Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖
Mały Dżek zakłada klasowy sklepik. Zyski z handlu przyborami szkolnymi mają pomóc całej klasie spełnić marzenie o wspólnym rowerze…
Janusz Korczak, opowiadając o przygodach grupy uczniów trzeciej klasy, przekazuje czytelnikom solidną dawkę podstawowej wiedzy na temat ekonomii. Stary Doktor rozumie dziecięce dylematy: skąd wziąć pieniądze i jak je dobrze wydać. Szczerze i zabawnie objaśnia im te sprawy, pisząc np.: „Znam wypadek, gdzie matka zupełnie poważnie dowodziła, że lepiej kupić szalik na szyję niż parę gołębi, że ważniejsze są kalosze niż łyżwy”.
90 lat później dzieci zbierają na inne zabawki, ale „Bankructwo małego Dżeka” pokazuje uniwersalne zasady i w sympatycznej formie przypomina o odpowiedzialności.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
— Nie ma już tej książki: ojciec ją w piec rzucił i spalił. Tam był taki doskonały przepis na fajerwerki. Wszystko można samemu robić: perfumy, atramenty różnych kolorów — jak łykać ogień, jak przewrócić szklankę do góry dnem, żeby się woda nie wylała, jak zagotować wodę w papierze, jak nożyczkami krajać szkło.
— I udawało ci się?
— Nie bardzo, bo się dopiero uczyłem. I mama mi przeszkadzała. Wiesz przecie, jak dorośli lubią wszystko przesadzać. Troszkę się coś zapali, to zaraz mówią: pożar.
— A zapaliło się?
— No, zapaliło się: ważna rzecz. Przecież sam ugasiłem.
— I poparzyłeś się?
— Jak się poparzyłem, to mnie bolało, a nie ojca.
Fil był rozżalony.
— Wiesz, Fil, bo z tą biblioteką. Myślę, żeby tak zrobić. Kupię trochę obrazków, wiesz — malowanki: aniołki, kwiatki, motyle — takie różne. I kto przeczyta pięć książek, dostanie obrazek. A kto przeczyta wszystkie książki albo kto będzie miał dziesięć obrazków, ten dostanie order.
— A skąd będziesz miał ordery?
— Są, ale drogie. One się jakoś nazywają — kotylionowe. Wiesz: ze złotego papieru. Nie widziałeś?
— Co nie miałem widzieć. Kotylionowe? Skąd wiesz, że się tak nazywają?
— Pytałem się w sklepie, jakeśmy się w wojsko bawili. Już dawno.
— Także frajerska nazwa. Czy to dla kotów ordery?
— Nie. Jakiś taniec tak się nazywa i panny dają kawalerom.
— Wariaty — zadecydował Fil.
— Ja bym kupił złoty papier, kupiłbym na wzór jeden kotylionowy order i może by pani pozwoliła na robótkach. Morris by potrafił — jak myślisz?
— Bo ja wiem: on robi ładne rzeczy; ale czy zechce?
— Nie szkodzi poprosić.
— Nie przypominam sobie — dodał Fil — ale w Bosko czarnoksiężniku musiało być także, jak się robi ordery. Bo tam wszystko było. A matka zaraz: „Oczy sobie wypalisz, oślepniesz, spalisz dom, do więzienia przez ciebie pójdę”. No, patrz tylko: tu trochę sparzone — już nawet nie znać. A serwetę siostra zacerowała. Słuchaj, Dżek, pomów z panią: ty jesteś przecież bibliotekarzem. Okropnie mi akurat teraz nie na rękę ta cała historia. Powiedz, że przez cały tydzień będę cicho siedział na lekcji — od poniedziałku, rozumiesz?
— Dlaczego nie od dzisiaj?
— Tak od razu nie mogę. Bo jak się nie wiedzie, to już cały tydzień jest jakiś — kotylionowy. Powiedz pani; co szkodzi, jak się trochę pośmieją? Mnie to pani już nie wypada przebaczyć, ale tobie uwierzy. Bo pani mnie lubi: jak nie jest zła, to też się lubi pośmiać. Wiesz, co pani powiedziała nauczycielowi śpiewów: że ja urozmaicam lekcję. Rozumiesz?
Fil wziął Dżeka pod pachę i siłą wepchnął do kancelarii.
— Tylko pamiętaj: spraw się dobrze.
I pani rzeczywiście — ostatni — już najostateczniejszy raz przebaczyła.
Potem był dzwonek, a na następnej przerwie Fil uczył klasę grać na zębach, więc nie miał czasu rozmawiać z Dżekiem.
Na zębach gra się w ten sposób, że się uchyla usta i paznokciami uderza się w zęby i można raz ciszej, raz głośniej — wygrywać wszystkie melodie. Właściwie nie Fil zaczął, tylko Barnum, który się nauczył od chłopca ze szkoły sto trzeciej. Ale Barnum grał tylko dla siebie, a Fil, uczeń Barnuma, utworzył naprzód kwartet, potem całą orkiestrę. Od trzeciego oddziału nauczył się drugi i czwarty. A potem już wszyscy umieli — i sam kierownik52 zapowiedział, że dosyć, bo będzie sadzał do kozy. Bo już naprawdę zanadto: na pauzie, na ulicy i rozumie się, na lekcjach — kto miał chwilę czasu, już nawet sam nie wiedział, tylko grał na zębach.
Dżek więc nie mógł dokończyć rozmowy z powodu zarazy. Bo kierownik powiedział, że to zaraza i jeśli nie odzwyczają się, mogą zgłupieć zupełnie.
Jakże szczęśliwy byłby Dżek, gdyby taka zaraza czytania książek ogarnęła oddział. Dżek otwiera szafę, a tu się wszyscy pchają.
— Mnie, mnie! Ja długo czekam! Ja pierwszy! Ja zamówiłem.
Dżek mówi:
— Nie mogę się rozerwać.
Zupełnie jak w składzie wędlin przed Wielkanocą.
Tak marzył Dżek, schodząc do szatni po lekcjach. A tu go nagle Fil trzasnął w plecy, że mało nie spadł ze schodów.
— Dżek, nie bój się, ja ci pomogę. Ty też masz ruchliwy umysł.
I robiąc po trzy stopnie zbiegł na dół.
No i masz: zacznij tu z takim.
Samotny i stroskany wraca Dżek do domu — i ani się domyśla, jaka go czeka wiadomość.
Wiadomość tak niezwykła, tak nadzwyczajna, że sprawie biblioteki nowy nadała obrót.
Ni mniej, ni więcej, tylko Dżek dostał pocztą dolara.
A z dolarem tak było:
Dżek ma dziadka w innym mieście. Mniejsza o to, jak się nazywa, bo też inaczej się pisze i inaczej czyta. Dość że ojciec matki, więc dziadek. I dziadek zaprosił go na wakacje do siebie, ale ojciec nie chciał, żeby Dżek jechał. Dżek był bardzo zmartwiony, bo dziadek ma tam sklep, a ojciec ich nie lubi. Dżek nawet wie za co, więc się nie napierał.
Bo jak jeszcze Dżeka nie było na świecie i ojciec jeszcze nie był mamusi mężem, bardzo dawno — więc ojciec chciał się z mamą ożenić, ale dziadek nie dawał. Bo mama była córką kupca i była bogata, a ojciec był zupełnie biednym robotnikiem, jeszcze nawet biedniejszym niż teraz. Długo dziadek nie pozwalał tatusiowi ożenić się z mamą, więc ojciec martwił się długo. Ale mama też chciała wyjść za mąż za ojca. Dziadek widział, że nie ma rady, no i pozwolił. Ale dziadek mamę kocha, a ojca tak sobie; a ojciec nie lubi rodziny mamusi, bo są zarozumiali.
Raz ojciec nawet pokłócił się z mamą — wtedy właśnie, kiedy powiedział, że na chleb i mydło zarobi dla rodziny. Wtedy było bezrobocie — i mama chciała, żeby wyjechać do tego miasta, gdzie mieszkają wszyscy krewni mamy. A ojciec nie i nie. Ojciec ma zdrowe ręce i poradzi sobie, a łaski żadnej nie potrzebuje.
Właśnie wtedy Dżek zaczął chodzić do szkoły, chciał szanować książki, a pani się na niego gniewała. Ojciec aż pożyczył na książki, chociaż strasznie nie lubił długów.
Dżek wiedział, że wszystko jest tajemnicą i o tych rzeczach dzieci nic nie powinny wiedzieć. Ale co zrobić, kiedy wie i słyszał?
List dziadka był taki — a właściwie nie list, tylko dopisek:
Pisała mi mama, że jesteś w trzecim oddziale i pilnie się uczysz, więc posyłam ci dolara, żebyś sobie kupił, czego ci będzie potrzeba.
Tymczasem ojciec nic jeszcze nie wiedział, bo był w fabryce, a Dżek niepokoił się, że może ojciec dolara też od dziadka nie pozwoli przyjąć.
Więc wyszedł na podwórko, usiadł na kamieniu koło parkanu i myśli:
„Jak to jest dziwnie na świecie. Jak się czegoś nie ma, wydaje się, że się wie, co robić, a jak się ma, to się nic nie wie”.
Bo Dżek często myślał, co by zrobił, gdyby miał dolara albo sto, albo nawet tysiąc: co by kupił rodzicom, co małej Mary, co sobie. Różnie układał, ale nigdy nie ułożył do końca, bo zawsze zasypiał. Bo najlepiej myśleć w łóżku przed zaśnięciem.
No i teraz nic nie wie, chociaż jasne jest przecie, że jak rodzice pozwolą, Dżek przede wszystkim kupi, co potrzebne do biblioteki. Już nie potrzebuje łamać sobie głowy, skąd weźmie pieniądze na obrazki; nawet ordery gotowe może kupić. Cztery centy będzie dla Mary na ciastka i cukierki. Może coś mamie i ojcu. Przecież dolar ma sto centów — straszna kupa pieniędzy: na wszystko starczy.
Niepokój jego wzrastał w miarę tego, jak zbliżała się godzina powrotu ojca. Może wyjść na spotkanie? Ale przypomniał sobie, że pani zadała na jutro wiersze, więc wziął książkę i zaczął się uczyć na schodach; wiersze były bardzo trudne, więc męczyć się musiał.
Mama nie powiedziała od razu, tylko przy kolacji wspomniała, że trzeba podzelować buty Dżeka i kupić czapkę. Widać było, że boi się ojca rozgniewać.
— Bo, widzisz — mówi mama — Dżek nawet dostał od dziadka dolara.
I dopiero list pokazuje.
Ojciec wziął list, włożył okulary, a Dżek pochylił się nad miseczką z kartoflami, jakby coś złego zrobił i bał się kary.
— Pokaż no tę czapkę — powiedział ojciec.
A potem:
— Może jeszcze przez zimę pochodzić, nowej nie trzeba kupować. Zelówki sam mu sprawię. Jak mnie stać na buty, starczy i na zelówki. Weź sobie tego dolara, kup, co ci się podoba. To twoje.
A potem jeszcze dodał — i to Dżeka najbardziej zdziwiło:
— Tylko nie kupuj z tych pieniędzy scyzoryka. Jutro razem wyjdziemy, więc kupię. Pamiętasz, że ci obiecałem?
Dżek zauważył jeszcze, że ojciec nie zapalił po kolacji cygara i kiedy czytał gazetę, nie dmuchał cygarowym dymem spoza gazety.
Jakoś tak dziwnie wyszło, że Dżek obawiał się ojca, a właśnie mama mogła go pozbawić otrzymanego skarbu. Bo rozumie się przecie, że czapkę można jeszcze ponosić, a z zelówkami też można poczekać, jeżeli chodzić ostrożnie, a nie po błocie i kamieniach.
Strasznie dużo miał Dżek tego wieczora do myślenia:
Więc ojciec pamiętał o scyzoryku? A zapomniał zapalić cygaro? Może ojcu bardzo przykro, może naprawdę lepiej dolara dziadkowi odesłać? Jak można nie pozwolić się komu ożenić, jeżeli chce? I co by wtedy było z Dżekiem? Miałby jakiegoś innego ojca, a nie tatusia, jakiegoś zupełnie obcego czy jak? Przecież Dżek bardzo kocha ojca swojego. Nawet dobrze się stało, że nie pojechał do dziadka.
Później Dżek już miał aż do zaśnięcia same tylko finansowe myśli.
A ojciec nie zapomniał o scyzoryku, tylko wyszedł z nim razem. Właściwie nic w tym dziwnego, bo fabryka i szkoła razem się zaczynały. Ale dziwne było, że ojciec nie wstąpił do sklepu po cygara, tylko do księgarni i składu materiałów piśmiennych mister Tafta.
— No, wybieraj scyzoryk.
Rozumie się, Dżek wybrał mały, najtańszy, z jednym ostrzem, za cztery centy.
— Cóż to, kawalerze — powiedział mister Taft — przecież nie ten scyzoryk oglądałeś?
— Tak — zaczerwienił się Dżek zawstydzony — ale tamte są niedobre, bo się łatwo gubią.
Dżek czuł, że niemądrze powiedział, ale musiał przecież coś powiedzieć, żeby ojciec się nie domyślił, a nic mu do głowy lepszego nie przyszło.
Szczęście, że ojciec nie zauważył. A Dżek już się nawet domyślił.
Ale dopiero wieczorem na pewno wiedział. Bo ojciec znów nie zapalił cygara i mama powiedziała:
— Nie rób tego. Wszyscy mówią, że jak się ktoś przyzwyczai do palenia i od razu przestaje, to szkodzi na nerwy.
A ojciec odpowiedział i Dżek zapamiętał te słowa, i często je potem powtarzał:
— Trudno; jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwalać. Zresztą jutro już kupię.
I naprawdę nazajutrz ojciec wstąpił, jak zwykle, do dystrybucji po cygara.
A Dżek schował dolara na samo dno skrzynki i dla pewności przypomniał Mary, żeby sama do skrzynki nie podchodziła, bo nigdy z nią nigdzie nie pójdzie ani nigdy jej nic nie kupi.
I już. Jakby się nic nie stało.
Dopiero w niedzielę ojciec dał Dżekowi arkusz listowego papieru i powiedział:
— Musisz napisać do dziadka list z podziękowaniem.
— A co mam pisać?
Dżek nigdy jeszcze listu nie wysyłał.
— Napisz, że otrzymałeś i że dziękujesz, a jak chcesz, napisz, co z tymi pieniędzmi zrobiłeś.
— Jeszcze nic nie zrobiłem: leżą.
— No to napisz, co chcesz.
Dżek napisał.
Kochany Dziadku, otrzymałem przysłany mi w podarunku dolar. Mama chciała kupić czapkę i podzelować buty, ale ojciec nie pozwolił, więc kupię książki i różne rzeczy, bo jestem w szkole bibliotekarzem i będę miał duże wydatki.
Ojciec przeczytał list Dżeka, ale mu się nie podobał.
— Niepotrzebnie pisałeś o czapce i o zelówkach. Powinno się zawsze pisać tylko o tym, co się zrobiło, a nie, czego się nie robi.
— Więc mogę przepisać — powiedział zmartwiony Dżek.
Dżek dobrze rozumiał, dlaczego ojciec nie chce, żeby pisać o czapce. Bo wygląda tak, że niby Dżek nie ma czapki na zimę. Dziadek może myśleć, że chcą, żeby jeszcze coś przysłał.
— Niech już tak zostanie — powiedział ojciec.
Dżek sam zaadresował kopertę i sam wrzucił list do skrzynki. Bardzo przyjemnie pierwszy raz w życiu własny list wysyłać. I żeby w kopercie już nic innego nie było.
Ale Dżek nie był wesoły. Bo właściwie tak się coś pokręciło, że przez niego i ojciec, i mama mają zmartwienie, chociaż on nic nie winien. Bo dlaczego ojciec kazał napisać do dziadka list, chociaż go nie lubi? I mama jakoś tak ostrożnie z ojcem rozmawia. Bo jeżeli już dziadek pozwolił się ojcu żenić, dlaczego ojciec się ciągle jeszcze gniewa? Przecież dziadek nie może być takim znów złym człowiekiem. Nie zna Dżeka, a przysłał w zeszłym roku ciepłe rękawiczki i Kota w butach, a teraz — pieniądze. I Dżek nie wie, czy ma kochać dziadka, bo to ojciec mamy, czy go nie lubić i za co właściwie.
No, tak: jeżeli kto zrobi coś złego, to trudno przebaczyć. Dżek już dwa lata nie lubi Doris — i tylko przez książkę. A co by było, gdyby mu kazali ożenić się z Doris. Fu, za żadne skarby świata, żeby ciągle być z nią razem, żeby ona nalewała mu zupę i ruszała jego książki, kajety i wszystko!
Szkoda, że dzieci muszą udawać, że o tylu rzeczach nie wiedzą i nie rozumieją — i dlatego nie mogą
Uwagi (0)