Darmowe ebooki » Powieść » Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)



1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 179
Idź do strony:
class="paragraph">— Ach! — odezwał się ksiądz szczególnym tonem. — I jest szczęśliwy?

— O! To co innego. Nie sposób się dowiedzieć, co zamykają w sobie mury, nieszczęście czy szczęście; ściany mają uszy, lecz nie mają języków; jeżeli ogromny majątek daje szczęście, Danglars musi być bez wątpienia szczęśliwy.

— A Fernand?

— Fernand? To jeszcze inna historia.

— Jakimże sposobem mógł dorobić się majątku taki biedny rybak kataloński, niemający żadnych środków, ani nawet wykształcenia? To mi się w głowie nie mieści.

— Nie tylko księdzu, innym też się nie mieści w głowie; w życiu Fernanda musi być jakaś niezwykła tajemnica, której nikt jeszcze nie zna.

— Ale po jakich szczeblach doszedł do tej znakomitej fortuny, czy może do znakomitej pozycji?

— Do jednej i drugiej, mój księże, ma jedno i drugie, dostał mu się i majątek, i świetna pozycja.

— Opowiadasz mi pan jakieś bajki!

— To naprawdę zakrawa na bajkę; ale niech ksiądz posłucha, a zrozumie.

— Na kilka dni przed powrotem Napoleona Fernand wyciągnął los do wojska. Burbonowie dali mu pokój i siedział sobie spokojnie w swojej wsi; ale gdy Napoleon wrócił, ogłoszono pospolite ruszenie i Fernand nie mógł się wymigać. Ja także musiałem wyruszyć; ale że nie byłem taki młody i właśnie się pobrałem z moją biedną Karkontką, wysłano mnie tylko na wybrzeże. Fernand został wcielony do oddziału liniowego, doszedł ze swoim pułkiem do granicy i wziął udział w bitwie pod Ligny.

Pierwszej nocy po bitwie stał na warcie przed namiotem generała, który porozumiewał się w tajemnicy z nieprzyjacielem. Tej jeszcze nocy ów generał miał się przekraść do Anglików i zaproponował Fernandowi, żeby mu towarzyszył. Fernand przystał na to i udał się za generałem.

Ten postępek, za który poszedłby pod sąd wojenny, gdyby Napoleon utrzymał się na tronie, za Burbonów posłużył mu za rekomendację. Powrócił do Francji ze szlifami podporucznika; że zaś generał, który był w wielkich faworach u dworu nadal go protegował, w 1823 roku został kapitanem, to jest w czasie wojny hiszpańskiej, właśnie wtedy, gdy Danglars zaczynał swoje pierwsze spekulacje. Fernand jako Hiszpan został posłany do Madrytu, aby zbadał tam nastroje. Znalazł tam Danglarsa, zwąchał się z nim, przyrzekł swemu generałowi współdziałanie rojalistów ze stolicy i z prowincji, uzyskał różne obietnice, podjął się ważnych zobowiązań, przeprowadził swój pułk sobie tylko znanymi ścieżkami przez wąwozy, których strzegli rojaliści; jednym słowem — tyle ważnych usług wyświadczył w tej krótkiej kampanii, że po zdobyciu Trocadero został mianowany pułkownikiem i udekorowany Krzyżem Legii Honorowej, a ponadto nadano mu tytuł barona.

— Dziwne ścieżki losu! — szepnął ksiądz.

— To prawda; lecz niech ksiądz słucha, to jeszcze nie wszystko. Po wojnie z Hiszpanią w Europie zapowiada się długi okres pokoju, który zakończy karierę Fernanda. Tylko w Grecji toczyły się walki — właśnie powstała przeciw Turcji i rozpoczęła wojnę o niepodległość. Wszystkie oczy były zwrócone na Ateny, do dobrego tonu należało żałować i wspierać Greków. Rząd francuski, chociaż nie popierał oficjalnie Grecji, ale tolerował pojedyncze wyprawy na własną rękę. Fernand poprosił o pozwolenie zaciągnięcia się do armii greckiej i otrzymał je, a jednocześnie nie został wykreślony z francuskiej ewidencji wojskowej. Wkrótce potem dowiedziano się, że hrabia de Morcef (takie właśnie nazwisko przybrał) wszedł do służby Ali Paszy w stopniu generała-instruktora. Ali Pasza został zabity, jak wiadomo, ale przed śmiercią wynagrodził Fernanda znaczną sumką, z którą Fernand powrócił do Francji; od razu też potwierdzono mu stopień generała-lejtnanta.

