Trędowata - Helena Mniszkówna (czytać książki online za darmo .TXT) 📖
Najsłynniejszy polski melodramat, książka, która przebojem podbiła serca czytelników i czytelniczek. Wątki i motywy znane z wielkiej literatury pozytywistycznej, jak mezalians, krytyka wyobcowania elit czy propagowanie pracy u podstaw, zaspokajały czytelnicze potrzeby obcowania z literaturą wyższą. Z drugiej strony jest to pozycja łatwa w odbiorze nawet dla niewyrobionych czytelników, przy tym posługująca się popularnym motywem „księcia i Kopciuszka”, nęcąca opisami olśniewającego życia arystokracji, a przede wszystkim: książka o miłości.
Dotychczasowa wielka polska proza skupiała się na wielkich sprawach narodowych i społecznych, traktując wątki uczuciowe jako uzupełnienie głównych tematów. Nagle pojawiła się powieść miłosna, na jaką czekały tysiące odbiorców. Po jej ukazaniu się większość recenzentów Trędowatą zbagatelizowała, w najlepszym razie udzielając autorce uprzejmych zachęt do dalszej pracy. Tym większe było zaskoczenie, kiedy powieść błyskawicznie podbiła rynek czytelniczy, mnożyły się wydania, zaczytywano się nią w pałacach i w czynszowych kamienicach. Niezwykłą popularność powieści doceniło również kino: pierwszym polskim filmem niemym była ekranizacja Trędowatej, w której w głównych rolach wystąpiły dwie największe gwiazdy: Jadwiga Smosarska i Józef Węgrzyn; od czasu publikacji romans sfilmowano czterokrotnie.
- Autor: Helena Mniszkówna
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Trędowata - Helena Mniszkówna (czytać książki online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Helena Mniszkówna
— Zuchy moje chłopy, wiedzą, jak trawa rośnie. Ale ona... wspaniała! — dodał.
I dumnie wzniósł czoło do góry.
Polowania, zabawy, turnieje konne trwały dziesięć dni. Wielki bal kostiumowy, od dawna będący w programie, zakończył sezon głębowicki. Biała sala balowa w zamku, podtrzymywana przez marmurowe filary, owinięte bluszczem, tonęła w świetle lamp elektrycznych, w blasku kryształowych żyrandoli, w masie kwiatów i zieleni. Sala pomieściła miejscowe towarzystwo i mnóstwo osób przyjezdnych. Kostiumy były kosztowne i oryginalne. Wyróżniała się hrabina Wizembergowa w symbolicznym ubiorze burzy. Fantastyczną, perłowo-szafirową materię ciężkiej, powłóczystej sukni ozdabiały pęki z gazy w odcieniach kłębiących się chmur, więc: brudnozłote, ciemnofioletowe, niebieskawe i szarobiałe — wszystkie łączyły się z sobą bardzo harmonijnie. Na gazowych chmurach złociły się ogniste gzygzaki piorunów ze złotych blaszek. Błyskawice udawały wszywane w gazę kawałki materii, usiane drobniutkimi brylantami. Taki sam sznur roziskrzony, ale z wielkich brylantów, otaczał szyję. Ramiona owijały złote węże z kamieniami. Od krótkich rękawów spływał bujny, roztargany pęk traw, tak lekkich, że od ruchu ramion wiewał nieustannie, jakby szarpany wichrem. Czarne ciężkie włosy hrabina miała rozpuszczone; na głowie piętrzył się ciemny obłok fioletowej gazy, przeszyty złotym piorunem z wielkim brylantem na końcu. Spod obłoku spływały wiotkie, długie, rozwiane trawy. W ręku hrabina miała wachlarz ze złotych blaszek i brylantów oraz złotą laseczkę, zakończoną piorunowym gzygzakiem z brylantów. Laseczka posiadała w osadzie małą pękawkę, która za przyciśnięciem wydawała suchy trzask. Kostium był artystyczny i niezwykły, zastosowany do klasycznej, lecz groźnej piękności hrabiny. Rozwiane trawy, udające do złudzenia miotanie wiatrów, i nagłe błyski brylantów czyniły kostium niesłychanie efektownym. Hrabianka Melania, przebrana za bogatą Izraelitkę, wyglądała również dobrze, w sukni ze złotej lamy, w białym welonie, podtrzymywanym na głowie przez wysoki diadem szyty perłami. Tworzyło to wielce udatną całość z jej wschodnią urodą. Panna Rita przemieniła się w Katarzynę Howard357. Lucia we włoską kwiaciarkę. Stefcia była damą z czasów Dyrektoriatu358, w różowej powłóczystej sukni z lekkiej wełny, z jedwabną szarfą i w czarnym kapeluszu z wielkimi strusimi piórami. Włosy miała zaczesane wytwornie: bujna fala loków spływała na jej plecy. Szyję ozdobiła sznurkiem pereł dosyć cennych. W tym stroju, z wachlarzem z czarnych strusich piór, pękami różowych kamelii przy gorsie i we włosach, była poważniejsza niż zwykle, ale tak ładna i dystyngowana, że więcej biegło oczu męskich za nią niż za wspaniałą Żydówką. Waldemar i większość panów nie mieli kostiumów.
Tańce szły z wielkim ożywieniem. Dwie orkiestry zmieniały się z sobą. Bal ten miał już odmienny styl niż podczas wystawy. Składała się na to przepyszna sala, dobór towarzystwa, bogate stroje i duch inny niż na balu publicznym. Ramy magnackiego zamku różniły się od hotelowych. Tu ordynat występował w roli gospodarza zabawy i właściciela.
W czasie figury mazurowej do młodego Michorowskiego podbiegł Brochwicz, trzymając pod rękę hrabiankę Melanię i Stefcię.
— Elektryczność i ogień au naturel!359 — zawołał.
— Wolę ogień. Elektryczności mam dosyć — odparł Waldemar.
Brochwicz oddał mu Stefcię.
Hrabianka zaśmiała się przykrym, szyderczym śmiechem.
— Les extrêmes se touchent!360 — rzuciła z ironią.
Ordynat tańczył mazura klasycznie, z dystynkcją i junakierią zarazem, Stefcia płynęła: wyglądali niesłychanie. W tańcu spoglądał jej często w oczy. Ona swych nie spuszczała. W zawrotach przygarniał ją silnie, lecz bez zapału. Jego taniec, pomimo zręczności i zuchwałej brawury, układał się jednak trochę posągowo, co nadawało mu wyłączny wyraz. Twarz miał prawie poważną, Stefcia, pomimo zorzy w oczach — zamyśloną. Oboje byli szlachetni w ruchach. Wiał od nich urok. Musiano ich podziwiać.
— Cette fille a l’air d’une princesse!361 — zmełła w zębach hrabianka Melania.
Brochwicz dosłyszał.
— Tak, pod tą parą napisałbym: l’etat c’est moi362 — rzekł z zapałem.
Hrabianka rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
Na boku pod filarem stał pan Maciej. Oczy jego ścigały tańczących z uporem, ale bez przyjemności. Przeciwnie, zsunięte brwi starca wyrażały grozę, oczy świeciły ponuro. Widywał tańczącego wnuka, lecz jakoś inaczej. Mazur z tą dziewczyną przeistaczał go. On, niewielki zwolennik tańca, teraz wkładał weń całą duszę, patrząc na Stefcię, nie widział już nic więcej. Albo ta Stefcia?... Pana Macieja ogarniał niepokój. Jak ona dziś wygląda! Ta różowa dama z czasów dyrektoriatu, z wytwornym wdziękiem podnosząca do ust wachlarz, z uroczą powagą płynie przez salę jak księżniczka. Pan Maciej nie poznaje codziennej Stefci, w skromnych sukniach, wesołej, nieraz rozbawionej jak dziecko albo z tęskną myślą na świeżej twarzy. Co ją dziś czyni poważniejszą?... Zawsze jest zręczna, lekka jak powiew, zawsze delikatna, pełna powabu i uroku. Ale ten majestat, wykwintna dystynkcja, zdobiąca ją dzisiaj, uderza starca. Patrzy na nią, patrzy i przypomina sobie chwile zasnute mgłą odległych lat; przymyka oczy, słucha, jak serce bije mocno z grozy, poruszone wspomnieniami, i nagle z piersi jego wydobywa się jękliwy starczy głos:
— Ona... zupełnie ona... Skąd to podobieństwo?... Co to jest?...
A po chwili znowu prawie z przerażeniem:
— Imię, uroda, wiek, czar — wszystko jak u tamtej... Boże!...
Starzec stoi jak przykuty i śledząc różową postać, coraz nowe odkrywa podobieństwa i rani swą zdrętwiałą duszę.
— Ten sam charakter, usposobienie... te same ruchy i głos... Czy to ona w odrodzeniu?...
Zadrżał na całym ciele.
— Czy i przeznaczenie takie same?... Jakieś fatum naszej rodziny... Boże, zmiłuj się!
Pan Maciej był silnie zdenerwowany, unikał wnuka, nawet jego wzroku.
Po skończonym mazurze ogród zimowy, zamkowa oranżeria i palmiarnia, przytykająca do sali balowej, napełniły się strojnymi postaciami pań i panów. Inni przechadzali się po ogromnej, pysznie urządzonej hali, będącej dopełnieniem białej sali. Stąd wchodziło się na żelazną rzeźbioną galerię zimowego ogrodu, biegnącą dokoła szklanych ścian z widokiem na całe urządzenie wewnętrzne.
W spacerowej hali zwracały uwagę płaskorzeźby sufitu, przedstawiające walki i pochody wojskowe z szeregami jeźdźców na koniach. Cała hala miała ton niebieski i nadzwyczaj cenną wenecką posadzkę mozaikową.
Wszędzie bawiono się wesoło. Wachlarze powiewały wolno, gorączkowo i namiętnie. Rozlegały się głośne rozmowy i ciche szepty pojedynczych par. Elektryczne lampki, nieznacznie poumieszczane wśród palm i kwiatów, łagodnymi błyskami pełzały po obnażonych ramionach, kładły w oczy melancholijne cienie.
Waldemar usiłował spotkać Stefcię, ale mu ciągle ktoś w drogę wchodził. Sam zresztą miał zbyt wielkie powodzenie. Po długich poszukiwaniach odkrył jej różową suknię za grupą drzew palmowych, usłyszał jej wesoły młody głos i stanął, chcąc się przekonać, z kim rozmawia. Obok niej ujrzał Trestkę, nieco dalej pannę Ritę w towarzystwie miejscowego lekarza z Głębowicz. Trestka miał minę bardzo zajętą, dowodził coś z ożywieniem. Waldemar, zaciekawiony, zbliżył się.
O czym oni mówią?
— Widzi pani — rozprawiał Trestka — ja jestem szczery: zmieniła się pani na awantaż363. Nie powiem, żeby pani wypiękniała, gdyż i dawniej nic pani nie brakowało, ale jakaś zmiana jest — i to nasza zasługa.
— A to jakim sposobem?
— Miała pani rasę, ale trochę tremy, co psuło efekt. Nie mogła się pani zorientować w nowych ramach.
— Czyli że teraz zmieniłam się na lepsze?
— Ba! i jak jeszcze. W tym stroju jest pani zachwycająca. Wyobrażam sobie Napoleona na moim miejscu.
Stefcia parsknęła śmiechem.
— Skąd panu znowu Napoleon przyszedł na myśl? Czy z powodu mego kostiumu? Nie przypominam chyba Józefiny Beauharnais364.
— Strasznie pani cnotliwa, skoro widzi Napoleona tylko przy Józefinie.
— Więc może do Marii Ludwiki365 jestem podobna?
— Ach, co znowu! To była glista, nie kobieta.
Stefcia zaśmiała się.
— Wyborny pan jest! Jakże można robić takie porównanie?
— W każdym razie moje jest mniej potworne niż zestawienie pani z Marią Ludwiką.
— Ach! Mam to uważać za komplement i podziękować? Tego musi się pan wyrzec, bo nie dziękuję nigdy za komplementy.
— Ale je pani lubi, co tu gadać! Ode mnie one nie robią wrażenia. Gdyby tak Napoleon...
— O! Niech już pan nie nudzi tym Napoleonem. Czy on mówił komplementy?
— Jemu mówili.
— W każdym razie nie kobiety.
— Ajej! Najwięcej! On miał szaloną wenę, na tuziny liczył wielbicielki! Chce pani, to je wymienię, bo widzę, że pani słaba jest w epoce napoleońskiej.
— Dziękuję, znam ją dokładnie.
— Czy i ze szczegółami?...
— Zdaje mi się.
— No więc egzamin: które wielbicielki były z nim pod Trafalgar366, które pod Berezyną367, a które w wąwozach Somosierra368 — bo on i tam flirtował.
— Niech pan sam na to odpowie i postawi sobie piątkę, a już z góry wołam: brawo!
— I bis?
— Nie, i zapuszczam kurtynę.
To rzekłszy, Stefcia frunęła w drugą stronę palmiarni.
— Dowcipna i umie się bronić — mruknął Trestka.
Dziś Stefcię napastowano ze wszystkich stron. Zaledwo odeszła od Trestki, gdy spotkała się z monoklem swego adoratora z wystawy. Chciała go minąć, lecz posunął się do niej żywo, uprzedzając Waldemara.
— Panno Stefanio, pani mnie dziś tyranizuje. Nie otrzymałem ani jednego lepszego słówka, a z tańców tylko ten nędzny walc.
— O! Panie hrabio, powinno to panu wystarczyć.
— Merci!369 Wygląda pani jak królowa, ale dla swych poddanych jest pani bezlitosna.
— Doprawdy? Kogóż to pan uważa za mych poddanych?
— Siebie przede wszystkim.
— Radzę panu przejść pod inne berło. Będzie to korzystniej dla stron obu.
— Jestem rojalistą, przywiązanym do dynastii.
— Ależ hrabio, ja przedstawiam republikę dzisiejszym strojem.
— To nic. Mimo to włada pani berłem. Ale ja nie mam szansy. Szczególnie ta palmiarnia... Ciągle mi się pani kryje.
— Cudowne palmy!
— Jak wszystko w Głębowiczach. Panie nawet ordynata nazywają cudownym.
— Pan się na to nie zgadza?
— A pani?...
Stefcia się zająknęła.
— Ordynat jest zastosowany370 do swego otoczenia — odrzekła prędko.
— To znaczy cudowny.
— Och, nie! Lubię cudowne rzeczy, ale cudownych ludzi nie znoszę.
— To wiele mówi! Przy tym jest pani sama z sobą w niezgodzie.
Stefcia złożyła mu dworski, powłóczysty ukłon.
— Monsieur, je suis enchantée.371
Zaśmiała się i znikła.
Hrabia ruszył wytrwale za nią.
Waldemar, słysząc wszystko, przeciągnął ręką po czole.
— Jak ona potrafi ich zbywać i jak sobie z nich nic nie robi — szepnął zadowolony.
Postanowił zbliżyć się do niej sam.
Siedziała na marmurowej ławeczce z księżniczką Lilą Podhorecką w otoczeniu kilku panien i panów. Gdy Waldemar podszedł, Stefcia zwróciła się do niego:
— Panie Michorowski, prosimy na kongres międzynarodowy. Jest tu dosyć narodowości w kostiumach. Jedni obstają za menuetem372, a drudzy chcą jeszcze napawać się palmami.
— A pani do których należy?
— Ja zajmuję stanowisko pośrednie, bo menueta nie tańczę. Wybrano mnie na arbitra.
— Zatem interwencja moja nie jest potrzebna?
— Ale do jakiego należy pan obozu?
— Ja jestem za menuetem. A większość głosów?
— Tak samo. Więc sprawa rozstrzygnięta.
Wdzięcznym ruchem uderzyła się wachlarzem w dłoń.
Wodzirej, młody książę Giersztorf, wybiegł na salę. Wkrótce zagrzmiała muzyka. Menuet popłynął melancholijną, dźwięczną nutą. Stefcia i Waldemar stali w drzwiach palmiarni pod wielkimi festonami róż i zieleni.
— A pan nie tańczy?
— Nie, pani.
— A jednak pan głosował za menuetem?
— Umyślnie. Wolę rozmawiać z panią.
Stefcia umilkła. Rozbawionymi oczyma ścigała barwny sznur wijących się par. Biała sala, ubrana w palmy i kwiaty, strojna we fraki i wspaniałe złocenia, fantastyczne postacie, chylące się ku sobie w wytwornych ukłonach, sprawiały wrażenie z pierwszych lat stulecia.
— Tak musiały wyglądać bale w Sanssouci373 i Wersalu — rzekła Stefcia do ordynata.
— Tak, tylko brakuje peruk i koronkowych żabotów, no i pończoch.
— I muszek na twarzach pań oraz kokieterii — dodała Stefcia.
— Tej zawsze dosyć. Nawet i pani ma trochę kokieterii.
— Doprawdy?
— Ale u pani jest ona wyłączna. Kokieteria mimozy pociąga bezwiednie i nawet jest wybredna.
— Z czego pan to wnioskuje?
Michorowski z ładnym uśmiechem poruszył głową.
— Stawia pani dość śmiałe pytanie. Gdy zechcę być szczery, muszę być zarozumiały, a na to mi nie pozwala własna etyka.
Dziewczyna zmieszała się, ale odpowiedziała szczerze:
— Może i jestem wybredna, lecz... tam, gdzie przestaję taka być, tracę zwykłą odwagę i wówczas zapewne mam bardzo naiwną minę.
W oczach ordynata błysnął promień radosny.
Ogarnął ją pieszczotliwym wzrokiem.
— Nie naiwna, broń Boże, ale zakłopotana — i to na panią rzuca dziwnie ładny refleks, wzruszający. To stanowi doskonały kontrast ze zwykłą pani wesołością i swadą. Trudno się domyślać, że jej wdzięczna zuchowatość może mieć takie chwile, jak obecna, i... śliczne.
Stefcia spojrzała na mówiącego. Po twarzy jej przebiegła jasna błyskawica rumieńca, charakterystyczna u niej, a zawsze czarująca Waldemara.
— Zdaje mi się, że pan...
— Wkracza w zarozumiałość? Sama mnie pani do tego upoważniła, niechcący naturalnie. Ja zaś pochlebiam sobie, że w oczach pani mam nieco więcej szans od hrabiego z monoklem, Wilusia i Trestki.
Stefcia uśmiechnęła się.
— Trzeba przyznać, że nie wybrał pan zbyt silnych przeciwników. Tu zarozumiałość pańska trochę blednie.
Waldemar skłonił głowę wytwornym ruchem. Był to rodzaj podziękowania.
Milczeli jakiś czas, po czym on rzekł znowu, wskazując tańczących:
Uwagi (0)