Darmowe ebooki » Powieść » Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 30
Idź do strony:
kępach paproci i na nieśmiałych kwiatuszkach nadwodnych, które nie mogą żyć bez cienia i wilgoci. W stawach hasały pstrągi, raz po raz rozbijając powierzchnię wody. Stawy te zazwyczaj powiązane były z sobą cienkimi pasemkami poników41, toczących się z bełkotem wokół mroczni najbliższego skrętu; jedynie w czas powodzi cały ten obszar stawał się jednolitą, brunatną strugą.

Łowisko to należało do najbardziej ustronnych, otoczonych największą tajemnicą. Wskazał je dzieciom najserdeczniejszy ich przyjaciel, stary ogrodnik Hobden; on też udzielał im wskazówek, jak należało w miejscu tym poławiać ryby. Gdyby nie leciuchny chrzęst wędki, trącającej o wiklinę, albo cichy świst i szmer wyrzuconego w górę sznurka, przelatującego między listkami jesionu, nikt z ludzi znajdujących się na skwarnym pastwisku nie domyśliłby się nawet, jak miały się z pyszna pstrągi koło wydmy piaszczystej.

— Jużeśmy złapali chyba z pół tuzina — odezwał się Dan po godzinnym siedzeniu wśród gorąca i wilgoci. — Radzę teraz udać się nad skalistą zatokę i spróbować szczęścia w Długim Stawie.

Una kiwnęła głową na znak zgody (takimi skinieniami zazwyczaj zastępowała rozmowę). Wypełzli tedy z mrocznych zakamarków listowia i skierowali się w stronę niewielkiego jazu, odgradzającego rybny potok od młynówki. Brzegi tam już są niskie i niezarośnicte, a promienie słońca w godzinach popołudniowych odbijają się od powierzchni Długiego Stawu blaskiem tak jaskrawym, że aż oczy bolą od patrzenia w tamtą stronę.

Znalazłszy się na otwartej przestrzeni, dzieci omal z wielkiego zdumienia nie zwaliły się na ziemię. Pośrodku stawu, muskając ogonem szklaną taflę wody, stał olbrzymi, siwy koń i pił chciwie, a drobne fale tworzące się koło jego pyska połyskiwały jak roztopione złoto. Na koniu siedział siwy jak gołąb starzec, ubrany w przestronną, lśniącą kolczugę. Głowę miał odsłoniętą; żelazny, z kształtu do laskowego orzecha podobny szyszak wisiał u łęku siodła. Cugle były z czerwonej skóry, grubej na kilka cali, ząbkowanej po brzegach, a głębokie, suto wyściełane siodło o czerwonych popręgach trzymało się mocno dzięki równie czerwonym rzemieniom napierśnika i podogonia.

— Patrzaj! — szepnęła Una, choć Dan i tak już wytrzeszczał oczy z podziwu. — Zupełnie mi to przypomina obrazek „Przeprawa imć pana Isumbrasa przez rzekę”... ten, co wisi w twoim pokoju.

W tejże chwili rycerz obrócił się ku nim. Jego chude, pociągłe oblicze tchnęło doprawdy tą samą słodyczą i uprzejmością, jaką na wspomnianym obrazku nacechowana była twarz imć pana Isumbrasa, przenoszącego dzieci w bród przez rzekę.

— Oni właśnie powinni być tutaj, mości Ryszardzie — rozległ się nagle gruby głos Puka pomiędzy wikliną.

— Są już tu nawet — odpowiedział rycerz i uśmiechnął się do Dana, dzierżącego w ręce nanizane na sznurek pstrągi. — Zdaje mi się, że chłopcy niewiele się zmienili od tych czasów, gdy moi synowie łowili ryby w tych wodach.

— Jeżeli już napoiłeś konia, to przejdźmy na obszar Czarodziejskiego Kręgu; tam będzie wygodniej! — rzekł Puk i skinął dzieciom głową tak poufale i spokojnie, jak gdyby czarodziejską mocą nie zatarł był przed tygodniem w ich pamięci wszystkiego, co się wówczas zdarzyło.

Rumak wykonał zwrot w tył i jął gramolić się na łąkę, silnymi uderzeniami kopyt strącając z nadbrzeżnego wiszaru całe bryły ziemi, które z chrzęstem waliły się w wodę.

— Za pozwoleniem waszmości! — ozwał się pan Ryszard do Dana. — Gdy te dzierżawy do mnie należały, nie pozwalałem na to, by jeźdźcy mieli przeprawiać się przez strumień inaczej, jak cembrowanym brodem; atoli mojej Jaskółce pić się chciało okrutnie, ja zasię pragnąłem spotkać się z wami.

— Bardzo się cieszymy z pańskiego przybycia — rzekł Dan. — Proszę się tym wcale nie przejmować, że koń pański trochę uszkodził brzegi.

Mówiąc to, biegł truchcikiem przez pastwisko tuż obok olbrzymiego wierzchowca, z tej strony, gdzie u pasa imć pana Ryszarda wisiał potężny miecz o żelaznej rękojeści. Una wraz z Pukiem dreptała poza nimi. Teraz już przypomniała sobie wszystko.

— Przepraszam was bardzo za figiel z liśćmi — mówił Puk. — Ale gdybyście po powrocie do domu mieli nieszczęście wygadać się z tajemnicy, już byście nie ujrzeli tego, co teraz widzicie. Co sądzisz o tym?

— I ja też myślę to samo — odrzekła Una. — Ale... ale ty nam powiedziałeś, że wszystkie Czaro... wszystkie Ludki Górskie opuściły Anglię...

— Bo też istotnie ją opuściły! Ale czyż wam nie powiedziałem, że będziecie chodzili wszędzie, widzieli i słyszeli różne dziwy? Zresztą ten rycerz nie jest Czaroludkiem. To pan Ryszard Dalyngridge, przyjaciel mój z lat dawnych. Przybył tu jeszcze z Wilhelmem Zdobywcą42, a bardzo pragnąłby was poznać.

— Dlaczego? — zdziwiła się Una.

— Dla waszej wielkiej wiedzy i mądrości — odpowiedział Puk, nawet nie mrugnąwszy okiem.

— Naszej mądrości?! — wykrzyknęła Una. — Przecież ja nie umiem mnożyć przez dziewięć na wyrywki, a Dan robi straszne omyłki w ułamkach. To chyba nie o nas chodziło!

— Uno! — zawołał Dan oglądając się za siebie. — Pan Ryszard obiecał, że nam opowie, co się stało z mieczem Welanda. To on dostał ten miecz! Czy to nie wspaniałe?

— O nie... nie — odezwał się pan Ryszard zsiadając z konia, gdy dotarli do Czarodziejskiego Kręgu przy zakręcie młynówki. — To wy mi musicie o tym opowiedzieć, bo dowiaduję się, że najmniejszy brzdąc w dzisiejszej Anglii jest tak mądry jak najmędrszy kleryk za naszych czasów.

To rzekłszy wyjął wędzidło z pyska Jaskółki, przerzucił szkarłatne wodze przez szyję wierzchowca, a mądre konisko od razu ruszyło szukać sobie paszy. Wówczas pan Ryszard, utykając nieco na jedną nogę, podszedł znów ku dzieciom i odpasał miecz olbrzymi.

— Patrz, to ten miecz! — szepnął Dani do Uny.

— Tak, to ten miecz, który brat Hugon otrzymał od kowala Waylanda — potwierdził pan Ryszard. — Oręż ten nie od razu stał się moją własnością. Nie chciałem go przyjąć od brata Hugona, gdy mi go ofiarował. W końcu jednak, po bitwie tak strasznej, jakiej ani przedtem, ani potem nie stoczyli rycerze chrześcijańscy, miecz ten mnie się dostał. Przyjrzyjcie mu się!

Wyciągnął miecz do połowy z pochwy i obrócił go przed oczyma dzieci. Po obu stronach, tuż pod rękojeścią, gdzie żywym blaskiem świecił napis runiczny, widać było dwa głębokie rowki w straszliwym, śmiercionośnym żeleźcu.

— Jakaż to istota wyryła mi na mieczu te szramy? — zapytał pan Ryszard. — Ja nie wiem, ale wy... ale wy może potraficie mi to objaśnić?

— Opowiedz im całą historię, mości Ryszardzie — wtrącił się Puk. — Wszak ona poniekąd dotyczy ich włości.

— O tak! Proszę opowiedzieć nam rzecz całą... od samego początku! — poparła go Una, gdyż dobrotliwa twarz rycerza, okraszona uśmiechem, coraz to więcej przypominała „Imć pana Isumbrasa przeprawiającego się przez rzekę”.

Nie dał się prosić mości pan Ryszard. Siadł na murawie, nie nakrywszy głowy pomimo spieki słonecznej, i przytulił oburącz miecz do piersi. Dzieci usiadły przy nim, by posłuchać opowieści. Siwek pasł się spokojnie poza obrębem Czarodziejskiego Kręgu, a ilekroć łbem poruszył, szyszak przytroczony do siodła odzywał się cichym pobrzękiem. Zaś pan Ryszard mówił:

— Dobrze, opowiem od początku rzecz całą, skoro odnosi się ona do waszych włości. Gdy nasz książę wyruszył z Normandii na podbój angielskiej krainy, możni rycerze (możeście o nich słyszeli?) jęli z zapałem zaciągać się pod jego znaki, gdyż obiecywał podzielić zdobytą ziemię między tych, co wiernie służyć mu będą. Za możnymi pociągnęła i szara brać rycerska. Rodzina moja należała do uboższych w Normandii. Atoli tak się zdarzyło ,że krewniak mojego ojca, Engerrad herbu Orzeł, onże Engenulf De Aquila, poszedł za hrabią Mortain, który szedł za książęciem Wilhelmem; przetom i ja pociągnął za De Aquilą. Tak! W trzy dni nieledwie, jak pasowano mnie na rycerza, zabrałem świeżo otrzymany miecz oraz trzydziestu pachołków z domu mego rodzica — i wyruszyłem na podbój Anglii. Niestety, jednegom wtedy nie przeczuwał: iż nie ja Anglię, ale Anglia mnie podbije... Przepłynęliśmy morze i wylądowaliśmy wielką kupą luda koło Santlache...

— Czy tu chodzi o bitwę pod Hastings... w roku 1066? — szeptem spytała Una. Puk tylko skinął głową, by nie przerywać opowiadającemu.

— Koło Santlache... o tam, za wzgórkiem — to mówiąc wyciągnął rękę w kierunku południowo-wschodnim, ku latarni morskiej — spotkaliśmy się z wojskiem Harolda. Rozpoczęła się bitwa. Pod wieczór wrogowie pierzchli w popłochu. Moi ludzie wraz z drużyną De Aquili ruszyli w pościg za nimi, bijąc i łupiąc wszystko po drodze. W tym pościgu był ubit Engerrad herbu Orzeł, a chorągiew i drużynę przejął po nim syn jego Gilbert. Jam jednak o tym dowiedział się dopiero znacznie później, gdyż moja Jaskółka dostała cięcie w bok, przeto zatrzymałem się nad strumykiem, koło ciernistych gąszczy, by obmyć jej tę ranę. Naraz słyszę, alić jakowyś zbłąkany Saksończyk krzyczy na mnie po francusku, wyzywając do walki. Coś mi się wydawało, że skądciś znam ten głos, ale przyjąłem wezwanie i skrzyżowaliśmy broń. Przez dłuższą chwilę żaden z nas dwu nie osiągał przewagi, aż ci w końcu mój sąpierz43 złym dlań trafem pośliznął się i wypuścił miecz z dłoni. Ja, żem był niedawno pasowan na rycerza i nade wszystko rad byłem okazać blask rycerskiej cnoty, wstrzymałem się od ciosu i wezwałem Saksończyka, by podniósł miecz. „Skaranie Boskie z tym mieczem! — rzecze mi on na to. — Przyniósł mi klęskę zaraz w pierwszej bitwie! Przyjmij go w dani ode mnie. Wszak ocaliłeś mi życie”. To rzekłszy podał miecz; ale gdym wyciągnął rękę, miecz ozwał się jękiem, jak człek zraniony, a jam odskoczył krzycząc: „To czary!”

Dzieci spojrzały na miecz, jakby czekały, iż on znów zagada.

— Nagle z gąszczy wypadła gromada Sasów. Widząc Normanda, odciętego od swoich, rzucili się jak wilcy na owcę. Byłbym z rąk ich zginął niechybnie, gdyby ich nie odegnał mój Saksończyk, wołając, żem ci jego jest brańcem. Tedy on (w czym nie masz wątpliwości) ocalił mi życie; potem pomógł mi wsiąść na koń i wiódł mnie dziesięć mil z okładem poprzez lasy, ażeśmy dojechali do tej tu doliny.

— Co? Tutaj? — zapytała Una.

— Tak jest, do tej tu doliny. Przeprawiliśmy się przez Dolny Bród, o tam, pod Górką Królewską — to mówiąc wskazał ręką na wschód, gdzie dolina stawała się nieco szerszą.

— Czy ten Saksończyk to przypadkiem nie nowicjusz Hugon? — domyślił się Dan.

— W rzeczy samej, on to był. Ale to jeszcze nie wszystko. Okazało się, że on przeżył trzy lata w klasztorze w Bec koło Rouen, w tym samym klasztorze — tu imć pan Ryszard zaśmiał się figlarnie — w którym i ja przebywałem, póki mnie nie wydalił opat Herluin.

— I za cóż cię spotkała taka kara? — spytał Dan.

— Bom wjechał konno do refektarza, gdy żacy siedzieli za stołem. Chciałem ci pokazać tym saskim chłystkom, że my, Normandowie, nie boimy się nawet opata. Nie kto inny, ale Hugo Saksończyk namówił mnie do onego figla. Od tego zasię dnia, gdy wypędzono mnie z klasztoru, nie spotkałem go ani razu. Pamiętałem jednak głos jego i zdało mi się, iżem rozpoznał jego brzmienie nawet wtedy, gdy twarze nasze były osłonięte przyłbicą. Przeto pomimo sprawy orężnej, jaką mieli pomiędzy sobą nasi książęta, cieszyliśmy się szczerze, żeśmy się nie pozabijali wzajemnie. On kroczył przy mnie, opowiadając o swym mieczu. Mówił mi, iż go miał z rąk (jako mniemał) pogańskiego bożka, atoli zapewniał, iże owo śpiewanie, ów jęk czarodziejski po raz pierwszy zdarzyło mu się słyszeć. Pomnę, żem go upominał, by miał się na baczności przed złym urokiem i czarami. Oj, byłem ci wonczas młody, bardzo młody!

I uśmiechnął się do siebie w zadumie imć pan Ryszard.

— Gdyśmy dojechali do jego domu, już nam z głowy wywietrzała myśl o niedawnym boju. Choć dochodziła już północ, świetlica pełna była mężów i kobiet oczekujących wieści z pola bitwy. Wtedy to po raz pierwszy obaczyłem panią Aeluevę, siostrę Hugona, o której on nam opowiadał jeszcze we Francji. Ujrzawszy mnie, krzyknęła dzikim głosem i pewno by mnie kazała powiesić w tejże godzinie, gdyby nie ujął się za mną jej brat, opowiadając, iżem darował mu życie (o tym, że ocalił mnie od śmierci, nie wspomniał ani słówkiem) i że nasz książę odzierżył w bitwie zwycięstwo. A gdy takie szły targi o nędzny mój żywot, nagle Hugon zatoczył się i padł nieprzytomny na ziemię, osłabiony krwi upływem.

„Z twojej to winy się stało!” — krzyknęła na mnie pani Aelueva, po czym uklękła przy bracie, wołając, by przyniesiono wina oraz opatrunki.

„Gdybym był przewidział, co się stanie — odezwałem się — tedybym jemu kazał jechać, a sam poszedłbym pieszo. Alem nie przeczuwał niczego. On pomógł mi dosiąść konia i szedł przy mym boku, nie skarżąc się wcale, owszem, gawędząc wesoło. Daj Boże, by on przeze mnie nie ucierpiał szkody”.

„Juści, winieneś się o to modlić! — rzekła ona wydymając wargę. — Będziesz powieszon, jeżeli brat mój umrze”.

Hugona poniesiono do jego izby, natomiast do mnie przypadli trzej pachołcy, skrępowali mnie, powlekli na środek świetlicy i zarzucili mi na szyję powróz, przerzuciwszy jego koniec przez belkę w pułapie. Potem usiedli wedle ogniska i jęli trzonkami noży tłuc orzechy, oczekując wieści, zali żyw Hugo czy już bliski skonu.

— Jakże się wtedy czułeś? — zapytał Dan.

— Wielce mi było ciężko na duszy; alem się modlił gorąco, by Bóg raczył przywrócić zdrowie Hugonowi, towarzyszowi memu ze szkolnej ławy. Około południa posłyszałem tętent

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz