wielkości infuła, suto złocona, rodzynkami niby topazami a rubinami wysadzana.
— Raczcie ją, wasza przewielebność, bliżej przysunąć i wnętrze jej zbadać — prosił ksiądz Daniel z tajemniczym uśmiechem. — Górna część da się podnieść.
Uczynił to nuncjusz i cóż zobaczył? Oto malutki czerwony kapelusz opasany takimże jedwabnym sznurkiem w misterne węzły powiązanym. Była to uprzejma przepowiednia kardynalskiej godności, wielce przez pomyślnie przeprowadzone poselstwo zasłużonej.
Niebiesko ubrany pazik Elżbiety postawił przed swoją panią półmisek, jedwabną zasłoną przykryty. Pod zasłoną leżał foremnie urobiony czepiec mężatki, pomalowany w różnokolorowe arabeski z zapiekanej piany z białek, haftowany migdałami i rodzynkami, wysadzany kółkami z żółtej marchwi.
— Spróbuj, czy ci w nim będzie nadobnie — rzekł małżonek.
— Za mały, ale spróbuję.
Podniosła czepiec, aż tu z głośnym trzepotaniem skrzydeł zerwał się z misy biały gołąbek i wyfrunął przez otwarte okno wprost na dach kościoła Panny Marii.
Głośnym śmiechem przyjęto nowy ten pomysł pasztetnika, a książę Bogusław rzekł:
— Już tobie, moja córuchno, zakazane pustoty. Gołąbek cię odleciał, a czepiec pozostał.
— Nie liczcie zbytnio, panie ojcze, na moją stateczność, bo byście doznali zawodu. — To mówiąc dobyła z głębi czepca malutkiego wróbelka. — Ot, jeszcze coś niecoś zostało...
— Wróbelek, ale spętany! — zauważył król Kazimierz.
Sypały się marcepanowe figle bez liku. Cesarz dostał wspaniale wyzłacanego lwa w koronie. Waldemar okręt z żaglami i masztami jak najdokładniej wyrobiony. Piotrowi cypryjskiemu podano serce, wieńcem róż opasane, jako zachętę do zmiany stanu kawalerskiego na małżeński. Bogusław i Bolko — szyszaki piękne, napełnione konfektami. Dla wszystkich zaś biesiadników ustawiono na stole kilkanaście tac z przeróżnymi wykwintnymi przysmakami.
Rozmowa przy nieustannie napełnianych kielichach stawała się coraz weselsza, śmiechy coraz donioślejsze. Wtem oczy wszystkich zwróciły się z nową ciekawością na dwóch pachołków dźwigających za ucha wielki srebrny sagan, szczelnie zamknięty pokrywą.
— Błagamy was o zmiłowanie, dostojny gospodarzu! — zawołał cesarz Karol ze śmiechem. — Jeszcze jakaś potrawa? Wżdy56 nasyciłeś nas nad miarę, więcej już i żywot57 nie zdzierży.
Skłonił się Wierzynek, odpowiadając:
— Pokorny sługa wasz, panie, prosi byście raczyli... na pamiątkę dnia dzisiejszego... ile wola. — I podniósł pokrywę.
Sagan pełny był po brzegi nowiuteńkich złocistych dukatów.
W dzisiejszych czasach podarunek pieniężny uważano by niezawodnie za śmiertelną obrazę. W owych zaś dawnych wiekach tego rodzaju upominki nikogo nie dziwiły ani gniewały.
Cesarz zaczerpnął pełną garścią z sagana i z uprzejmym podziękowaniem wsypał do kalety. Król polski wziął jednego dukata, mówiąc:
— Schowam go między miłe sercu pamiątki.
Stawiano sagan przed każdym gościem. Biesiadnicy raczyli się tą ostatnią potrawą z szalonym apetytem. Zwłaszcza niemieccy książęta i rycerze po kilkakroć zanurzali łakome ręce w złocie krakowskiego mieszczanina. A że od miodu i wina dobrze im już w głowach szumiało, więc w gorączkowym pośpiechu nie zawsze trafiali wprost do kieszeni i dukaty z brzękiem sypały się po podłodze. Baron Udo z Wartburga chciał je wyzbierać, ale pan Mikołaj powstrzymał go i rzekł z lekceważącym skinieniem ręki:
— Zaniechajcie, panie, szkoda waszego trudu. Z tych odpadków będzie uciecha dla służby.
Na dany znak sprzątnięto niepotrzebne już misy i talerze z resztkami jadła. Kawałki chleba zawinięto zręcznie w wierzchni obrus biały, a pozostawiono drugi, karmazynowy, jedwabny. Służba wniosła świeży zastęp dzbanów i gąsiorów ku rozradowaniu serc niektórych biesiadników. Biedna księżniczka Elżbieta mrugała oczami i zasłaniała, ziewając, buzię rączką. Strasznie się jej przykrzyło takie długie siedzenie przy stole.
Król Kazimierz podniósł się z ławy.
— Całym sercem wam dziękuję, mości stolniku — rzekł — za wesołe godziny spędzone przy stole waszej miłości, lecz mielibyśmy wszyscy ciężki żal do was, gdyby... — zająknął się, jak zwykle, gdy dłużej mówił, a odchrząknąwszy kończył: — gdybyście nam nie pozwolili złożyć podzięki osobiście gospodyni tego domu, a umiłowanej synowej waszej.
Pani Janowa domyślała się, że w końcu uczty trzeba się będzie gościom pokazać, toteż gdy sagan z dukatami krążył dokoła stołu, ona skorzystała z wolnej chwili i przeszła do swej sypialni, by się przystroić, jak należało.
Posłano pazia z ukłonem od miłościwego króla i uprzejmym zaproszeniem do komnaty biesiadnej. Gdy pani Janowa ukazała się w progu, Kazimierz zawołał:
— Hej! Z pełnymi pucharami powstańmy, wasze królewskie i książęce moście! Godzi się wypić za zdrowie wielce nam miłej i czcigodnej białogłowy, pani tego domu!
Wierzynek podał synowej złoty kubek z winem. Goście w porządku swego dostojeństwa podchodzili ku niej i spełniali jej zdrowie. Ona zaś, poważna i nieco zmieszana, dotykała ustami kielicha, upijając po kropelce.
Gdy młoda cesarzowa powstała z westchnieniem ulgi ze swej ławy i witała gospodynię, można się było dokładnie przypatrzyć, jak wspaniale i pięknie, chociaż wręcz odmiennie obie niewiasty były przybrane.
Pani Wierzynkowa, matrona nie pierwszej już młodości, ale okazałej postaci i pięknych rysów, miała na głowie, jak obyczaj wdowom nakazywał, leciuchny biały rańtuch z rzadkiej lnianej tkaniny, sitkiem zwanej. Rańtuch ten okrywał jej włosy i zachodził trochę na czoło. Dokoła zaś twarzy upięte były równie cienkie białe zawoje. Suknia obcisła z ciężkiej jedwabnej materii koloru słomy wlokła się z tyłu po ziemi. Na wierzchu druga, krótsza, bez rękawów, skrojona na sposób ornatów kościelnych, szeroko przecięta, by szyja i ręce łatwo wejść mogły, miała boki od dołu na trzy piędzi ku górze siecią ze złocistego sznura złączone. Ta zwierzchnia szata była barwy bławatka, szeroko dołem i około szyi złotem i perłami w kwiaty wyszywana.
Elżbieta zaś olśniewała młodością, urodą i przepychem. Na głowie miała wianek z różowych stokroci. Włosy, niemiecką modą środkiem rozdzielone, a od skroni w tył odczesane i wolno puszczone, spływały blisko do kolan. Suknię miała purpurową aksamitną, równą linią dość nisko ku ramionom wyciętą; rękawy długie, nie zszywane, spadały do samej ziemi; spod nich drugie wąziuchne ze złotej lamy zachodziły aż do pół palców. Suknia ta, o szerokim szlaku z drogich kamieni, podniesiona była z boku i ukazywała spodnią szatę, z tejże samej złotej lamy, co rękawy.
Wypiwszy zdrowie gospodyni domu, biesiadnicy wrócili na swoje miejsca raczyć się dalej winem i miodem. Elżbieta zaś podeszła z panią Janową ku otwartemu oknu i rozmawiały z cicha.
