Bez dogmatu - Henryk Sienkiewicz (gdzie czytac za darmo ksiazki .TXT) 📖
Dziennik Leona Płoszowskiego, będący diagnozą współczesnego Sienkiewiczowi dekadenckiego młodego pokolenia.
Płoszowski, inteligentny, wykształcony i bogaty mężczyzna wiodący bezproduktywne życie, nie może odnaleźć swojego miejsca w świecie. Codzienność upływa mu na rozrywkach, spotkaniach oraz podróżach, a wszystkie zdarzenia i przemyślenia opisuje w dzienniku. Leon, dzięki staraniom swojej ciotki, poznaje piękną Anielkę i zakochuje się w niej z wzajemnością. Zagraniczny wyjazd, wymuszony śmiercią ojca mężczyzny, zmienia ich relację. Leon nabiera wątpliwości i wdaje się w romans. Po jego powrocie do Polski okazuje się, że sytuacja diametralnie się zmieniła.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bez dogmatu - Henryk Sienkiewicz (gdzie czytac za darmo ksiazki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
Wkrótce potem nadszedł felczer, który miał mnie doglądać pod nadzorem Klary. Zaczął coś zaraz mówić do mnie, ale Klara nakazała mu milczenie.
Jednak męczy mnie jeszcze długie pisanie — więc przerywam.
16 Października
Nerwy moje uspokoiły się przez tę chorobę; nie doznaję już tych trwóg, które dawniej tak mnie dręczyły; chciałbym tylko, żeby Klara wróciła jak najprędzej. Nie jest to tęsknota, tylko egoizm człowieka chorego, który czuje, że takiej opieki i troskliwości, jaką miał, nic mu nie zdoła zastąpić. Wiem, że Klara nie będzie już mieszkała obok mnie, ale obecność jej pokrzepiłaby mnie. Słabość i bezradność przywiązuje się tak do opiekuńczej siły, jak dziecko przywiązuje się do matki. Jestem przekonany, że żadna inna kobieta nie uczyniłaby dla mnie tego, co Klara i że każda wolałaby zachować konwenanse, niż ratować człowieka. Myśląc o tem, mam gorycz w ustach, a w myśli jedno imię... Ale to są rzeczy, których lepiej nie dopuszczać do głowy, póki niema sił, żeby się z niemi rozprawić... Klara sypiała nierozebrana, na sofce, w przyległym pokoju i przy otwartych drzwiach. Za każdem mojem ruszeniem była natychmiast przy mnie. Widywałem ją w nocy schyloną nad mojem łóżkiem, z włosami w nieładzie, mrugającą ze zmęczenia i bezsenności. Sama podawała mi lekarstwa, sama podnosiła mnie na poduszkach. Gdym w chwilach przytomności chciał jej dziękować, kładła palce na ustach, na znak, że doktor zabronił mi mówić. Nie wiem, ile nocy nie spała. Była tak znużona, że w dzień, siedząc koło mnie na fotelu, zasypiała czasem w połowie rozpoczętego zdania. Zbudziwszy się, uśmiechała się do mnie i znów poczynała drzemać. Nocami chodziła czasem bardzo długo po swoim pokoju, żeby się bronić od snu, ale tak cicho, że byłbym o tem nie wiedział, gdyby nie to, żem przez otwarte drzwi widział jej cień, poruszający się na ścianie. Raz, gdy była przy mnie, nie wiedząc, jak się jej wywdzięczyć, podniosłem jej rękę do ust; wówczas ona schyliła się szybko i ucałowała moją, zanim mogłem ją cofnąć. A trzeba wiedzieć, że nie zawsze umiałem być dla niej wdzięczny. W chorobie byle co drażni — mnie zaś drażnił jej wysoki wzrost. Czułem do niej jakby urazę za to, że nie jest taka jak Anielka. Płynęło to zapewne z tego, żem przez tyle czasu przyzwyczaił się uznawać wdzięk i piękność o tyle, o ile zbliżały się do wdzięku i piękności tamtej. Czasem, patrząc na Klarę, rozdrażniałem się wewnętrznie szczególniejszem poczuciem, że ona jest piękna nie dlatego, że natura chciała ją rozmyślnie uczynić piękną i nie z prawa rasy, ale jakoby ze szczęśliwego wypadku. Nieraz zresztą piękna głowa kobieca sprawiała mi podobne wrażenie. Są w tych rzeczach odcienia, pochwytne tylko dla bardzo wyrobionych i wrażliwych nerwów.
Były jednak chwile, zwłaszcza nocami, w których, gdy patrzyłem na twarz Klary wychudłą, zmniejszoną i zmizerniałą od czuwania, miałem złudzenie, że widzę tamtą... Działo się tak zwłaszcza, gdy siedziała w mroku, opodal od mego łóżka. Do ułudy pomagała mi gorączka i chory mózg, dla którego niemożliwość nie istnieje. Od czasu do czasu majaczyłem zupełnie — i bodajem zginął! — ale wołałem na Klarę imieniem tamtej i rozmawiałem z nią, jak z tamtą. Pamiętam to, jak przez sen.
17 Października
Bankier B. odesłał mi kilka listów ciotki. Ciotka dopytuje się o mnie, o moje zamiary na przyszłość. Pisze nawet o omłotach, tylko o ludziach w Płoszowie nic. Nie wiem nawet, czy żyją, czy pomarli. Co za dziwny i drażniący sposób pisania listów! Wielce mnie zaiste zajmują omłoty i całe gospodarstwo płoszowskie. Odpisałem zaraz i nie umiałem ukryć niezadowolenia.
18 Października
Dziś odesłano mi depeszę Kromickiego, adresowaną do Warszawy. Ciotka, zamiast zatelegrafować jej treść, zamknęła ją do koperty i wysłała pocztą. Kromicki błaga, bym dla ratowania własnych pieniędzy i jego całego losu, nadesłał jeszcze dwadzieścia pięć tysięcy rubli. Przeczytawszy, wzruszyłem tylko ramionami. Co mnie teraz może obchodzić Kromicki i moje pieniądze! Niech sobie giną. Gdyby Kromicki wiedział, dla jakich powodów przyszedłem mu pierwszym razem z pomocą, nie byłby teraz niczego żądał. Niechże zniesie swoje straty tak spokojnie, jak ja zniosę moją. Zresztą czeka go „wielka nowina,” która mu będzie pociechą. Cieszcie się, ile chcecie, miejcie dzieci, ile wam się podoba, jeśli jednak żądacie odemnie, bym ja myślał o ich losie — to, doprawdy, zadużo żądacie.
Gdyby ona przynajmniej nie była mnie poświęcała z takim bezwzględnym egoizmem, dla tak zwanych swoich zasad... Ale dość o tem, bo mi się mózg przewraca w głowie. Niech mi będzie wolno przynajmniej spokojnie chorować...
20 Października
Nie! Znaleźli mnie i tu. Znów od dwóch dni nie mam spokoju, znów się rękoma trzymam za głowę, żeby mi czaszka nie pękła od tego koła rozpędowego, które się w niej obraca. Myślę znów o Płoszowie i o niej — i o mojej pustce w przyszłości. Jaka to jest przeraźliwa rzecz, gdy komu zbraknie nagle tego, czem żył wyłącznie i jedynie! Nie wiem, czy choroba osłabiła mój umysł, ale poprostu nie rozumiem różnych zjawisk, które w sobie dostrzegam. Oto zdaje mi się, że moja zazdrość przeżyła moją miłość.
I to jest zazdrość podwójna, bo nietylko o fakta, lecz o uczucia. Rwie się wszystko we mnie na myśl, że to dziecko, które ma przyjść na świat, zabierze serce Anielki dla siebie, a co więcej — o co głównie mi idzie — nakłoni je ku Kromickiemu.
Jabym tej kobiety, gdyby była wolna, już teraz nie chciał, ale nie mogę znieść przypuszczenia, że ona będzie kochała męża. Oddałbym resztę życia za to, by nikt jej już w życiu nie kochał i ona nikogo. Pod tym warunkiem jeszczebym potrafił istnieć.
21 Października
Jeśli mnie ten sposób, który mi chodzi po głowie, nie wyratuje, to znowu zapadnę w jaką chorobę, albo oszaleję. Oto robię ze sobą obrachunek! Co mi się jeszcze należy w życiu? — nic! Co mnie czeka? — nic! A jeśli tak, to nie istnieje żaden powód, dla któregobym nie miał uczynić ze siebie podarunku komuś, kogo taki podarunek może uszczęśliwić. Za moje życie, za mój umysł, za zdolności, za siebie całego, nie dałbym obecnie trzech złamanych groszy; w dodatku nie kocham Klary, ale jeśli ona mnie kocha, jeśli we mnie widzi szczęście najwyższe życia, to byłoby okrucieństwem odmawiać jej tego, co ja sam tak mało cenię. Poczuwałbym się tylko do obowiązku powiedzenia jej, kim jestem, by wiedziała, co bierze. Tem gorzej dla niej, jeśli się tem nie zrazi — ale to jej sprawa.
Mnie w tym zamiarze nęci tylko jedna rzecz, a mianowicie, że przez to powiększy się jeszcze przepaść, jaka mnie dzieli od tamtej kobiety. I pokażę jej, że jeśli ona rozkopywała tę przepaść ze swego brzegu, to i ja ze swego potrafię. Wtedy będzie już koniec nad końce, bo jeszcze dziś ja o niej myślę. Widzę to i stwierdzam ze złością.
Być może, iż to już jest nienawiść, ale to jeszcze nie obojętność.
Pani Kromicka sądziła zapewne, że odrywam się od niej dlatego, że muszę — ja jej dowiodę, że także chcę. A myślę, że im grubszy mur między nami postawię, im bardziej on mi ją zasłoni, tem prędzej i dokładniej o niej zapomnę.
Co do Klary, powtarzam, że nie kocham jej, ale wiem, że ona mnie kocha. Prócz tego winienem jej wdzięczność. W chorobie miewałem takie chwile, że jej czuwanie nademną nazywałem w duchu sentymentalizmem niemieckim, ale swoją drogą, na taki sentymentalizm tamtaby się nie zdobyła. Byłoby przecie godniejszem tej wysokiej cnoty dać człowiekowi skonać bez pomocy, niż zobaczyć go bez krawata, bo taki przywilej przysługuje tylko prawnie poślubionemu małżonkowi. Klara nie zważała na nic; zaniedbała dla mnie muzykę, naraziła się na trud, na bezsenność, prawdopodobnie na obmowę ludzką i wytrwała przy mnie.
Zaciągnąłem względem niej dług — i spłacam go. Spłacam źle i ze złą wiarą, bo ofiaruję się dlatego, że sam o siebie nie stoję, że mi teraz wszystko jest obojętne i że jestem tylko strzępem człowieka, nie człowiekiem. Ale skoro ona ten strzęp ceni nad życie własne — niechże on należy do niej.
Dla ciotki jednej będzie zmartwienie; zrani to i jej uczucia narodowe i rodowe. Gdyby jednak ciotka mogła odczytać, co działo się w ostatnich czasach w mojem sercu, wolałaby to małżeństwo, niż tamtę miłość. Pod tym względem nie mam najmniejszej wątpliwości.
A cóż z tego, że przodkowie Klary byli prawdopodobnie tkaczami! Ja zasad nie mam żadnych, mam tylko nerwy, moje zaś przygodne poglądy są raczej liberalne. Dawno myślę, że jeżeli ludzie, wyznający zasady liberalne, są często jeszcze ciaśniejsi od konserwatystów, to natomiast zasady liberalne, same w sobie, są szersze od konserwatywnych i zgodniejsze z nauką Chrystusa — co mi jest zresztą wszystko jedno.
Ale o tych względach nawet mówić nie warto. Dopiero w nieszczęściu czuje się całą ich nicość.
Mimowoli myślę ciągle, jak Anielka przyjmie wiadomość o mojem postanowieniu? Tak przywykłem odczuwać wszystko przez nią, że mi ten bolesny nałóg jeszcze pozostał.
22 Października
Dziś rano wysłałem list do Klary. Odpowiedź otrzymam jutro — albo być może, iż sama Klara przyjedzie jeszcze dziś wieczór.
Po południu odesłano mi drugą depeszę Kromickiego. Ile rozpaczy może się mieścić w kilkunastu wyrazach, tyle w niej jest. Musiało się tam wszystko jak najgorzej obrócić, bo nie spodziewałem się, żeby ruina przyszła tak prędko. Zaszły chyba jakieś niespodziewane okoliczności, których nie przewidywał sam Kromicki.
Strata, jaką ponoszę, nie czyni wielkiego uszczerbku w mej fortunie — i mimo tej straty pozostanę zawsze więcej niż zamożnym człowiekiem — ale Kromicki!...
Dlaczego mam się zwodzić! Jest w sercu mojem zakątek, w którym wylęgło się zadowolenie z tej ruiny. Pomyśleć, że jeśli ci ludzie będą mieli w przyszłości z czego żyć, to tylko dzięki ciotce, która, jak sama mówi, jest administratorką majątku Płoszowskich.
Tymczasem nie mam zamiaru odpowiadać Kromickiemu. Gdybym jednak się na to zdecydował, za całą odpowiedź powinszowałbym mu potomka. Potem będzie co innego! — potem dam obojgu chleb — nawet obfity.
23 Października
Klara wczoraj nie przyjechała, a dziś, do tej godziny, to jest do wieczora, nie przyszła jej odpowiedź. Jestto tem osobliwsze, że dotąd pisywała codziennie, dopytując się o moje zdrowie. Jej milczenie nie dziwiłoby mnie, gdybym mógł przypuścić, że się będzie namyślała chociaż przez dziesięć minut.
Będę czekał cierpliwie — lepiejby jednak uczyniła, nie zwłócząc. To jedno wiem i czuję, że gdyby mój list nie był wysłany, może być, że wysłałbym drugi podobny, ale gdyby tamten można cofnąć, to prawdopodobniebym go cofnął.
24 Października
Oto, co Klara mi pisze:
„Drogi mój panie Leonie. Po otrzymaniu listu pańskiego, byłam jak odurzona ze szczęścia i chciałam zaraz wracać do Berlina. Ale właśnie dlatego, że pana bardzo głęboko kocham, posłuchałam głosu, który mi mówił, iż najwyższa miłość nie powinna być najwyższym egoizmem i że mi nie wolno poświęcać pana dla siebie.
„Pan mnie nie kocha, panie Leonie. Oddałabym życie za to, gdyby było inaczej — ale pan mnie nie kocha. List pański jest tylko porywem wdzięczności i jakiejś rozpaczy. Od pierwszej chwili spotkania się naszego w Berlinie spostrzegłam, że pan nie jest ani zdrów, ani szczęśliwy — i jak dalece niepokoiłam się o pana, dowód w tem, że chociaż się pan ze mną pożegnał i zapowiedział swój wyjazd, posłałam jednak do hotelu dowiedzieć się, czy pan naprawdę wyjechał i posyłałam następnie codzień, póki mi nie odpowiedziano, że pan chory. Potem, pilnując pana w czasie choroby, przekonałam się, że i druga moja obawa była słuszna i że pan ma jakieś ukryte wielkie zmartwienie, czy też doznał pan jednego z takich bolesnych zawodów, po których trudno się z życiem pogodzić.
„Teraz mam przekonanie — i Bóg jeden widzi, jak mi z niem ciężko — że pan chce związać swój los z moim, żeby się zagłuszyć, żeby o czemś zapomnieć, żeby sobie zamknąć jakieś drogi. A wobec tego podejrzenia, czy ja mogę się na to zgodzić? Odrzucając pańską rękę, będę, w najgorszym razie, przez całe życie bardzo nieszczęśliwa, ale nie powiem sobie nigdy: jesteś mu ciężarem i kulą u jego nogi. Ja pana pokochałam nad wszystko, od pierwszej chwili poznania, zatem oddawna, więc już przywykłam do tego smutku i do tych zmartwień, jakie płyną z rozłączenia, z braku nadziei i z tej pewności, że się nie jest kochaną. Źle mi z tem żyć, ale to jeszcze mogę wypłakać, czy przez łzy, jak zwykła kobieta, czy przez muzykę, jako artystka. Zawsze zostaje mi ta pociecha, że gdy pan czasem pomyśli o mnie, to pomyśli: „moja dobra siostra.” I tem żyję. Ale gdybym została żoną i gdybym spostrzegła, że pan żałuje swego porywu, że pan nie jest szczęśliwy, że mnie znienawidził, tobym umarła z pewnością.
„Przytem, ja sobie mówię: coś ty takiego uczyniła, czem się tak zasłużyłaś, żeby być tak bez miary szczęśliwą? Bo aż strach bierze, gdy się o takiem szczęściu pomyśli. Czy pan to rozumie, że można kochać nietylko z całej duszy, ale i z pokorą? Ja wiem, że można, bo tak kocham.
„I już to wydaje mi się zuchwalstwem, że jednak nie mam odwagi wyrzec się zupełnie nadziei. Ale niech mi pan tego nie bierze za złe: Pan Bóg jest taki miłosierny, a człowiek tak
Uwagi (0)