— Tym to sposobem dzisiaj?... — zapytał ksiądz.

— Tym to sposobem dzisiaj — dokończył Caderousse — posiada wspaniały pałac w Paryżu, ulica Helderska, nr 27.

Ksiądz otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć i wahał się, na koniec przezwyciężył się:

— A Mercedes — rzekł w końcu. — Mówiono mi, że zniknęła.

— Zniknęła tylko jak słońce o zachodzie — odrzekł Caderousse — aby o wschodzie zabłysnąć wspanialszym blaskiem.

— Czyżby i ona zrobiła fortunę? — zapytał ksiądz z ironicznym uśmiechem.

— Mercedes jest w tej chwili jedną z największych dam w Paryżu.

— Nie przerywaj sobie, mów, mów. Zdaje mi się, że opowiadasz mi jakiś sen. Ale sam już widziałem tak nadzwyczajne rzeczy, że to mnie już mniej dziwi.

— Mercedes z początku rozpaczała po stracie Edmunda. Opowiedziałem już księdzu, co starała się osiągnąć u pana de Villefort i jak się poświęcała dla ojca Edmunda. I nagle nowy cios ją dotknął: odjazd Fernanda, którego kochała jak brata, nie wiedząc nic o zbrodni, jakiej dokonał.

Fernand wyjechał i Mercedes została sama.

Przepłakała trzy miesiące — nie było wiadomo nic ani o Edmundzie, ani o Fernandzie; pozostał jej tylko starzec, który umierał z rozpaczy.

Pewnego wieczoru, spędziwszy cały dzień jak zwykle na rozdrożu dróg wiodących z Marsylii do wsi katalońskiej, wróciła do domu szczególnie przygnębiona: na żadnej z tych dróg nie pojawił się ani ukochany, ani przyjaciel, i nadal nie dawali znaku życia.

Nagle wydało się jej, że słyszy znane kroki; odwróciła się niespokojnie, drzwi otwarły się i wszedł Fernand w mundurze podporucznika.

Nie jego to wprawdzie najgoręcej opłakiwała, ale i on stanowił część jej minionego życia. Mercedes chwyciła go za dłonie z radosnym uniesieniem, które Fernand wziął za miłość, a co było tylko radością — radością, że nie jest już sama na świecie, że nareszcie widzi przyjaciela po długich godzinach rozpaczliwej samotności. A poza tym, musimy powiedzieć, że Mercedes nie żywiła nienawiści do Fernanda — ot, po prostu go nie kochała, kto inny posiadał jej serce, a tego innego nie było... zniknął... może nawet już nie żył. Na tę ostatnią myśl Mercedes wybuchała płaczem i załamywała ręce; ale ta sama myśl, którą odpychała dawniej, gdy jej to ktoś inny podpowiadał, teraz sama przychodziła jej do głowy; zresztą stary Dantès powtarzał nieustannie: „Nasz Edmund nie żyje, gdyby żył, wróciłby już do nas”.

Jak już księdzu mówiłem, stary umarł — gdyby żył, może Mercedes nie wyszłaby za mąż, bo staruszek wyrzucałby jej zawsze, że nie dochowała wierności Edmundowi. Fernand pojmował to dobrze, bo wrócił wtedy dopiero, gdy się dowiedział o śmierci starca. Tym razem był już porucznikiem. Podczas pierwszych odwiedzin nie wymknęło mu się ani słowo o miłości; podczas drugich przypomniał Mercedes o uczuciu, jakie do niej żywił. Mercedes poprosiła o pół roku zwłoki — chciała jeszcze poczekać na Edmunda, a i jeszcze go nie opłakała.

— Tak więc — rzekł ksiądz z gorzkim uśmiechem — to uczyniło razem półtora roku. Czy najbardziej uwielbiany kochanek może żądać więcej?

I wyszeptał wiersz angielskiego poety:

Frailty, thy name is woman!

— W sześć miesięcy później — mówił dalej Caderousse — odbył się ślub w kościele des Accules.

— W tym samym, gdzie miała wyjść za Edmunda — szepnął ksiądz. — Ot, zmieniła tylko narzeczonego.

— Mercedes poszła więc za mąż, a chociaż wydawała się zupełnie spokojna, zemdlała, gdy przechodzili koło karczmy, gdzie półtora roku wcześniej odbyły się jej zaręczyny z tym, którego jeszcze kochała, a zrozumiałaby to, gdyby zajrzała w głąb własnego serca.

Fernand, szczęśliwy, ale nadal niespokojny — widywałem go wtedy, więc wiem, że się obawiał powrotu Edmunda — szybko postarał się wynieść z tych okolic: zbyt wiele niebezpieczeństw i zbyt wiele wspomnień wiązało się z rodzinną wsią. Wyjechali tydzień po ślubie.

— Widziałeś ją pan jeszcze kiedyś? — spytał ksiądz.

— Tak, podczas wojny z Hiszpanią, w Perpignan, gdzie ją zostawił Fernand; zajmowała się wtedy edukacją syna.

Ksiądz zadrżał.

— Syna?

— Tak. Małego Alberta.

— Ale przecież chcąc kształcić syna, przecież sama musiałaby pobierać nauki. A zdaje mi się, że Edmund mi mówił, że to była córka prostego rybaka, piękna, lecz nieokrzesana.

— O, to naprawdę źle znał swoją narzeczoną! Mercedes mogłaby zostać królową, proszę księdza, gdyby koroną zdobiono głowy najpiękniejsze i najinteligentniejsze. Jej fortuna rosła, a jednocześnie Mercedes stawała się wielką damą. Uczyła się rysunku, muzyki, uczyła się wszystkiego. Ale mówiąc między nami, sądzę, że robiła to, żeby się rozerwać, zapomnieć; nabijała sobie tym wszystkim głowę, aby przygłuszyć głos serca. Ale teraz ten cały majątek i zaszczyty już ją zapewne pocieszyły. Jest bogata, ma tytuł hrabiny, a przecież...

— A przecież? — powtórzył ksiądz.

— Jestem pewien, że nie jest szczęśliwa — odrzekł Caderousse.

— Co wzbudza w tobie to przekonanie?

— A bo kiedy już nie mogłem wytrzymać tej nędzy, przyszło mi na myśl, że mogliby mi pomóc moi dawni przyjaciele. Udałem się do Danglarsa, ale wcale mnie nie przyjął; potem do Fernanda, i ten mi przekazał przez lokaja sto franków.

— I ani z jednym nie zdołałeś się zobaczyć, ani z drugim?

— No, nie, ale za to widziała mnie pani de Morcef.

— Jakim sposobem?

— Gdym wychodził, pod nogi upadła mi sakiewka; w środku było dwadzieścia pięć luidorów. Podniosłem szybko głowę i ujrzałem Mercedes, jak zasuwała żaluzję.

— Hm, a pan de Villefort? — ksiądz zmienił temat.

— Ee, ten to nie był moim bratem ani swatem; nie znałem go, jak mogłem coś od niego wypraszać?

— Ale czy nie wiesz pan, co się z nim stało? I jaki był jego udział w nieszczęściu Edmunda?

— Nie, wiem tylko, że w jakiś czas po aresztowaniu Edmunda poślubił pannę de Saint-Méran i opuścił Marsylię. Szczęście musiało się także do niego uśmiechnąć, jest zapewne bogaty jak Danglars, a ważny jak Fernand. Tylko u mnie, jak ksiądz widzi, bieda aż piszczy. Bóg o mnie zapomniał.

— Mylisz się, przyjacielu — zaoponował ksiądz. — Wydaje się często, że Bóg zapomina, gdy tylko odpoczywa jego sprawiedliwość; ale prędzej czy później nadchodzi zawsze chwila, gdy sobie przypomni. Proszę, oto dowód.

To rzekłszy, wyjął diament z kieszeni i podając go Caderousse’owi, rzekł:

— Masz, przyjacielu, weź ten diament, należy do ciebie.

— Jak to do mnie? — zawołał Caderousse. — Ej, niech ksiądz ze mnie nie kpi!

— Diament miał być podzielony między przyjaciół Edmunda; a ponieważ miał tylko jednego przyjaciela, to i podział spadku jest niepotrzebny. Weź ten diament i sprzedaj go; powtarzam ci, że warty jest pięćdziesiąt tysięcy franków; i mam nadzieję, że dzięki tej sumce wydźwigniesz się kiedyś z biedy.

— Ach, proszę dobrodzieja — bełkotał Caderousse, wyciągając nieśmiało jedną rękę po klejnot, a drugą ocierając pot perlący mu się na czole. — Niech dobrodziej sobie nie żartuje kosztem czyjegoś szczęścia lub rozpaczy!

— Wiem, co to szczęście i rozpacz, i nie mógłbym czynić sobie igraszki z tych uczuć — odrzekł ksiądz. — Bierz pan diament, ale za to...

Caderousse cofnął szybko rękę, którą już niemal dotykał klejnotu.

Ksiądz uśmiechnął się.

— Ale za to — mówił dalej — daj mi tę jedwabną czerwoną sakiewkę, którą pan Morrel zostawił na kominku u ojca Edmunda, a którą, jak mówiłeś, masz jeszcze u siebie.

Caderousse, zdziwiony coraz mocniej, podszedł do wielkiej dębowej szafy, otworzył, i wyjął długą sakiewkę z czerwonego, wypłowiałego jedwabiu, zaopatrzoną w dwie miedziane obrączki, niegdyś pozłacane. Ksiądz wziął sakiewkę i podał diament Caderoisse’owi.

— O! Ksiądz jest prawdziwym sługą bożym — wykrzyknął Caderousse. — Wszak nikt nie wiedział, że Edmund dał księdzu ten diament i mógłby ksiądz zatrzymać go dla siebie.

— Aha, widać, że ty byś, kochaneczku, tak właśnie zrobił — szepnął do siebie ksiądz. Następnie wstał, wziął kapelusz, rękawiczki i nagle rzucił:

— Ale, ale; czy to, coś mi pan powiedział, to na pewno prawda, na której można polegać?

— Niech ksiądz popatrzy — odrzekł Caderousse — na ten krucyfiks z poświęconego drzewa, tam w kącie, i na tę Ewangelię mojej żony; niech ksiądz otworzy tę księgę, a ja przysięgnę na nią i na krucyfiks, na zbawienie duszy, na chrześcijańską wiarę, żem opowiedział wszystko, jak było i jak mój anioł stróż ludzki szepnie do ucha Najwyższego w dzień Sądu Ostatecznego.

— No, dobrze, dobrze — rzekł ksiądz, zawierzywszy szczeremu tonowi karczmarza. Niech ci te pieniądze przyniosą szczęście. Bądź zdrów, wracam do klasztoru, tam, gdzie daleko do ludzi, którzy tyle zła sobie wyrządzają.

I ksiądz, wyrwawszy się nie bez trudu Caderousse’owi i jego entuzjastycznym podziękowaniom, sam odsunął sztabę ryglującą drzwi, wsiadł na konia, skinął ostatni raz głową oberżyście, który plątał się w głośnych pożegnaniach i odjechał tą drogą, którą przybył.

Gdy Caderousse odwrócił się, spostrzegł za sobą Karkontkę, bledszą i bardziej dygoczącą niż kiedykolwiek.

— Czy to prawda, co słyszałam?

— Co? Żeśmy dostali cały diament na własność? — zawołał Caderousse niemal nieprzytomny z radości. — Pewnie, że prawda, popatrz!

Karkontka obejrzała klejnot, potem wyrzekła głucho:

— A jeśli jest fałszywy?

Caderousse zbladł i zachwiał się.

— Fałszywy — powtórzył. — Fałszywy... Dlaczegóż by miał mi dawać fałszywy diament?

— Głupcze! Po to, żeby się dowiedzieć wszystkiego za darmo!

Waga tego przypuszczenia jakby ogłuszyła na chwilę Caderousse’a.

— O! — rzekł po chwili i chwycił za kapelusz, kładąc go sobie na głowę obwiązaną czerwoną chustką. — Zaraz się o tym przekonamy.

— Jak?

— W Beaucaire jest jarmark; przyjechali jubilerowie z Paryża; pokażę im ten diament. A ty pilnuj domu, kobieto. Za dwie godziny wrócę.

Wypadł z domu i pobiegł drogą w przeciwnym kierunku, niż odjechał ksiądz.

— Pięćdziesiąt tysięcy franków! — mruknęła Karkontka. — To jest trochę pieniędzy... ale to nie majątek.

28. Wykazy więzienne

Nazajutrz po wydarzeniu, któreśmy właśnie opowiedzieli, mężczyzna mający około trzydziestu lat, w modrym fraku, w nankinowych spodniach i białej kamizelce, zdradzający postawą i mową angielskie pochodzenie, złożył wizytę merowi Marsylii.

— Szanowny

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 179
Idź do strony:

Darmowe książki «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz