Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖
Fabrycy del Dongo to syn mediolańskiego arystokraty. Niestety choć w domu nie brakuje pieniędzy, młodzieniec nie znajduje w nim miłości i wsparcia, więc postanawia spróbować szczęścia w armii Napoleona.
Bierze udział w bitwie pod Waterloo. Po powrocie rozpoczyna karierę w duchowieństwie, ale nie stroni od romansów…
Powieść Stendhala Pustelnia parmeńska, dzięki przychylnym recenzjom m.in. Honoriusza Balzaka, przyniosła Stendhalowi uznanie już za jego życia.
Marie-Henri Beyle, piszący pod pseudonimem Stendhal, to jeden z najsłynniejszych francuskich pisarzy początku XIX wieku. Był prekursorem realizmu w literaturze — uważał, że zostanie zrozumiany dopiero przez przyszłe pokolenia. Sformułował koncepcję powieści-zwierciadła.
Czytasz książkę online - «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal
Od północy księżna, otoczona ludźmi uzbrojonymi od stóp do głów, błądziła w głębokim milczeniu pod murami cytadeli; nie mogła wytrwać w miejscu, myślała, że będzie musiała walczyć, aby wydrzeć Fabrycego pościgowi. Płomienna jej wyobraźnia podjęła sto ostrożności zbyt długich do wyszczególnienia i niewiarygodnie szalonych. Obliczono, że przeszło osiemdziesięciu agentów było na nogach tej nocy, przygotowanych na to, że będą musieli się bić dla jakiejś nadzwyczajnej sprawy. Szczęściem, Ferrante i Lodovico objęli komendę, a minister policji nie krzyżował planów; ale sam hrabia podniósł fakt, że księżnej nie zdradził nikt i że on jako minister nie wiedział o niczym.
Na widok Fabrycego księżna straciła głowę; ściskała go konwulsyjnie, tuliła; wpadła w rozpacz, widząc na sobie plamy krwi: była to krew z rąk Fabrycego; myślała, że jest poważnie ranny. Przy pomocy jednego z ludzi zdejmowała mu ubranie, aby go opatrzyć, kiedy Lodovico, który na szczęście był przy tym, wsadził przemocą księżnę i Fabrycego do powoziku ukrytego w ogrodzie opodal bram miasta. Puścili się co koń wyskoczy, aby przebyć Pad koło Sacca. Ferrante z dwoma dziesiątkami uzbrojonych ludzi tworzył tylną straż i poprzysięgał na głowę, że wstrzyma pościg. Hrabia, sam i pieszo, opuścił pobliże cytadeli aż w dwie godziny później, kiedy ujrzał, że nic się nie rusza. „Jestem tedy zdrajcą stanu” — powtarzał sobie, pijany radością.
Lodovico miał wyborną myśl, aby pomieścić w jednym z wehikułów młodego chirurga będącego w służbach księżnej, a podobnego nieco do Fabrycego.
— Uciekaj pan — rzekł — w stronę Bolonii, bądź bardzo nieostrożny, staraj się, aby cię przytrzymano; wówczas mieszaj się w odpowiedziach i wyznaj wreszcie, że jesteś Fabrycy del Dongo; staraj się zwłaszcza zyskać na czasie. Dołóż wszelkich starań, aby być niezręczny, wykpisz się miesiącem więzienia, a księżna da panu pięćdziesiąt cekinów.
— Czy może myśleć o pieniądzach ten, kto służy księżnej?
Ruszył i w kilka godzin przytrzymano go, ku pociesznej radości generała i Rassiego, któremu wraz z niebezpieczeństwem Fabrycego ulatywała sprzed nosa baronia.
W cytadeli spostrzeżono ucieczkę dopiero o szóstej rano, a dopiero o dziesiątej odważono się powiedzieć o niej księciu. Panią Sanseverina obsłużono tak gorliwie, iż mimo głębokiego snu Fabrycego, który brała za śmiertelne omdlenie, co sprawiło, iż trzy razy zatrzymała powóz, przebyła Pad w barce w chwili, gdy biła czwarta. Konie czekały na lewym brzegu; zrobiła jeszcze dwie mile z nadzwyczajną chyżością, po czym trzeba się było godzinę zatrzymać dla sprawdzenia paszportów. Księżna miała paszporty wszelkiego rodzaju dla siebie i Fabrycego, ale była tak nieprzytomna, że dała dziesięć napoleonów urzędnikowi austriackiej policji i ujęła go za rękę, zalewając się łzami. Urzędnik, przerażony, zaczął na nowo badanie. Wzięli pocztę; księżna tak rzucała pieniędzmi, że wszędzie budziła podejrzenia w kraju, gdzie wszelki cudzoziemiec jest podejrzany. Lodovico jeszcze raz przyszedł z pomocą; powiedział, że księżna szaleje z bólu z powodu uporczywej gorączki młodego hrabiego Mosca, syna pierwszego ministra w Parmie, którego wiezie, aby się poradzić lekarzy w Pawii.
Dopiero o dziesięć mil za Padem więzień rozbudził się zupełnie; miał ramię wytknięte i mnóstwo zadrapań. Księżna znowu zachowywała się tak, że oberżysta, u którego zatrzymano się na obiad, myślał, że ma przed sobą arcyksiężnę austriacką i chciał jej oddać honory, kiedy Lodovico oświadczył, że arcyksiężna postara się go niechybnie wtrącić do więzienia, o ile każe bić w dzwony.
Wreszcie koło szóstej wieczór przybyli na terytorium piemonckie. Tam dopiero Fabrycy był zupełnie bezpieczny; przewieziono go do wioski z dala od gościńca, opatrzono mu ręce — i znowu przespał kilka godzin.
W wiosce księżna ważyła się na czyn nie tylko okropny z punktu moralności, ale opłakany dla spokoju jej życia. Na kilka tygodni przed ucieczką Fabrycego, pewnego dnia, kiedy cała Parma udała się pod bramy cytadeli, aby oglądać w dziedzińcu rusztowanie, jakie wznoszono dla więźnia, księżna pokazała Lodovicowi, który stał się jej prawą ręką, sekret, wedle którego przy pomocy ukrytej sprężynki poruszało się kamień, stanowiący dno słynnego zbiornika wody w pałacu Sanseverina, owego dzieła z trzynastego wieku, o którym jużeśmy wspominali. Gdy Fabrycy spał w miejscowej trattoria, księżna kazała wezwać Lodovica. Myślał, że oszalała, tak dziwny blask rzucały jej spojrzenia.
— Przypuszczasz pewnie — rzekła — że ja ci dam kilka tysięcy franków; otóż nie, znam cię: jesteś poeta, rychło przepuściłbyś te pieniądze. Daję ci mały folwarczek Ricciarda o milę od Casal-Maggiore.
Lodovico rzucił się do jej stóp, oszalały z radości, zaklinając się z całego serca, że nie dla pieniędzy pomagał do ocalenia monsignore Fabrycego, że zawsze był doń osobliwie przywiązany, od czasu jak miał raz szczęście wieźć go w charakterze młodszego stangreta jaśnie pani. Kiedy ten zacny i dzielny człowiek uznał, że dość już zajmuje swoją osobą tak wielką damę, chciał odejść, ale ona z błyszczącymi oczami rzekła:
— Zostań!
Przechadzała się bez słowa w karczemnej izbie, spoglądając od czasu do czasu na Lodovica niesamowitym wzrokiem. Wreszcie on, widząc, że tej przechadzce nie ma końca, uznał za właściwe przemówić:
— Jaśnie pani obdarowała mnie tak nadmiernie, tak ponad wszelkie oczekiwanie biedaka, tak ponad liche zasługi, jakie miałem zaszczyt oddać, iż sądzę sumiennie, że nie mogę przyjąć tego daru. Mam zaszczyt zwrócić jaśnie pani ten mająteczek i proszę, aby mi wyznaczyła czterysta franków pensji.
— Ile razy w życiu — rzekła z posępną dumą — ile razy w życiu słyszałeś, abym poniechała zamiaru, który raz objawiłam?
Po tych słowach księżna przechadzała się jeszcze kilka minut, po czym, zatrzymując się nagle, wykrzyknęła:
— To przypadkiem i dlatego, że się umiał spodobać tej dziewczynie, życie Fabrycego ocalone! Gdyby nie był tak uroczy, zginąłby. Czy możesz temu zaprzeczyć? — rzekła, podchodząc do Lodovica z oczami, w których błyszczała ponura wściekłość. Lodovico cofnął się o kilka kroków myśląc, że oszalała, co przejęło go niepokojem o los folwarczku Ricciarda.
— Zatem — podjęła księżna pogodnie i wesoło, zupełnie odmieniona — chcę, aby moi poczciwi ludzie w Sacca mieli dobry dzień, o którym by długo pamiętali. Wrócisz do Sacca, czy masz co przeciw temu? Czy sądzisz, że ci to grozi niebezpieczeństwem?
— Drobnostka, proszę pani: żaden z mieszkańców Sacca nie powie, że ja byłem w służbach monsignora. Zresztą, jeżeli mam wyznać pani, palę się, aby ujrzeć mój folwarczek w Ricciarda: takie mi się to dziwne wydaje być właścicielem ziemskim!
— Podoba mi się twoja wesołość. Dzierżawca w Ricciarda winien mi jest, jak sądzę, trzy czy cztery lata dzierżawy; darowuję mu połowę, a drugą połowę zaległości daję tobie, ale pod tym warunkiem: udasz się do Sacca; powiesz, że pojutrze jest święto jednej z moich patronek, i wieczorem po swoim przybyciu każesz iluminować zamek, jak można najwspanialej. Nie szczędź pieniędzy ani trudu; pomyśl, że chodzi o szczęście mego życia. Od dawna przygotowałam tę iluminację; przeszło od trzech miesięcy gromadziłam w piwnicach zamkowych wszystko, co może się przydać do tego wielkiego święta; dałam ogrodnikowi do przechowania wszystkie przyrządy do wspaniałego fajerwerku: każesz go puścić na terasie wychodzącej na Pad. Mam w piwnicach osiemdziesiąt dziewięć wielkich beczek wina, każesz zrobić osiemdziesiąt dziewięć fontann winnych w moim parku. Jeśli jutro zostanie bodaj jedna butelka nie wypita, powiem, że nie kochasz Fabrycego. Kiedy fontanny, iluminacja i ognie sztuczne będą w pełni, wymkniesz się przezornie, możebne bowiem jest — i mam tę nadzieję! — iż w Parmie cały ten obchód wyda się zuchwalstwem.
— To nie tylko możliwe, ale pewne, jak pewnym jest, że poborca Rassi, który podpisał wyrok na monsignora, pęknie z wściekłości. A nawet... — dodał Lodovico nieśmiało — gdyby jaśnie pani chciała zrobić swemu biednemu słudze większą przyjemność niż darowując mu połowę zaległych czynszów, pozwoliłaby mi wypłatać psikusa Rassiemu...
— Jesteś dzielny człowiek! — wykrzyknęła księżna z zapałem — ale zabraniam ci bezwarunkowo płatać cokolwiek Rassiemu: mam zamiar powiesić go publicznie, ale później. Co do ciebie, nie daj się przychwycić w Sacca; wszystko by przepadło, gdybym straciła ciebie.
— Ja, pani! Kiedy powiem, że święcę pani imieniny, gdyby nawet policja nasłała nam trzydziestu żandarmów i chciała przeszkadzać, może pani być pewna, że nim by dotarli do czerwonego krzyża we wsi, ani jeden nie siedziałby na koniu. Ho, ho, mieszkańcy Sacca nie żartują! To wszyscy przemytnicy całą gębą i przepadają za panią.
— Otóż — ciągnęła księżna tonem dziwnie lekkim — o ile chcę napoić winem moich wiernych ludzi w Sacca, chcę zalać wodą mieszkańców Parmy; tego samego wieczora, kiedy zamek będzie iluminowany, weź najlepszego konia z mojej stajni, pędź do pałacu w Parmie i otwieraj zbiornik.
— Ha! świetna myśl! — wykrzyknął Lodovico śmiejąc się jak szalony — wina dzielnym ludziom w Sacca, wody mieszczuchom parmeńskim, którzy byli już pewni — łajdaki! — że monsignora otrują tak jak biednego L...
Radość Lodovica nie miała granic; księżna patrzyła z przyjemnością na jego szalone wybuchy śmiechu; powtarzał bez końca:
— Wina zacnym ludziom w Sacca, wody łajdakom w Parmie! Jaśnie pani wie z pewnością lepiej ode mnie, że kiedy przed dwudziestu laty opróżnił ktoś niebacznie zbiornik, na wielu ulicach w Parmie było na stopę wody.
— Wody łajdakom w Parmie! — powtórzyła księżna, śmiejąc się. — Promenada przed cytadelą byłaby pełna ludzi, gdyby miano ścinać Fabrycego... Nazywali go wielkim zbrodniarzem... Ale zwłaszcza zrób to zręcznie, niech nigdy żywa dusza nie wie, że ta powódź jest z twojej ręki i z mego rozkazu. Fabrycy, sam hrabia nawet, nie powinni nic wiedzieć o tym szalonym koncepcie... Ale zapomniałam o biednych w Sacca! Napisz list do mego plenipotenta, a ja podpiszę; powiedz mu, aby w dzień mojej patronki rozdał sto cekinów biednym w Sacca i aby ci był posłuszny we wszystkim, co się tyczy iluminacji, ogni sztucznych i wina; niech zwłaszcza nie zostanie nazajutrz ani jedna butelka w mojej piwnicy.
— Plenipotent pani będzie miał tylko jeden kłopot: od pięciu lat, przez które zamek należy do pani, nie zostało w Sacca ani dziesięciu biednych.
— A wody łajdakom w Parmie! — podjęła księżna, nucąc. — W jaki sposób wykonasz ten żarcik?
— Plan mam gotowy: ruszam z Sacca około dziewiątej, o wpół do jedenastej koń mój jest w gospodzie „Pod Trzema Ciemięgami”, na drodze do Casal-Maggiore i do mojego folwarku Ricciarda; o jedenastej jestem w swoim pokoju w pałacu, a o kwadrans na dwunastą „wody łajdakom w Parmie”, i więcej, niż zechcą, iżby się mogli napić za zdrowie „wielkiego zbrodniarza”. W dziesięć minut później opuszczam miasto gościńcem bolońskim. Po drodze składam głęboki ukłon cytadeli, którą odwaga monsignora i przemyślność jaśnie pani okryły świeżą hańbą; puszczam się polną ścieżką, dobrze mi znaną, i wkraczam z paradą do Ricciarda. Lodovico podniósł oczy na księżnę i przeląkł się: patrzyła uparcie w ścianę odległą o sześć kroków od niej i trzeba przyznać, spojrzenie jej miało coś dzikiego. „Och, mój biedny folwarczek! — pomyślał Lodovico — ani chybi, ona jest szalona!” Księżna spojrzała nań i odgadła jego myśli.
— Aha, mości Lodovico, wielki poeto, chciałbyś mieć akt darowizny na piśmie: żywo, przynieś ćwiartkę papieru.
Lodovico nie dał sobie powtarzać; księżna napisała własną ręką szczegółowy akt, datowany sprzed roku, zaświadczający, że otrzymała od Lodovica San Micheli osiemdziesiąt tysięcy franków, na które dała mu w zastaw folwark Ricciarda. Jeśli po upływie dwunastu miesięcy księżna nie odda Lodovicowi rzeczonych osiemdziesięciu tysięcy, Ricciarda zostaje jego własnością.
„Pięknie jest — powiadała sobie księżna — oddać wiernemu słudze prawie trzecią część tego, co mi w ogóle zostało!”
— A, prawda! — rzekła do Lodovica — po figlu z puszczeniem wody daję ci tylko dwa dni na wywczasy w Casal-Maggiore. Iżby sprzedaż była ważna, powiedz, że ta sprawa datuje się przeszło sprzed roku. Wracaj do Belgirate, i to bez zwłoki; Fabrycy pojedzie być może do Anglii i weźmie cię z sobą.
Wcześnie rano księżna i Fabrycy znaleźli się w Belgirate.
Rozgoszczono się w tej czarownej wiosce; ale śmiertelna zgryzota czekała księżnę nad Lago Maggiore. Fabrycy był zupełnie zmieniony: od owego letargu, w jaki popadł po swej ucieczce, księżna spostrzegła, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Trawiło go dziwaczne uczucie, które zresztą ukrywał troskliwie: rozpacz, że nie jest w więzieniu. Strzegł się przyznać do tej przyczyny smutku; sprowadziłoby to pytania, których chciał uniknąć.
— Jak to! — powiadała księżna, zdumiona — to okropne wrażenie, kiedy głód i osłabienie zmusiły cię sięgać po ohydną strawę z kuchni więziennej, to pytanie: „Czy nie ma w tym jakiegoś osobliwego smaku, czy ja się nie truję w tej chwili?” — czy to nie przejmowało cię wstrętem?
— Myślałem o śmierci — odpowiadał Fabrycy — tak jak myślą o niej żołnierze: jako o rzeczy możliwej, której miałem nadzieję uniknąć swoim sprytem.
Tak więc, co za niepokój, co za ból dla księżnej! Ten Fabrycy, ubóstwiany, niezwykły, oryginalny, żywy, był obecnie w jej oczach pastwą głębokiej zadumy; wolał nawet samotność od przyjemności mówienia o wszystkim otwarcie z najlepszą przyjaciółką, jaką miał w świecie. Zawsze był dobry, serdeczny, wdzięczny wobec księżnej, byłby, jak niegdyś, oddał sto razy życie dla niej, ale dusza jego była gdzie indziej. Robili kilkumilowe spacery po tym cudnym jeziorze, nie wymawiając słowa. Rozmowa, ta wymiana chłodnych myśli, jedynie możebna odtąd między nimi, wydawałaby się może przyjemna innym; ale oni — zwłaszcza księżna — pamiętali jeszcze, czym była ich rozmowa przed tym nieszczęsnym zajściem, które ich rozdzieliło. Fabrycy winien był księżnej dzieje dziewięciu miesięcy okropnego więzienia — okazało się, iż w tym przedmiocie ma do powiedzenia jedynie parę słów.
„To było nieuniknione wcześniej czy później — powiadała sobie księżna z posępnym smutkiem. — Zgryzota postarzyła mnie lub też on kocha inną, a ja już mam jedynie drugie miejsce w jego sercu.” Zdeptana, zmiażdżona tym największym z nieszczęść, powiadała sobie niekiedy: „Gdyby niebo zechciało, aby Ferrante oszalał zupełnie lub nie zdobył się na odwagę, zdaje mi się, że byłabym mniej nieszczęśliwa.” Od tej chwili wyrzut ten zatruł szacunek, jaki księżna miała dla własnego charakteru. „Tak więc — powiadała sobie z goryczą — żałuję powziętego postanowienia; nie jestem już córą del Dongów!”
„Niebo tak chciało — powiadała sobie. — Fabrycy jest zakochany i jakim prawem chciałabym, aby nie był zakochany? Czy padło kiedy między nami bodaj słowo prawdziwej miłości?”
Ta rozsądna myśl odjęła jej sen;
Uwagi (0)