— Tak się lękam onych krajów dalekich, onej Pragi nieznanej, gdzie mi przyjdzie na cały żywot zamieszkać... Nikogo nie mam swojego... — żaliła się młoda księżniczka, patrząc w oblicze starszej niewiasty z myślą o matce przed laty zmarłej.
— Nie trapcie się, miłościwa pani, przed czasem — pocieszała Janowa Wierzynkowa. — Młodemu a dobremu wszyscy radzi. Któż by was nie miłował poznawszy? Znajdziecie i w Pradze serca wiernie oddane, a już co najjaśniejszy cesarz, to chyba na rękach was będzie nosił.
— Czwarta małżonka... — szepnęła Elżbieta sama do siebie i zapatrzyła się w białe chmurki, gnane wiatrem na zachód.
— Może raczycie przejść do dalszych komnat, jasna pani — rzekła pani Janowa, by przerwać to smutne zamyślenie cesarzowej. — Pokażę waszej cesarskiej mości nowy tkacki warsztat, podarunek pana ojca. Od najgrubszego płótna do najcieńszego sitka, wszelaki wyrób zdoli58 uczynić, a do tego wielorakich misternych wzorów próbki są przydane, które łacno, przyuczywszy się, naśladować. Każcie sobie podobną tkalnię przysłać do Pragi, będzie rozrywka i o smutkach zapomnienie.
Niewiasty zwróciły się ku drzwiom wiodącym do mieszkania pani Janowej, co widząc cesarz Karol, zawołał powstając od stołu:
— Już to nas opuszczacie, przezacna pani?! Niezasłużenie krzywda nam się dzieje, krzywda podwójna, bo, jak widzę, i małżonkę moją umiłowaną uprowadzacie z sobą.
— Strudzonam długą biesiadą, miłościwy mężu i panie — rzekła Elżbieta — rada bym spocząć krznę z dala od gwaru. Niebawem powrócę.
— Z utęsknieniem oczekiwać, ku podwojom spoglądać, z rozradowaniem witać was będę, serca mego pani! — kłaniając się, dwornie odpowiedział cesarz i dodał podchodząc do pani Janowej: — Zezwólcie, wasza miłość, bym ku dnia dzisiejszego pamięci przyozdobił paluszek waszej ręki tym skromnym upominkiem.
I podał jej kosztowny pierścień z dużym jak groch rubinem.
Za przykładem cesarza poszli inni królowie i książęta. Kazimierz zdjął z szyi łańcuch złoty, o grubych jak kajdany ogniwach i życzył, by nosząc go w zdrowiu i powodzeniu, żyła póty, aż one złote kółka na proch się zetrą. Waldemar ofiarował spinkę diamentową; nuncjusz różaniec koralowy; Bolko świdnicki turkusami sadzoną klamrę do pasa; Ludwik węgierski trzy sznury pereł; Bogusław szczeciński parę maneli59 z ciągnionego złota weneckiej roboty.
Król cypryjski Piotr czekał spokojnie, aż inni złożą swe dary. Chciał być ostatnim. Gdy więc tamci, przemówiwszy kilka uprzejmych słówek, zasiedli na powrót ławy do koła stołu, powstał Piotr i uśmiechając się żartobliwie, tak przemówił:
— Wybaczcie, szlachetna pani, że podarunek mój nie dorówna cennością kosztownym upominkom, jakie wam ich królewskie i książęce moście złożyły. Jedyną jego zaletą jest z dalekich krajów pochodzenie i sprawność, podziwu zaiste godna.
Zamilkł, a biesiadnicy i obie niewiasty patrzyły nań pytającymi oczyma. Czekał chwilkę, radując się ich ciekawością, wreszcie szepnął coś do ucha swemu paziowi, ten wyskoczył do przedsionka i w mgnieniu oka powrócił niosąc na krótkim pozłacanym drążku przepyszną białą papugę o pomarańczowym czubie.
— Oto jest gość aż z dalekiej Afryki — rzekł król Piotr do pani Janowej. — Raczcie go przyjąć łaskawym sercem. Przyda się ku rozweseleniu domu i zabawie dziatek.
— Ależ ma szpony potężne i dziób nie lada jaki! Czy nie kąsa? — spytał ksiądz Daniel, troskając się w duchu o swoją ulubienicę, Kostkę.
— Bynajmniej. Oswojona jest i bardzo łagodna a mądra. Gada jak człowiek.
— Co powiadacie? Jak człowiek?
— Chyba dworuje sobie z nas wasza królewska miłość — mruknął król Waldemar z niedowierzaniem.
— Sprawiedliwie mówię i jeszcze raz powtarzam, że nader łacno uczy się naśladować mowę ludzką. Nieraz wcale dorzecznie na pytanie odpowiada.
— Czemuż teraz milczy?
— Bo zalękniona. W ciemnej skrzyni dworzanin mój trzymał ją w sieni przez kilka godzin, teraz nagle tyle narodu przed sobą spostrzega, to i nie dziwota, że trwożna.
— Jakże się wabi? — spytała pani Janowa.
— Ród jej zowie się ara, że zaś jest piękna, po italsku bella, zatem ją wołam Arabella.
Słysząc wymówione swoje imię, papuga przekrzywiła główkę i spojrzała badawczo na swego pana.
— Może wasza przewielebność zechce ją poczęstować jaką słodyczą. Pewnie się ośmieli i pokaże, co umie.
Nuncjusz wziął z tacy połówkę brzoskwini i podał ją papudze. Panna Arabella, trzymając się mocno drążka lewą łapką, ujęła w szpony prawej brzoskwinię, dzióbnęła parę razy soczysty owoc, mlaskając twardym języczkiem z miną prawdziwego smakosza, spojrzała jego przewielebności figlarnie w oczy i nosowym głosem braciszka-kwestarza wymówiła wyraźnie:
— Gratias tibi, domine!60
— Nie do wiary... Nie do wiary... — powtarzał zdumiony staruszek, a wszyscy zgromadzeni spoglądali na mądrego ptaka podejrzliwie. Wszak złe duchy rozmaite przybierają postacie... Kto wie... Gdzieś aż z Afryki...
— Z dawna już nauczyłem ją dziękować tymi słowy, gdy coś dobrego do jedzenia dostaje, i spodziewam się, że się moich nauk przed waszymi miłościami dziś nie powstydzę. Spróbuję jeszcze jednej krotofili. Bella! Pokaż, jak pan kicha?
— A pcich, a pcich...
— Na zdrowie! — wrzasnął błazen Wyrwał w samo ucho papudze.
Biedny ptak spłoszony i przerażony zerwał się z drążka, bijąc skrzydłami, frunął na oślep w kąt sali i tak się gdzieś podział między sosenkami, że ani jednego piórka dojrzeć nie było można.
— Pozamykajcie czym prędzej wszystkie okna! — krzyknął Wierzynek. — Szczęście, że z izby nie wyleciała.
— Hej, chłopcy! — zawołał król Kazimierz. — Odstawić na bok choiny. Ino ostrożnie, coby ptaszka nie urazić.
Paziowie królewscy poskoczyli żywo do roboty.
— A słowo stało się ciałem! Ptaszka mamy szukać? A którego? Ano dwa ich tu siedzi społem w kąciku! — zawołał Jurek Szeyn, najstarszy z paziów.
— Jeden biały, drugi czerwony!
— A czerwony piastuje białego!
Malcy śmieli się chórem.
— Nową niespodziankę, jak widzę, zgotowaliście nam, panie stolniku? — spytał król ciekawie.
— Jako żywo, nie rozumiem, co mówią.
— Hanka! — krzyknęła pani Janowa, zasłaniając twarz rękami.
Prowadzona w triumfie przez chichoczącego pazia, szła biedna Hanusia, osłupiała i sztywna, jakby lalka z drewna wyciosana. Długa, czerwona, nie pierwszej świeżości sukienka pobielona była od ściany na plecach i rękawach, rozczochrana główka jeżyła się igłami sosny, oczka szeroko rozwarte patrzyły błędnie przed siebie. Dziecko wyraźnie było nieprzytomne. Rączki jedynie wiedziały, co robią, a może i rączki bezwiednie przytulały do piersi spłoszoną papugę?
—
Uwagi (0)