Darmowe ebooki » Powieść » Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal



1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64
Idź do strony:
— Gdybym znalazła człowieka godnego tego imienia, któremu mogłabym powierzyć biednego Fabrycego.”

Jedna myśl przyszła księżnej: wzięła kawałek papieru i pismem, w które wplotła nieliczne, znajome sobie terminy prawnicze, stwierdziła, że otrzymała od imć Ferrante Palla dwadzieścia tysięcy franków, pod warunkiem płacenia dożywotniej renty pani Sarasine i jej pięciorgu dzieciom. Księżna dodała: „Co więcej, zapisuję trzysta franków rocznie dożywotnio każdemu z dzieci, pod warunkiem, że Ferrante Palla otoczy opieką lekarską bratanka mego Fabrycego del Dongo i będzie mu bratem. Proszę go o to.” Podpisała, położyła datę sprzed roku i schowała ten papier.

W dwa dni później Ferrante zjawił się znowu. Było to w chwili, gdy całym państwem wstrząsnęła pogłoska o bliskiej egzekucji Fabrycego. Czy ten smutny obrządek odbędzie się w cytadeli, czy pod drzewami promenady? Wiele osób z ludu przechadzało się tego wieczora pod cytadelą, starając się dojrzeć, czy wznoszą rusztowanie; widok ten przejął Ferranta. Zastał księżnę we łzach, niezdolną do rozmowy; pozdrowiła go ręką i wskazała mu krzesło. Ferrante, przebrany tego dnia za kapucyna, był wspaniały; zamiast usiąść, padł na kolana i modlił się żarliwie półgłosem. W chwili gdy księżna uspokoiła się nieco, przerwał na chwilę modlitwę, aby rzec te słowa:

— Jeszcze raz ofiarowuję swoje życie.

— Zastanów się pan, co mówisz! — wykrzyknęła księżna z owym dzikim wzrokiem, który po napadzie szlochu zwiastuje, że gniew bierze górę nad roztkliwieniem. — Może się zdarzyć tak — odpowiedziała księżna — że przyjmę ofiarę z pańskiego życia.

Patrzała nań surowo i bystro. Błysk radości zalśnił w jego oczach; wstał i wyciągnął ramiona ku niebu. Księżna wydobyła papier ze skrytki w orzechowej szafie.

— Niech pan czyta — rzekła.

Była to wspomniana już darowizna na rzecz dzieci.

Łkania i łzy nie dały mu dokończyć czytania; upadł na kolana.

— Niech mi pan odda ten papier — rzekła księżna i w jego obecności spaliła ów akt przy świecy. — Nie trzeba — dodała — aby moje nazwisko wchodziło w grę, jeśli pan będzie pojmany i stracony; bo idzie tu o pańską głowę.

— Radością dla mnie jest umrzeć, karząc tyrana; o wiele większą radością umrzeć dla pani. Raz to zrozumiawszy, raczy pani nie wspominać już o pieniądzach, widziałbym w tym jedynie obrażającą nieufność.

— Jeśli pan będzie skompromitowany, i ja mogę nią być — odpowiedziała księżna — i Fabrycy po mnie; dlatego to, a nie dlatego, abym wątpiła o pana dzielności, żądam, aby człowiek, który mi przeszył serce, zginął od trucizny, nie od sztyletu. Dla tej samej tak ważnej przyczyny nakazuję panu zrobić wszystko, aby się ocalić.

— Wykonam wiernie, dokładnie i ostrożnie. Przewiduję, księżno, że twoja zemsta będzie zarazem i moją; gdyby nawet było inaczej, również usłuchałbym wiernie, dokładnie i ostrożnie. Może mi się nie powieść, ale zrobię, co w ludzkiej mocy.

— Chodzi o to, aby otruć mordercę Fabrycego.

— Zgadłem; i od dwudziestu siedmiu miesięcy, przez które wiodę to straszne i błędne życie, często myślałem o tym na własny rachunek.

— Jeżeli mnie odkryją i skażą jako wspólniczkę — ciągnęła księżna dumnie — nie chcę, aby mnie pomawiali, żem pana wciągnęła. Nakazuję panu nie starać się już mnie widzieć przed momentem naszej zemsty; nie można go zabijać wprzód, aż ja dam sygnał. Śmierć jego w tej chwili byłaby dla mnie zgubna, a nie pożyteczna. Prawdopodobnie śmierć ta będzie mogła nastąpić aż za parę miesięcy, ale nastąpi. Żądam, aby umarł od trucizny; wolałabym raczej zostawić go przy życiu, niż żeby miał paść od kuli. Dla przyczyn, których nie chcę panu tłumaczyć, żądam, abyś uszedł z życiem.

