Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖
Klasyka powieści dla młodzieży, opowieść o dorastaniu czwórki sióstr March, napisana na podstawie przeżyć autorki i jej sióstr. Zabawy i radości, upokorzenia i smutki bohaterek, z których najmłodsza liczy 12, zaś najstarsza 16 lat, zostały przedstawione pod znaczącym tytułem. Każda z sióstr przechodzi przemianę, przeżywa przełomowe doświadczenie, zamykające na zawsze czasy niewinnego dzieciństwa i wprowadzające w świat dorosłości. Chociaż określenie „nastolatki” powstało i upowszechniło się dopiero sto lat później, autorce z wielką trafnością udało się zobrazować okres, w którym dziewczynki przestają być dziećmi i stają się młodymi kobietami.
Powieść, opublikowana w 1868, natychmiast odniosła sukces wydawniczy i uznanie krytyki. Czytelnicy domagali się dalszego ciągu, więc Alcott szybko napisała następną część, sprzedawaną przez pewien czas w Wielkiej Brytanii jako Dobre żony, później wydawaną jako drugi tom tego samego tytułu. W kolejnych latach ukazały się następne dwie części cyklu o siostrach March. Książka doczekała się adaptacji scenicznych i radiowych, na jej podstawie powstało siedem filmów, kilka seriali telewizyjnych i seriali anime.
- Autor: Louisa May Alcott
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louisa May Alcott
— Masz większe ręce od moich, to mi ją strasznie rozciągniesz — odezwała się Małgosia, bo rękawiczki były jej słabą stroną.
— A więc pójdę z gołymi rękami. Nie dbam o to, co ludzie powiedzą! — zawołała Ludka, biorąc się na powrót do książki.
— Możesz ją sobie wziąć, możesz! Tylko nie splam i obchodź się z nią dobrze. Nie trzymaj rąk za sobą, nie wpatruj się w nie, nie wołaj: „Krzysztofie Kolumbie!”, dobrze?
— Nie martw się o mnie, będę sztywna jak talerz i będę się starała uniknąć biedy. Teraz idź, odpowiedz na bilecik i daj mi skończyć tę wspaniałą powieść.
Małgosia poszła napisać: „przyjmują z podziękowaniem”. Potem oglądała suknię i śpiewała wesoło, obszywając ją swą jedyną frezą z prawdziwej koronki. Ludka tymczasem kończyła powieść, jadła jabłka i bawiła się ze szczurem.
W noworoczny wieczór bawialny pokój był pusty, bo młodsze dziewczęta służyły za garderobiane, a starsze były zajęte ważną sprawą „ubierania się na zabawę”. Chociaż toalety miały skromne, dużo było biegania na górę i z góry, dużo śmiechu i szczebiotu. W jednej chwili silna woń przypalonych włosów napełniła cały dom. Małgosia chciała mieć kilka loczków nad czołem, a Ludka podjęła się przypiec papiloty żelaznymi szczypcami.
— Czy powinno się tak dymić? — spytała Eliza, siedząc na łóżeczku.
— To wilgoć się wysusza — odparła Ludka.
— Jaki dziwny zapach! Zupełnie jak spalonego pierza! — zauważyła Amelka, gładząc swe loki z zadowoleniem.
— Zdejmę teraz papiery, to zobaczycie masę maleńkich loczków — rzekła Ludka, kładąc żelazko.
Zdjęła je wprawdzie, ale się nie ukazała „masa loczków”, bo włosy odpadły wraz z papilotami, a przerażona fryzjerka położyła przed swą ofiarą cały szereg spalonych paczek.
— Ach, ach, ach! Coś ty zrobiła! Wszystko przepadło! Nie mogę pójść na zabawę! Moje włosy, ach, moje włosy! — wołała z płaczem Małgosia, spoglądając rozpaczliwie na nierówne strzępki nad czołem.
— Takie już moje szczęście! Nie trzeba było mnie o to prosić. Ja wszystko psuję. Bardzo mi przykro, przypaliłam, bo żelazko było za gorące — mówiła z żalem biedna Ludwisia, patrząc przez łzy na czarne pierożki.
— Nic się nie zepsuło, tylko ufryzuj się i przewiąż wstążkę tak, żeby koniec zachodził trochę na czoło. To ostatnia moda, widziałam dużo panien tak uczesanych — rzekła Amelka, żeby ją pocieszyć.
— Dobrze mi tak. Dlaczego chciałam się przystroić? Żałuję, że dotykałam włosów! — wykrzyknęła Małgosia porywczo.
— Ja także, takie były miękkie i ładne! Ale niedługo odrosną! — powiedziała Eliza i podeszła ucałować i ukoić ostrzyżoną owieczkę.
Po różnych drobnych niepowodzeniach Małgosia ubrała się nareszcie, a Ludka przy pomocy sióstr uczesała się i włożyła suknię. Bardzo dobrze wyglądały w swych skromnych strojach. Małgosia miała suknię z srebrzystego materiału, niebieską aksamitkę we włosach, koronkowe falbanki i szpilkę z perełką. Ludka była w sukni orzechowej, w sztywnym męskim kołnierzyku i w białych chryzantemach, które były jej jedyną ozdobą. Każda włożyła jedną ładną jasną rękawiczkę, a w ręku trzymała splamioną, i wszystkie uznały, że robią to „zupełnie swobodnie i dobrze”. Małgosi trzewiczki na wysokich korkach były strasznie ciasne i cisnęły ją, chociaż nie chciała tego przyznać, a Ludce wszystkie dziewiętnaście szpilek zdawały się wbite w głowę, co było niezbyt przyjemne. Ale, mój Boże, raczej umrzeć, niż nie być elegancką!
— Bawcie się dobrze, kochane — rzekła pani March, gdy szły wystrojone ulicą. — Nie jedzcie wiele na kolację i wróćcie do domu o jedenastej, zaraz jak przyślę po was Annę.
Gdy tylko zamknięto za nimi bramę, odezwała się jeszcze przez okno:
— Dziewczęta, dziewczęta! Czy wzięłyście ładne chusteczki do nosa?
— Tak, tak, maleńkie i ładne, a Małgosia swoją skropiła wodą kolońską! — krzyknęła Ludka, dodając ze śmiechem gdy się oddaliły: — Zdaje mi się, że mama zapytałaby o to, gdybyśmy uciekały przed trzęsieniem ziemi.
— To jedno z jej arystokratycznych upodobań i zupełnie właściwe, bo prawdziwą damę zawsze poznaje się po świeżych rękawiczkach i chustce do nosa — odparła Małgosia, która także miała sporo maleńkich „upodobań arystokratycznych”.
— Nie zapomnij, Ludko, schować tylny bryt. Czy moja szarfa dobrze leży? A uczesanie czy nie bardzo źle wygląda? — pytała Małgosia przy gotowalni18 pani Gardiner, odchodząc od lustra po długim przeglądaniu się.
— Wiem, że zapomnę, ale jak zobaczysz, że robię coś niestosownego, to mrugnij, dobrze? — odrzekła Ludka, prostując sobie kołnierzyk i naprędce gładząc włosy szczotką.
— Nie wypada mrugać, ale podniosę w górę brwi, jeżeli będzie coś złego, a opuszczę je w dół, jak wszystko będzie w porządku. Pamiętaj trzymać się prosto i stawiać drobne kroki. Jeżeli cię komuś przedstawią, nie podawaj ręki do uścisku, to niepotrzebne.
— Jakim sposobem uczysz się tych pięknych manier? Ja w żaden sposób nie mogę! Słuchaj, jakaś wesoła muzyka!
Zeszły na dół trochę nieśmiało, gdyż rzadko bywały na zabawach, a chociaż to małe zgromadzenie było nieformalne, dla nich stanowiło ważne wydarzenie. Pani Gardiner, dama poważna i niemłoda, przywitała je uprzejmie i poleciła najstarszej ze swych sześciu córek. Małgosia znała Salusię, więc bardzo szybko poczuła się swobodnie, ale Ludka, nielubiąca towarzystwa dziewcząt, stała na uboczu, pilnie ukrywając pod ścianą tylny bryt, i tak się czuła nie na miejscu, jak konik w kwiatowym ogrodzie. Kilku wesołych chłopców rozprawiało w innej części pokoju o ślizgawce, Ludka więc miała wielką ochotę przyłączyć się do nich, bo ślizganie się było jej największą rozkoszą. Zatelegrafowała swoje życzenie do Małgosi, która tak groźnie podniosła brwi w górę, że nie śmiała się ruszyć. Nikt nie podszedł z nią rozmawiać, gromadka stojąca w jej pobliżu powoli rozproszyła się, a wreszcie pozostała sama. Nie mogła swobodnie krążyć ani się bawić, obawiając się, że ktoś zobaczy przypalony bryt, więc się tylko przyglądała innym z niejaką rozpaczą, póki nie zaczęto tańczyć. Małgosia zaraz została zaproszona i jej ciasne trzewiczki tak żywo się obracały, że nikt by nie odgadł, jaki ból znosi z uśmiechem; Ludka spostrzegła, że jakiś wysoki, rudy młodzieniec zmierza do jej kąta, i obawiając się, aby jej nie poprosił do tańca, usunęła się za firankę, żeby się spokojnie przyglądać i bawić. Na nieszczęście ktoś inny nieśmiały wybrał to samo schronienie, bo gdy firanka opadła za nią, znalazła się twarz w twarz z młodym Laurence’em.
— Mój Boże, nie widziałam, że tu ktoś jest! — wyjąkała, chcąc się wycofać tak prędko, jak się tam schowała.
Ale chłopiec roześmiał się i rzekł żartobliwie, chociaż zdawał się trochę przestraszony:
— Proszę na mnie nie zważać, możesz pani zostać, jeżeli masz ochotę.
— Czy nie będę przeszkadzać?
— Bynajmniej. Schroniłem się tu tylko dlatego, że znając mało osób, byłem z początku jakiś nieswój.
— Ja tak samo. Zostań pan, chyba że wolisz odejść.
Chłopiec usiadł na powrót i przyglądał się swym butom, ale Ludka, chcąc się okazać grzeczna i swobodna, rzekła:
— Zdaje mi się, że pana już widziałam, mieszkasz obok nas, nieprawdaż?
— Po sąsiedzku. — Spojrzał na nią i roześmiał się głośno, bo jej sztywne zachowanie się bawiło go w porównaniu z tamtą rozmową o krykiecie, gdy odniósł do domu jej kota.
To ją zupełnie ośmieliło. Roześmiała się także i rzekła serdecznie:
— Tak nas ucieszył pana podarek na Boże Narodzenie.
— To mój dziadek go przysłał.
— Ale pan mu nasunąłeś tę myśl, nieprawdaż?
— Jak się ma kotek, panno March? — zapytał, przymuszając się do poważnej miny, chociaż czarne oczy błyskały mu figlarnie.
— Zdrów, dziękuję ci, panie Laurence, ale ja nie jestem panną March, tylko Ludką — odrzekła panienka.
— A ja nie jestem panem Laurence, tylko Arturem. Na pierwsze imię dano mi Teodor, ale go nie lubię, bo koledzy nazywali mnie Dora; postanowiłem więc, żeby mi mówili Arturze.
— Ja także nienawidzę mego imienia — takie sentymentalne! Chciałabym, żeby mi wszyscy mówili Ludwiko, zamiast Ludko. Jak pan tego dokonałeś, że chłopcy przestali cię nazywać Dorą?
— Przykazałem im.
— Ja nie mogę przykazać ciotce March, więc chyba muszę to znosić — i westchnęła z rezygnacją.
— Czy nie lubisz tańczyć, Ludko?
— Dosyć lubię, jak dużo jest miejsca i wszyscy są weseli. Ale w takim salonie z pewnością przewróciłabym coś, deptałabym po nogach, albo niezawodnie przydarzyłoby mi się coś równie okropnego. Unikam więc guza i wszelkie powodzenia zostawiam Małgosi. A pan, czy nie tańczysz?
— Czasami, ale długi czas byłem za granicą i od niedawna jestem z powrotem, więc się tu nie obeznałem ze wszystkim.
— Za granicą! — wykrzyknęła Ludka. — Opowiedz mi pan coś! Ja tak serdecznie lubię słuchać opisów podróży.
Artur widocznie sam nie wiedział, od czego zacząć, ale ciekawe pytania Ludki wprowadziły go wkrótce na tor. Opowiadał jej więc, że oddano go do szkoły w Vevey19, gdzie chłopcy nigdy nie noszą kapeluszy i mają flotę ze statków na jeziorze, a w czasie wakacji wybierają się z nauczycielami na pieszą wędrówkę po Szwajcarii.
— Jakżebym tam chciała być! — wykrzyknęła Ludka. — Czy byłeś pan w Paryżu?
— Spędziliśmy tam zeszłą zimę.
— I mówisz po francusku?
— W Vevey nie wolno nam było inaczej mówić.
— Powiedz coś, żebym usłyszała. Umiem czytać, ale nie mogę się nauczyć wymowy.
— Quel nom a cette jeune demoiselle en les pantoufles jolies? — rzekł usłużnie Artur.
— Jak ładnie mówisz! To znaczy: kim jest ta panienka w pięknych pantofelkach, nieprawdaż?
— Oui, mademoiselle.
— To moja siostra Małgorzata, o czym dobrze wiedziałeś. Czy ci się podoba?
— Bardzo. Przypomina mi niemieckie dziewczęta, bo ma taką świeżą cerę, spokojne rysy i tańczy z dystynkcją20.
Ludka zarumieniła się, słysząc tę pochwałę, i zapamiętała ją, żeby powtórzyć siostrze. Tak długo razem przyglądali się towarzystwu, udzielali sobie uwag i gawędzili, że zdawało im się, iż ich łączy dawna znajomość. Artur prędko otrząsnął się z nieśmiałości, bo męskie obejście Ludki bawiło go i dodawało mu swobody. Ona także odzyskała wesołość, gdyż zapomniała o sukni i nikt na nią nie podnosił brwi. Polubiła bardzo młodego Laurence’a i raz po raz przyglądała mu się bacznie, żeby go opisać dziewczętom. Nie miały braci, a kuzynów bardzo mało, więc znajomość z chłopcem była dla nich nowością. „Kręcące się czarne włosy — powtarzała sobie — ciemna cera, duże czarne oczy, długi nos, ładne zęby, małe ręce i nogi, wzrost taki jak mój. Bardzo grzeczny, jak na chłopca, i przy tym wesoły. Ciekawam, ile ma lat?”
Miała to pytanie na końcu języka, lecz powstrzymała się w porę, z niezwykłym taktem starając się tego dowiedzieć okrężną drogą.
— Pewno niedługo wstąpisz do kolegium21? Widzę, że harujesz nad książkami, to jest, chciałam powiedzieć, że studiujesz pilnie. — I zarumieniła się ze wstydu, że to straszne „harujesz” wymknęło jej się z ust.
Artur uśmiechnął się, ale go to widać nie obraziło, i odpowiedział, wzruszając ramionami:
— Dopiero za dwa, trzy lata, w każdym razie nie prędzej, aż skończę siedemnaście lat.
— Masz dopiero piętnaście? — zapytała, spoglądając na dużego chłopca, któremu dawała już siedemnaście lat.
— W przyszłym miesiącu skończę szesnaście.
— Jakżebym chciała chodzić do kolegium. A ty nie masz ochoty, jak mi się zdaje?
— Najmniejszej. Tam młodzież włóczy się tylko dniem i nocą, i w ogóle nie podoba mi się jej tryb życia.
— A co ci się podoba?
— Mieszkać we Włoszech i żyć według swoich upodobań.
Ludka miała wielką ochotę zapytać, jakie one są, ale jakoś surowo ściągnął czarne brwi, więc chcąc zmienić temat rozmowy, zaczęła wybijać takt stopą i rzekła: — Wspaniała polka, czemu jej nie spróbujesz?
— Służę ci — odpowiedział z dziwacznym, krótkim ukłonem, na francuski sposób.
— Nie mogę, powiedziałam Małgosi, że nie będę tańczyć z powodu... — zatrzymała się, niepewna widocznie, czy mówić, czy się roześmiać.
— Z powodu? — ciekawie zapytał Artur.
— Nie powiesz nikomu?
— Nigdy!
— Otóż, przyszedł mi do głowy nieszczęśliwy pomysł stanąć przed kominkiem i przypaliłam sobie tę suknię. Chociaż jest starannie naprawiona, to widać różnicę i Małgosia zaleciła mi siedzieć spokojnie, żeby nikt tego nie zobaczył. Możesz się śmiać, jeżeli chcesz, wiem, że to zabawne.
Artur nie śmiał się jednak, tylko patrzył w ziemię przez chwilę i z dziwnym wyrazem twarzy powiedział bardzo mile:
— Mniejsza o to, posłuchaj, jak sobie poradzimy. Tam, z drugiej strony pokojów, jest długa sień, możemy swobodnie tańczyć i nikt nas nie zobaczy. Chodźmy!
Ludka podziękowała i poszła chętnie, żałując, że nie ma dwóch czystych rękawiczek, bo spostrzegła, że jej tancerz wkłada śliczne, perłowego koloru. Sień była pusta i doskonale im było tańczyć polkę. Artur dobrze tańczył i nauczył ją niemieckiego pas22, które zachwyciło ją, bo jest skoczne i pełne życia. Gdy muzyka zamilkła, usiedli na schodach, żeby odpocząć, i Artur opisywał jakąś zabawę heidelberską23, kiedy pojawiła się Małgosia. Na dany znak Ludka chętnie poszła do jednego z bocznych pokojów, gdzie zastała siostrę, która leżąc z bladą twarzą na sofie, trzymała się za stopę.
— Zwichnęłam sobie kostkę. Ten głupi obcas wykręcił się i okropnie cierpię. Tak boli, że trudno mi stać, i nie wiem, jak wrócę do domu — rzekła, wijąc się na sofie.
— Wiedziałam, że pokaleczysz nogi przez te niedorzeczne korki. Przykro mi, ale nie widzę innego sposobu, jak żebyś wsiadła do powozu albo tu przenocowała
Uwagi (0)