Ostrożnie z ogniem - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka dla dzieci txt) 📖
Julka i Maria, dwie młode kobiety, przyjaciółki, spotykają podczas spaceru nieznajomego młodzieńca. Julia postanawia dowiedzieć się kim jest tajemniczy jeździec — rozpytuje w okolicy, ale nikt nie zna mężczyzny. Dziewczęta spotykają go po raz drugi w tym samym miejscu, ale i tym razem nie dowiadują się kim jest i gdzie mieszka. Po raz trzeci spotykają nieznajomego na balu dobroczynnym. Czy tym razem uda im się dowiedzieć kim jest mężczyzna?
Znakomita powieść obyczajowa pisarza, który za swoje dokonania trafił do księgi rekordów Guinnessa jako autor największej liczby napisanych powieści.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ostrożnie z ogniem - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka dla dzieci txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Marszałek powtarzał ciągle: Będzie po petersbursku — grandioso moci panie, grandioso, co się nazywa! —
Loterja też obiecywała nagrodzić, co honor nakazywał uszczerbić z dochodów biletowych na kościół przeznaczonych. Większa część losów była sprzedana, inne po pierwszej lub drugiej kolei kielichów rozdać spodziewano się. Najpiękniejsze damy, a w ich liczbie marszałkowa mimo czerwonego nosa, prawem urzędu umieszczona, roznosić miała bilety. —
Dzień wielki i pamiętny, zbliżał się — na ostatnich godzin kilka okazało się tak wiele jeszcze do zrobienia, gdyż wszyscy do ostatka coś odłożyli, że w miasteczku gwar i ruch był jak w czasie pożaru. Tego już opisywać nawet niepodobna. — Wszyscy byli jednem zajęci — balem; w obliczu jego równały się klasy towarzystwa, i sekretarz sądu powiatowego zarówno z kancelistą strapczego roznosili ważniejsze rozkazy dopełniające przygotowań stanowczych. Marszałek kłócił się osobiście z Żydami. Sędzia własną ręką przesuwał krzesła i kanapy.
We wszystkich domach przez oświecone okna widać było ubierające się damy, które w pośpiechu i niecierpliwości okiennic nawet pozamykać zapomniały. W ratuszu pozapalane lampy ustawione w dwa rzędy, tłum ludu zbierający się u drzwi i hałas niepospolity, któren na próźno starali się uśmierzyć ubrani paradnie budnicy, zwiastował zbliżającą się uroczystość. Do domów zajezdnych wjeżdżały coraz nowe kocze, karety, koczyki i bryczki.
Całe miasteczko było w gorączce, a chore panie i panowie, zmuszeni pozostać w domu, klęli słabość i doktorów. Marszałek, który najdokładniejszą miał wiadomość o przybywających i przybyłych przez nadwornego swojego faktora, nie bez pewnej dumy postrzegł, że obywatele sąsiedniego powiatu w znacznej liczbie zwabieni jego balem przybywali. — Pociągnął mocno kołnierzyka do góry i uśmiechając się rzekł, zażywając tabaki od sprawnika: — Niech się przekonają! grandioso będzie — grandioso!
W tej chwili dano mu znać, że do drugiego pokoju świec stearynowych zabrakło, z powodu że czuły na honor powiatu strapczy kazał gęściej oświecić salę tanców.
— A więc posłać do Chaimkowej. —
— Jw. panie — niema u Chaimkowej. —
— A więc — do Ajzyka. —
— Ajzyk niema także, wszystkie wykupiliśmy.
Marszałek porwał się za głowę. Straszliwy moment, chwila stanowcza się zbliżała; miał że się zbezcześcić używając łoju?
— Nie! rzekł — nie powiedzą żem powiat mój opuścił, gdzie o honor jego chodziło, reprezentuję go i niedopuszczę, aby z nas szydzić miano. —
— Ale cóż poczniemy?
— Kupić świec woskowych! zawołał marszałek — tak! droższe są, ale tu nad tem zastanawiać się nie możemy. — Mówiłem — idź do Ajzyka.
Tak dramatyczny ten wypadek heroizmem marszałka i jego przytomnością umysłu pamiętną w dziejach miasteczka — rozwiązany został.
Zresztą wszystko już poszło jak z płatka — Na końcu wprawdzie popiwszy się panowie urzędnicy stare różne niechęci wzajem sobie wyrzucać poczęli i dwóch podniosło ręce nawet na siebie, ale i ta trudność jednym tylko guzem całkowicie się ukończyła. —
My wróćmy do początku balu.
Karety i kocze zajeżdżają przed ratusz z kolei, muzyka brzmieć poczyna, marszałkowa i marszałek z dumą przechadzają się po pustej jeszcze sali. Początek wieczoru naznaczony był na godzinę ósmą, ale już i dziewiąta bije, a dotąd nikogo jeszcze nie ma prawie. Nikt niechciał być pierwszym. Razem potem ze wszystkich karczem miasteczka wysuwają się powozy i na placyku przed ratuszem plączą się konie, koła, ludzie, psy, budnicy. — Barjery się łamią, mostki trzeszczą, porządek wśród łajania woźnic, wśród krzyku kobiet wyglądających z powozów, i schrzypłej komendy budników tracących głowy — z wielką trudnością przywrócić się daje.
Ale wreście sala czarodziejskim sposobem się napełnia nagle, ze drzwi płyną falą postrojone damy, powyprężani mężczyźni —
Marszałkowa i marszałek witają każdego wedle dostojeństwa i fortuny, rozsadzają, przyjmują. —
Oczy wszystkich zwracają się na ubrania naprzód, i żwawe rozprawy inaugurują wieczór. — Pani B. — ma inpertynenckie pióra. Pani S. — pożyczane perły. — Pani F. — znajomą suknię axamitną, którą zamaskowano tylko nowem ubraniem. — Sekretarz sądu powiatowego odznacza się wspaniałą kamizelką z białej mory haftowanej złotem, i z powodu jej z wielką uwagą chodzi, nieśmie zażyć tabaki i rozrzuca poły wicemunduru, żeby nie powalać. — Wszyscy kancelarzyści, którzy mieli nadzieję zwrócić na siebie oczy przez kamizelki wspaniałe i choć w lipcu axamitne, zgaśli przy sekretarzu. Sam marszałek ma mu nawet jego kamizelkę za złe.
— Marnotrawca! mruczy pod nosem. — Sekretarz widzi się być opuszczonym od wszystkich i czuje dumnym wśród zazdrośnych. — Któż im broni tym sknerom sprawić sobie podobną? mówi sam do siebie. —
W drugim końcu ubior pani strapczynej powszechną zwraca uwagę; ma suknię pąsowa z zielonemi girlandami i ogromny turban na głowie. — Sprawnikowa pyta się po cichu sąsiada: — Czy to basza turecki? śmiechy i ruszania ramiony poczynają się.
Lecz sala się wypełnia i tańce otwierają. Wielka narada z kim marszałek pójdzie w pierwszą parę, kto w drugiej poprowadzi jw. marszałkowę. Ażeby nikomu nie uchybić, zgodzono się wreście, po trzy razy poloneza zaczynać coraz z kim innym.
Podkomorzyna przybyła z Julją i Marją, wyznaczoną zostaje do pierwszej pary pierwszego tańca. Ze strony innych dam, które się zasłaniają wachlarzami i niby tego nieuważają, gwałtowna objawia się oppozycja, ruszaniem ramion i puł-uśmiechami zdradzająca. Niektóre spojrzały na mężów, inne na marszałka; ale ten tak jest zajęty sobą i balem, że nic nie widzi i niesłyszy. Dumnie podniósł głowę i ręką swobodną wyciąga coraz nieszczęsny kołnierzyk do góry; poczerwieniał, spotniał. —
Jest czego! nie mała to rzecz dźwigać na sobie dostojeństwo gospodarza balu w małem miasteczku. —
Julja, Marja i Matylda, wcale niepozorna panienka, córka podkomorzynej, wzięte do poloneza znikły w tłumie.
Długim szeregiem powiódł marszałek gości po wszystkich pokojach, a zwłaszcza gdzie były świece woskowe. Pamiętne te świece, o których odtąd opowiadać lubił, są zwycięztwa jego nad sąsiady najpiękniejszą kartą.
Czemuż Julcia, tak lubiąca taniec, otoczona młodzieżą, dziś smutnie przeciwko zwyczajowi pogląda po sali, skarży się na ból głowy i wymawia od mazura —? Niewiem. Wzrok jej błądzi do koła; nareście zabrawszy towarzyszki poczynają przechadzać się po sali i sąsiednich pokojach. Nagle zastanowiła się utkwiwszy wzrok we drzwi i ścisnęła rękę Marji. —
We drzwiach ukazał się nieznajomy. —
— O! co teraz, to się dowiemy o nim, zawołała po cichu, ale wnet tając niecierpliwość, odwróciła głowę i weselsza już poczęła żartować.
Młody człowiek, który w tej chwili ukazał się na sali, ubrany był bardzo skromnie, ale wytwornie. W ubraniu mężczyzny i kobiety jedno nic odznacza smak i położenie towarzyskie człowieka.
Krój sukni, dobór oddzielnych części, małe ozdoby konieczne, barwa i forma różnią na pozór jednakowo przystrojonych. Nieznajomy ubrany był jak najskromniej — frak czarny, biała pikowa kamizelka, czarna chustka, niepostrzeżony łańcuszek zegarka, biały guzik u koszuli, składany kapelusz pod pachą — włosy miał dość krótko ucięte i zaczesane bez pretensji, gdy lwy miejskie wszystkie swe konopiate grzywy pozadzierały na tył głowy i wypolerowały jak zwierciadła. —
Wszedł powoli, rzucił spojrzeniem spokojnem w zgromadzeniu i nieznacznie przedzierał się ku środkowi. Że się z nikim niewitał, że nikt na niego nie zwrócił uwagi, wniosła ztąd Julja, że i tu nie musi mieć znajomych. Naprzypadek spytała o niego Matyldy, ale Tysia (tak ją spieszczono zwano) przypatrzywszy się przez lornetkę, odpowiedziała — niewiem kto to taki.
Podkomorzyna nadchodząca, niesłychanie ciekawa kobieta, natychmiast poszła robić śledztwo, co jej z pomocą licznych związków i znajomości, najłatwiej przychodziło. Milczeniem każdy odpowiadał — Dowiemy się — a nikt nieznajomego naszego nieznał. Julka niecierpliwiła się.
Nieznacznie i jakby przypadkiem zbliżył się zagadkowy młodzieniec do krzesła, na którem nasze panny siedziały. — Julja niemyślała pierwsza go poznać, czekała żeby im się ukłonił, a czekała z biciem serca. Nieznajomy przywitał je, ale milcząco; zastanowił się trochę.
— A, i pan na balu? spytała go Julja.
— Bal na cel tak święty, jakżeby na nim nie być?
— Zapewne, przytem tu wszystkich znajomych zobaczyć można. —
— Ja — niemam znajomych. —
— Jakto? nikogo?
— Nikogo — bo za znajomego paniom, które dwa razy tylko przestraszyłem, liczyć się nie mogę. — Ale ja wolę być nieznajomym na takiem licznem zgromadzeniu, to daje zupełną swobodę. —
— Tak — zupełną swobodę nudzenia się — odpowiedziała Julja.
— Przepraszam panię, ja się nigdy nie nudzę. —
— A! jakżeś pan szczęśliwy. —
— Szczęśliwy! — i po namyśle dodał, w istocie pani, ja jestem szczęśliwy.
— Pan się przyznajesz do szczęścia! a to coś także osobliwego!
— Spojrzawszy niżej siebie, każdy powiedzieć może, jestem szczęśliwy!
— Ale kto zwykł patrzeć do góry. —
— Chociażby — nie samo szczęście i w górze. —
— Prawdziwie, zadziwiasz mnie pan. —
— Mnie więcej dziwią ci, co nie są jak ja.
Julja uśmiechnęła się. —
— Tańcujesz pan? spytała. —
— Nie zawsze.
— Dla czego? —
— O! długobym pani tłumaczyć się musiał. Taniec według mnie powinien być nie nakazaną i zapowiedzianą rzeczą, ale wynikłością wesela, szału młodości — szczęścia. Jeśli jestem w usposobieniu podobnem, tańcuję.
— Ale pan mówiłeś, że jesteś szczęśliwy, powinieneś więc tańcować?
— Szczęście a wesołość, to wcale co innego, odparł nieznajomy. — Nie możnaż być szczęśliwym a smutnym?
O! to już na oryginalność zarywa. —
— Nie wyparłbym się jej, gdybym ją miał, ani bym udawał nie mając. Udana jest śmiesznością największą, naturalną cechą czasem czegoś lepszego, a przynajmniej niepodległego umysłu. — Wracając do tańca — nawzajem panią spytam, czy będzie tańcować. —
— Choćbyś to pan miał wziąść za naśladowanie, powiem mu, bo tak myślę — i ja także lubię lub nie lubię tańcu od usposobienia w jakiem jestem.
— A dziś —?
— Niebardzo. —
— Towarzystwo coraz się bardziej ożywia.
— W istocie mazur ochoczy; ale mnie głowa boli. — Marjo ty byś może tańcowała?
— Ja? nie — krótko odparła Marja i spuściła oczy.
Gdy się ta rozmowa toczy u krzesła Julji, której oczy jaśnieją, podkomorzyna napróżno pyta i rozsyła się dowiedzieć, kto jest ten nieznajomy mężczyzna.
Sekretarz sądu powiatowego widzi w nim oczekiwanego co chwila urzędnika do szczególnych poleceń; marszałek domyśla się jakiegoś wysłańca z sąsiedniego miasteczka dla zdania sprawy z balu dzisiejszego; sprawnik dziwi się że go niezna, a obywatele jednogłośnie obwołali go jakimś obcym intruzem. Zaglądają mu w oczy, podchodzą, kręcą głowami — zgadują — napróżno. Nareście wynaleziono jakiegoś jegomości, który powiada, ze widywał nieznajomego na siwym pięknym koniu, polującego w okolicach Dąbrowy.
Po chwili rozmowy odszedł od krzesła nieznajomy, przeszedł się po sali, ścigany wielą oczów i jakby przypadkiem powrócił ku Marji i Julji.
Już też koło nich siedziała i podkomorzyna, obiecując sobie wystrzelić wprost zapytaniem w samą pierś tajemniczej postaci.
Poczęto się uskarżać na gorąco, mówić o powrocie do domu i najniezręczniej w świecie podkomorzyna dłużej już wytrzymać nie mogąc, odwróciła się ku nieznajomemu z zapytaniem:
— A pan daleko mieszka?
— Nie bardzo.
— Przecież? wszystkich nas to zastanawia, że pan jeden nieznajomy nam jesteś? Zapewne gościem tylko w naszych stronach.
— Jestem tutejszy rodem, ale gościem w istocie.
— Godzi się pana spytać? — niedkokończyła.
— Przepraszam panią, rzekł śmiejąc się młody człowiek — wiem jaki urok nadaje każdemu otaczająca go tajemnica i niechcę właśnie stracić jedynej rzeczy, którą się tutaj odznaczam.
— I pan sądzisz, że się nie dowiemy o nim?
— Jestem tego pewny. —
— Wyzywasz mnie pan? spytała podkomorzyna.
— Jeśli to pani może zrobić przyjemność.
— Przyjemność? — nie — wolałabym wiedzieć od razu, kto pan jesteś — ale jak skoro się temu opierasz, dowiem się przecie z kąd inąd.
— Przestrzegam panią, że gdyby się jej najszczęśliwiej udało — zawiodę jej zajęcie mną. Ani ja, ani nazwisko moje ciekawe nie jest — zresztą pani je znasz. —
— Ja je znam?
— Tak jest.
— Jakim sposobem?
— Przed kilkunastą laty — nieraz przeszło ono przez jej usta, teraz musiało się zatrzeć w pamięci. —
Podkomorzyną, której ciekawość zaostrzona była do najwyższego stopnia, podskakiwała nieznacznie na krzesełku, łamała głowę. — Julja poglądała z zajęciem na młodego człowieka, który całą rozmowę z panią podkomorzyną na wpół żartem prowadził.
Zostawując go u krzesła Julji, zamilkłszy zamyślona jakby od niechcenia podkomorzyna poszła w głąb sali. Tam w kąciku stał ubogi kuzynek w przerobionym fraku i kamizelce z siostrzynej sukni pozostałości zrobionej, przypatrując się tańcującym, do których nieśmiał się wmięszać, z powodu perkalowych rękawiczek.
— Kaziu! szepnęła mu na ucho.
— Co pani każe —
— Widzisz tego mężczyznę, co siedzi za Matyldą? —
— Widzę pani.
— Uważaj na niego, z oka go niespuść, gdy będzie wychodził, każ Mikicie kozakowi, żeby wsiadł na konia i jechał za nim dokąd on pojedzie.
Uwagi (0)