Ferrante był uszczęśliwiony rozkazującym tonem, jakim księżna doń mówiła — oczy jego błyszczały żywą radością. Jak wspomnieliśmy, był straszliwie chudy, ale znać było, że był bardzo piękny w pierwszej młodości; i sądził, że jest nim jeszcze. „Czym ja szalony — powiadał sobie — lub też czy księżna zechce, pewnego dnia, kiedy dam jej ten dowód poświęcenia, uczynić mnie najszczęśliwszym człowiekiem? Ostatecznie, czemu nie? Alboż nie jestem wart tyle co ta lala Mosca, który nic nie umiał dla niej zrobić, nawet ułatwić ucieczki Fabrycemu!”

— Mogę zażądać jego śmierci choćby jutro — ciągnęła księżna wciąż władczym tonem. — Zna pan ten olbrzymi zbiornik wody, który znajduje się w rogu pałacu, tuż koło skrytki, w której pan mieszkał czasem. Istnieje tajemny sposób wylania tej wody na ulicę: to będzie sygnał mojej pomsty. Zobaczysz, jeśli będziesz w Parmie, lub usłyszysz, o ile będziesz w lasach, że wielki zbiornik w pałacu Sanseverina pękł. Przystąp natychmiast do dzieła, ale za pomocą trucizny, a zwłaszcza jak najmniej narażaj życie. Niech nigdy nikt się nie dowie, że ja maczałam palce w tej sprawie.

— Słowa są zbyteczne — odparł Ferrante z ledwie powściąganym zapałem — już namyśliłem się, jakich środków użyję. Życie tego człowieka staje mi się jeszcze wstrętniejsze, skoro nie wolno mi się pani pokazać na oczy, póki będzie żył. Będę czekał na sygnał.

Skłonił się gwałtownie i wyszedł. Księżna patrzyła za nim. Kiedy był w drugim pokoju, przywołała go.

— Ferrante! — wykrzyknęła — wzniosły człowieku!

Wrócił jak gdyby zniecierpliwiony, że go zatrzymują — cudowny był w tej chwili.

— A pańskie dzieci?

— Och, będą bogatsze ode mnie; wyznaczy im pani może jaką pensyjkę.

— Proszę — rzekła księżna, wręczając mu spore pudełko z oliwnego drzewa — oto wszystkie diamenty, które mi zostały, warte są pięćdziesiąt tysięcy.

— Och! pani, upokarzasz mnie!... — rzekł Ferrante z gestem odrazy; twarz zmieniła mu się zupełnie.

— Nie ujrzę pana bezwarunkowo przed czynem: proszę wziąć, ja chcę — dodała księżna z dumą, która zmiażdżyła Ferranta; schował puzdro i wyszedł.

Ledwie drzwi zamknęły się za nim, księżna odwołała go znowu; wrócił, zaniepokojony; księżna stała na środku salonu; rzuciła mu się w ramiona. Po chwili Ferrante nieomal omdlał ze szczęścia; księżna oswobodziła się z jego uścisków i oczami pokazała mu drzwi.

— Oto jedyny człowiek, który mnie zrozumiał; tak byłby postąpił Fabrycy, gdyby mnie mógł słyszeć.

W charakterze księżnej były zawsze dwie rzeczy: chciała zawsze tego, czego raz chciała; nie roztrząsała nigdy tego, co było raz postanowione. Cytowała w tym względzie powiedzenie swego pierwszego męża, sympatycznego generała Pietranera: „Cóż za grubiaństwo wobec samego siebie! — powiadał — czemuż przypuszczać, że mam więcej rozumu dziś, niż miałem wówczas, kiedym powziął ten zamiar?”

Od tej chwili usposobienie księżnej znowu przybrało odcień wesołości. Przed tym złowrogim postanowieniem na każdym kroku, przy każdym nowym fakcie miała poczucie swej niższości wobec księcia, swej niemocy i naiwności; jej zdaniem, książę oszukał ją haniebnie, a Mosca wskutek swego dworactwa, mimo iż niechcący, pomógł księciu. Z chwilą gdy zemsta była postanowiona, uczuła swą siłę, każdy błysk myśli dawał jej szczęście. Zdaje mi się dość prawdopodobne, że to niemoralne szczęście, jakie mieszkańcy Włoch znajdują w zemście, związane jest z siłą wyobraźni tego ludu; ludzie innych narodowości nic przebaczają, ściśle biorąc, ale zapominają.

Księżna zobaczyła ponownie Ferranta dopiero w ostatnim okresie więzienia Fabrycego. Jak czytelnik może się domyślił, on to podał myśl ucieczki. Istniała w lesie, o dwie mile od Sacca, wpółrozwalona średniowieczna wieża, wysoka przeszło na sto stóp; zanim po raz drugi wspomniał księżnej o ucieczce, Ferrante błagał ją, aby kazała Lodovicowi umocować, przy pomocy pewnych ludzi, łańcuch drabin przy tej wieży. W obecności księżnej wszedł po drabinie, a spuścił się przy pomocy zwykłego sznura z węzłami; trzy razy ponawiał ten eksperyment, a następnie wyłożył swój projekt. W tydzień później Lodovico spróbował też zejść z tej starej wieży przy pomocy sznura z węzłami; wówczas księżna przedłożyła tę myśl Fabrycemu.

W ostatnich dniach, które poprzedziły ten krok mogący się skończyć śmiercią więźnia, i to na rozmaity sposób, księżna nie mogła znaleźć chwili spokoju, o ile nie miała Ferranta przy sobie; odwaga tego człowieka elektryzowała ją; ale zrozumiałe jest, że musiała ukrywać przed hrabią to osobliwe towarzystwo. Lękała się nie sprzeciwu z jego strony, ale przykrości, jaką sprawiłyby jej jego zarzuty, zdolne zdwoić jej niepokoje. „Jak to, brać za doradcę osławionego wariata i skazańca! I to — dodała księżna do samej siebie — człowiek, który na przyszłość może dokonać tak szczególnych rzeczy!” Ferrante znajdował się w salonie pani Sanseverina w chwili, gdy minister przyszedł jej zdać sprawę z rozmowy, jaką książę odbył z Rassim; kiedy hrabia wyszedł, wiele miała kłopotu z tym, aby powstrzymać Ferranta od natychmiastowego wykonania okropnego zamiaru.

— Jestem teraz mocny! — krzyczał szaleniec — nie wątpię już o swym prawie do tego czynu!

— Ale w chwili wzburzenia, które nastąpi nieuchronnie, Fabrycego poślą na śmierć!

— W zamian oszczędziłoby mu się niebezpieczeństw ucieczki. Jest możliwa, łatwa nawet — dodał — ale temu młodemu człowiekowi brak doświadczenia.

Nadszedł dzień ślubu siostry margrabiego Crescenzi; na balu, wydanymi z tego powodu, księżna spotkała Klelię i mogła z nią mówić bez obawy niczyich podejrzeń. Księżna oddała Klelii pakiet sznurów w ogrodzie, dokąd obie panie udały się, aby odetchnąć chwilę. Sznury te, sporządzone z największą starannością, pół z jedwabiu, pół z konopi, z węzłami, były bardzo cienkie i dość giętkie; Lodovico wypróbował ich moc i stwierdził, że mogą udźwignąć zupełnie bezpiecznie osiem cetnarów. Ścisnęła je tak, aby z nich uczynić kilka paczek wielkości tomu in quarto: Klelia wzięła je i przyrzekła księżnej, że uczyni wszystko, co w ludzkiej mocy, aby przesłać te paczki do wieży Farnese.

— Boję się pani nieśmiałego charakteru; a zresztą — dodała uprzejmiei księżna — w jakiej mierze może cię interesować ten nieznajomy?

— Pan del Dongo jest nieszczęśliwy i przyrzekam pani, że ja go ocalę!

Księżna, niewiele licząc na obrotność dwudziestoletniej dziewczyny, powzięła inne środki, o których nic nie wspomniała córce gubernatora. Jak można było przypuszczać, gubernator znajdował się na weselu siostry margrabiego Crescenzi. Księżna umyśliła, że gdyby mu podać silny narkotyk, mogłoby się w pierwszej chwili zdawać, że chodzi o atak apoplektyczny; wówczas zamiast generała wsadzić do powozu i odwieźć do cytadeli, można by przy pewnej zręczności podsunąć lektykę, która by się przypadkiem znalazła pod ręką. Znaleźliby się tam również ludzie inteligentni, przebrani za robotników sprowadzonych do pomocy przy uroczystości, którzy w zamieszaniu ofiarowaliby się uprzejmie przenieść chorego aż na górę pałacu. Ludzie ci, będący pod komendą Lodovica, mieli na sobie zręcznie schowaną pod ubraniem znaczną ilość lin. Widać z tego, że księżna istotnie była niepoczytalna, od czasu jak medytowała serio nad ucieczką Fabrycego. Niebezpieczeństwo tej drogiej istoty było czymś zbyt silnym dla jej duszy, a zwłaszcza trwało ono zbyt długo. Przez nadmiar przezorności omal nie udaremniła tej ucieczki, jak zaraz się pokaże. Wszystko odbyło się tak, jak księżna zamierzała, z tą różnicą, że narkotyk podziałał zbyt silnie: wszyscy, nawet lekarze, myśleli, że generał miał atak apopleksji.

Szczęściem Klelia, w rozpaczy, nie domyślała się ani trochę zbrodniczego zamachu księżnej. W chwili gdy lektykę z półmartwym generałem wnoszono do cytadeli, zamęt był taki, że Lodovico i jego ludzie przeszli bez trudności: obszukano ich na „moście niewolnika” jedynie dla formy. Skoro przenieśli generała do łóżka, zaprowadzono ich do kredensu, gdzie służba podjęła ich bardzo uczciwie; ale po tym poczęstunku, który skończył się nad ranem, wytłumaczono im, że obyczaj więzienny wymaga, aby resztę nocy spędzili zamknięci w sieniach pałacu, skąd adiutant gubernatora wypuści ich nazajutrz.

Ludziom tym udało się oddać Lodovicowi sznury, które mieli na sobie, ale Lodovico wiele miał kłopotu z tym, aby ściągnąć uwagę Klelii. W końcu, w chwili gdy przechodziła tamtędy, pokazał jej, że składa zwój sznurów w ciemnym kącie jednego z salonów na pierwszym piętrze. Ten zbieg okoliczności uderzył Klelię: powzięła okrutne podejrzenia.

— Kto jesteś? — spytała Lodovica.

Po czym na jego dwuznaczną odpowiedź dodała:

— Powinnabym cię kazać uwięzić; ty albo twoi ludzie otruliście mego ojca!... Wyznaj w tej chwili, co za truciznę daliście mu zażyć, aby lekarz forteczny mógł zastosować odpowiednie leki; wyznaj w tej chwili lub też i ty, i twoi wspólnicy nie wyjdziecie z cytadeli!

— Panienka zbytecznie się niepokoi — odparł Lodovico z wdziękiem i z nienaganną uprzejmością — nie ma mowy o truciźnie; niebacznie dano generałowi laudanum i zdaje się, że lokaj, użyty do tej zbrodni, nalał do szklanki parę kropel za dużo. Jesteśmy niepocieszeni; ale panienka może być pewna, iż dzięki niebu nie ma niebezpieczeństwa. Należy pana generała kurować jak człowieka, który zażył przez pomyłkę zbyt silną dawkę laudanum; ale mam zaszczyt powtórzyć pani, że wykonawca tej zbrodni nie użył prawdziwej trucizny, jak to zrobił Barbone, kiedy chciał otruć naszego monsignore. Nikt nie miał zamiaru mścić się za niebezpieczeństwo pana Fabrycego; powierzono temu famulusowi jedynie fiolkę z laudanum, przysięgam. Ale rozumie się, że gdyby mnie przesłuchiwano oficjalnie, zaprzeczyłbym wszystkiemu.

Zresztą, jeśli pani wspomni komukolwiek o laudanum i o truciźnie, choćby tylko przezacnemu don Cezarowi, zabije pani Fabrycego własną ręką. Uniemożliwi pani na zawsze projekt ucieczki, a panienka wie lepiej ode mnie, że nie laudanum chcą dać panu Fabrycemu; wie pani równie dobrze jak ja, że ktoś udzielił jedynie miesiąca zwłoki na spełnienie tej zbrodni i że już tydzień upłynął od tego okrutnego rozkazu. Toteż jeśli pani każe mnie uwięzić lub jeśli powie komukolwiek bodaj słowo, opóźni pani nasze plany o więcej niż miesiąc i mam prawo powiedzieć, że zabije pani pana Fabrycego własną ręką.

Niezwykły spokój Lodovica przejął Klelię do głębi.

„Tak więc — mówiła sobie — pertraktuję z trucicielem ojca przemawiającym do mnie z wyszukaną grzecznością! I to miłość przywiodła mnie do wszystkich tych zbrodni!”

Wyrzuty ledwie pozwoliły jej mówić; w końcu rzekła:

— Zamknę cię na klucz w tym salonie. Biegnę powiedzieć lekarzowi, że chodzi tylko o laudanum; ale, wielki Boże, jak ja mu wytłumaczę, że wiem o tym? Wrócę później, aby cię uwolnić. Ale — rzekła Klelia, zawracając w biegu — czy Fabrycy wiedział?

— Ależ nie, pani, nigdy nie byłby się zgodził. A przy tym, na co by się zdała świadomość? My działamy z największą ostrożnością: Chodzi o ocalenie życia panu Fabrycemu, który ma być do trzech tygodni otruty; rozkazy w tej mierze wydał ktoś, kto zazwyczaj nie zna przeszkód; i żeby nic przed panienką nie zataić, mówią po prostu, że to straszliwy generalny poborca Rassi otrzymał zlecenie.

Klelia uciekła, przerażona; tak liczyła na nieskazitelność don Cezara, iż z pewnymi ostrożnościami ośmieliła się mu powiedzieć, że generałowi podano laudanum, a nie co innego. Bez odpowiedzi, bez pytań don

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64
Idź do strony:

Darmowe książki «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz