Córka Ewy - Honoré de Balzac (gdzie mozna poczytac ksiazki online TXT) 📖
Historia hrabiny Marii de Vandenesse, która została wydana za mąż za człowieka, którego nie kocha. Dla urozmaicenia swojego życia hrabina nawiązuje romans z poetą Natanem, z którego wynikają fatalne konsekwencje.
Córka Ewy to kolejna powieść Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Inspiracją do napisania książki był związek pisarza z hrabiną Guidoboni-Visconti. Autor po raz pierwszy przedstawił w niej szereg postaci odgrywającycg kluczową rolę w innych powieściach.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Córka Ewy - Honoré de Balzac (gdzie mozna poczytac ksiazki online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
W r. 1833 budowla szczęścia wzniesiona przez Feliksa bliska była zawalenia się, podminowana u samych podstaw, bez najmniejszej jego świadomości w tej mierze. Serce młodej kobiety w latach dwudziestu pięciu nie jest już sercem osiemnastoletniej dziewczyny, tak samo jak serce kobiety lat czterdziestu nie jest sercem kobiety trzydziestoletniej. Istnieją cztery wieki w życiu kobiet, a każdy z nich stwarza niejako nową kobietę. Vandenesse znał bez wątpienia prawa tych przeobrażeń, zrodzonych z naszych nowoczesnych obyczajów; ale zapomniał o nich w odniesieniu do siebie, tak jak najtęższy gramatyk, pisząc książkę, może zapomnieć reguł; jak, na polu bitwy, w pełnym ogniu, zaskoczony niespodziankami terenu, największy generał może zapomnieć kardynalnej reguły sztuki wojowania. Ten, kto potrafi nieustannie wtłaczać myśl w uczynki, jest człowiekiem genialnym; ale i najbardziej obdarzony geniuszem człowiek nie roztacza go w każdej chwili; nadto byłby podobny do bóstwa. Po czterech latach tego życia bez jednego wewnętrznego starcia, bez słowa, które by wywołało rozdźwięk w słodkim koncercie duszy, czując się zupełnie rozwiniętą niby piękna roślina w sprzyjającym gruncie, pod pieszczotą pogodnego słońca jaśniejącego pośród eteru o niezmiennej barwie lazuru, hrabina doświadczyła jakby jakiegoś przełomu. Ta krysis jej życia, przedmiot niniejszego opowiadania, byłaby niezrozumiała bez objaśnień: złagodzą one może w oczach kobiet winę młodej hrabiny, równie szczęśliwej żony jak matki, i która, na pierwszy rzut oka, zdawałaby się nie do usprawiedliwienia.
Życie wypływa z gry dwóch sprzeczmych pierwiastków: kiedy jednego z nich zbywa45, żyjąca istota cierpi. Vandenesse, zadowalając wszystko, wyłączył z życia pragnienie, tego króla stworzenia, który zużywa olbrzymią sumę sił moralnych. Ostateczny żar, ostateczne nieszczęście, zupełne szczęście, wszystkie czynniki absolutne królują w przestworach wyzutych z wszelakich produktów: chcą być same, dławią wszystko, co nie jest nimi. Vandenesse nie był kobietą, a tylko kobiety znają sztukę urozmaicenia szczęścia: stąd pochodzi ich zalotność, wzdragania, obawy, sprzeczki, i te mądre, wyrafinowane dzieciństwa, za pomocą których kwestionują nazajutrz to, co poprzedniego dnia nie przedstawiało żadnych trudności. Mężczyzna może znużyć swą stałością, kobieta nigdy. Vandenesse był naturą zbyt głęboko dobrą, aby z wyrachowania dręczyć ukochaną kobietę; rzucił ją w najbardziej błękitne, wolne od chmurki bezkresy miłości. Problem wiekuistej szczęśliwości jest z rzędu tych, których rozwiązanie znane jest jedynie Bogu, w drugim życiu. Na tym padole, wzniośli poeci wiekuiście znudzili czytelników, skoro się wzięli do malowania raju. Vandenesse rozbił się o tę samą rafę, co Dante: cześć nieszczęśliwemu bohaterstwu! Żona jego zaczęła w końcu znajdować pewną monotonię w tak dobrze urządzonym Edenie. Doskonałe szczęście pierwszej kobiety w raju ziemskim przyprawiło ją o mdłości, jakie sprawia zbyt długie sycenie się słodyczami, i obudziło w hrabinie pragnienie, jak u Rivarola podczas lektury Floriana, aby spotkać jakiegoś wilczka wśród tej pasterskiej idylli. Oto, jak się zdaje, wiekuiste znaczenie symbolicznego węża, do którego Ewa zwróciła się prawdopodobnie z nudów. Morał ten wyda się może nieco śmiały w oczach protestantów, którzy biorą Genezę bardziej na serio niż sami Żydzi. Ale położenie pani de Vandenesse da się wytłumaczyć bez figur biblijnych: czuła w duszy olbrzymią niezużytą siłę, szczęście nie sprawiało jej cierpienia, spełniało się bez trosk i niepokojów, nie drżała o jego utratę, objawiało się co rano w tym samym niebieskim kolorze, z tym samym uśmiechem, z tym samym miłym słowem. Żaden powiew, nawet zefiru, nie marszczył tego czystego jeziora: pragnęłaby nieco sfalować tę taflę. Pragnienie jej zawierało coś jakby dziecinnego, co powinno by ją usprawiedliwić; ale społeczeństwo nie bardziej jest pobłażliwe, niż nim był Pan Bóg z Genezy. Przy swej inteligencji, hrabina rozumiała doskonale, jak bardzo to uczucie musi być obrażające, i nie ważyłaby się zwierzyć z nim drogiemu mężusiowi. W prostocie swojej nie wynalazła innego słowa miłości, nie kuje się bowiem na zimno tego rozkosznego słownika napęczniałego przesadą, jakiego, w żarze płomieni, miłość uczy swe ofiary. Vandenesse, szczęśliwy z tej cudownej harmonii, utrzymywał, z uczonym wyrachowaniem, żonę w umiarkowanych strefach małżeńskiej czułości. Ten wzorowy mąż uważał zresztą za niegodne szlachetnej duszy uciekać się do szarlatańskich środków, które by go powiększyły w oczach żony i odświeżyły jej uczucia; chciał być kochanym dla samego siebie, nic nie chciał zawdzięczać błyskotkom fortuny. Hrabina Maria uśmiechała się, widząc w Lasku nie dość lśniący lub źle zaprzężony ekwipaż46 ; oczy jej zwracały się wówczas z upodobaniem na własny pojazd, którego konie, prowadzone na sposób angielski, swobodne mimo uprzęży, trzymały się we właściwym oddaleniu. Feliks nie zniżał się do zbierania nagród za trudy jakie sobie zadawał; żona uważała jego zbytek i dobry smak za rzecz naturalną; nie czuła dlań wdzięczności za to, iż nie cierpiała żadnego draśnięcia miłości własnej. Tak było we wszystkim. Dobroć ma swoje niebezpieczeństwa: przypisujemy ją charakterowi, rzadko chcemy w niej uznać tajemne wysiłki szlachetnej duszy: podczas gdy ludzi złych nagradza się za złe, którego nie robią. W tej epoce pani de Vandenesse osiągnęła stopień wyrobienia światowego, który jej pozwolił porzucić dość nikłą rolę nieśmiałego, obserwującego, słuchającego komparsa47, jaką — powiadają — grała przez jakiś czas Julia Grisi48 w chórach teatru Scala. Młoda hrabina czuła się na siłach, aby sięgnąć po partię primadonny, i odważyła się na nią raz i drugi. Ku wielkiemu zadowoleniu Feliksa zaczęła brać czynny udział w rozmowach. Błyskotliwe repliki i subtelne spostrzeżenia zasiane w jej umyśle przez obcowanie z mężem, zwróciły na nią uwagę, powodzenie zaś ośmieliło ją. Vandenesse, którego żonie przyznano już urodę, zachwycony był, iż zdobyła i palmę dowcipu. Za powrotem z balu, koncertu, rautu, na którym Maria błyszczała, w domu, zrzucając strój wieczorowy, przybierała radosną i pewną siebie minkę, aby powiedzieć Feliksowi: „Byłeś ze mnie zadowolony dziś wieczór?”. Hrabina rozbudziła nieco zawiści, między innymi w siostrze męża, margrabinie, de Listomère, która, aż dotąd, patronowała jej, sądząc iż popiera cień służący do uwydatnienia jej własnych zalet. Hrabina, nosząca to nazwisko co Maria, ładna, dowcipna i cnotliwa, muzykalna i nieco zalotna, cóż za wspaniały żer dla świata! Feliks de Vandenesse liczył w towarzystwie kilka kobiet, z którymi zerwał lub które z nim zerwały, ale którym małżeństwo jego nie było obojętne. Kiedy te kobiety ujrzały w pani de Vandenesse niepozorną kobietkę z czerwonymi rękami, dość zakłopotaną swą osobą, mówiącą mało, nie wyglądającą na to, aby myślała zbyt wiele, uważały się za dostatecznie pomszczone. Przyszła katastrofa lipcowa r. 1830, towarzystwo rozproszyło się na dwa lata, ludzie bogaci przeczekiwali krytyczny czas w swoich majątkach lub podróżowali po Europie; salony otworzyły się aż w 1833. Dzielnica Saint-Germain dąsała się, ale uważała kilka domów, między innymi salon ambasadora austriackiego, za teren neutralny: sfery legitymistyczne i nowe społeczeństwo spotykały się tam, reprezentowane przez swych najświetniejszych przedstawicieli. Przywiązany tysiącem więzów serca i wdzięczności do wygnanej rodziny, ale silny swymi przekonaniami, Vandenesse nie czuł się w obowiązku naśladowania niedorzecznej przesady swojej partii. W dniach niebezpieczeństwa spełnił swój obowiązek z narażeniem życia, przedostając się przez morze tłumów, aby ofiarować rokowania: wprowadził tedy żonę w świat, pewien iż nikt nie odważy się podawać w wątpliwość jego wierności. Dawne przyjaciółki Feliksa z trudnością poznały świeżo upieczoną mężatkę w wytwornej, dowcipnej, lubej hrabinie, która roztoczyła w świecie najwykwintniejsze wzięcie arystokratycznej damy. Panie d‘Espard, de Manerville, lady Dudley, kilka innych mniej znanych, uczuły węże budzące się w ich sercu; usłyszały cichy świst podrażnionej ambicji, uczuły się zazdrosne o szczęście Feliksa; dałyby wiele, aby mu się zdarzyła jaka zła przygoda. Zamiast odnosić się wrogo do hrabiny, zacne niegodziwe duszyczki otoczyły ją, okazywały jej nadmierną przyjaźń, wychwalały ją przed mężczyznami. Dostatecznie zdając sobie sprawę z tych intencji, Feliks miał oko na stosunki Marii, zalecając jej ostrożność. Panie te odgadły niepokój, jakie ich towarzystwo sprawia hrabiemu, i nie przebaczyły mu tej nieufności. Podwoiły uprzejmość i względy dla rywalki, której zgotowały niezmierny sukces, ku wielkiemu niezadowoleniu margrabiny de Listomère, nie rozumiejącej tego manewru. Ogłoszono hrabinę Feliksową de Vandenesse za najbardziej uroczą, najdowcipniejszą kobietę w Paryżu. Druga bratowa Marii, margrabina Karolowa de Vandenesse, odczuwała na kształt tysiącznych ukłuć szpilką omyłki, jakie powodowała niekiedy tożsamość nazwiska, i porównania, jakie sprowadzała. Mimo że margrabina była również bardzo piękna i obdarzona, rywalki przeciwstawiały jej bratowę tym skuteczniej, iż była o dwanaście lat młodsza. Panie te wiedziały, ile kwasu musi wprowadzić powodzenie hrabiny w stosunki jej z obiema szwagierkami, które też stały się chłodne i nieżyczliwe dla tryumfującej Marii-Anieli.
Były to niebezpieczne krewniaczki, poufne nieprzyjaciółki. Każdemu wiadomo, że literatura broniła się wówczas przeciw powszechnej obojętności spowodowanej żywym dramatem politycznym, wydając dzieła mniej lub więcej bajroniczne, w których była mowa jedynie o zdradach małżeńskich. Piosenki, powieści i sztuki teatralne pełne były tej materii. Wieczny ten temat był w modzie bardziej niż kiedykolwiek. Kochanek, ów straszak mężów, był wszędzie, z wyjątkiem może w ich domu, gdzie, w owej mieszczańskiej epoce, mniej niż kiedykolwiek święcił tryumfów. Czyż wówczas będą grasować złodzieje, kiedy wszystko co żyje pędzi do okien, krzyczy: „Policja!” i oświetla ulice? Jeżeli podczas tych lat obfitych w społeczne, polityczne i moralne zamieszki zdarzyły się jakieś katastrofy małżeńskie, stanowiły one wyjątki, mniej na ogół zwracające uwagę niż za Restauracji. Bądź co bądź, kobiety wiele rozmawiały między sobą o tym, co wypełniało wówczas dwie formy poezji: książkę i teatr. Często była mowa o kochanku, tej rzadkiej, a tak upragnionej istocie. Głośne przygody dostarczały tematu do dyskusji, a dyskusjom tym, jak zawsze, oddawały się głównie kobiety nieskazitelne. Faktem godnym uwagi jest niechęć, jaką do tego rodzaju rozmów, objawiają kobiety cieszące się niedozwolonym szczęściem: te zachowują się w świecie surowo, wstrzemięźliwie, prawie że nieśmiało; wyglądają, jak gdyby prosiły każdego o dyskrecję lub cały świat o przebaczenie za swoje słodkie chwile. Kiedy, przeciwnie, kobieta z lubością słucha rozmów o tych katastrofach, kiedy pozwala sobie tłumaczyć rozkosze będące usprawiedliwieniem występku, bądźcie pewni, iż znajduje się na rozdrożu i nie wie, jaką decyzję obrać. Podczas tej zimy hrabina de Vandenesse zapoznała się z huczącym koło jej uszu wielkim głosem świata, wicher burz gwizdał dokoła niej. Rzekome przyjaciółki, które wyrastały ponad swą reputację całą wysokością nazwisk i pozycji, kreśliły jej niejednokrotnie powabną postać kochanka i rzucały w duszę Marii-Anieli gorące apologie miłości, tego słowa zagadki, jaką życie podsuwa kobietom, tej namiętności przemożnej, wedle pani de Staël49, która poparła teorię przykładem. Kiedy hrabina pytała naiwnie, w ścisłym kółku, jaka jest różnica między mężem a kochankiem, każda z kobiet życzących nieszczęścia Feliksowi siliła się odpowiedzieć w sposób zdolny podrażnić ciekawość, rozpalić wyobraźnię, zainteresować duszę i serce.
— Z mężem wegetuje się, moja droga, żyje się jedynie z kochankiem — szeptała jej bratowa, margrabina de Vandenesse.
— Małżeństwo, moje dziecko, to nasz czyściec, miłość to raj — mówiła lady Dudley.
— Nie wierz jej — wykrzyknęła panna des Touches — to piekło!
— Ale piekło, w którym się kocha — dorzuciła margrabina de Rochefide. — Często więcej jest rozkoszy w cierpieniu, niż w szczęściu: przykładem męczennicy!
— Z mężem, mała gąsko, żyjemy, można powiedzieć, własnym życiem; ale kochać, znaczy żyć życiem drugiej istoty — mówiła margrabina d‘Espard.
— Kochanek to owoc zakazany: słowo, które, dla mnie, streszcza wszystko — mówiła, śmiejąc się, śliczna Moїna de Saint-Héren.
O ile hrabina nie szła na raut dyplomatyczny lub na bal do jakichś bogatych cudzoziemców, jak lady Dudley albo księżna Galathionne, bywała prawie co wieczora w tym kółku, po Włochach lub Operze, czy to u margrabiny d’Espard50, czy u pani de Listomere, panny des Touches, hrabiny de Montcornet lub wicehrabiny de Grandlieu, jedynych arystokratycznych domach, które wówczas przyjmowały. Nigdy nie zdarzyło się jej opuścić salonu, aby nie posiano zatrutych ziarnek w jej serce. Mówiono jej o dopełnieniu życia — słówko podówczas bardzo w modzie; — o szczęściu, jakie jest w tym, aby być zrozumiana: również słówko, któremu kobiety dają osobliwe znaczenia. Wracała do domu niespokojna, wzruszona, ciekawa, zamyślona. Znajdowała jak gdyby lukę w swoim życiu, ale nie zdawało się jej ono jeszcze pustką.
Z salonów, w których bywała pani Feliksowa de Vandenesse, towarzystwo najweselsze, ale najbardziej mieszane, gromadziło się u hrabiny de Montcornet, przemiłej kobietki, która przyjmowała głośnych artystów, świeczniki finansów, wybitnych pisarzy, ale przesianych przez tak surowe sito, iż ludzie najbardziej wymagający nie potrzebowali się obawiać spotkania jakiejś podrzędnej figury. Największe pretensje mogły się czuć zupełnie bezpieczne. Podczas zimy, kiedy towarzystwo zaczęło się skupiać, niektóre salony, w ich liczbie salon pań d‘Espard i de Listomère, panny des Touches i księżnej de Grandlieu, wyłowiły nieco narybku między nowymi sławami sztuki, nauki, literatury i polityki. Towarzystwo nie zrzeka się nigdy swoich praw, zawsze chce, aby je bawiono. Na koncercie, jaki hrabina wydała pod koniec zimy, zjawił się u niej Raul Natan51, współczesna znakomitość literatury i polityki. Wprowadził go jeden z najbardziej utalentowanych, ale zarazem najbardziej leniwych pisarzy, Emil Blondet52, również sława, ale w zamkniętym kółku; wychwalany przez dziennikarzy, ale nieznany poza rogatkami. Blondet wiedział o tym; zresztą nie czynił sobie żadnych złudzeń: pośród innych wzgardliwych aforyzmów mawiał, iż sława jest to trucizna, którą należy zażywać w małych dawkach.
Z chwilą kiedy, po długiej walce, Raul Natan wybił się na wierzch, skorzystał z nagłego zacietrzewienia na punkcie form zewnętrznych, jakie głosili wykwintni sekciarze „Średniowiecza”, tak pociesznie nazwani
Uwagi (0)