Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖
Fabrycy del Dongo to syn mediolańskiego arystokraty. Niestety choć w domu nie brakuje pieniędzy, młodzieniec nie znajduje w nim miłości i wsparcia, więc postanawia spróbować szczęścia w armii Napoleona.
Bierze udział w bitwie pod Waterloo. Po powrocie rozpoczyna karierę w duchowieństwie, ale nie stroni od romansów…
Powieść Stendhala Pustelnia parmeńska, dzięki przychylnym recenzjom m.in. Honoriusza Balzaka, przyniosła Stendhalowi uznanie już za jego życia.
Marie-Henri Beyle, piszący pod pseudonimem Stendhal, to jeden z najsłynniejszych francuskich pisarzy początku XIX wieku. Był prekursorem realizmu w literaturze — uważał, że zostanie zrozumiany dopiero przez przyszłe pokolenia. Sformułował koncepcję powieści-zwierciadła.
Czytasz książkę online - «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal
— W dniu, w którym Wasza Wysokość każe powiesić liberała, Rassi będzie przywiązany do ministerium żelaznymi łańcuchami i tego pragnie za każdą cenę; ale Wasza Wysokość nie będzie mógł już oznajmić przejażdżki na dwie godziny z góry. Nie wspomnę ani księżnej-matce, ani hrabiemu o krzyku boleści, jaki się wydarł księciu; ale ponieważ wedle przysięgi nie wolno mi mieć wobec mej pani żadnej tajemnicy, byłabym szczęśliwa, gdyby książę zechciał powiedzieć swojej matce to samo, co mu się wymknęło w rozmowie ze mną.
Ta myśl rozproszyła cierpienie aktora po klapie, która gnębiła księcia.
— Niech pani zatem uprzedzi matkę, idę do jej gabinetu.
Książę opuścił kulisy, przeszedł do bocznej sali, odprawił szorstko ochmistrza i adiutanta, którzy szli za nim. Księżna-matka opuściła szybko salę; skoro przybyła do gabinetu, ochmistrzyni złożyła głęboki ukłon matce i synowi i zostawiła ich samych. Można sobie wyobrazić poruszenie dworu; takie rzeczy stanowią jego urok i zabawę. Po godzinie sam książę ukazał się we drzwiach i zawołał ochmistrzynię; księżna-matka była we łzach; syn miał fizjonomię zupełnie zmienioną.
„Ot, słabi ludzie — powiedziała sobie ochmistrzyni — są w złym humorze i szukają pozoru, aby się pogniewać na kogoś.”
Najpierw matka i syn sprzeczali się o to, kto ma opowiedzieć szczegóły pani Sanseverina, która w odpowiedziach swoich strzegła się, aby nie wyrazić żadnego zdania. Przez dwie śmiertelne godziny aktorzy tej nudnej sceny nie wyszli z swoich ról. Książę poszedł sam po dwie olbrzymie teki, które Rassi złożył na jego biurku; wychodząc od matki zastał cały dwór, który go oczekiwał.
— Idźcie stąd, zostawcie mnie w spokoju! — wykrzyknął niegrzecznym tonem, którego nigdy u niego nie słyszano.
Książę nie chciał, aby go widziano niosącego teki: monarcha nie powinien nic nosić. Dwór rozproszył się w mgnieniu oka. Wracając, książę spostrzegł już tylko lokajów, którzy gasili świece; odprawił ich z wściekłością, zarówno jak biednego Fontanę, służbowego adiutanta, który był na tyle niezręczny, iż przez gorliwość został.
— Wszyscy silą się niecierpliwić mnie dziś wieczór — rzekł ze złością do pani Sanseverina, wracając do gabinetu.
Przypisywał jej wiele rozumu i wściekły był, że wzbrania się wyrazić swoje zdanie. Ona znowuż uparła się nie powiedzieć nic, póki jej nie spytają wyraźniej. Upłynęło dobre pół godziny, zanim książę, który miał poczucie godności, zdecydował się powiedzieć:
— Ależ czemu pani nic nie mówi?
