Pożegnanie jesieni - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czy można czytać książki w internecie za darmo .TXT) 📖
Głównym tematem powieści są, według słów autora, „przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi na tle mechanizującego się życia”. W męczącej atmosferze zmierzchu religii, filozofii i sztuki, w obliczu nadciągającej rewolucji „niwelistów”, w której nie będzie już miejsca na indywidualizm, bohaterowie rozpaczliwie łakną metafizycznych przeżyć i szukają sensu istnienia.
Pożegnanie jesieni to powieść intelektualna, filozoficzna, a jednocześnie psychologizująca, w której najważniejszą rolę odgrywają analizy stanów psychicznych, przemyślenia i dyskursy metafizyczne, egzystencjalne i historiozoficzne. Część odbiorców odczytywała ją podobnie jak wystawiane wcześniej utwory dramatyczne Witkacego: na poły groteskowa proza skłoniła ich do traktowania utworu jako autorskiej zabawy, szyderstwa i żartu. Inni przeciwnie, zauważyli, że jest to utwór pisany serio, ale krytykowali powieść za to, że jest to „osobista spowiedź autora” i dlatego jest tylko „pseudopowieścią”. Nieprzychylne przyjęcie Pożegnania jesieni nie zniechęciło Witkacego do napisania następnej powieści podobnego typu, Nienasycenia.
- Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pożegnanie jesieni - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (czy można czytać książki w internecie za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
Schodzili w dół ku wiosce w cichym tłumie pielgrzymów. Hela z bydlęcym zachwytem wchłaniała w siebie piękność świata. Atanazy szedł zamyślony, bezwolny jak lunatyk. W duszy jego panował spokój zupełnej klęski. Świat dookoła pienił się przepychem, dławił się podziwem dla samego siebie. Atanazy też był piękny, ale coś było wstrętnego w tej piękności; to właśnie podobało się jej, to właśnie w nim wywoływała. Jakim będzie ten dzień? Co wykombinuje jeszcze ten potwór dla większego jeszcze udręczenia i rozkoszy?
Wieczorem byli już daleko od Apury, wśród suchej dżungli oddzielającej święte miejsce od najbliższej stacji na północy. Tam znaleźli już swoje bagaże i służbę. A w dwa dni pędzili już ekspresem do Hajdarabadu508.
Informacja
Zaczęły się rzeczy naprawdę straszne: spełniła się obietnica męki bez granic. Właściwie o tych rzeczach „naprawdę strasznych”, wkraczających już w sferę kodeksu karnego, nie miał Atanazy pojęcia, będąc typem w miarę perwersyjnym i nie mając środków do urzeczywistnienia jakichś pomysłów na większą skalę, nawet gdyby mu takie do głowy przyszły. Hela nie chciała wcale podniecać Atanazego zazdrością. Ale po wyczerpaniu przerafinowanego na wylot dialektyką wyuzdania we dwoje, cóż pozostawało, jak nie świństwo zbiorowe, z wzrastającą ilością wplątywanych w nie osób trzecich — a tracić kochanka nie chciała Hela za nic w świecie: wszystko miało urok tylko z nim, w atmosferze jego psychofizycznej męczarni. Och, te „osoby trzecie”! Cóż to były za gatunki! Atanazy pojęcia nie miał, że coś podobnego istnieć mogło. A wszystko pokrywał Commercial Bank of India509, płacąc szalone czeki Heli z psią uległością — skarby zostawione przez starego Bertza w Banku Angielskim i z góry przepisane na córkę jeszcze za jego życia zdawały się być niewyczerpane. Atanazy szybko wyzbył się problemu alfonsostwa i używał wszystkiego jak prawowity mąż Heli — postanowił się z nią ożenić bez względu na stan uczuć i wypadki. Upadek jego stawał się coraz kompletniejszy, nieprzerywany prawie jaśniejszymi momentami chęci powrotu do dawnego życia. Pierwsze „trochę” bogate małżeństwo napoczęło jego słabą moralność, Hela zniszczyła ją do reszty, ślub ich miał się odbyć zaraz po wyjaśnieniu sytuacji w kraju. Tak było to postanowione przy wyjeździe z Apury.
Śmierć ojca nie zrobiła na Heli żadnego wrażenia. Tylko spadł z niej jakiś tajemniczy ciężar, z którego istnienia przedtem — dopiero teraz zaczęła sobie zdawać sprawę. Może był to utajony „kompleks ojca”? Symetria w stosunku do Atanazego i jego matki zdawała się sprawiać jej specyficzną, artystyczną przyjemność. Możność pogodzenia religijnego światopoglądu z płciowym rozbestwieniem była najważniejszą stroną przejścia jej na nową wiarę. Zagłębiała się w staroindyjskie księgi w tłumaczeniach angielskich i zawzięcie studiowała sanskryt510, robiąc zadziwiające postępy. Postanowiła zdać doktorat w hajdarabadzkim uniwersytecie. Ale w stosunku do przedmiotów tych Atanazy nie wykazywał głębszego zainteresowania. Ostatecznie przerzucił się do kwestii społecznych, próbując ująć w niezłomne „transcendentalne” (w znaczeniu Corneliusa) prawa kwestie rozwoju ludzkości i każdego w ogóle gatunku myślących Istnień Poszczególnych. Pisał, przekonanym będąc, że jest to bzdura zupełna, ale tym poniekąd usprawiedliwiał przynajmniej swoją codzienną egzystencję. Tymczasem życie, to właśnie codzienne, potworniało z dnia na dzień, przybierając formy coraz bardziej kryminalne. Ale niewyczerpana była cierpliwość i uległość całej rzeczywistości, począwszy od Indyjskiego Banku Handlowego, który zresztą nic do gadania nie miał, aż do władz policyjnych, które by coś do powiedzenia miały, gdyby nie kompletna tromboza511 organów mowy i odpowiednich ośrodków mózgowych wywołana szalonymi dawkami złota. Zaczęło się od hoteli, ale wkrótce okazały się one zbyt niepewną podstawą operacyjną dla spraw tak zawiłych i wykraczających poza ogólnie przyjęte normy życia stadowego512. Wynajęto wobec tego w kuracyjnej miejscowości u stóp Himalajów, zwanej Anapa, pewną willę, pozostałość po jakimś młodym radży więzionym przez Anglików. Tam poznał Atanazy otchłanie upadku, których istnienia nawet nie przeczuwał. Zaczęło się od jakiegoś hinduskiego niby-mędrca, który miał wykładać Heli Kamasutrę513, popierając teorię ćwiczeniami praktycznymi. „To już nie podobało się” Atanazemu. Ale Hela umiała transformować wszelkie ujemne elementy w sferze erotyzmu na spotęgowaną rozkosz, a nawet na zniekształconą co prawda, ale za to „wielką miłość”. Obcym był jej demonizm wyrzeczenia się i odmowy, na równi z chęcią wzbudzania zazdrości jako takiej, jako środka — nie potrzebowała tak wulgarnych sposobów. Motywem wszystkiego, co czyniła, okazywała się tylko chęć sprawienia maksimum przyjemności sobie i kochankowi i wprowadzenia go w nieznane dlań światy perwersji, mającej tylko pogłębić ich duchowy stosunek. I kto wie — może tak było z początku, ale wszystko ma swoje granice i wytrzymałość Atanazego miała je także — ale o tym później. Po Hindusie, tłumaczu Kamasutry, z którym już nastąpiły pewne eksperymenty wspólne, przyszły nowe kombinacje — raczej ów Dambar-Ting stanowił stałe tło rozwijającego się szeregu zazębień i zaplątań. Jakiś olbrzym z plemienia Guru, zwany Bungo Dzengar, zaczął się plątać po willi od samego już rana. Nikt dobrze nie wiedział, co myślał ten drab, bo był dokładnie głuchoniemy. Za to posiadał inne zmysły wyostrzone w zabójczy sposób. Potem wprowadzono dziwne kobiety, a potem małe dziewczynki i chłopców, a potem...
Jęki, wzdychania i krzyki — nie wiadomo: męki czy rozkoszy, straszliwe podniecające zapachy, wschodnie narkotyki (raz tylko każdego próbowała Hela), dziwnie, w formy odpowiednie, wypoduszkowane pokoje, wielorakość, zmienność, płynność, zacieranie granic osób i rzeczy, zmieszanie tortur z przyjemnością i nad wszystkim duszący czad obłędu i zbrodni, utrzymywanej na samej ostatniej, śmiertelnej granicy — tuż przed śmiercią, którą stosowano tylko do niższych stworów, składało się na te dni i noce, niepodobne do żadnych najdzikszych fantazji europejskich literatników. Atanazy poddał się temu wirowi z całą świadomością. Też tylko raz jeden (według rozkazu Heli) spróbował miejscowych „drogów”, ale nic nie mogło iść w porównanie z pierwszym wrażeniem od kokainy w czasie tamtej nocy. Z początku cierpiał rzeczywiście męki niesłychane, widząc to wszystko, co się działo. Ale ponieważ odbywało się to przy nim, a Hela z niczego nie robiła tajemnicy i umiała z każdej okropności stworzyć nową podnietę, wkrótce wpadł Atanazy w nałóg „potęgowania potworności” (jak to się nazywało) i brnął ze wstrętem połączonym z niezdrowym upodobaniem w coraz to inne orgiastyczne „nowalie”514. Mimo wszystko jeszcze nie wypełniły się czasy, chociaż chwilami zdawało się, że nic już więcej być nie może, a napięta do ostateczności sytuacja groziła jakimś szalonym pęknięciem.
Z kraju, poza oficjalnymi komunikatami, dochodziły ich dość skąpe wieści. Nie mieli tam prawie nikogo bliskiego. Jedynie stary „butler” Ćwirek uwiadamiał od czasu do czasu Helę o stanie rzeczy — lubił bowiem bardzo swoją księżnę, którą znał od dziecka. Dostał posadę leśnego w rządowych lasach i czuł się nieźle. A więc: Tempe, jak wiadomo, był u szczytu, pani Osłabędzka umarła na serce w nędzy, Purcel był komendantem całej kawalerii (nazywano go krajowym Budionnym515), Baehrenklotz — komisarzem sztuk plastycznych. Łohoyski i Ziezio przebywali w szpitalach wariatów: pierwszy sporadycznie, drugi stale. Smorski kończył się w zupełnej ataraksji516. Jędrek uwolniony z więzienia, gdzie dostał się po prostu jako hrabia, wpadł znów w swój zgubny nałóg i na dodatek w niwelistyczny mistycyzm, graniczący z zupełnym obłędem. Musiano go czasowo zamykać. W okresach wolnych od furii wypuszczany był na wolność w celach propagandowych. Umetafizyczniony nowy swój system społeczny roznosił po wsiach i pomniejszych miasteczkach (do stolic miał wstęp wzbroniony), przeważnie na Podhalu. Oto co pisał o nim dosłownie Antoni Ćwirek:
„...Hrabia siedzi dalej stale w Zarytem, o ile go na czas pewien nie zamykają, ale zgłupiał bardzo i na pewno u czubków na zawsze kiedyś skończy. Teraz było u nas o kokainę łatwo i znowu zaczął tego świństwa używać. Potem wyszły nowe prawa. Ale z jakie dziesięć kilo ma u siebie. Mieszka dalej u Hlusiów, chodzi po chałupach i po dalszych wsiach i coraz dziwniejsze rzeczy mówi o jakimś królestwie Wielkiego Pępu, które nadchodzi. A po obu stronach ma duchy: nazywają się: Migdaliel i Cybuliel, jak z żywymi z nimi gada. Boję się go, choć pokorny jest i żadnego hrabstwa po nim nie poznać”.
Kuzyn Łohoyskiego, książę Miguel de Bragança, widywał się z nim czasem na granicy państwa, ale namowy jego w kierunku powrotu do dawnego życia — ofiarowywano Jędrkowi za żonę prześliczną księżniczkę krwi, Amelię — nie odnosiły żadnego skutku. Z kijem w ręku wysokim jak pastorał, zakończonym czerwonym pióropuszem, w skórze z białej kozy, którą sam zarżnął, boso, zarosły w potworne blond kłaki, ganiał po drogach, miewając mowy do obałwanionej zupełnie wiejskiej biedoty i małomiasteczkowej nędzy, której praktycznie zupełnie nie było. Nie wierzył, że był kiedyś hrabią, ale ten fakt dodawał mu tylko uroku. Nauczona rosyjską rewolucją miejscowa partia niwelistów nie tylko w teorii, ale faktycznie nie tępiła inteligencji. Wciągano tylko w pracę co najtęższe łby, a jedynie najbardziej opornych wysyłano na kursa517 uzupełniające połączone z torturami, z których niektórzy wracali na wysokie stanowiska, a najbardziej zatwardziali ginęli powoli w mękach znoszonych nie wiadomo po co, bo przecież wszystko musiało być tak, jak było, czego zresztą czarno na białym dowodził Atanazy w swojej pracy filozoficzno-społecznej. Ale teoria jego, jako zbyt przesiąknięta dawnym zamaskowanym indywidualizmem, nie znalazła — jak to się później okazało — należytego uznania. I powoli, gdyby nie pewne, czasem zbyt brutalne „nastawienia” otrzymywane od sąsiadów (w Niemczech było to samo, tym razem na dobre), wszyscy przyszliby łatwo do przekonania, że tak być powinno — zmęczenie było straszliwe. Jak się okazało, stary Bertz doskonale mógłby ideowo przystosować się do nowego ustroju. Uparł się tylko jak mrówkojad, nie chcąc swych zagranicznych kapitałów ofiarować przychodzącemu do władzy rządowi, o co go prosił dowódca oddziału, który zdobył jego pałac. Za to zginął mężnie, syt zresztą życia i trochę już zmęczony. A uczynił tak przez miłość dla córki. Dowiedziawszy się o tym, Hela cały dzień spędziła w domowej kapliczce Sziwy518, ale nazajutrz orgia rozpoczęła się na nowo z potrojoną gwałtownością.
O dziwo (tak: o dziwo) nawet Wyprztyk przystosował się do warunków, zostawszy głównym dyrektorem Instytutu Kultów, ale pod maską tą dbał tylko o to, aby jego religii, jedynej w którą wierzył, nic złego się nie stało. Bo katolicyzm nie miał dobrej marki u niwelistów. Nauczyli się jednak nie niszczyć wszystkiego, tylko zużywać, co się dało, w miarę możności dla swoich celów. Była to idea Sajetana Tempe — tego przeklętego, co zawsze miał rację. Drugą jego ideą było przetworzenie systemu niwelistyczno-komunistyczno-państwowego w postępowy syndykalizm — ale to wymagało trochę więcej czasu. Nie miał zamiaru tego dożyć, tylko zbudować podstawy.
W tym czasie pisał do Heli Tempe, ale listu jego nie pokazała Hela Atanazemu, twierdząc, że jej gdzieś zaginął. Domyślał się Atanazy, że chodziło tu o jej pieniądze i zużycie osobistego jej uroku dla celów nowego porządku. Tak też było w istocie, przy czym dodane były lekkie oświadczyny: Tempe potrzebował widocznie jakiejś Egerii519, odpowiadającej jego stanowisku i sile, która wzrastała z dnia na dzień, zamiast się zużywać. Była to jedna z tych tytanicznych natur, które rosną w proporcji do wielkości ciężarów i zadań. Ale na razie kombinacja zbiorowych wzruszeń erotycznych, miłości jedynego prawdziwego kochanka — spotworniałego do rozmiarów jakiejś metafizycznej bestii — i nowej religii nie była jeszcze wyczerpana i wystarczała zupełnie księżnej Prepudrech — Duchess520 of „Pripadrécz” — jak ją tu nazywano, a z nią razem i biednego tatarskiego sztachetkę.
Na uboczu, w cichym zakamarku ducha, rozrastała się w Atanazym spóźniona miłość do Zosi i zamiar złączenia się z jej widmem, w czystych sferach niebytu, po dokonaniu przedśmiertnego czynu. W miarę rozkładu zewnętrznej psychofizycznej skorupy rosła w nim tajemna siła, którą składał skrzętnie — „ziarko do ziarka” — aż będzie miarka. Miara i miarka przebrały się jednocześnie. Z tymi orgiami i perwersjami wszystko było jeszcze dobrze, póki w grę wchodzili ludzie kolorowi: Hindusi (bądź co bądź Ariowie), Malaje, Chińczycy, Burmani521, mieszkańcy Syjamu522, Anamici523 i inne mongołoidy524. Ale kiedy powoli w najbliższym otoczeniu Heli, pojawiać się zaczęli „biali”, a nade wszystko kiedy dopuszczeni zostali do tychże poufałości, co coloured people525, Atanazy stanął trochę dęba, tym bardziej, że zmuszony bywał do takichże samych psychofizycznych kombinacji, co z tamtymi. Bądź co bądź z początku pomogła mu trochę dawna ideologia Jędrka — „użyć wszystkiego” — ale zdrowy instynkt przemógł, tym bardziej, że siły najwściekłejszego byka muszą być niestety ograniczone — eine Transcendentale Gesetzmässigkeit526 — trudno. A do tego duch Zosi...
A więc przybył do towarzystwa pewien Grek: Lykun Multiflakopulo, wywodzący się od jednego z wodzów Aleksandra Wielkiego; jakiś rosyjski kniaź Grubenberg-Zamuchasranskij, wesoły amerykański milioner Robert Beedle i włoski markiz Luigi Trampolini-Pempi. Do tego kobiety białe tak
Uwagi (0)