Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖
Klasyka powieści dla młodzieży, opowieść o dorastaniu czwórki sióstr March, napisana na podstawie przeżyć autorki i jej sióstr. Zabawy i radości, upokorzenia i smutki bohaterek, z których najmłodsza liczy 12, zaś najstarsza 16 lat, zostały przedstawione pod znaczącym tytułem. Każda z sióstr przechodzi przemianę, przeżywa przełomowe doświadczenie, zamykające na zawsze czasy niewinnego dzieciństwa i wprowadzające w świat dorosłości. Chociaż określenie „nastolatki” powstało i upowszechniło się dopiero sto lat później, autorce z wielką trafnością udało się zobrazować okres, w którym dziewczynki przestają być dziećmi i stają się młodymi kobietami.
Powieść, opublikowana w 1868, natychmiast odniosła sukces wydawniczy i uznanie krytyki. Czytelnicy domagali się dalszego ciągu, więc Alcott szybko napisała następną część, sprzedawaną przez pewien czas w Wielkiej Brytanii jako Dobre żony, później wydawaną jako drugi tom tego samego tytułu. W kolejnych latach ukazały się następne dwie części cyklu o siostrach March. Książka doczekała się adaptacji scenicznych i radiowych, na jej podstawie powstało siedem filmów, kilka seriali telewizyjnych i seriali anime.
- Autor: Louisa May Alcott
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louisa May Alcott
— Ja niewiele pamiętam prócz tego, że się bałam piwnicy i ciemnego wejścia, ale za to lubiłam ciastka i mleko, któreśmy znajdowały na dachu. Gdyby nie to, że jestem za duża na takie rzeczy, chętnie bym się jeszcze w to bawiła — rzekła Amelka, która zaczynała mówić o porzuceniu dziecinnych rozrywek w poważnym wieku lat dwunastu.
— Nie jesteśmy na to nigdy za duże, moja droga, bo w ten czy w inny sposób zawsze się w to bawimy. Nasze brzemiona są tu, droga jest przed nami, a dążenia do doskonalenia się i do szczęścia to przewodnicy, którzy nas wiodą przez liczne troski i pomyłki do spokoju, stanowiącego prawdziwy „Gród Niebiański”. A więc, moje małe pielgrzymki, rozpocznijcie to znowu, nie żartem, lecz serio, a zobaczymy, jak daleko zajdzie każda, zanim ojciec wróci do domu.
— Mamo, ale gdzie są naprawdę nasze brzemiona? — spytała Amelka, biorąca rzeczy bardzo ściśle.
— Każda z was oprócz Elizy powiedziała, jakie teraz dźwiga brzemię; ona zapewne nie ma żadnego.
— Owszem: talerze, kurze, zazdrość wobec dziewczynek posiadających ładne fortepiany i lękanie się ludzi.
Brzemię Elizy było tak zabawne, że wszystkim chciało się śmiać, ale się powstrzymały, żeby jej nie obrazić.
— Zróbmy tak — rzekła Małgosia, zamyślając się — będzie to tylko inna nazwa doskonalenia się, i zabawa ta może nam być pomocna; bo chociaż chcemy być dobre, ciężka to praca, zapominamy się i nie robimy wszystkiego, co jest w naszej mocy.
— Byłyśmy dziś wieczorem w Otchłani Rozpaczy, ale mama przyszła i wydobyła nas. Więc co mamy teraz robić? — zapytała Ludka, uradowana myślą, że coś romantycznego osłodzi jej nudne obowiązki.
— Zajrzyjcie pod poduszki w poranek Bożego Narodzenia, to znajdziecie książki, które wam posłużą za przewodników — odpowiedziała pani March.
Podczas gdy stara Anna sprzątała ze stołu, rozmawiały o tym nowym planie. Następnie wydobyły cztery koszyczki do robót i igły przemykały się po prześcieradłach, które dziewczęta szyły dla ciotki March. Było to niezajmujące szycie, ale żadna nie narzekała tego wieczora. Przyjęły plan Ludki, żeby podzielić długie szwy na cztery części i nazwać je Europą, Azją, Afryką i Ameryką; w ten sposób poszło im doskonale, zwłaszcza gdy rozmawiały o różnych krajach, wyszywając sobie drogę po nich.
O dziesiątej przestały pracować i jak zwykle śpiewały przed pójściem spać. Jedna tylko Eliza potrafiła wydobywać tony ze starego fortepianu, i delikatnie dotykając pożółkłych klawiszy, przyjemnie wtórowała ich prostym śpiewom. Głos Małgosi przypominał flet i ona wraz z matką kierowała tym małym chórem; Amelka odzywała się jak świerszczyk, a Ludka przeskakiwała z nuty na nutę według upodobania — to popisywała się wejściem głosu w niewłaściwym miejscu, to zrobiła tryl6 w najsmutniejszych tonach. Śpiew ten stał się domowym zwyczajem od ich najwcześniejszych lat, bo matka była z natury śpiewaczką. Jak skowronek śpiewem zaczynała dzień i śpiewem go kończyła, bo dziewczęta nigdy nie uznawały się za zbyt duże na tę domową kołysankę.
Ludka obudziła się pierwsza, o szarym świcie w świąteczny poranek. Nie było rozwieszonych pończoch przy kominku, więc przez chwilę doznawała tak przykrego uczucia, jak przed laty, kiedy jej pończoszka spadła na ziemię pod ciężarem zawartych w niej łakoci. Potem, przypomniawszy sobie obietnicę matki, wyciągnęła spod poduszki książeczkę w pąsowej oprawie. Bardzo dobrze ją znała, była to bowiem piękna i stara historia najdoskonalszego żywota, jaki kiedykolwiek istniał, i Ludka uczuła, że to najlepszy przewodnik dla pielgrzymki wybierającej się w długą podróż. Obudziwszy Małgosię życzeniem wesołych świąt, poleciła jej sięgnąć pod poduszkę. Ukazała się książka w zielonej okładce, z takim samym obrazkiem w środku i z kilkoma słowami napisanymi przez matkę, co czyniło ten podarek bardzo cennym w ich oczach. Następnie Eliza i Amelka zbudziły się i poszukawszy, także znalazły książeczki, jedna popielatą, druga niebieską. Siedziały wszystkie, oglądając dary i gawędząc o nich, a tymczasem zorza różowiała ze wschodzącym dniem.
Pomimo drobnych próżnostek Małgosia miała słodką i religijną naturę i bezwiednie wpływała nią na siostry, zwłaszcza na Ludkę, która ją kochała serdecznie i chętnie słuchała jej łagodnych rad.
— Dziewczęta — odezwała się Małgosia, poważnie spoglądając na główkę leżącą obok niej i na dwie inne ubrane w nocne czepeczki w przyległym pokoju — mama pragnie, żeby te książki czytać, kochać i pamiętać; musimy wziąć się do nich natychmiast. Dawniej byłyśmy im wierne, ale odkąd ojciec wyjechał, i te wszystkie rozruchy wojenne nas wykoleiły, zaniedbałyśmy wiele rzeczy. Możecie postąpić, jak wam się podoba, lecz co do mnie, będę mieć tę książkę tu na stole i czytać ją po trochu co rano zaraz po przebudzeniu się, gdyż wiem, że to pójdzie na pożytek i będzie mi pomocą w ciągu dnia.
Otworzywszy nową książeczkę, zaczęła czytać wraz z Ludką, która ją objęła za szyję i miała spokojny wyraz, rzadko widziany na jej ruchliwej twarzy.
— Jaka Małgosia jest dobra! I my, Amelko, zróbmy to; pomogę ci w trudnych słowach, a czego nie zrozumiemy, to siostry nam wytłumaczą — szepnęła Eliza, na której nowe książeczki i przykład sióstr wywarły wielkie wrażenie.
— Cieszę się, że moja jest niebieska — rzekła Amelka.
Po chwili w pokojach ucichło i było tylko słychać ostrożne przewracanie kartek, a zimowe słońce zakradało się do środka, dotykając główek i poważnych twarzyczek ze świątecznymi pozdrowieniami.
— Gdzie mama? — zapytała Małgosia, gdy w pół godziny potem zbiegły na dół z Ludką, żeby podziękować za podarki.
— Bóg jeden wie. Przyszło jakieś biedactwo po prośbie, a mama zaraz poszła przekonać się, czego tam w domu potrzeba. Nie znalazłaby się druga kobieta na świecie tak pochopna do dawania jedzenia, napoju, ubrania i opału — odpowiedziała Anna, która będąc u państwa March od urodzenia się Małgosi, była uważana bardziej za przyjaciółkę niż za służącą.
— Niedługo pewnie wróci, więc zrób ciastka i miej wszystko w pogotowiu — rzekła Małgosia, spoglądając na podarki złożone w koszyku pod sofą, aby je można prędko wydobyć we właściwym czasie.
— Gdzie jest Amelki flaszeczka z wodą kolońską? — dodała, nie spostrzegając jej.
— Amelka wzięła przed chwilą, żeby obwiązać wstążeczką, czy coś takiego — odparła Ludka, tańcząc po pokoju, by się trochę rozchodziły nowe pantofle.
— Jak ładnie wyglądają moje chustki, nieprawdaż? Anna mi je uprała i uprasowała, a ja sama oznaczyłam — rzekła Eliza, dumnie spoglądając na trochę nierówne litery, które ją kosztowały tyle trudu.
— Niechże ją Pan Bóg ma w swojej opiece! Wyhaftowała „mama” zamiast „M. March”, jakież to zabawne! — wykrzyknęła Ludka, biorąc jedną chustkę do ręki.
— Czy tak niedobrze? Zdawało mi się, że będzie lepiej, bo pierwsze litery Małgosi są „M. M.”, a ja nie chcę, żeby ich używał ktoś inny prócz mamy — rzekła Elżbietka, nieco zmieszana.
— Dobrze zrobiłaś, moja droga; to piękna myśl i rozsądna, bo nikt się już nie może omylić. Wiem, że mamie to się bardzo spodoba — rzekła Małgosia i mrugnęła na Ludkę, a uśmiechnęła się do Elizy.
— Mama idzie! Schowajcie koszyk, prędko! — zawołała Ludka, gdy trzasnęły drzwi, a w sieni zabrzmiały kroki.
Amelka weszła śpiesznie i zmieszała się trochę, widząc, że wszystkie siostry na nią czekają.
— Gdzie byłaś? Co chowasz za sobą? — spytała Małgosia ze zdziwieniem, zauważając po kapturku i płaszczyku, że leniwa Amelka wyszła tak wcześnie.
— Nie śmiej się ze mnie, Ludko. Nie chciałam, żeby ktoś wiedział o tym przed czasem. Poszłam tylko zamienić małą flaszeczkę na dużą. Wydałam na nią wszystkie pieniądze i będę się szczerze starała nie być już samolubna.
Mówiąc to, Amelka pokazała ładną flaszkę w miejsce małej, a to staranie by o sobie zapomnieć, nadawało jej tak poważną i pokorną minkę, że Małgosia uściskała ją, Ludka nazwała „poczciwym sercem”, a Eliza urwała z okna najpiękniejszą różę, by nią ozdobić wspaniałą butelkę.
— Widzicie, zawstydziłam się mego podarku po rannym czytaniu i zaraz po rozmowie o poprawieniu się, więc wstawszy, zaraz pobiegłam za róg domu i zamieniłam butelkę. Tak się cieszę, bo teraz mój podarek najładniejszy!
Frontowe drzwi znowu trzasnęły; koszyk poszedł pod sofę, a dziewczęta otoczyły stół, niecierpliwie gotując się do śniadania.
— Życzymy ci wesołych świąt, mamo! Abyś ich dużo przeżyła! Dziękujemy za książki; czytałyśmy już trochę i co dzień będziemy to robić! — wołały chórem.
— Wesołych świąt życzę wam, dziewczątka moje! Cieszy mnie, żeście zaczęły od razu, i mam nadzieję, że wytrwacie. Ale zanim usiądziemy, muszę wam coś powiedzieć: niedaleko stąd leży biedna kobieta z nowo narodzonym dzieckiem, a sześcioro drobiazgu siedzi skurczonych w jednym łóżku, chroniąc się od zimna, bo nie mają opału. Nawet jeść nic nie mają, więc najstarszy chłopiec przyszedł mi opowiedzieć o tej biedzie. Czy chcecie, moje dziewczęta, dać im swoje śniadanie jako podarek świąteczny?
Były nadzwyczaj głodne po godzinnym blisko wyczekiwaniu, więc przez chwilę nie odezwała się żadna; lecz tylko przez chwilę — bo Ludka wykrzyknęła zaraz z zapałem:
— Jak to dobrze, mamo, że przyszłaś, zanim wzięłyśmy się do jedzenia!
— Czy będę mogła pomóc zanieść te rzeczy biednym dzieciom? — błagalnie zapytała Eliza.
— Ja wezmę śmietankę i ciastka — dodała Amelka, oddając bohatersko to, co najlepiej lubiła.
Małgosia już układała kawałki chleba z masłem na dużym talerzu.
— Spodziewałam się tego — rzekła pani March z uśmiechem zadowolenia. — Wezmę was ze sobą do pomocy; wróciwszy, posilimy się mlekiem i chlebem, a reszty dopełni obiad.
Wkrótce wszystko było gotowe i pochód wyruszył w drogę. Szczęściem była to wczesna godzina, szły bocznymi uliczkami, więc niewiele osób je widziało i nikt nie wyśmiał tej zabawnej wycieczki.
Zastały pokój nędzny, pusty, z potłuczonymi oknami, nieogrzany. Na brudnym posłaniu leżała chora matka z kwilącym niemowlęciem, a grono głodnych dzieci tuliło się pod starą kołdrą, aby się ogrzać. Jakże spojrzały ich wielkie oczy, a sine usteczka uśmiechnęły się na widok naszych dziewcząt!
— Ach, mein Gott!7 Anioły do nas przyszły! — wykrzyknęła biedna kobieta, płacząc z radości.
— Zabawne anioły w kapturach i mitenkach8 — rzekła Ludka, pobudzając wszystkich do śmiechu.
W kilka minut potem zdawało się istotnie, że jakieś dobre duchy wzięły się do dzieła. Anna, która przyniosła drzewo, rozpaliła ogień i zatkała potłuczone szyby starymi kapeluszami i własną chustką. Pani March dała matce herbaty, kaszki i pocieszyła ją obietnicą, że będzie o niej pamiętać, a niemowlę ubrała z taką tkliwością jak swoje. Tymczasem dziewczęta zastawiły stół, posadziły dzieci wkoło ognia i karmiły je jak głodne pisklęta, przy czym śmiały się, szczebiotały, usiłując daremnie zrozumieć ich łamaną i komiczną angielszczyznę.
„Das ist gut!”9”... „die Engelkinder!10 — wołały biedactwa, jedząc i rozgrzewając czerwone rączki przy rozkosznym ogniu. Dziewczęta jeszcze nigdy nie były nazywane „anielskimi dziećmi” i bardzo im się to podobało, zwłaszcza Ludce, uważanej od urodzenia za „Sancha”11. Była to bardzo przyjemna uczta, chociaż nie brały w niej udziału, i gdy odeszły, zostawiając pociechę, zdaje mi się, że w całym mieście nie było czterech weselszych osób niż te głodne dziewczynki, które oddały swe śniadanie, poprzestając na mleku z chlebem w poranek Bożego Narodzenia.
— To znaczy, że bardziej kochamy sąsiadów niż siebie, i mnie się to podoba — odezwała się Małgosia, gdy układały podarki, a matka wybierała na górze odzież dla biednych Humlów.
Ubogie były ich dary, ale dowodziły wielkiego przywiązania, a stojące na środku stołu duże wazony pąsowych róż, białych chryzantem i pnączy winorośli, nadawały mu elegancki wygląd.
— Mama idzie! Zagraj, Elizo! Otwórz drzwi, Amelko! Winszujemy! winszujemy! — wołała Ludka, skacząc wkoło, podczas gdy Małgosia wybiegła, żeby poprowadzić matkę do honorowego miejsca.
Eliza zagrała wesołego marsza, Amelka otworzyła drzwi, a Małgosia z wielką godnością odgrywała rolę eskorty. Pani March zdziwiło i wzruszyło to wszystko; uśmiechając się, przez łzy spoglądała na podarki i czytała przypięte do nich karteczki.
Najpierw wzięła pantofle, potem włożyła do kieszeni chustkę do nosa, skropioną wodą kolońską od Amelki; różę przypięła do stanika, a o ładnych rękawiczkach powiedziała, że są doskonale utrafione.
Dużo było śmiechu, całusów, objaśnień i tej prostoty i serdeczności, które sprawiają, że domowe uroczystości tak są miłe w chwili, tak słodkie we wspomnieniu. Następnie wzięły się wszystkie do roboty.
Miłosierny uczynek i domowa uroczystość zajęły tyle czasu, że resztę dnia dziewczęta poświęciły na wieczorną zabawę. Będąc zbyt młode, żeby często chodziły do teatru, a nie dosyć bogate, by wydawać wiele pieniędzy na amatorskie przedstawienia, nadrabiały własnymi pomysłami; a ponieważ potrzeba jest matką wynalazków, doskonale sobie radziły. Niektóre ich wyroby były bardzo zręczne: tekturowe gitary, starożytne lampy ze staroświeckich maselniczek oklejanych srebrnym papierem, świetne szaty ze starego perkalu przystrojone błyszczącymi punkcikami z cyny, zdjętej ze słoików od marynaty. Meble zazwyczaj przewracały do góry nogami, a obszerny pokój służył za scenę ich niewinnych rozrywek.
Ponieważ dopuszczano tylko płeć kobiecą, Ludka do woli mogła odgrywać role męskie i rozkoszować się parą grubych butów, które jej dała przyjaciółka, znająca pewną panią, która znowu znała pewnego aktora. Te buty, stary floret12 i kaftan z rozcinanymi rękawami, rzeczy, których niegdyś pewien artysta używał do obrazu, były to największe skarby Ludki i popisywała się nimi przy każdej sposobności. Z powodu małego grona dwie główne aktorki musiały podejmować się kilku ról w jednej sztuce. Niezaprzeczenie zasługiwały na uznanie za ciężką pracę, uczyły się bowiem trzech lub czterech ról, wkładały coraz to inne kostiumy i jeszcze
Uwagi (0)