— Jestem tu, aby służyć swojej pani i zapominać bardzo szybko to, co się mówi przy mnie.
— A więc — rzekł książę, rumieniąc się mocno — nakazuję pani wyrazić swoje zdanie.
— Karze się zbrodnie po to, aby się nie powtarzały. Otruto nieboszczyka księcia? To bardzo wątpliwe; otruli go jakobini? Tego właśnie Rassi pragnie dowieść, gdyż wówczas staje się dla Waszej Wysokości na zawsze nieodzownym narzędziem. W takim razie Wasza Wysokość, który zaczyna panowanie, może się spodziewać wielu wieczorów takich jak dzisiejszy. Poddani mówią powszechnie, co jest rzetelną prawdą, że książę ma dobry charakter; dopóki książę nie każe powiesić jakiego liberała, będzie się cieszył tą reputacją i z pewnością nikomu nie przyjdzie do głowy zadać mu truciznę.
— Wniosek pani jest jasny! — wykrzyknęła księżna, podrażniona — nie chce pani, aby skarano morderców mego męża.
— Widocznie łączą mnie z nimi węzły tkliwej przyjaźni.
Pani Sanseverina czytała w oczach księcia, iż przypuszcza, że ona jest w zmowie z matką, aby mu narzucić plan postępowania. Nastąpiła między dwiema kobietami dość gwałtowna wymiana cierpkich odpowiedzi, w następstwie których ochmistrzyni oświadczyła, że nie powie już ani słowa, i dotrzymała swojego przyrzeczenia, ale książę, po długiej dyskusji z matką, kazał jej znowu powiedzieć swoje zdanie.
— Przysięgam Waszym Wysokościom, że tego nie uczynię.
— Ależ to istne dzieciństwo! — wykrzyknął książę.
— Proszę, niech pani mówi — rzekła księżna-matka z godnością.
— Błagam panią o zwolnienie mnie od tego; ale wszak Wasza Wysokość — dodała pani Sanseverina, zwracając się do księcia — czyta doskonale po francusku; aby uspokoić nasze wzburzone umysły, czy zechciałby nam przeczytać bajkę Lafontaine’a?
Księżnej-matce wydało się owo nam bardzo nieprzyzwoite, ale przybrała minę zdziwioną i rozbawioną zarazem, kiedy wielka ochmistrzyni, która z najzimniejszą krwią otworzyła szafę biblioteczną, wróciła z tomem Bajek Lafontaine’a, przerzucała go chwilę, po czym rzekła do księcia, podając mu książkę:
— Błagam Waszą Wysokość o przeczytanie całej bajki.
OGRODNIK I JEGO PAN76
Po tej lekturze zapadło głębokie milczenie. Książę przechadzał się po gabinecie, odniósłszy sam książkę na swoje miejsce.
— I cóż, pani — rzekła księżna-matka — czy raczy pani przemówić?
— Nie, pani, z pewnością nie, dopóki Wasza Wysokość nie zamianuje mnie ministrem; gdybym się odezwała, groziłaby mi utrata stanowiska ochmistrzyni.
Nowe milczenie przez dobry kwadrans; wreszcie księżna-matka przypomniała sobie rolę, jaką odegrała niegdyś Maria Medycejska77, matka Ludwika XIII; przez kilka poprzedzających dni ochmistrzyni kazała lektorce czytywać doskonałą Historię Ludwika XIII pióra pana Bazin78. Księżna-matka, mimo że bardzo dotknięta, pomyślała, że pani Sanseverina mogłaby łatwo opuścić Parmę i że wówczas Rassi, przed którym czuła straszny lęk, zechciałby się zabawić w Richelieugo79 i kazałby ją synowi wygnać80. W tej chwili księżna dałaby wszystko, aby upokorzyć swoją ochmistrzynię, ale nie mogła. Wstała, podeszła z uśmiechem, nieco wymuszonym, ujęła panią Sanseverina za rękę i rzekła:
— No, proszę, dowiedź mi swojej przyjaźni i mów.
— Zatem dwa słowa tylko: spalić w tym oto kominku wszystkie papiery zebrane przez tę żmiję Rassiego i nigdy mu się nie przyznać, że je spalono. Dodała bardzo cicho i poufnie do ucha swej pani: — Z Rassiego może wyrosnąć Richelieu.
— Ależ, u diaska, te papiery kosztują mnie przeszło osiemdziesiąt tysięcy franków! — wykrzyknął książę ze złością.
— Wasza Wysokość — odparła pani Sanseverina z siłą — oto co kosztuje używać zbrodniarzy bez urodzenia. Dałby Bóg, abyś książę mógł stracić milion, a nigdy nie użyczać ucha łajdakom, którzy nie dali twemu ojcu spać przez sześć ostatnich lat jego panowania.
Słowo bez urodzenia spodobało się nadzwyczaj księżnej-matce, która uważała, że hrabia i jego przyjaciółka mają zanadto wyłączny kult dla rozumu, zawsze spokrewnionego z jakobinizmem.
W krótkiej chwili głębokiego milczenia, wypełnionego dumaniem księżnej-matki, zegar zamkowy wybił trzecią. Księżna wstała, złożyła głęboki ukłon synowi i rzekła:
— Zdrowie moje nie pozwala mi przeciągać dyskusji. Nigdy ministra bez urodzenia! Nie wybijesz mi z głowy, że twój Rassi przywłaszczył sobie połowę pieniędzy, które wyłudził na szpiegów. — Księżna wyjęła dwie świece ze świecznika i umieściła je w kominku tak, aby nie zgasły; po czym, zbliżając się do syna, rzekła: — Bajka Lafontaine’a przeważa w mym umyśle słuszną chęć pomszczenia małżonka. Czy Wasza Wysokość pozwoli mi spalić te gryzmoły?
Książę stał nieruchomy.
„Cóż za głupia fizjonomia — pomyślała pani Sanseverina — hrabia ma rację; nieboszczyk jego ojciec nie kazałby nam czekać do trzeciej rano, aż coś postanowi.”
Księżna, wciąż stojąc, dodała:
— Ten kauzyperda81 byłby bardzo dumny, gdyby wiedział, że jego szpargały, pełne kłamstw i przyrządzone z myślą o własnym awansie, przyprawiły o bezsenną noc dwie największe osobistości w państwie.
Książę rzucił się jak wściekły na tekę i wsypał jej zawartość do kominka. Masa papierów omal nie zgasiła świec, pokój napełnił się dymem. Księżna ujrzała w oczach syna, że ma pokusę chwycić karafkę i ocalić papiery, które go kosztowały osiemdziesiąt tysięcy franków.
— Otwórzże okno! — krzyknęła ze złością na ochmistrzynię. Pani Sanseverina czym prędzej posłuchała; natychmiast papiery buchnęły płomieniem, rozległ się wielki trzask i niebawem jasne było, że się kominek zajął.
Książę był człowiekiem małostkowym we wszystkim, co tyczyło pieniędzy; zdawało mu się, że widzi w płomieniach swój pałac i że wszystkie bogactwa, które zawiera, przepadły; pobiegł do okna i krzyknął zmienionym głosem na straże. Na głos pana żołnierze tłumnie nadbiegli w dziedziniec; książę wrócił do kominka, który ciągnął powietrze z otwartego okna z trzaskiem istotnie przerażającym; zniecierpliwił się, zaklął, przeszedł się po gabinecie jak człowiek wyprowadzony z równowagi, wreszcie wybiegł pędem.
Księżna-matka i jej ochmistrzyni zostały naprzeciw siebie, stojąc w głębokim milczeniu.
„Czy gniew wróci jeszcze? — powiadała sobie pani Sanseverina — ale ba! mój proces wygrany! Gotowała się do bardzo szorstkich odpowiedzi, kiedy błysnęła jej myśl: ujrzała drugą tekę nietkniętą. „Nie, proces mój wygrany dopiero w połowie. Za czym ozwała się dość chłodno do księżnej-matki:
— Czy pani każe mi spalić resztę tych papierów?
— I gdzie je spalisz? — odparła księżna-matka cierpko.
— Na kominku w salonie; skoro się je będzie rzucało kolejno, nie ma niebezpieczeństwa.
Wzięła pod pachę tekę wyładowaną papierami, świecę, i przeszła do sąsiedniej sali. Sprawdziwszy, że ta teka zawiera właśnie zeznania, zgarnęła do szala kilka plik papieru, spaliła starannie resztę, po czym zniknęła, nie żegnając się z księżną.
„To mi impertynencja co się zowie — powiadała sobie ze śmiechem — ale ta niepocieszona wdowa omal mnie swymi komediami nie wyprawiła na rusztowanie.”
Słysząc turkot powozu Sanseveriny księżna-matka nie posiadała się z oburzenia na swą ochmistrzynię.
Mimo niemożliwie późnej godziny pani Sanseverina kazała wezwać hrabiego; był w zamku przy ogniu, ale niebawem wrócił z wiadomością, że wszystko skończone.
— To książątko okazało w istocie wiele odwagi, powinszowałem mu też z całego serca.
— Zbadaj prędko te zeznania i spalmy je jak najprędzej.
Hrabia przeczytał i zbladł.
— Na honor, byli już blisko prawdy; śledztwo bardzo zręcznie prowadzone, są na tropie Ferrante Palla; a jeżeli on coś wygada, będziemy w bardzo trudnym położeniu.
— On nie wygada! — wykrzyknęła księżna. — To człowiek honoru. Palmy! palmy!
— Za chwilę! Pozwól mi wynotować nazwiska kilkunastu niebezpiecznych świadków, a podejmuję się ich usunąć, jeżeli Rassi spróbuje zaczynać na nowo.
— Przypomnę Waszej Ekscelencji, że książę dał słowo nie powiedzieć nic swemu ministrowi sprawiedliwości o naszej nocnej wyprawie.
— Przez tchórzostwo i przez obawę sceny dotrzyma.
— A teraz, drogi przyjacielu, ta noc wielce przyśpieszyła nasze małżeństwo; nie byłabym rada wnieść ci w posagu kryminalnego procesu, i to jeszcze za winę popełnioną w interesie kogoś drugiego.
Hrabia był zakochany; wziął ją za rękę z okrzykiem szczęścia, miał łzy w oczach.
— Nim odejdziesz, poradź mi, jak się mam zachować wobec księżnej: upadam ze znużenia, grałam przez godzinę komedię na scenie, a pięć godzin w gabinecie księcia.
— Dosyć się pomściłaś za cierpkie słówka księżnej, które były jedynie słabością, przez swój impertynencki odjazd. Wróć z nią jutro do tonu, jaki miałaś dziś rano; Rassi nie jest jeszcze w więzieniu ani wygnany, a my nie podarliśmy jeszcze wyroku na Fabrycego.
Żądałaś od księżnej, aby powzięła decyzję, co zawsze wprawia w zły humor panujących, a nawet ministrów; jesteś jej wielką ochmistrzynią, czyli małą służebniczką. Przez reakcję, która jest u ludzi słabych nieuchronna, za trzy dni Rassi będzie bardziej w łasce niż kiedykolwiek; postara się, aby kogoś powieszono: dopóki nie uczyni księcia swoim wspólnikiem, nie jest pewny niczego.
Dzisiejszej nocy przy pożarze jedna osoba została raniona, jakiś krawiec, który, na honor, okazał bajeczną odwagę. Jutro namówię księcia, aby wsparłszy się na mym ramieniu, odwiedził ze mną tego krawca; będę uzbrojony od stóp do głów i będę miał oko na wszystko; zresztą młody książę jeszcze nie jest znienawidzony. Chcę go przyzwyczaić do przechadzania się po ulicach, wypłatam tego figla Rassiemu, który będzie moim następcą i który nie będzie mógł sobie pozwolić na to. Wracając od krawca, przeprowadzę księcia pod pomnikiem ojca; spostrzeże ślady kamieni, które poobijały rzymską togę, w jaką głupiec
Uwagi (0)